Cywilizacja

Trump rośnie w siłę. Na tle radykalnych Demokratów staje się symbolem normalności

Nie minęło półtora miesiąca od inauguracji obrad zdominowanej przez lewicę Izby Reprezentantów, a Republikanie szczerzą zęby z radości: jest lepiej niż przypuszczali.

Jeszcze do niedawna wydawało się, że reelekcja Donalda Trumpa w 2020 r. jest, jeśli nie niemożliwa, to raczej niezbyt prawdopodobna. W połowie lutego roku 2019, na półmetku kadencji, sytuacja się zmieniła: drugie cztery lata dla 45. prezydenta USA nie tylko znacząco się przybliżyły, ale ich prawdopodobieństwo wzrosło.

Doszło nawet do tego, że po udanym orędziu o stanie państwa oraz ponadmiesięcznym sporze o mur na granicy z Meksykiem (połączonym z częściowym zamknięciem instytucji rządowych) społeczne poparcie dla Trumpa przekroczyło 50 proc.
Jednym z najmocniejszych atutów Donalda Trumpa może być ekstremizm jego przeciwników. Na zdjęciu kongresmenki Partii Demokratycznej ubrane na biało w proteście przeciw polityce prezydenta w dniu orędzia o stanie państwa. Fot. Bill Clark/CQ Roll Call/Getty Images
Co się zmieniło? Od początku stycznia władzę w Izbie Reprezentantów przejęli politycy Partii Demokratycznej, a jednocześnie rozpoczęła się brutalna walka wśród Demokratów o nominację partyjną do walki o prezydenturę w 2020 r. Innymi słowy: przeciwnicy Trumpa zaczęli przedstawiać swój program.

Ekstremizm debiutantek

Obecna niemłoda już sędzia Sądu Najwyższego, Ruth Bader Ginsburg parę lat temu przywołała opinię, że „prawdziwym symbolem Stanów Zjednoczonych nie jest orzeł bielik amerykański [oficjalne godło – red.], ale wahadło, które jeśli wychyli się w którąś stronę zbyt mocno, to potem odbije w drugą stronę”.

Trudno nie zgodzić się z twierdzeniem pani sędzi, patrząc na wydarzenia polityczne w Stanach Zjednoczonych ostatnich lat. Oto po prawdziwym trzęsieniu ziemi, jakim był niespodziewany wybór w listopadzie 2016 r. Donalda Trumpa na prezydenta, po dwóch latach samodzielnych rządów Republikanów w Kongresie, w listopadzie ubiegłego roku Demokraci odbili Izbę Reprezentantów, płynąc na antyprezydenckiej fali.

Jeśli spojrzeć na historyczne trendy, to nie stało się nic nadzwyczajnego. Partia, z której pochodzi urzędujący prezydent, prawie zawsze przegrywa kolejne wybory do Kongresu, zwane „połówkowymi” (midterms). Politolodzy opracowali nawet teorię, według której następuje odpływ sił politycznych, które doprowadziły dwa lata wcześniej do wyboru lokatora Białego Domu. Większą motywację do „negatywnego głosowania” mają niezadowoleni z rządów, niż ich beneficjenci. W dodatku część elektoratu woli, gdy władza w Waszyngtonie jest podzielona między dwie główne partie, a więc głosuje na tych, którzy poprzednio przegrali.

Historycznie rzecz biorąc, swoje pierwsze „połówkowe” wybory przegrywali prezydenci Truman, Eisenhower, Nixon, Reagan, Clinton i Obama, co nie przeszkadzało im w miarę łatwo zdobyć prezydentury na drugą kadencję dwa lata później. I nie inaczej może być z Donaldem Trumpem, na którego korzyść zaczyna działać efekt kontrastu: jego ekscentryczność, błędy i słabości zdają się blednąć w porównaniu z tymi, które reprezentują jego polityczni przeciwnicy z Partii Demokratycznej.

Kilka tygodni temu pisałem na tych łamach, że jednym z najmocniejszych atutów Trumpa może być ekstremizm „pierwszoroczniaków” z Kongresu, wyniesionych na antytrumpowej fali politycznych debiutantów, głównie debiutantek. Nie minęło półtora miesiąca od inauguracji obrad Izby Reprezentantów, a Republikanie szczerzą zęby z radości: jest lepiej niż przypuszczali.

Kto z Trumpem, kto przeciw. Alfabet amerykańskiej polityki

Ludzie życzliwi prezydentowi drżą, gdy w piątek zapada zmrok. Wtedy jego córka Ivanka wraz z mężem świętują szabas. A Donald Trump wrzuca na Twittera wszystko, co mu przyjdzie do głowy. Próby zabrania mu smartfona albo – jak to ujął jeden z współpracowników – „odrąbania paluchów” dotąd się nie powiodły.

zobacz więcej
Idolka millenialsów

Zgodnie z przewidywaniami prym wiodą dwie pierwsze muzułmanki w Kongresie. Jako pierwsza pokazała się Rashida Tlib, kongresmenka z Michigan, która już w dniu inauguracji miała publicznie zakrzyknąć o Trumpie: „usuniemy z urzędu tego skur...a”.

Ale to był tylko wstęp do występów jej koleżanki, pochodzącej z Somalii Ilhan Omar. Kongresmenka ze stanu Minnesota, nosząca na co dzień hidżab, od pierwszego dnia zabrała się za niewybredną krytykę państwa Izrael oraz „żydowskiego lobby”, które – jej zdaniem – przekupuje polityków. Do tego w komisji ds. międzynarodowych, w której zasiada, zasłynęła z zachwytów wobec różnych marksistowskich dyktatur na świecie.

Wypowiedzi obu pań mocno zaszkodziły Partii Demokratycznej, której liderzy musieli przywołać koleżanki do porządku, obawiając się, aby z ich ugrupowaniem nie zaczęła się kojarzyć tolerancja wobec antysemityzmu oraz sympatia dla lewicowego ekstremizmu.

Jednak wszystkich przebiła zaledwie 28-letnia kongresmenka Alexandria Ocasio-Cortez. Reprezentująca nowojorską dzielnicę Queens AOC (jak się ją nazywa) jest najbardziej znaną przedstawicielką polityczną pokolenia tzw. millenialsów, a swoją popularnością – zwłaszcza w mediach społecznościowych – dorównuje Donaldowi Trumpowi.

Choć prestiżowy Boston College ukończyła już w 2011 r., to od tamtego czasu była głównie barmanką i… działaczką polityczną, pracując m.in. podczas kampanii prezydenckiej demokratycznego senatora Bernie Sandersa. Od początku stycznia 2019 roku jest kongresmenką, nie dość, że najmłodszą w całej Izbie, to do tego najbardziej lewicową. Przed kilkunastoma dniami, nawiązując do Franklina Delano Roosevelta, przedstawiła projekt „Nowego Zielonego Ładu”, który ma ocalić planetę Ziemię przed totalną zagładą na skutek zmian klimatycznych.

Zmniejszyć opresję

Projekt, choć składający się raczej z hasłowych deklaracji niż konkretnych pomysłów, wywołał szok pomieszany z rozbawieniem. Oto bowiem AOC razem z senatorem Edem Markeyem zadeklarowali, że w ciągu 10 lat wyeliminują paliwa kopalniane. 100 proc. prądu w USA będzie produkowane ze źródeł energii odnawialnej. I zostanie to osiągnięte bez użycia energii atomowej.

Co więcej, AOC zapowiedziała, że w tym czasie doprowadzi do przebudowy wszystkich 100 milionów domów w Stanach Zjednoczonych, aby były energooszczędne (wypada jakieś 2-3 tysiące domów do przebudowy dziennie).

Aby uratować planetę Ziemię przed zagładą, zlikwiduje się wszystkie krowy w Ameryce (wiadomo, wydalany przez nie z gazami metan, niszczy atmosferę ziemską). Znikną też samochody poruszane silnikami spalinowymi oraz samoloty, bo wszystkie środki transportu zastąpi się szybkimi pociągami.
Ekstremistki trzymają się razem. Na zdjęciu kongresmenki Partii Demokratycznej ekolożka Alexandria Ocasio-Cortez i muzułmanka Ilhan Omar. Fot. Tom Williams/CQ Roll Call/Getty Images
I na koniec – ale to już drobnostka – wprowadzi się państwową służbę zdrowia dla wszystkich, studia wyższe za darmo (obecnie są płatne) oraz sprawiedliwą płacę, nie tylko dla wszystkich zwalnianych naftowców, górników czy robotników produkujących silniki, ale nawet dla tych, którzy „nie mają ochoty” w ogóle pracować.

Nie, to nie żarty, ale nowa jakość w polityce amerykańskiej, mająca – zdaniem autorów – doprowadzić do zmniejszenia opresji „wykluczonych społeczności wiejskich, biednych, słabo zarabiających robotników, kobiet, starszych, ludzi bez domu, inwalidów i młodzieży”.

Wspólne bogactwo

Uniwersytet Stanforda obliczył, że potrzebne będzie 13 bilionów dolarów (13 z dwunastoma zerami) inwestycji tylko po to, aby do 2050 r. doprowadzić do całkowitego przejścia na energię ze źródeł odnawialnych, nie wspominając o programach socjalnych.

Kto za to zapłaci? Pewnie głównie ci, których na liście nie ma: a więc ciężko pracujący biali mężczyźni, którym się powodzi. Zresztą autorzy manifestu – w poszukiwaniu szczęścia Amerykanów w postaci zdrowszego powietrza, lepszego jedzenia, dłuższego życia (co łączy się u nich z oszczędzaniem na… pogrzebach) – zdają się nie przejmować takimi drobnostkami jak budżet.

„To inwestycja w naszą gospodarkę, która zwiększy nasze bogactwo jako narodu. Tak więc pytanie nie brzmi, jak za to zapłacimy, ale co zrobimy z naszym wspólnym bogactwem” – napisali z rozbrajającą szczerością twórcy programu Nowego Zielonego Ładu.

Świeża krew

Większego prezentu Republikanie i prezydent Trump nie mogli chyba otrzymać. Tym bardziej, że natychmiast we wsparcie dla zielonej utopii AOC zaangażowali się główni kandydaci na kandydatów Partii Demokratycznej w wyborach prezydenckich w 2020 r.

Superlewicowa senator z Kalifornii Kamala Harris od razu podpisała się pod projektem, mówiąc, że „zmiany klimatyczne stanowią zagrożenie dla istnienia narodu amerykańskiego”. Jej kolega z izby wyższej, senator Corey Booker – weganin od pięciu lat – również poparł pomysł walki o lepsze jutro, wieszcząc, że – aby przeżyć – nie da się utrzymać spożycia mięsa na takim poziomie (a więc pośrednio poparł likwidację hodowli bydła). „Można to poczuć. W Kongresie zaczął się ruch, mamy energię, świeżą krew” – zachwycała się na wiecu senator Elizabeth Warren, powtórnie ubiegająca się o nominację do walki o prezydenturę.

Efekt Trumpa. Ameryka staje się ponownie wielka

Już można dostrzec, że w Białym Domu zamieszkał biznesmen. W USA rosną ceny nieruchomości, sprzedaje się więcej samochodów, korporacje albo przenoszą fabryki do domu albo planują nowe inwestycje.

zobacz więcej
Właściwie wszyscy kandydaci w prawyborach partii Demokratycznej poparli AOC, gdyż wiedzą, że bez poparcia najbardziej lewicowych zwolenników nikt nie ma szans na nominację. Dlatego, oprócz pomysłów kongresmenki z Nowego Jorku, każdy z pretendentów popiera inne, obowiązkowe elementy skrajnie lewicowego programu: dopuszczalność aborcji właściwie bez ograniczeń, całkowite lub przynajmniej częściowe upaństwowienie służby zdrowia oraz radykalne ograniczenie dostępu do broni.

Pociąg do Kaliforni

O ile Demokraci początkowo potraktowali Nowy Zielony Ład ze śmiertelną powagą, o tyle z miejsca stał się on przedmiotem kpin ze strony konserwatystów. Publicysta Ben Shapiro nazwał manifest „najgłupszym dokumentem politycznym, jaki kiedykolwiek napisano”, a wizję w nim zawartą porównał do opowieści „o magicznym świecie, gdzie z nieba spływa deszcz pysznej czekolady, świat kręci się dzięki bąkom puszczanym przez jednorożca, a AOC tańczy na łąkach pełnych żelków w rytm Lisztomanii”.

Oczywiście do akcji włączył się sam Trump, który – jakby przewidując, co się będzie działo – w orędziu o stanie państwa kilkanaście dni temu zadeklarował, wywołując aplauz sali, że „Ameryka nie stanie się nigdy państwem socjalistycznym”. Podczas wiecu w zagłębiu przemysłu naftowego w Teksasie nazwał program AOC „wypracowaniem rodem ze szkoły średniej, do tego z oceną mierną”.

Ostrzegł jednocześnie, że Demokraci u władzy to ni mniej, ni więcej „zamknięcie amerykańskiego sektora energetycznego” (który przeżywa swoisty boom, a od kilku lat Stany Zjednoczone po raz pierwszy od dekad stały się wielkim eksporterem ropy naftowej i gazu) czy „likwidację takiej drobnostki, jak podróże samolotem”. – Nie podobają mi się jej pomysły na odebranie wam samochodów, odebranie możliwości latania samolotem, te gadki w stylu: „Hej, wskoczmy do pociągu jadącego do Kalifornii” – grzmiał na wiecu Trump.

Rosjanie kompromitują

Nie minęło kilkadziesiąt godzin, a co trzeźwiejsi Demokraci poszli po rozum do głowy i zaczęli naciskać na Ocasio-Cortez, aby nieco powstrzymała swój lewicowy entuzjazm, tym bardziej, że młoda kongresmenka zachwalała także model społeczno-gospodarczy Wenezueli, który trzyma się już tylko na sile armii.

Speaker (marszałek) Izby Reprezentantów Nancy Pelosi – pełniąca de facto funkcję lidera Partii Demokratycznej – jest bowiem zbyt doświadczonym politykiem, aby nie wiedzieć, że tak mocny przechył w lewo może odstraszyć centrowych wyborców, dzięki którym Demokraci ledwo co zdobyli kontrolę nad Izbą.
Speaker (marszałek) Izby Reprezentantów Nancy Pelosi – pełniąca de facto funkcję lidera Partii Demokratycznej – jest zbyt doświadczonym politykiem, aby nie wiedzieć, że tak mocny przechył w lewo może odstraszyć centrowych wyborców. Na zdjęciu podczas orędzia o stanie państwa 6 lutego 2019 r. z prezydentem Donaldem Trumpem i wiceprezydentem Mikiem Pencem. Fot. Tom Williams/CQ Roll Call/Getty Images
Narzekają także politycy Partii Demokratycznej o bardziej umiarkowanych poglądach, jak senator Joe Manchin z Wirginii Zachodniej. Stwierdził on, że przez pomysły AOC w rejonach wiejskich, takich jak jego, „trudniej, znacznie trudniej jest przekonywać” do głosowania na Demokratów.

Autorka Nowego Zielonego Ładu zaczęła się nieudolnie wycofywać, tłumacząc, że dokument to tylko wstępny projekt, że to początek dyskusji, a wszystkiemu winni są Republikanie, którzy ośmieszają i przekręcają wartościowe pomysły, a kto wie, może w kompromitowanie słusznych idei nie są zaangażowani i… Rosjanie.

Przegłosujmy w Senacie

Jednak pomimo wysiłków AOC i jej kolegów (wspieranych przez media głównego nurtu, które zamiast informować, coraz bardziej stają się zbrojnym ramieniem lewicy), radykalne pomysły tak łatwo nie zostaną zapomniane.

Zwłaszcza, że do akcji włączył się przewodniczący republikańskiej większości w Senacie, senator Mitch McConnell. – Z wielkim zainteresowaniem przyjąłem pomysł Nowego Zielonego Ładu. Zagłosujemy nad tym w Senacie. Pozwolimy każdemu publicznie oddać głos, żeby zobaczyć, co myśli na temat tego projektu – zapowiedział z kamienną twarzą we wtorek 12 lutego. Jego wpis na Twitterze był jeszcze bardziej szyderczy: „Będzie głosowanie w Senacie i sprawdzimy, ilu Demokratów chce zlikwidować podróże samolotem i krowie bąki”. Głosowanie w Senacie nie tylko gwarantuje nagłośnienie radykalnego planu AOC, który – aby był skuteczny – musi się wiązać z drastyczną podwyżką podatków i interwencją rządową na wielką skalę. Zastawia też pułapkę na demokratycznych senatorów, którzy mają ochotę kandydować na prezydenta w 2020 r. Jeśli zagłosują na „nie”, będzie to „zdrada” dla radykałów i nie otrzymają nominacji. Jeśli zagłosują na „tak”, może i będą nominowani, ale odstręczą tych bardziej centrowych wyborców, którzy zdecydują, kto będzie mieszkał w Białym Domu po 20 stycznia 2021 r.

Podświetlone na różowo

Trzeba przyznać, że w przypadku Partii Demokratycznej wahadło wychyla się bardzo w lewo, i to niespodziewanie szybko. Oprócz „ekologicznego socjalizmu”, Demokraci strasznie radykalizują się na innych polach. Jeszcze w styczniu opanowana przez nich legislatura stanu Nowy Jork przyjęła radykalną liberalizację prawa do aborcji. Przewiduje ona możliwość aborcji nawet w ostatnim etapie ciąży.

Licencjonowany praktyk służby zdrowia (niekoniecznie lekarz, także pielęgniarka czy położna) będzie mógł dokonać aborcji bez wskazania powodu do 24 tygodnia ciąży. Później zabicie dziecka będzie możliwe ze względu na zagrożenie życia matki lub jeśli płód nie będzie zdolny do życia. Niezależnie od tego, czy powyższe warunki zostaną spełnione, zabicie dziecka – wcześniej zagrożone karą do siedmiu lat więzienia – już nie będzie ścigane.

Rok Trumpa. Permanentna niepewność

Irena Lasota: Prezydent nigdy nie obiecywał Amerykanom więcej demokracji, tylko, że „przywróci Ameryce wielkość”. A wielkość jest jeszcze trudniejsza do zmierzenia niż demokracja.

zobacz więcej
Gubernator Andrew Cuomo, który nigdy nie wyzbył się prezydenckich ambicji, uczynił z podpisania stanowej ustawy aborcyjnej nieomal akt wyznania lewicowej wiary. Aby uczcić to wydarzenie, budynek One World Trade Center i Most Kościuszki zostały z jego polecenia podświetlone na różowo – kolor organizacji feministycznych.

W stanie Wirginia Demokraci chcieli posunąć się jeszcze dalej, umożliwiając zabicie dziecka do samego porodu, a nawet … po nim. Gdy w stanowej legislaturze toczyła się debata, Ralph Northam, gubernator z Partii Demokratycznej (nota bene lekarz, neurolog dzieciecy) stwierdził, że jeśli – pomimo dokonanej aborcji – niemowlę urodzi się żywe, to „zostanie ono poddane opiece”, a w tym czasie „lekarz z matką będą mogli spokojnie omówić przyszłość dziecka”. Innymi słowy, uznał, że wedle nowego prawa zabicie dziecka będzie możliwe także… po porodzie. Na szczęście w tym wypadku, politykom Partii Republikańskiej udało się zablokować nowe prawo w Wirginii.

Zdrowy rozsądek

Na tle takich ekstremalnych posunięć oraz stale rosnącego naporu politycznej poprawności, polityki tożsamościowej Demokratów, według której „biali, pochodzący głównie z Europy mężczyźni” uciskają wszystkie inne prawdziwe czy urojone mniejszości oraz kulturowego marksizmu (podważającego w imię poprawności niemal każdą instytucję życia społecznego), wybryki Donalda Trumpa bledną.

Co więcej, prezydent staje się głosem zdroworozsądkowej części społeczeństwa, której coraz trudniej zaakceptować nieustanne podgrzewanie atmosfery w imię postępowej inżynierii społecznej. Trump to wie i świetnie wykorzystuje.

W czasie orędzia o stanie państwa używając bardzo mocnych słów, stanął po stronie nienarodzonych dzieci, mówiąc „że są one wyrywane z matczynych brzuchów na chwilę przed porodem”, a przecież „one żyją, czują, są pięknymi dziećmi, które nie będą miały szansy podzielić się swoją miłością i marzeniami ze światem”.

To ważne słowa w ustach człowieka, który przez większość życia opowiadał się za „prawem kobiet do wyboru”, mając do sprawy aborcji stosunek dosyć swobodny.

Trzeźwe nawrócenie

To, że Trump staje się tamą dla skrajnych lewicowych pomysłów Partii Demokratycznej jest zauważane i ma swoje konsekwencje. Oto w ostatnich dniach twórca nieformalnego ruchu #NeverTrump (Nigdy Na Trumpa) Erick Erickson, który w czasie prawyborów i wyborów próbował nie dopuścić, aby Donald Trump wystartował jako kandydat Partii Republikańskiej, przeżył nagłe nawrócenie na trumpizm.

Ten konserwatywny komentator oświadczył, że „zagłosuje na prezydenta Trumpa i wiceprezydenta Pence ’a w 2020 r.” Dlaczego? Bo choć Trump „nie wyznaje moich zasad religijnych o wiele bardziej niż druga strona [Demokraci], to jako prezydent pokazuje, że chce ich bronić i je wspiera”.
Twórca nieformalnego ruchu #NeverTrump (Nigdy Na Trumpa) komentator Erick Erickson, który w czasie prawyborów i wyborów próbował nie dopuścić, aby Donald Trump wystartował jako kandydat Partii Republikańskiej, przeżył ostatnio nagłe nawrócenie na trumpizm. Fot. printscreen/theresurgent.com
Erickson zadeklarował, że lepszy jest niedoskonały, wierzący może tylko na pokaz, prezydent Trump, niż alternatywa w postaci polityka Partii Demokratycznej: „Prezydent nie zmieni swego zachowania. Jest kim jest. Piękne uśmiechy i spokojne zachowanie drugiej strony w mediach zapewne będą działać, ale nie ukryją faktu, że ci ludzie są zdania, iż można zabijać dzieci podczas narodzin, iż chrześcijanie powinni być usuwani z politycznych urzędów, a gospodarkę należy doprowadzić do bankructwa, aby prowadzić działania ekologiczne, które wcale nie rozwiążą problemu zmian klimatycznych”.

Bardzo trzeźwe to nawrócenie, pełne realizmu, ze świadomością, że w głosowaniu nie wybiera się kandydata idealnego, ale jednego z dwóch lub dwojga, którzy będą na liście do głosowania. Dobra wiadomość dla Donalda Trumpa jest taka, że coraz więcej Amerykanów może pomyśleć właśnie w ten sposób.

– Jeremi Zaborowski z Chicago

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: W orędziu o stanie państwa 6 lutego 2019 r. Donald Trump zadeklarował, wywołując aplauz sali, że „Ameryka nie stanie się nigdy państwem socjalistycznym”. Na zdjęciu budynek Kongresu USA podczas prezydenckiego wystąpienia. Fot. REUTERS/Yuri Gripas
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.