Kultura

Czy PZPR była spadkobiercą polskiego nacjonalizmu

W lipcu roku 1968 w Berkeley doszło między dwoma wielkimi polskimi poetami do karczemnej awantury. Po latach każdy z nich wspominał zajście inaczej. Czesław Miłosz rzekomo powiedział, że żałuje, iż Polska nie stała się kolejną 17. republiką sowiecką. Zbigniew Herbert zaś ponoć wpadł w szał, zaczął wygłaszać mowy w obronie Armii Krajowej i Powstania Warszawskiego, a także mocno obrażać swojego interlokutora.

Zbigniew Herbert i Czesław Miłosz staną naprzeciw siebie w kolejnych „Pojedynkach stulecia”. Emisja – czwartek 8 listopada, godz. 22.45, na antenie TVP Kultura.

Anatomia zbrodni. Dwa spojrzenia na diabelskie systemy

Wybory polityczne Leona Kruczkowskiego i Gustawa Herlinga-Grudzińskiego były krańcowo różne. Ale obydwu pisarzy interesowała istota totalitaryzmu.

zobacz więcej
Spór Zbigniewa Herberta z Czesławem Miłoszem do dziś rozgrzewa polską debatę publiczną. Czy da się bardziej poróżnić Polaków niż zrobiło to tych dwóch poetów? Owo pytanie musi paść, gdy rzuca się nam w oczy plemienny charakter, jaki przybrała dyskusja o Herbercie i Miłoszu w Polsce. Nie będzie ona jednak mieć merytorycznego odniesienia do tego, co naprawdę ich dzieliło.

Herbert i Miłosz są dziś po prostu nieczytani. To, co chcieli rodakom przekazać, nie stanowi dziś wśród Polaków przedmiotu refleksji. Chyba, że mowa jest o wierszach politycznych. Te można recytować na wiecach i używać je przeciw oponentom.

„Wilki” Herberta zaczynające się od słów: „Ponieważ żyli prawem wilka/ Historia o nich głucho milczy” widnieją na koszulkach albo ulotkach kolportowanych podczas Marszu Niepodległości. Z kolei „Który skrzywdziłeś” Miłosza deklamowany jest przez wybitnych polskich aktorów na demonstracjach Komitetu Obrony Demokracji.

Wiersze intymne czy metafizyczne obydwu twórców zdają się dzisiejszych odbiorców nie interesować. Znacznie łatwiej jest wyjąć jakiś obrazek z biografii któregoś z nich i umieścić go na sztandarze.

Zaatakowanie Herbertem lub Miłoszem zrobiło się poniekąd modne. Choć trudno powiedzieć, czy takie instrumentalne ich traktowanie im samym by odpowiadało. Cóż, nieżyjący poeci są w takiej sytuacji bezradni.

Litewskie korzenie

Czesław Miłosz przyszedł na świat w 1911 roku w Szetejniach na Kowieńszczyźnie, gdzie wychowano go w kulcie I Rzeczypospolitej. To sprawiło, że dla poety nigdy nie były zrozumiałe nacjonalistyczne spory, które trawiły wówczas Europę, a także polityczno-wojskowe awantury w rodzaju „buntu Żeligowskiego” (zbrojna akcja przyłączenia Wileńszczyzny do odrodzonego państwa polskiego w roku 1920).

Same Szetejnie położone w dolinie rzeki Niewiaży wydawały się niewrażliwe na burzliwe wichry historii. Do dziś okolice te przywodzą na myśl raczej scenerię „Doliny Issy”. Gdy je odwiedzimy, do głowy nam nie przyjdzie, że jesteśmy w miejscowości położonej na terenie Unii Europejskiej.
Na Litwie Zachód ściera się ze Wschodem, tak jak ścierał się w sercu poety. Miłosz będąc dzieckiem miał okazję widzieć wybuch rewolucji październikowej na ulicach Petersburga. Natomiast w drugiej połowie swojego życia obserwował rewolucję kulturalną na kalifornijskich uczelniach.

Rozpiętość i intensywność swoich czasów poeta skomentował w wierszu „Capri” następująco: „Dobijam osiemdziesiątki, lecę z San Francisco/ do Frankfurtu i Rzymu, pasażer, który niegdyś jechał/ trzy dni bryką z Szetejń do Wilna”. Ta bryka to obrazek z 1921 roku, gdy młody Miłosz wyprowadził się z rodzicami do Wilna. Tam podjął naukę, wpierw w gimnazjum, a później na Uniwersytecie Stefana Batorego – ale nade wszystko zetknął się z fermentem intelektualnym, który od razu go pochłonął.

Należał do założycieli powstałej w roku 1931 grupy poetyckiej Żagary. Była ona jednym z bardziej prężnych środowisk literackich ówczesnej Polski. Stanowiła ona nie tylko płaszczyznę wspólnych poszukiwań artystycznych. Utrwalała też przyjaźnie i inicjowała podróże.

Jedna z wypraw zaprowadziła przyszłego noblistę do Paryża, gdzie poznał swojego krewnego – Oskara Miłosza, który był litewskim dyplomatą. Można powiedzieć, że dla poety wychowanego w Auksztocie (historyczna nazwa tzw. Litwy właściwej albo górnej w odróżnieniu od dolnej – Żmudzi) spotkanie to było nie lada szokiem.

Oskar Miłosz stał się dla niego literackim i intelektualnym przewodnikiem. To on go skieruje w stronę katastrofizmu, filozofii Emanuela Swedenborga, poezji Williama Blake’a i poematów metafizycznych.

Po powrocie ze stolicy Francji Miłosz publikuje „Trzy Zimy” – tom, w którym przechodzi na pozycje proroka wierzącego w determinizm historyczny i charakteryzujący go fatalizm.

Urodzony w bohaterskim mieście

Gdy wybuchła II wojna światowa Miłosz był już dojrzałym 29-letnim mężczyzną. Tego nie można powiedzieć o Zbigniewie Herbercie – wówczas piętnastolatku.

Urodzony we Lwowie Herbert wychowany był raczej w kulcie Orląt i polskiego oręża niż wielokulturowości I Rzeczypospolitej. Wynikało to z historii miasta, w którym przyszedł na świat, a którego polska tożsamość była jeszcze kilka lat przed narodzinami poety zagrożona (walki z Ukraińcami w 1918 roku i wojna z bolszewikami w 1920).

Przypomnijmy, Lwów jako pierwsze i jedyne w II RP miasto zostało za bohaterską walkę uhonorowane Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari i z dumą nosiło miano „Semper Fidelis” („Zawsze wierne”).

Wybuch wojny oznaczał dla wschodnich rubieży ówczesnego państwa polskiego w pewnym sensie zagładę. Po latach Herbert pisał o Lwowie: „Nigdy o Tobie nie ośmielam się mówić/ ogromne niebo mojej dzielnicy/ ani o was dachy powstrzymujące wodospad powietrza/ piękne puszyste dachy włosy naszych domów (…) Tyle uczuć mieści się między jednym uderzeniem serca a drugim”.

Więcej niż serdeczna korespondencja

Poeci poznali się w 1958 roku w Paryżu. Herbert przebywał tam wówczas jako stypendysta Związku Literatów Polskich. Miłoszowi przekazał korespondencję od przyjaciół. „List ten wręczy Ci młody poeta i dobrze zapowiadający się dramaturg” – polecał Herberta reżyser teatralny i pionier teatru radiowego w Polsce Tadeusz Byrski.

Łapczywie gryzł powietrze, a jedną, nieomylną kulę z pistoletu zawsze skrywał na końcu ostatniego wersu

Czy jego surowe osądy życia publicznego – szczególnie pookrągłostołowego ładu i dojścia do władzy postkomunistów – wynikały z temperamentu harcownika, ze zbyt silnie rozkołysanych emocji, z frustracji? Samotność Zbigniewa Herberta.

zobacz więcej
Ów „młody poeta” miał wtedy już 34 lata. Ale „Strunę światła” – swoją pierwszą książkę poetycką wydał dopiero w 1956 roku na fali październikowej odwilży. Wcześniej milczał. Z perspektywy czasu Miłosz docenił tę, odmienną od swojej, postawę oznajmiając: „Przed rokiem 1956 ceną publikacji było wyrzeczenie się własnego smaku, a on nie był gotów jej zapłacić”.

Pierwsze spotkanie poetów było nader udane. Zapoczątkowało ono długą i niezmiernie ciekawą korespondencję obydwu ceniących się wzajemnie gentlemanów. Korespondencję więcej niż serdeczną.

I tak już od pierwszego listu Herbert wysyła Miłoszowi „niziutkie austryjackie ukłony i galicyjskie ucałowania rączek”, a Miłosz rewanżuje się zwracając się do autora „Barbarzyńcy w ogrodzie” per „Drogi Kolego”, co dla 13 lat młodszego Herberta musi być miłym gestem bardziej doświadczonego poety.

Kolejne listy wymieniane są bardzo często, momentami wręcz gorączkowo. Ponieważ jest to prywatna korespondencja, to autorzy pozwalają sobie w niej na więcej niż zdradzałby ich oficjalny dorobek.

Na przykład w liście z 18 lipca 1959 roku Herbert wyrażał duży wstręt do Polaków, których musi omijać na ulicach stolicy Francji, żeby nie zajmowali go czczą gadaniną. „Naród – stwierdzał – to rzecz naturalna, jak brzuch lub palce u nogi, ale czy zawsze trzeba pokazywać, zwłaszcza jeśli palce niedomyte są”. Ciekawe co na te słowa powiedzieliby ci, którzy dziś z autora „Trenu Fortynbrasa” próbują zrobić bezkrytycznego piewcę polskości?
Faktycznie, w twórczości Herberta nie znajdziemy utworów, które moglibyśmy ocenić jako bogoojczyźniane. Zaangażowanie pisarza objawiało się w czymś zupełnie innym. W podróżach do świata niezachwianych zasad, w traktatach na temat moralności, w podejmowaniu różnicującej i ważnej dla głoszonych idei „sprawy smaku”.

Tęsknota do lepszego „ja”

Potwierdza to choćby Leopold Tyrmand na kartach słynnego „Dziennika 1954”. Fragment ten brzmi niemal jak laudacja: „Po południu był u mnie Herbert. To jeden z najlepszych moich współczesnych. Moim zdaniem – poeta numer jeden swego pokolenia, a może i całej naszej połaci dziejów powojennej Polski. (…) Uprawia moralną czystość, bezkompromisowość i wierność samemu sobie trochę na pokaz, ale w tak solidnym gatunku, że nie można przyczepić się do niczego i nie można odpłacić mu niczym poniżej głębokiego szacunku”.

Herbertem targały różne namiętności. Po latach w rozmowie na łamach „Tygodnika Powszechnego” mówił: – Bo ja uważam, że człowiek nie jest tym, czym jest w istocie (...) tylko tym czym chciałby być (...) to dążenie, próba przeskoczenia siebie, to jest właśnie literatura. To tęsknota do lepszego „ja”, które sobie wymyśliłem, a które potem się na mnie mści.

Poeta nosił też w sobie zadrę z lat młodzieńczych spowodowaną brakiem udziału w konspiracji. Jeśli nawet w roku 1939 miał 15 lat, to jednak nie musiało mu to przeszkodzić w dołączeniu do partyzantki, gdyby rzeczywiście tego chciał. Tym bardziej, że gdy wojna dobiegała końca był już pełnoletni.

Zadra była na tyle duża, że po latach Herbertowi zdarzyło się zmyślać na temat swojego zaangażowania w walkę, mówiąc o odniesionych ranach, choć jedyny uszczerbek na zdrowiu, który wówczas poniósł, był skutkiem wypadku na nartach.

Siostra poety, Halina Herbert-Żebrowska wspominała: – (…) gdy trafiliśmy do Krakowa, (...) to rzeczywiście czasem znikał z domu, być może trafił do jakiejś organizacji. Ale to już pod koniec wojny. Może było z nim tak jak z Mickiewiczem i Słowackim, którzy jako słabego zdrowia uratowali się. Na szczęście... Sam mógł mieć żal do losu, że zamiast walczyć leżał z nogą na wyciągu. Zresztą pod względem zdrowotnym jeszcze po wojnie okazał się całkowicie niezdolny do służby wojskowej.

Jak Eliot

Choć obydwaj poeci nie brali udziału w walce zbrojnej, to ani jednemu, ani drugiemu nie można odmówić zaangażowania. Postawy, którą Herbert sławił w swoim cyklu o Panu Cogito, a Miłosz na przykład w wierszu „Rue Descartes”, będącym ostrą krytyką Zachodu, wychowującego na swoich uczelniach późniejszych orientalnych satrapów i krwawych dyktatorów (między innymi Pol Pota).

„Następnie wielu – pisał przyszły noblista – z Jass i Koloszwaru, albo Sajgonu albo Marakesz/ Było zabijanych ponieważ chcieli obalić domowe zwyczaje/ Następnie ich koledzy zdobywali władzę/ Żeby zabijać w imię pięknych idei uniwersalnych”.

Partyzant i opryszek. Kto okazał się obrońcą zasad w PRL

O Romanie Bratnym nikt już nie pamięta. Marek Nowakowski jest odkrywany na nowo.

zobacz więcej
W 1975 roku Herbert rekomendował Miłosza do nagrody The Neustadt International Prize. Uzasadniając swoją decyzję wyrażał się o nim w samych superlatywach. Świadczą o tym te słowa: „Miłosz wymyka się wszelkim próbom klasyfikacji. Bogactwo i różnorodność formalna jego wierszy, mistrzowskie władanie wieloma formami liryki przywodzi na myśl nazwiska Eliota i Audena. Przy takiej okazji pojawia się zwykle termin »klasyk«, ale Miłosz w żadnym wypadku nie jest zimnym i wyniosłym pisarzem klasycznym”.

Ta opinia z czasem ewoluowała na niekorzyść Miłosza. Nie bez znaczenia pozostawała tu przyznana mu Nagroda Nobla. Wprawdzie gentlemani o pieniądzach nie rozmawiają, niemniej... Chodziło o czek na blisko 900 tys. koron szwedzkich.

Dla Miłosza, który był wówczas wykładowcą na prestiżowym amerykańskim uniwersytecie, musiał to być spory zastrzyk gotówki, ale nie oznaczał on bytowej rewolucji w jego życiu. Z kolei dla Herberta, który przez całe życie dokładnie oglądał każdą złotówkę, taka kwota zmieniłaby dosłownie wszystko.

Jednocześnie Herbert miał zapewne świadomość, że nie było możliwości, aby w krótkim czasie uhonorowano tą nagrodą dwóch Polaków. Skądinąd przez długi czas on sam był na długiej liście kandydatów do niej.

Awantura u Carpenterów

Zarzewiem konfliktu poetów była kolacja u Johna i Bogdany Carpenterów, pary tłumaczy literatury polskiej. Zdarzyło się to w Berkeley w lipcu roku 1968. Czas odgrywa tu rolę, gdyż w Polsce za sprawą Władysława Gomułki i Mieczysława Moczara trwała antysemicka nagonka.

A sytuacja ta utwierdzała tylko autora „Zniewolonego umysłu” we wszystkich najgorszych opiniach na temat zainfekowania duszy polskiej endeckością, na czele z wyrażonym jeszcze w 1957 roku w „Traktacie poetyckim” słynnym stwierdzeniem: „Jest ONR-u spadkobiercą Partia”.

Po latach każdy uczestnik zajścia wspominał je inaczej. Po spożyciu sporej ilości alkoholu obydwaj poeci mieli pokłócić się o słowa Miłosza, który rzekomo powiedział, że żałuje, iż Polska nie stała się kolejną 17. republiką sowiecką. Herbert zaś ponoć wpadł w szał, zaczął wygłaszać mowy w obronie Armii Krajowej i Powstania Warszawskiego, a także mocno obrażać swojego interlokutora.

Rano młodszemu poecie się wydawało, że dojdzie do wzajemnych przeprosin i wszystko wróci do normy. Ale Miłosza już nie było. Mimo że kontakt nie został zerwany, a Herbert przeprosił listownie starszego kolegę parokrotnie (między innymi słowami: „czy chcesz, czy nie chcesz, będę Cię prześladował moją dziwną miłością do końca życia, a nawet jakiś czas potem”), relacje między nimi się ochłodziły, a odpowiedzi twórcy „Człowieka wśród skorpionów” były wstrzemięźliwe.

Mimo tej sytuacji, jeszcze w latach 70. zdarzyło się, że Miłosz był przedstawiony na jednym przyjęciu jako „tłumacz Herberta”, co sprawiło mu przykrość. W rozmowie z Aleksandrem Fiutem przeprowadzonej ponad 20 lat później mówił, że „w pewnym sensie jest odpowiedzialny za istnienie Herberta w poezji anglosaskiej i częściowo za jego bardzo wysoką pozycję w Ameryce”.

Jagnię kontra myśliwy, czyli rozmowa o III RP, której nie było

W 1994 roku na łamach „Tygodnika Solidarność” Herbert pisał, że „Ziemia Ulro” Miłosza jest tylko niechlujną stylistycznie i rozwichrzoną myślowo sarmacką gadaniną. Mało kto mógł sobie wówczas na takie słowa pozwolić. Z perspektywy czasu możemy tylko żałować, że z powodów zdrowotnych Herbertowi nie udało się ukończyć „Roku Jagnięcia”. Gdyby utwór ten powstał, czytelnicy otrzymaliby klarowną przeciwwagę dla „Roku Myśliwego” Miłosza. Stanowiłoby to również świetny asumpt do poważnej dyskusji na temat moralnej kondycji III RP. Dyskusji znacznie poważniejszej od publicystycznych połajanek obydwu poetów.

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Jaka mogła być to książka podpowiadają nam następujące słowa Herberta: „Miłosz, wciąż Miłosz i na nowo Miłosz, Boże, kiedy ja się wyzwolę z tego kołowrotka. Czytam »R[ok] M[yśliwego ]« z dobrą wolą i wzbierającą irytacją, bo naprawdę człowiek inteligentny nie może całe życie powtarzać, że to on miał rację, a wszyscy inni z wyjątkiem paru przyjaciół, oczywiście Krońskiego, Kołakowskiego, Andrzejewskiego, to durnie, bo są z doświadczeń narodu, który jest durny – co wydaje się być podstawowym założeniem Miłoszowej historiozofii”.

Różnica między Miłoszem a Herbertem to właśnie także różnica klucza towarzyskiego. Miłosz bywał, Herbert nie bywał i bywać nie chciał, lub tak mówił, bo go nie zapraszano. Jak sam powiedział, w Paryżu zdarzyło mu się powtarzać swoim dyskutantom: „sikam na was”.

Za kilka lat wiersze Herberta, Miłosza i Szymborskiej nie będą zrozumiałe

Czy Polacy staną się masą etniczną pozbawioną elit? Ambitna literatura jest na straconej pozycji.

zobacz więcej
Cała ta sytuacja, oczywiście mając na względzie proporcje i inne historyczne realia, przypomina trochę spór między Adamem Mickiewiczem a Juliuszem Słowackim. O ile jednak w wypadku XIX-wiecznych wieszczów toczył się on w ramach jednej formacji intelektualnej, o tyle w wypadku Miłosza i Herberta wykopany przez nich rów zaczęli dramatycznie pogłębiać ich akolici. Ze szkodą dla twórczości obydwu poetów i jej odbioru.

Pod koniec życia Herberta – o czym przypomniał w jednym z wywiadów jego biograf Andrzej Franaszek – doszło do ostatniej rozmowy między zwaśnionymi przyjaciółmi. Jak wspominała żona autora „Przesłania Pana Cogito” – Katarzyna Herbert, „nie było w niej przeprosin, nikt się nie kajał”. – Ale – w obliczu spraw ostatecznych – Herbert i Miłosz znów rozmawiali jak przyjaciele – dodaje Franaszek.

Mikołaj Mirowski
Obejrzyj wszystkie odcinki „Pojedynków stulecia”:
Zdjęcie główne: Czesław Miłosz i Zbigniew Herbert toczyli spór o to, czy polski komunizm miał korzenie nacjonalistyczne. Fot. Wikimedia/Zbigniew Kresowaty/A. Ratkevičiené
Zobacz więcej
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Flippery historii. Co mogło pójść… inaczej
A gdyby szturm Renu się nie powiódł i USA zrzuciły bomby atomowe na Niemcy?
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Strach czeka, uśpiony w głębi oceanu… Filmowy ranking Adamskiego
2023 rok: Scorsese wraca do wielkości „Taksówkarza”, McDonagh ma film jakby o nas, Polakach…
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
„Najważniejsze recitale dałem w powstańczej Warszawie”
Śpiewał przy akompaniamencie bomb i nie zamieniłby tego na prestiżowe sceny świata.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Najlepsze spektakle, ulubieni aktorzy 2023 roku
Ranking teatralny Piotra Zaremby.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Anioł z Karabachu. Wojciech Chmielewski na Boże Narodzenie
Złote i srebrne łańcuchy, wiszące kule, w których można się przejrzeć jak w lustrze.