Działają jak korporacja. Nie ma całowania w pierścień
piątek,
22 marca 2019
Gdy klient zostaje aresztowany, często jestem jedyną osobą, która się z nim kontaktuje, widuje. Przekazuję pozdrowienia od rodziny, mówię, co słychać u dzieci, żony, że pies tęskni. Nie bywam oschła w tych kontaktach. Pytam wprost, po co im to było, skoro wiedzieli, że finał może być właśnie taki. Często słyszę, że „jestem równa babka, a nie pańcia adwokatka” – mówi autorka kryminałów, z zawodu adwokat.
Zabijanie sprawiało im przyjemność. Poznaj najbardziej krwawych bandziorów.
zobacz więcej
Nie znam jej prawdziwego imienia ani nazwiska. To ona dzwoni do mnie, a nie ja do niej. Z zastrzeżonego numeru. Wiem tylko tyle, że ma 33 lata, jest adwokatem w prywatnej kancelarii we Wrocławiu, specjalizuje się w prawie karnym, a jej najnowsza powieść „Karuzela” dotyczy przestępstw podatkowych. Jej literacki pseudonim to Paulina Świst.
TYGODNIK TVP.PL: Jak wygląda współczesna mafia i czy w ogóle można mówić o istnieniu polskiej mafii?
PAULINA ŚWIST: Mafia to bardzo medialne określenie. Kojarzy się z „Ojcem Chrzestnym”. Osobiście uwielbiam „Rodzinę Soprano”, ale nie wyobrażam sobie, aby w naszym kraju, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, świat przestępczy funkcjonował w taki sposób. Współczesne grupy przestępcze porównałabym raczej do firm, w których jest prezes oraz pracownicy. Działają jak korporacja. Nie ma całowania w rękę, w pierścień. Większość z nich ma dobrą pracę, dobre samochody, bawi się w klubach uznawanych za modne, a szemrane interesy załatwia w białych rękawiczkach. Niewielu z nich – jak to bywało w latach 90. – siedzi w samochodzie pod klubem i czeka na swoją ofiarę albo biega z bronią po mieście i wymusza haracze.
Nie dziedziczą tego niezbyt zacnego fachu po ojcach?
Absolutnie nie. Kiedyś wielu przestępców naturalnie wchodziło w ten światek przestępczy. Ojciec był recydywistą, więc i syn też na pewnym etapie swojego życia zaczynał pomagać mu w „interesach”, wyrabiał sobie pozycję na mieście. Ten świat był dosyć hermetyczny, nie znając go od wewnątrz, trudno było w niego wejść. W tym nowym przestępczym światku takich barier nie ma. Trzeba znać ludzi, umieć rozmawiać, kombinować, negocjować, także bez używania przemocy. Mieć coś w rodzaju charyzmy, dzięki której zdobywa się pewien rodzaj zaufania.
Jacy w takim razie są współcześni mafiozi?
To młode wilki, choć już nie najmłodsze. Wykształceni, inteligentni ludzie w wieku 35-40. Pokolenie urodzone pod koniec lat 70. i na początku 80. Często z dobrym CV, ale ono wcale nie oznacza wielu lat studiów. Czasem te osoby parały się różnymi zajęciami, przez jakiś czas pracowały za granicą. Potem wróciły do kraju i układały sobie tutaj życie. Pięły się po szczeblach wybranej przez siebie kariery, często w szanowanych zawodach. Ich życie było ustabilizowane, na dosyć dobrym, jeśli nie wysokim poziomie.
Skoro wiedli życie powyżej średniej krajowej, to, po co im te kłopoty?
Powody są dwa. Pierwszy to adrenalina, drugi łatwy pieniądz. W każdym zawodzie – bo myślę, że nie ma wyjątków – trzeba ciężko pracować. Duże pieniądze przychodzą dopiero po latach albo nie pojawiają się wcale. Opcja pójścia drogą na skróty jest bardzo kusząca. Obserwuję ten świat już od pewnego czasu i widzę, że rozboje, które w latach 90. były najczęstszym rodzajem przestępstw, dziś występują bardzo rzadko. Zagrożenie karą w wypadku takiego przestępstwa to od 2 do 12 lat. Dzisiejsi przestępcy nie chcą ryzykować tylu lat spędzonych za kratkami. Ten przestępczy standard stał się mocno nieopłacalny, choć oczywiście wciąż zdarzają się wyjątki.
Rozumiem, że tytuł pani powieści „Karuzela” to właśnie nawiązanie do znanego od kilku lat i wprowadzanego w życie pomysłu z handlem fakturami VAT, zakładaniem fikcyjnych firm, a co za tym idzie, z okradaniem państwa.
Zgadza się. Dlatego też zdecydowałam się, że tematem mojej kolejnej książki będą właśnie głośne ostatnimi czasy karuzele podatkowe. Muszę przyznać, że obecnie to temat, który jako adwokat bardzo często rozbieram na czynniki pierwsze. Pewnego dnia spotkałam się ze znajomymi, którzy również należą do świata prawniczego i zaczęliśmy się zastanawiać nad różnymi konkretnymi sprawami dotyczącymi właśnie tego tematu. Pytaliśmy samych siebie, co by było gdyby ktoś zrobił tak albo inaczej, jak to rozegrać z punktu widzenia adwokata. Podczas tego spotkania zaczęła rodzić się w mojej głowie fabuła „Karuzeli”.
Filip Memches: Łapówki, kłamstwa i ciemne interesy. Afera tytoniowa wiele nam mówi o unijnych politykach.
zobacz więcej
Wracając do poprzedniego pytania, rozumiem, że ten rodzaj przestępstw opłaca się bardziej nie tylko finansowo?
Przestępstwa gospodarcze są kuszące, ponieważ wina zazwyczaj rozkłada się na kilka osób. Poza tym nie ma jednego pokrzywdzonego, który stanie przed sądem i będzie płakać, że ktoś go okradł. Pokrzywdzonym jest przede wszystkim państwo. A więc społecznie ten rodzaj przestępstwa nie jest aż tak piętnowany. Ludzie nie rozumieją, że skoro ktoś okrada państwo, to okrada nas wszystkich. Pokutuje przekonanie, że przestępcy VAT-owscy załatwiają to we własnym gronie, nikomu nie robią krzywdy, nie strzelają, nie zabijają, więc nie są groźni. Porównuję to czasem do ustawek kibiców po meczu. Tylko zainteresowani wiedzą, gdzie one się odbywają. Ojcowie z dziećmi po meczu spokojnie wracają do domu i nie dzieje im się żadna krzywda.
Kiedy nastąpiła zmiana metod działania organizacji mafijnych?
Wydaje mi się, ale nie jestem ekspertem, że wraz ze schyłkiem najbardziej znanych grup przestępczych takich, jak Pruszków czy Wołomin. Wtedy pojawiła się instytucja świadka koronnego. Napady na konwoje czy wymuszanie haraczy przestały się opłacać. To właśnie wtedy powoli zaczęła następować zmiana.
Zabijają, zlecają zabójstwa i rządzą żelazną ręką.
zobacz więcej
A gdy to wszystko wyjdzie na jaw? Jak się zachowują?
Obserwuję zazwyczaj dwie postawy. Jedne są bardzo lojalne i mówią: „byłam z tobą, gdy było bardzo dobrze i jestem dalej, gdy są kłopoty”. Ten drugi typ nazywam „postawą na księżniczkę”. Ciężko się z nimi współpracuje. Płaczą i zadają wprost pytania typu: „Skąd wezmą na botoks, na pazurki”. Ta bardzo mnie drażni. Tak jak wspomniałam, one dobrze wiedzą, co robi ich facet, skąd biorą się te łatwe pieniądze. Trzeba liczyć się z konsekwencjami i wiedzieć, że łatwy pieniądz jest fajny, ale nigdy nie jest wieczny.
Czym te kobiety się zajmują?
Zdarzają się nauczycielki, urzędniczki. Chociaż jest ich dużo mniej. Większość siedzi w domu i nie do końca jest to ich wybór. Mogłyby pracować, ale skoro partner wymaga, żeby pilnowały przysłowiowego domowego ogniska, to tak robią. Jeśli mają, chociaż niewielką smykałkę do interesów, to prowadzą salony kosmetyczne, kawiarnie czy sklepy internetowe. Moi klienci mówią wprost, że dają im na to fundusze. „Niech się nie nudzi, niech sobie coś tam robi”. Mnie by pewnie trafił szlag, gdyby mój mężczyzna tak o mnie powiedział, ale rozumiem, że dla miłości czasem trzeba się poświęcić.
Gdy jest pani adwokatem ludzi, którzy dokonali przestępstwa, to w pewien sposób się też pani nimi opiekuje?
Owszem. Zawsze z tyłu głowy włącza mi się myślenie, że to też jest człowiek. Ma wady, zalety, narozrabiał, ale ma prawo do obrony. Gdy zostaje aresztowany, często jestem jedyną osobą, która się z nim kontaktuje, widuje. Przekazuję pozdrowienia od rodziny, mówię, co słychać u dzieci, żony, że pies tęskni. Nie bywam oschła w tych kontaktach. Rozmawiam, wypytuję o różne sprawy. Pytam wprost, po co im to było, skoro wiedzieli, że finał może być właśnie taki. Często słyszę, że „jestem równa babka, a nie pańcia adwokatka”.
Porozmawiajmy przez chwilę o pani. Dlaczego adwokat pisze powieści? Co to pani daje?
Dla mnie pisanie jest formą terapii, odreagowaniem jej. Pisma, które składam w trakcie procesu, muszę redagować tak, aby były zgodne ze stanem faktycznym. Pisząc powieści, mogę odlecieć, puścić wodze fantazji, spojrzeć na problem z innej strony, a nawet odpowiedzieć na różnego rodzaju pytania, dylematy, które pojawiają się w mojej głowie. Same karuzele są poniekąd tłem dla opowiadanej przeze mnie historii pełnej intryg, adrenaliny. Nie przedstawiam w niej dokładnych mechanizmów działania, nie tworzę podręcznika dla potencjalnych przyszłych przestępców.
Używa pani pseudonimu, a nie swojego prawdziwego imienia i nazwiska, nie podaje swojego numeru telefonu…
Właśnie tak. To był jeden z moich warunków, kiedy rozmawiałam z wydawnictwem. Gdy pisałam „Prokuratora”, debiutancką powieść, doszłam do wniosku, że za długo i za ciężko pracowałam na swoją zawodową pozycję, żeby ktokolwiek mógł mieć wątpliwości na temat mojej wiarygodności. Nie chciałam, żeby moi klienci, choć obowiązuje mnie tajemnica zawodowa, zastanawiali się, czy przypadkiem nie wykorzystałam ich spraw, tworząc fabułę. Dla moich klientów, ale i środowiska, w którym pracuję, muszę być wiarygodna, dlatego postanowiłam, że oddzielę te dwa światy w ten sposób.
Czytanie akt, pisanie pozwów…Naprawdę nie wystarcza pani tej pisaniny? Po co dokładać sobie jeszcze do tego wszystkiego literaturę?
Zawsze chciałam pisać. Bardziej traktowałam to jako dziecięce marzenie, bo potem przyszły studia, aplikacje i, tak jak pani mówi, to czytanie akt i pisanie pozwów zajmowało mi bardzo dużo czasu. Kiedy przekroczyłam trzydziestkę, uświadomiłam sobie, że jak tak dalej pójdzie, to będę pisać właśnie tylko i wyłącznie te pozwy. Pomyślałam: „Spróbuj”. Odważyłam się i zaczęłam pisać najpierw trochę do szuflady, potem trochę dla znajomych. To oni sugerowali, żebym próbowała to wydać. Przekonali mnie (śmiech), ale do dziś tylko nieliczni wiedzą, że Paulina Świst to ja.
Skąd wziął się ten pseudonim?
Długo zastanawiałam się, jaki ten pseudonim powinien być. Czułam się, jakbym wybierała imię dla dziecka. Jedna z redaktorek stwierdziła, że jestem niesamowicie energiczna, taki „świst”. I to był strzał w dziesiątkę.
Podobno interesuje się pani piłką nożną. Skąd ta pasja?
Mam dwóch starszych braci. W rodzinnym domu mieliśmy tylko jeden telewizor, więc miałam do wyboru albo oglądać z nimi mecz, albo nie oglądać nic. Jakoś tak naturalnie pokochałam ten sport. Kiedy mieszkałam na Śląsku, chodziłam też na mecze. Teraz, gdy tylko mam czas i chcę odreagować swoją pracę, też idę.