Jak przywoływał kiedyś pracujący w USA historyk Marek Jan Chodakiewicz, w 1922 r. w południowym Tyrolu bezwzględnie zakazano używania języka niemieckiego w sferze publicznej, a w prywatnej – ograniczono. Dwa lata później zakazano nauki języka niemieckiego, a w 1926 roku zlikwidowano całą niemieckojęzyczną prasę.
Warstwę urzędniczą zitalianizowano: tylko Włosi mogli tam pracować. Niemców albo wyrzucono z pracy, albo – nielicznych – przeniesiono daleko na południe.
Zmieniano na włoskie nazwy miejscowości, a nawet oryginalne nazwiska rodowitych mieszkańców.
Rozwiązano wszelkie organizacje Tyrolczyków: od gimnastycznych po gospodarcze, łącznie ze spółdzielniami. Mienie konfiskowano. W rezultacie prawie 80 tys. osób musiało przenieść się do Austrii czy Niemiec. Na ich miejsce sprowadzono kolonistów z południowych Włoch.
Jeśli w 1919 r. w południowym Tyrolu 95 procent ludności mówiło po niemiecku, to kilka lat później większość mówiła już po włosku.
To wszystko działo się w państwie rządzonym przez Benito Mussoliniego, polityka faszystowskiego, do którego chętnie odwoływał się Adolf Hitler.
O ile jednak retorsje wobec Niemców po I wojnie światowej mimo wszystko były ewenementem, o tyle po roku 1945 stosowano je powszechnie – zwłaszcza w Europie środkowo-wschodniej. Szczególnie ostre były one w Czechosłowacji. Na podstawie tzw. Dekretów Benesza, państwo skonfiskowało całkowicie mienie Niemców sudeckich, a następnie przymusowo wysiedliło tę mniejszość (ponad 3 miliony osób) do sąsiedniej Bawarii, znajdującej się wówczas pod okupacją Stanów Zjednoczonych.
– Ci którzy pozostali w Czechosłowacji zostali pozbawieni praw obywatelskich – dopowiada dr Tomasz Browarek.
Jeżeli jednak taką politykę, biorąc pod uwagę wojenne doświadczenia Czechów (i Polaków) można zrozumieć, to trudno nie zauważyć, że walka z niemczyzną przybierała nieraz kuriozalny charakter. Dotyczyło to na przykład nazwisk.
„Będziecie się nazywali Szpaltowski”
„Wojewoda Aleksander Zawadzki mianując prawnika Wincentego Spaltensteina na pierwszego polskiego prezydenta Gliwic, zauważył, że z takim nazwiskiem nie może pełnić tej funkcji. Jego prawne wywody, że na drodze administracyjnej zmiana nazwiska może długo potrwać, przerwał szybką decyzją: „załatwimy to na krótkiej drodze, zaraz na miejscu… Ot, będziecie się nazywali Szpaltowski”, powiedział i nakazał sekretarce przepisać dokument na nowe nazwisko” – przypomniał Aureliusz Pędziwol na łamach portalu dw.com.pl.