Kultura

Kobieta po przejściach, mężczyzna z przeszłością

Ten duet sprawił, że poezja śpiewana stała się w Polsce drugiej połowy XX wieku nie tylko lubiana, ale i wykonywana z przyczyn pozaartystycznych. Mimo, że byli zupełnie różnymi twórcami, oddziaływali na bardzo wielu słuchaczy, a ich dorobek do dziś posiada rzesze wiernych fanów, czego nie można powiedzieć o wszystkich bohaterach „Pojedynków stulecia”.

Agnieszka Osiecka i Jacek Kaczmarski, zmierzą się ze sobą w kolejnym odcinku programu. W czwartek 15 listopada o godz. 22.10 na antenie TVP Kultura.

Czy PZPR była spadkobiercą polskiego nacjonalizmu

Spór Zbigniewa Herberta i Czesława Miłosza o PRL w istocie dotyczy również III RP.

zobacz więcej
Piosenki Agnieszki Osieckiej zyskiwały status kultowych, albo wskutek właściwego dla nich czasu – jak to było w przypadku „Kochanków z ulicy Kamiennej” i „Okularników” po październikowej odwilży 1956 roku – albo ze względu na przeboje kinowe i telewizyjne, w których były wykonywane. Z kolei poezja śpiewana Jacka Kaczmarskiego była próbą historiozoficznej syntezy, będącej dla poety środkiem wyartykułowania sensu aktualnych politycznych wydarzeń. Czy bard „Solidarności” może się zmierzyć z popularną „poetką złamanego koloru”?

Przepowiedział stan wojenny

Etykieta barda „Solidarności”, która przylgnęła do Jacka Kaczmarskiego, doprowadzała go do wściekłości. Zmarły w 2004 roku poeta zdawał sobie sprawę z roli, jaką odgrywał dla opozycji w PRL. Niemniej uważał, że nazywanie go „bardem” upraszczało, a nawet wypaczało złożoność jego twórczości.

Sam był zdania, że wolność wywalczył sobie, gdy pracował w latach 80. w monachijskiej rozgłośni Radia Wolna Europa. Nie był wtedy cenzurowany i mógł być – jak sam mówił – „odpowiedzialny za słowo”. A to w jego oczach oznaczało najwyższy poziom zarówno niezależności, jak i odpowiedzialności.

Można powiedzieć, że Jacek Kaczmarski doskonale rozumiał historyczny czas, w jakim przyszło mu żyć. Na studiach polonistycznych zainteresowała go epoka saska, okres panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego i ostatnie lata istnienia wielokulturowej I Rzeczypospolitej.

Znajduje to odzwierciedlenie w napisanym wówczas, a potem wykonywanym między innymi na Festiwalu Piosenki Studenckiej, utworze zatytułowanym „Krajobraz po uczcie”. Kaczmarski przedstawiał tam ostatnie dni władzy Stanisława Augusta Poniatowskiego, podczas których nie bacząc na bieg wydarzeń, dwór świetnie się bawił, wystawiał luksusowe uczty, a „biały pudel kraj krynoliny targa przez panią w rumieńcach za fotel rzuconej”.
Jacek Kaczmarski – „Obława” (1980)
Tę frywolną atmosferę przerywa „akt abdykacji”, w którym autor „Autoportretu z kanalią” melorecytował zmyślone przez siebie słowa króla Stasia: „Nieszczęśliwie zdarzona w kraju insurekcja/ Pogrążyła go w chaos oraz stan zniszczenia/ Pieczołowitość nasza na nic się nie przyda/ Świadczymy z całą rzetelnością naszego imienia”.

Tekst powstał w 1977 roku (Kaczmarski miał wówczas zaledwie 20 lat!). I można wysnuć wniosek, że nie pierwszy raz poeta antycypował wydarzenia polityczne. Wystarczy zwrócić uwagę na słowa, które Kaczmarski przypisuje Poniatowskiemu i zastanowić się, jak „akt abdykacji” i ową „nieszczęśliwie zdarzoną w kraju insurekcję” można było odczytywać po tragicznych wydarzeniach 13 grudnia 1981 roku, gdy generał Wojciech Jaruzelski wprowadził stan wojenny.

„Mury” żyją własnym życiem

To nie jedyny przypadek, kiedy o Jacku Kaczmarskim myślano jako o proroku. Kolejnej okazji dostarczyły legendarne „Mury”, których tekst wiele osób łączyło z rzeczywistym murem oddzielającym Berlin Zachodni od Wschodniego, oraz jak najbardziej rzeczywistą, choć nienamacalną „żelazną kurtyną”.

Tyle że Kaczmarski „Murów” nie napisał. Tekst pochodził z katalońskiej ballady autorstwa Lluísa Llacha, notabene powstałej jako wyraz protestu przeciwko dyktaturze generała Francisco Franco. Zresztą wciąż aktualnej, bo pieśń ta powróciła na usta tysięcy mieszkańców Barcelony w 2017 roku z okazji referendum niepodległościowego.

W tłumaczeniu Filipa Łobodzińskiego, oryginalną „palisadę” zastąpiły „mury”. Kaczmarski zaś wykorzystując swoją popularność uczynił z nich niemalże hymn „Solidarności”. Jak sam to tłumaczył w rozmowie dla opozycyjnego „Indeksu”: „Ja »Mury« napisałem w 1978 roku jako utwór o nieufności do wszelkich ruchów masowych. Usłyszałem nagranie Lluísa Llacha i śpiewający, wielotysięczny tłum i wyobraziłem sobie sytuację – jako egoista i człowiek, który ceni sobie indywidualizm w życiu – że ktoś tworzy coś bardzo pięknego, bo jest to przepiękna muzyka, przepiękna piosenka, a potem zostaje pozbawiony tego swojego dzieła, bo ludzie to przechwytują. Dzieło po prostu przestaje być własnością artysty i o tym są »Mury«”.

Faktycznie tak się stało, bo ta pieśń-symbol odkleiła się od swojego pierwotnego wydźwięku. W ostatniej zwrotce Kaczmarski śpiewał o nowych murach, które wybudował wyzwolony tłum. Sam pieśniarz przyznawał, że ludzie nie chcieli, żeby wykonywał tę zwrotkę i na koncertach wyklaskiwali ją lub zaczynali ponownie śpiewać refren.

Anatomia zbrodni. Dwa spojrzenia na diabelskie systemy

Wybory polityczne Leona Kruczkowskiego i Gustawa Herlinga-Grudzińskiego były krańcowo różne. Ale obydwu pisarzy interesowała istota totalitaryzmu.

zobacz więcej
Po 1989 roku utwór zaczął żyć własnym życiem, niezależnym od swojego solidarnościowego rodowodu. Kilka lat temu cover pieśni w nowej wersji nagrał zespół Strachy na Lachy. Formacja nie zdecydowała się na wykreślanie słów Kaczmarskiego – po ostatniej pesymistycznej części, powtarza refren. Całość zaś została podkręcona szybkim, wręcz „karnawałowym” tempem.

Pamflet na I Rzeczpospolitą

„Mury” to jeden z kilku tzw. evergreenów Jacka Kaczmarskiego, czyli utworów, których ludzie chcą słuchać zawsze. Oprócz tej pieśni można do nich zaliczyć „Obławę” (wzorowaną na „Polowaniu na wilki” Władimira Wysockiego z 1968 roku) oraz „Naszą klasę”, poświęconą pokoleniu, które za wszelką cenę próbowało uciec z komunistycznej Polski (lub o losie dzieci inteligentów w PRL, jeśli inaczej potraktujemy pojęcie „klasy”).

Natomiast w masowej świadomości Polaków nie zadomowiła się niestety „Sarmatia” – płyta będąca najambitniejszym przedsięwzięciem muzyka. W kilkunastu utworach Jacek Kaczmarski (któremu towarzyszyli Zbigniew Łapiński i Przemysław Gintrowski) stworzył przemyślany i spójny pamflet na I Rzeczpospolitą.

Twórca „Naszej klasy” bezlitośnie krytykował szlacheckie obyczaje, gospodarkę opartą na handlu zbożem czy słabnącą władzę monarszą.

Swoje przemyślenia historiozoficzne zamieścił w takich utworach, jak „Drzewo genealogiczne”. Naśmiewa się w nim z tych, którzy potrafią chwalić się przodkami do kilkunastu pokoleń wstecz, samemu osiągnąwszy niezbyt wiele.
Joanna Siedlecka
Inny utwór z „Sarmacji”, który godny jest uwagi to „Rokosz”. Pieśń tylko pozornie przywołuje rokosz Mikołaja Zebrzydowskiego. Tak naprawdę stanowi ona publicystyczny atak na różnej maści malkontentów – wiecznych rokoszan, którzy mają dość tego, co było, co jest i co będzie.

Wentyl bezpieczeństwa

Dziś te utwory znajdują odzew w wąskim kręgu odbiorców. Są wśród nich miłośnicy pieśni Kaczmarskiego czy studenci historii. Nie można tego natomiast powiedzieć o piosenkach, do których teksty pisała zmarła w roku 1997 Agnieszka Osiecka. Starsza od Kaczmarskiego o 21 lat poetka wychowywała się w innej Polsce Ludowej niż on.

Jej dzieciństwo przypadło na lata II wojny światowej, a młodość na okres mrocznego, a zarazem siermiężnego stalinizmu, który wykańczał zarówno politycznych przeciwników reżimu, jak i swobodę myślenia czy tworzenia. I choć Osiecka poszła na studia dziennikarskie, to raczej nie po to, żeby opisywać świat w takich barwach, w jakich widzieli go partyjni propagandyści.

– Nie chciałam być otoczona tymi, którzy chcieliby mnie otaczać, otaczałam się tymi, którymi ja chciałam być otoczona, ale oni nie chcieli – mówiła na temat swojego krótkiego licealnego epizodu w Związku Młodzieży Polskiej. Słowa te jednak można odnieść do reszty jej burzliwej biografii.

Przygoda Osieckiej z piosenką zaczyna się od działalności w słynnym Studenckim Teatrze Satyryków – STS (była członkiem rady artystycznej teatru i tam również debiutowała jako twórca piosenek; łącznie napisała ich dla STS 166).

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Październikowa odwilż okazywała się być także odwilżą dla szeroko pojętej satyry. Na Pomorzu swoją działalność rozpoczął teatrzyk Bim-Bom ze Zbigniewem Cybulskim i Bogumiłem Kobielą w składzie, a do łask wracał zamknięty wcześniej przez cenzurę tygodnik „Szpilki”.

W STS poza Osiecką odnaleźli się między innymi Stanisław Tym, Jarosław Abramow-Newerly czy jej późniejszy mąż Daniel Passent. Przedsięwzięcie to zdawało się być nie tylko wentylem bezpieczeństwa dla ówczesnej władzy, ale nade wszystko stanowiło środowisko osób o doskonałym słuchu politycznym, potrafiącym przekuć w żart czy kpinę bieżące wydarzenia.

Autorzy byli dumni z niemalże redakcyjnego tempa swojej pracy. I tak skecz o XX zjeździe KPZR byli w stanie wystawić już cztery dni po tym, jak sekretarz generalny sowieckiej kompartii Nikita Chruszczow przeczytał swój słynny referat.

Epitafium dla odwilży

Nadkomplety, które przychodziły na występy STS wynosiły z nich cenne bon moty, które na lata weszły do masowej wyobraźni Polaków. Zresztą grupa nie stała w miejscu i starała się maksymalnie profesjonalizować swoją działalność. W efekcie coraz częściej w teatrze pojawiali się gościnnie znani aktorzy i aktorki, wśród nich Halina Mikołajska czy Barbara Krafftówna.

„To moja droga z piekła do piekła”

Jego piosenki były artystycznymi manifestami opozycji lat 80. Ale Jacek Kaczmarski to nie tylko słynny bard, był publicystą Radia Wolna Europa.

zobacz więcej
Z tego okresu pochodzi też słynna piosenka o „Okularnikach” wykonywana między innymi przez Sławę Przybylską. Utwór stał się nieformalnym hymnem „zbuntowanych zetempowców” z STS i do dziś stanowi nazwę fundacji imienia Agnieszki Osieckiej.

Z kolei „Kochankowie z ulicy Kamiennej” – piosenka o chłopakach i dziewczynach, którzy „żywią się chlebem i piwem” oraz „wcale Szekspira nie znają” – była przez późniejszego działacza Komitetu Obrony Robotników Jacka Kuronia odczytywana jako epitafium dla odwilży i środowiska „komandosów” (chodzi o studentów siejących ferment na Uniwersytecie Warszawskim – apogeum ich działalności przypadło na wydarzenia marcowe 1968 roku).

Po latach Kuroń wspominał (cytat za książką Zofii Turowskiej „Agnieszki. Pejzaże z Agnieszką Osiecką"): – Usłyszałem tę piosenkę po raz pierwszy, kiedy nasz ruch wolnościowy umarł. Gorzej, my sami się poddaliśmy, przepolitykowaliśmy ten Październik. Uznaliśmy w pewnym momencie, że Gomułka ma tak wielkie poparcie społeczne, że my sami nie mamy żadnych szans. I „Kochankowie z ulicy Kamiennej”, piosenka o chłopcach i dziewczynach, którzy pragną pięknej miłości, ale żyją na takiej Kamiennej, gdzie wszystko jest brudne i złe, stała się rodzajem epitafium dla naszego ruchu. Bo oni pewnego dnia wychodzą na ulicę, wszystko narasta, potężnieje… amor szmaciany płynie i... nagle gaśnie światło i Ela Czyżewska monotonnym głosem śpiewa: „Potem znów cicho, potem znów ciemno, potem wracają znów na Kamienną…”.
Kuroń konkludował: – Myślę, że wiele osób na tej sali miało wrażenie, że to jest o nas i o tym wszystkim, co działo się dookoła. Agnieszka opowiadała, że każdy człowiek ma prawo do tego, co piękne. I do dziś jest to dla mnie piosenka o krzywdzie, jaką można wyrządzić zwykłemu człowiekowi. I o tym, że prawo człowieka jest nieustannie przez ludzi łamane. To był manifest Agnieszki.

To właśnie „Kochankowie z ulicy Kamiennej” utorowali Osieckiej drogę do kariery. Dzięki nim wygrała nagrodę indywidualną na I Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu.

Wciąż niedocenieni

Zarówno w utworach Agnieszki Osieckiej, jak i Jacka Kaczmarskiego, sentymentalizm łączył się z tragizmem, patos z kpiarstwem, wreszcie liryczna melancholia z komicznością. A jednak to, co po sobie zostawili, wciąż jest chyba za mało docenione.

„Jacek Kaczmarski zaistniał w polskiej kulturze powojennej – pisał Krzysztof Gajda – jako autor tekstów i kompozytor piosenek. Ten wybór gatunkowy sprawił, że mimo ogromnej popularności, jaką cieszyła się jego twórczość (…), nie stała się ona dotychczas obiektem obszerniejszych analiz literaturoznawczych”. Wydaje się, że powyższe zdanie może się także odnosić do dorobku Agnieszki Osieckiej.

Ona – poetka, bywalczyni salonów, „tekściarka gwiazd”. On – niepokorny bard, prowokator i opozycjonista. Mimo dzielących ich różnic, udało im się w warunkach reżimu PRL, zdobyć mniejszą lub większą popularność utworami, które stanowiły wyraz niezgody na ówczesną toksyczną rzeczywistość.

–Mikołaj Mirowski
Obejrzyj wszystkie odcinki „Pojedynków stulecia”:
Zdjęcie główne: Agnieszka Osiecka i Jacek Kaczmarski. Ten duet sprawił, że poezja śpiewana stała się w Polsce drugiej połowy XX wieku nie tylko lubiana, ale i wykonywana z przyczyn pozaartystycznych. Fot. PAP/Maciej B. Brzozowski/Andrzej Rybczyński
Zobacz więcej
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Flippery historii. Co mogło pójść… inaczej
A gdyby szturm Renu się nie powiódł i USA zrzuciły bomby atomowe na Niemcy?
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Strach czeka, uśpiony w głębi oceanu… Filmowy ranking Adamskiego
2023 rok: Scorsese wraca do wielkości „Taksówkarza”, McDonagh ma film jakby o nas, Polakach…
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
„Najważniejsze recitale dałem w powstańczej Warszawie”
Śpiewał przy akompaniamencie bomb i nie zamieniłby tego na prestiżowe sceny świata.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Najlepsze spektakle, ulubieni aktorzy 2023 roku
Ranking teatralny Piotra Zaremby.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Anioł z Karabachu. Wojciech Chmielewski na Boże Narodzenie
Złote i srebrne łańcuchy, wiszące kule, w których można się przejrzeć jak w lustrze.