Ręcznie zarządzał systemem opresji. Bierut to typowy radziecki aparatczyk, miałki i bezbarwny
piątek,
20 lipca 2018
Po wojnie komuniści zdawali sobie sprawę, że politycznie istnieją tylko dlatego, że mają poparcie Armii Czerwonej. To właśnie fikcja rzekomej rewolucji. Rewolucja to walka klas, ferment społeczny, gdy masy wychodzą na ulicę i zmieniają ustrój. Tymczasem tutaj tę „rewolucję” robiła garstka towarzyszy, dzięki sile militarnej Związku Radzieckiego – mówi Piotr Lipiński, autor książki „Bierut: kiedy partia była bogiem”.
TYGODNIK. TVP: Pańska książka opowiada o Bolesławie Bierucie, ale też o pewnym pokoleniu komunistów, których Bierut zdaje się być najważniejszym przedstawicielem. Wszyscy zaczynali w Komunistycznej Partii Polski, nielegalnej w II RP. Czy w sposobie myślenia tych ludzi było coś wspólnego?
PIOTR LIPIŃSKI: To byli młodzi ludzie, których napędzała idea. Dopiero kiedy wyjeżdżali do Moskwy na szkolenia, stawali się aparatczykami. Ciekawie zwraca na to uwagę Aleksander Wat na przykładzie Jana Hempla, wtedy bliskiego przyjaciela Bieruta. Otóż, Hempel był pierwszym „funkcjonariuszem”, jakiego Wat spotkał i był zdumiony. Wcześniej Hempel był mistykiem, człowiekiem otwartym na świat, a w Moskwie staje się człowiekiem rewolucji. Wciąż ma potrzebę zmiany świata, ale coś w nim pękło – jest wystraszony i zahukany. Innym dobrym przykładem jest chociażby Bruno Jasieński.
To pęknięcie pogłębiło się po 1937 r., kiedy wymordowano czołówkę KPP, a oni byli w to już tak zaangażowani i przekonani o słuszności swojej drogi, że w dalszym ciągu godzili się na współpracę ze Stalinem. Pytanie, czy zdawali sobie sprawę z tego, że towarzysze, którzy wyjechali do Moskwy, zginęli. Po wojnie Bierut zastanawiał się nad tym i podejrzewał, że może żyją gdzieś daleko w łagrach.
Trudno w to uwierzyć. Byli przecież tacy działacze, jak Roman Zambrowski (jeden z niewielu polskich komunistów, który skończył Międzynarodową Szkołę Leninowską), którzy doskonale wiedzieli, co się stało. Bierut mógł się oszukiwać, choć po wojnie wśród starych komunistów to nie była tajemnica. W licznych wspomnieniach akcentowana jest jednak „niewiedza” o wielkiej czystce. Dlaczego?
Nigdy nie udało mi się uzyskać odpowiedzi. Jednym z wyjaśnień może być to, co powiedział mi Władysław Matwin, że oni wymazywali to z pamięci. Przed wojną Matwin uczył się marksizmu z pism Bucharina. Gdy Bucharina aresztowano, był na studiach w Pradze i na pewno czeska prasa musiała o tym pisać, ale on tego w ogóle nie zauważył! Po wojnie już jako I sekretarz KW czuł się – jak się wyraził – „czerwonym biskupem” Warszawy.
Moja książka nie bez kozery nosi podtytuł „Kiedy partia była bogiem”. Te odwołania do religii są bardzo ważne. W przedwojennych pismach komunistów często pojawiają się nawiązania do „zakonu” – zakonu, któremu się służy, do którego trudno się dostać i z którego łatwo wylecieć. Często mówiono mi o jakiejś formie spowiedzi, którą spełniała samokrytyka. Byli kapepowcy wierzyli w Stalina i płakali po nim bardziej niż po śmierci własnych rodziców.
W pierwszej książce o Bierucie „Bolesław Niejasny” dał pan barwny podtytuł „Forest Gump polskiego komunizmu”. Skąd ten pomysł?
Podtytuł nie wziął się z sympatii do bohatera, a z przypadkowości, która rządziła jego życiem. Bierut był strasznie miałkim, bezbarwnym człowiekiem. Najpierw pod wpływem Hempla interesował się mitologią indyjską, a kiedy Hempel został komunistą, to i Bierut nim został. Potem został skierowany na szkolenie do Moskwy, do Kominternu. A jeszcze później wysyłano go do różnych partii np. bułgarskiej, gdzie był „łącznikiem” pomiędzy Kominternem a lokalnymi komunistami. Pokazuje to, że Moskwa musiała mieć do niego spore zaufanie. Później naturalnie wrócił do Polski i działał w strukturach KPP.
W przedwojennych podziałach uczestniczył, ale nie odznaczył się żadnym ideologicznym przesłaniem, był przeciętny. W roku 1937 przewrotność losu sprawiła, że przed śmiercią w ZSRR uchroniło go, podobnie jak Władysława Gomułkę, sanacyjne więzienie.
Podczas wojny Bierut próbował działać w partii w ZSRR, czym zdradził swój kraj. To on i jemu podobni budowali bramy powitalne dla Armii Czerwonej; to oni tworzyli czerwoną milicję. Ale gdyby im o tym powiedzieć, prawdopodobnie nie wiedzieliby, w czym tkwi problem. Oni autentycznie uważali, że narodowość nie ma żadnego znaczenia, że państwo polskie nie ma żadnego znaczenia, a znaczenie ma wyłącznie rewolucja. Na dodatek Bierut uczestniczył w akcji propagandowej związanej z przyłączeniem wschodnich ziem polskich do Sowietów. Następnie trafił pod okupację niemiecką i w Mińsku…
Piotr Kościński: W Grodnie w latach 30. XX wieku byli ludzie pozostający pod wpływem propagandy komunistycznej. Wywodzili się głównie z mniejszości narodowych, najczęściej z żydowskiej. To oni po 17 września próbowali zorganizować coś w rodzaju prosowieckiego „powstania”.
zobacz więcej
Zatrzymajmy się na chwilę, bo to bardzo ciekawa i niejasna historia. Co Bierut robił w Mińsku? Był agentem Kominternu? Kolaborował z Niemcami? Ile jest w tym prawdy, a ile mitologii?
To rzeczywiście przedziwny rozdział w biografii Bieruta. Między bajki można włożyć historię o tym, że został przywieziony z Berlina, bo w tej wersji nic nie trzyma się kupy. Faktycznie Bierut w Mińsku był urzędnikiem niemieckim. Urzędował pod portretem Hitlera, co opisał we wspomnieniach jeden z żołnierzy Armii Krajowej. Pytanie, czy Bierut mógł żyć, nie ryzykując, że kiedy odmienią się koleje losu, to zostanie rozstrzelany przez Armię Czerwoną, która zabijała za mniejsze przewinienia? Jest teoria, że jako urzędnik niemiecki był jednocześnie agentem radzieckim, ale jest to nie do z sprawdzenia, bo rosyjskie archiwa zamknęły się zupełnie i nie ma do nich dostępu. Stąd uważam, że niektóre części związane z jego życiorysem zostaną być może jeszcze odkryte.
A kiedy Bierut stał się tak mocnym graczem, że zaczął rozdawać karty w PPR?
Do Warszawy Bieruta sprowadziła Małgorzata Fornalska, która była jego kochanką i cieszyła się bardzo dużym zaufaniem w Moskwie – była przecież członkinią grupy inicjatywnej, zrzuconej do Polski w celu założenia partii. Działacze komunistyczni byli wówczas potrzebni, dlatego pospiesznie ściągnięto i Bieruta, i Gomułkę, wszystkich, kto działał w terenie. Przecież trzeba było tę partię jakoś stworzyć.
Już na początku Bierut jako odpowiedzialny za kontakty z prasą skłócił się z Władysławem Bieńkowskim, ówczesnym redaktorem „Trybuny Wolności”. Bieńkowski wyśmiał jego artykuł, zarzucając mu grafomaństwo, a Bierut zażądał wyrzucenia Bieńkowskiego z partii. To starcie przegrał. Bieruta odsunięto ze stanowiska, a jego miejsce zajął Gomułka. To pierwsza zadra między Gomułką a Bierutem.
Gdy powstała Krajowa Rada Narodowa, Gomułka zaproponował kierownictwo Bierutowi, czego ten nie chciał, bo myślał, że towarzysz „Wiesław” chce go odsunąć na boczny tor. Tymczasem to właśnie przewodniczenie KRN okazało się najważniejszym momentem w jego karierze. To ono utworzyło mu drogę do prezydentury.
Gdybym miał wskazać konkretny moment, w którym Bierut poczuł stojącą za nim siłę, byłoby to zaproszenie do Moskwy z 5 sierpnia 1944 r., gdy jego delegacja została przyjęta z honorami, a premier rządu londyńskiego Stanisław Mikołajczyk (przybyły kilka dni wcześniej) – niemalże odstawiony z kwitkiem. To moment, gdy Stalin – potrzebujący polskich komunistów, którzy wojny nie spędzili w Moskwie, a w ojczystym kraju – czyni z nikomu nieznanego chłopaka z podlubelskiej wsi postać, którego nazwisko poznaje cała opinia międzynarodowa. Zarazem Stalin każe Bierutowi wyrzec się członkostwa w partii.
Odtąd jego udział w posiedzeniach biura politycznego był maskowany. Oczywiście, „bezpartyjny” Bierut to jawne kłamstwo – nie pierwsze i nie ostanie w jego życiu. Przypomniały mi się słowa, które przywódca PPR Paweł Finder powiedział kiedyś Gomułce: że partia ma dwa oblicza – jawne i tajne. Jawne to takie, że walczymy o wolność i wyzwolenie społeczne, a nie mamy nic wspólnego z Moskwą. Tajne to, że jesteśmy agenturą Kominternu.
Przypomnijmy jeszcze słynne słowa Stalina, że komunizm pasuje do Polski jak siodło do krowy.
Zaraz po wojnie komuniści zdawali sobie sprawę z tego, że jest ich garstka i że politycznie istnieją tylko dlatego, że mają poparcie Armii Czerwonej. Bez tego nie mają żadnego znaczenia. To właśnie fikcja rzekomej rewolucji, która jakoby się dokonała. Przecież rewolucja to jest walka klas, ferment społeczny, gdy masy wychodzą na ulicę i zmieniają ustrój. Tymczasem tutaj tę „rewolucję” robiła garstka towarzyszy, dzięki sile militarnej Związku Radzieckiego.
Pozwolę sobie zacytować fragment pamiętników Gomułki: „Niesłuszne i wprost szkodliwie dla partii było to, że niektórzy członkowie jej kierownictwa orientowali się na Związek Radziecki jako na siłę, za pomocą której będzie można rozwiązywać wszystkie nasze sprawy wewnętrzne, dokonywać przeobrażeń społeczno-politycznych w wyzwolonej Polsce, bez względu na to, jaką siłę będzie miała nasza partia w narodzie. Ludzie ci ponad kierownictwo partii, do którego sami wchodzili, stawiali zawsze na Moskwę, gotowi byli wykonać każde jej polecenie, dopuszczali się różnych podłości, gdy wydawało im się, że ich postępowanie będzie tam mile widziane – do takich ludzi należał Bolesław Bierut”. Gomułka naprawdę tak myślał?
Można wierzyć Gomułce. Co prawda on to pisze w latach 70., gdy był odsuniętym od władzy emerytem, ale ja mu wierzę, bo to potwierdza się też w jego przemówieniach z lat 40. Jest takie plenum pomajowe w 1945 roku, kiedy on stwierdził niemalże to samo. Mówił, że niektórzy sekretarze partyjni zbyt polegają na sile Armii Czerwonej, a potem kilku z nich zostało odsuniętych. Dla Gomułki Bierut był typowym radzieckim aparatczykiem. Nie wiem, czy z przekonania czy z praktyki, ale Gomułka uważał, że Polacy są tak bardzo przywiązani do spraw narodowych, że nie można tego zlekceważyć. Zresztą on całkiem serio był przekonany, że jedynym powodem, dla którego Polacy nie kochają komunizmu jest ten, iż kojarzą go z Moskwą i utratą niepodległości. Później, w czerwcu 1948 roku, w słynnym przemówieniu podczas Plenum KC PPR na temat tradycji polskiego ruchu robotniczego, „Wiesław” określił stosunek KPP do niepodległości Polski mianem nie tylko błędu, ale wręcz „sekciarstwa” i objawu „abstrakcyjnej rewolucyjności”.
Bitwa o Dom Katolicki w Zielonej Górze z 30 maja 1960 roku była największym protestem w PRL między Czerwcem ‘56 a Marcem ‘68.
zobacz więcej
Przecież wówczas, w momencie, gdy szykowano się do zjednoczenia PPR i PPS w 1948 r., takie słowa to był wyrok śmierci. Dlaczego Gomułka tak mówił?
Jest teoria, że miał już wszystkiego dosyć. Gomułka poczuł się oszukany przez Stalina, kiedy powstał Kominform, który w zasadzie był reaktywacją Kominternu. A dużej części komunistów kojarzył się on bardzo dobrze – bo z ich rewolucyjną młodością. Natomiast Gomułka nie był z powstania Kominformu zadowolony, uważając go za kolejny twór stalinowskiej dominacji nad państwami bloku wschodniego. Po drugie, „Wiesław” czuł się coraz bardziej wyalienowany z biura politycznego, które podsuwało radzieckie pomysły, kiedy on chciał budować polską drogę do komunizmu. Protestował, kiedy aresztowano szesnastu przywódców Polski Podziemnej, a to także mogło skończyć się dla niego śmiercią. Oczywiście, chodziło mu tylko o to, że to nie Rosjanie, a Polacy powinni sądzić „reakcję”; bronił więc formy, a nie treści. Niemniej przyzna pan, było to zachowanie niestandardowe.
W sporze z Gomułką Bierut też jest niekonwencjonalny. „Wiesława” aresztowano, chciano zmontować mu wielki proces pokazowy i dlatego zeznania jego współpracowników wymuszano biciem (casus Mariana Spychalskiego), zbierano obciążające informacje m.in od Michaliny Tatarkówny-Majkowskiej czy Mieczysława Moczara, a potem nic z tego nie wynikło.
Bierut zachowywał się tak, jakby nie chciał, żeby ten proces w ogóle się odbył. Na przykład wymyślał kolejne pytania, które w toku dochodzenia mieli zadawać śledczy. To taki człowiek, który siedział po nocach i czytał akta, notując, co zwykły porucznik ma wydobyć z podejrzanych. A ten zwykły porucznik to był chłopak ze wsi, który raptem ukończył kilkumiesięczne szkolenie i nic nie rozumiał ze świata wokół. Miał wydobyć zeznania – jak kazali lać, to lał, ale niewiele z tego pojmował. Być może zabrakło sygnału z Moskwy, który mówiłby, że ten proces ma się zacząć.
Kiedy przyjrzymy się innym krajom bloku, to zobaczymy, że takie procesy odbyły się w podobnych momentach i używano w nich podobnych oskarżeń.
Inna hipoteza mówi, że Bierut nie chciał uruchomić machiny, która zetnie głowę byłego pierwszego sekretarza partii. Faktycznie, dopóki Gomułka siedział w więzieniu, ale procesu nie było, Bierut był w miarę bezpieczny. Według stalinowskiej logiki najpierw należałoby osądzić poprzedniego sekretarza, dopiero potem późniejszego. To mógł być mechanizm zabezpieczający.
Mówiło się, że Bierut nie jest typowym stalinowskim dyktatorem. Że bardzo dużo do powiedzenia mają Hilary Minc i Jakub Berman. A może Bierut celowo wybrał sobie „niepolskich” towarzyszy i stworzył taką aurę, by mieć alibi? Coś w myśl zasady dobry car – źli bojarzy.
To była symbioza. Teoretycznie był to triumwirat, ale jestem przekonany, że decydujący głos miał Bierut. On na pewno zdawał sobie sprawę z tego, że logistyczną robotę w kraju robią za niego Berman i Minc – byli sprawni i inteligentni. Jest też coś w tezie o „niepolskich” towarzyszach. Stalin miał fobie antysemickie i lubił się nimi posługiwać. Wiedział, że komuniści pochodzenia żydowskiego z jednej strony będą lojalni, z drugiej będą mieli pod górkę – i o to chodziło. Z niektórych relacji wynika, że Stalin tak kształtował Bieruta, by ten czuł się lepszy od Bermana i Minca. Oczywiście, wpływ Minca na gospodarkę, a Bermana – na resorty siłowe był kolosalny. Ale w tym samym czasie Bierut jako głowa państwa czytał po nocach akta pojedynczych spraw i ręcznie zarządzał systemem opresji, jego władza była więc jeszcze większa niż Bermana.
Czy dałoby się znaleźć chociaż jedną rzecz, za którą można byłoby pochwalić Bieruta?
Lepiej lub gorzej, ale jednak odbudowano wówczas Warszawę.
Wolał Pałac Kultury niż metro.
Podobno miał to wyczytać z oczu Stalina. Rzeczywiście, towarzysz „Tomasz” pochylał się nad odbudową Warszawy. Przed wojną był działaczem spółdzielczym i do spraw budowlanych był przywiązany. Chodził do architektów, jeździł na budowy i robił to z przekonaniem. Z drugiej strony pilnował, żeby odbudowa szła zgodnie z ideologią. MDM powstał po to, żeby robotników przenieść do centrum Warszawy. Jeśli jednak miałbym wymienić jedną pozytywną rzecz, wymieniłbym właśnie to.