Cywilizacja

Trump vs. fake news 1:0

Prokurator specjalny nie znalazł dowodów na to, że Donald Trump jako kandydat na prezydenta współpracował z Rosjanami. Ale ani opozycja z Partii Demokratycznej, ani liberalne media nie zamierzają przyjąć tego do wiadomości.

Po 22 miesiącach śledztwa prowadzonego przez zespół 19 najwyższej klasy prawników i prokuratorów pod wodzą byłego dyrektora FBI. Po wysłaniu 2,8 tys. wezwań do stawienia się lub wydania dokumentów i przesłuchaniu 500 świadków. Po odsłuchaniu podsłuchów i zbadaniu supertajnych materiałów wywiadowczych, a wszystko przy niemal nieograniczonych środkach budżetowych. Wreszcie po tysiącach godzin medialnych spekulacji, łącznie z przewidywaniami, że z Białego Domu będą wyprowadzać ludzi w kajdankach, dziesiątkach tysięcy artykułów w prasie drukowanej, 533 tysiącach artykułów w internecie (które cytowano 245 milionów razy) - zapadł oficjalny werdykt: sztab wyborczy kampanii prezydenckiej Donalda Trumpa w 2016 r. nie współpracował z Rosjanami.
Prokurator specjalny Robert Mueller (w środku) 21 czerwca 2017 roku po spotkaniu z Komisją Sprawiedliwości Senatu na Kapitolu. Fot. Alex Wong/Getty Images
Raport specjalnego prokuratora Roberta Muellera liczy tysiące stron i pozostaje na razie niejawny. W czterostronicowym streszczeniu jego ustaleń skierowanym do Kongresu USA, kierujący Departamentem Sprawiedliwości William Barr napisał, że nie znaleziono żadnych dowodów na to, że sztab wyborczy Donalda Trumpa „uczestniczył w zmowie lub koordynował działania z rządem Rosji” w celu wpłynięcia na wynik wyborów prezydenckich w 2016 r.

Jednocześnie prokurator generalny Stanów Zjednoczonych stwierdził, że „dowody zgromadzone” przez zespół Muellera „nie są wystarczające, aby stwierdzić, iż prezydent Stanów Zjednoczonych dopuścił się przestępstwa utrudniania działań wymiaru sprawiedliwości”.

„Żadnej zmowy, żadnego utrudniania”

W ten sposób padły dwa główne zarzuty powtarzane wobec Trumpa przez jego najbardziej zacietrzewionych przeciwników nieomal od dnia, gdy objął on urząd 45. prezydenta USA 20 stycznia 2017 r.: iż nie dość, że wygrał wybory dzięki ingerencji rosyjskich służb specjalnych, to jeszcze jako szef władzy wykonawczej czynił wszystko, aby zatuszować wszelkie dowody na taką współpracę.

„Żadnej Zmowy, Żadnego Utrudniania, Całkowite i Pełne OCZYSZCZENIE. NIECH AMERYKA BĘDZIE NADAL WIELKA!” – podsumował w swoim stylu na Twitterze niedzielny list prokuratora generalnego sam prezydent Trump. W środę, w czasie pierwszego od tego wydarzenia w telefonicznym wywiadzie telewizyjnym na żywo (to druga, obok Twittera, ulubiona forma codziennej komunikacji prezydenta z obywatelami) w telewizji Fox News, lokator Białego Domu nie przebierał w słowach. Mówił o „brudnych glinach” z kierownictwa FBI, którzy jeszcze w październiku 2016 r. zainicjowali śledztwo, „kłamstwach”, „aktach zdrady”, które miały doprowadzić do „nielegalnego przejęcia władzy”, poprzez pozbawienie jej uczciwego zwycięzcy wyborów z listopada 2016 r.

„To się więcej nie może przydarzyć żadnemu prezydentowi w przyszłości. To hańba. Jeśli ktoś za sto, pięćdziesiąt lat spróbuje tak zniszczyć przyszłego prezydenta, powinien wiedzieć, że kara będzie wielka – mówił Trump, jasno deklarując, że po zakończeniu prac przez biuro prokuratora specjalnego przyszedł czas, aby przyjrzeć się kto i kiedy doprowadził do jego wszczęcia.

Trump rośnie w siłę. Na tle radykalnych Demokratów staje się symbolem normalności

Program amerykańskiej lewicy: aborcja także po narodzinach, pochwała marksistowskich dyktatur, likwidacja wszystkich samochodów, samolotów i… krów.

zobacz więcej
„Nie ma wątpliwości, była zmowa”

Zgodnie z ulubioną teorią Republikanów, od początku cała sprawa jest „polowaniem na czarownice” a za zarzutami o moskiewskich powiązaniach sztabu Trumpa stali sztabowcy… Hillary Clinton, którzy najpierw zgromadzili haki (głównie niepotwierdzone plotki) na Trumpa a poprzez przecieki do mediów oraz współpracę życzliwych urzędników Departamentu Sprawiedliwości i FBI doprowadzili w końcu do śledztwa prowadzonego w formule specjalnego prokuratora. Urzędnika, który zgodnie z prawem cieszy się niemal pełną niezależnością od innych organów władzy wykonawczej i ustawodawczej oraz posiada niemal nieograniczone środki na działalność oraz stawiania zarzutów, które zatwierdza jedynie wielka ława przysięgłych.

Można jasno powiedzieć: jeśli dysponujący nieomal nieograniczonymi środkami i możliwościami Mueller nie był w stanie doszukać się współpracy z Rosjanami, to raczej na 110 procent nikt inny tego nie dokona.

Politycy Partii Demokratycznej nie zamierzają jednak przyjąć tego do wiadomości. Jak oświadczył kongresman Adam Schiff, przewodniczący komisji ds. służb specjalnych Izby Reprezentantów, „nie ma wątpliwości, że była zmowa” Trumpa z Rosjanami, a jego komisja „zajmie się kwestiami kontrwywiadowczymi”, aby sprawdzić powiązania z „wrogim, obcym rządem”.

Takie deklaracje politycznej konkurencji jednak nie dziwią: prowadzenie kilkunastu różnych równoległych śledztw wobec Trumpa, jego otoczenia i administracji to stały punkt politycznej taktyki Demokratów, którzy po przejęciu kontroli nad Izbą Reprezentantów, nie ukrywają, że chcą z niej uczynić instytucję, która nie tylko utrudni życie, albo wręcz sparaliżuje pracę administracji Trumpa. Nic nowego, ot polityka. Inaczej jest w kwestii mediów.

Codziennie po trzy minuty

Być może czytelnicy w Polsce nie zdają sobie sprawy czym dla mediów, zwłaszcza elektronicznych była i jest „Russiagate”. Jak wielką obsesją od samej inauguracji prezydenta Donalda Trumpa w styczniu 2017 r. a nawet i wcześniej. Jak wyliczyli analitycy z MRC News Busters, trzy największe wieczorne programy informacyjne ogólnoamerykańskich telewizji ABC, CBS i NBC łącznie - od inauguracji prezydentury 20 stycznia 2017 r. do 21 marca 2019 - poświęciły sprawie rzekomych powiązań Trumpa z Rosją aż 2284 minuty telewizyjnych wiadomości. Średnio wypada codziennie po… trzy minuty - wieczór w wieczór, przez 791 dni. Jeśli dodać do tego, że 92 proc. materiałów było negatywnych dla Trumpa a „Russiagate” zabierała prawie 19 proc. całkowitego czasu poświęconego prezydentowi, to wiele mówi o nastawieniu dziennikarzy głównego nurtu.
Demokratyczny kongresmen Adam Schiff (na fotografii z maja 2017 r. stoi z prawej przy zdjęciu Donalda Trumpa z szefem MSZ Rosji Siegiejem Ławrowem) od dawna przekonywał, że istniały związki republikańskiego prezydenta z Rosją . Choć prokurator specjalny nie znalazł na to dowodów dzis Schiff powtarza: - Nie ma wątpliwości, że była zmowa. Fot. REUTERS/Aaron P. Bernstein
A przecież do tego są jeszcze nie ujęte w zestawieniu dwie 24-godzinne informacyjne stacje telewizyjne CNN i MSNBC, które z krytyki Trumpa uczyniły swe codzienne zajęcie, zarabiając przy tym krocie na rosnącej oglądalności wśród swoich lewicowych i bardzo lewicowych widzów. Konkluzja zespołu Muellera może drastycznie wpłynąć na spadek oglądalności, na co - zwłaszcza w przypadku MSNBC – zdają się wskazywać pierwsze pomiary w pierwszych dniach po ogłoszeniu wyników śledztwa.

Lista sensacyjnych bzdur

Portal The Daily Caller zrobił nawet listę największych „sensacyjnych doniesień” stacji telewizyjnych z 22 miesięcy śledztwa, które okazały się kompletną bzdurą:

❶ W grudniu 2018 r. CNN ogłosiło, że syn ówczesnego kandydata na prezydenta, Don Junior otrzymał z WikiLeaks (powszechnie wiadomo, że portalowi informacji dostarczają rosyjskie służby specjalne) dostęp do wykradzionych dokumentów ze sztabu Partii Demokratycznej na dziesięć dni przed ich publicznym ujawnieniem. Okazało się to nieprawdą – stacja pomyliła daty, a Don Junior otrzymał dostęp już po tym, jak informacje stały się publiczne;

❷ ABC podało – oczywiście na podstawie anonimowych źródeł – że Trump polecił swojemu doradcy ds. bezpieczeństwa gen. Michaelowi Flynnowi skontaktować się z Rosjanami w czasie kampanii wyborczej. Generał miał nawet składać odpowiednie wyjaśnienia pod przysięgą w Kongresie. Na wieść o tym zanotowano ogromne spadki na giełdzie Wall Street, bo potwierdzałoby to tezę o współpracy Trumpa z Moskwą. Okazało się, że gen. Flynn dostał prośbę o skontaktowanie się z Rosjanami nie w trakcie kampanii, ale po wyborach, co jest całkiem standardową procedurą w okresie poprzedzającym zaprzysiężenie prezydenta. W efekcie, ABC zawiesiło swojego korespondenta.

❸ W czerwcu 2017 r. CNN wypuściło sensacyjną informację – opartą na jednym anonimowym źródle – że śledztwo dotyczy jednego ze współpracowników Trumpa, Anthony Scaramucciego, który miał się rzekomo spotkać z rosyjskim bankierem. Sam zainteresowany zaprzeczył informacjom, a CNN musiało wystosować oficjalne przeprosiny, zwalniając przy okazji trzech pracowników odpowiedzialnych za materiał.

Byleby pasowało do narracji

Najwyraźniej w sprawie „Russiagate” media zawieszały zwykłe dziennikarskie standardy (choćby sprawdzenia informacji przynajmniej w dwóch źródłach), publikując czy puszczając w eter nawet najdziksze spekulacje (choćby jak te, że Rosjanie dysponują nagraniami Donalda Trumpa z lat 80-tych z prostytutkami, czym go mieli w ostatnich latach szantażować), byleby tylko przekaz pasował do narracji, że Trump wygrał wybory, nie dlatego, że kandydatka Demokratów była mniej popularna, ale dlatego, że do linii mety został wręcz zawleczony przez rosyjskie służby specjalne.

Kto z Trumpem, kto przeciw. Alfabet amerykańskiej polityki

Ludzie życzliwi prezydentowi drżą, gdy w piątek zapada zmrok. Wtedy jego córka Ivanka wraz z mężem świętują szabas. A Donald Trump wrzuca na Twittera wszystko, co mu przyjdzie do głowy. Próby zabrania mu smartfona albo – jak to ujął jeden z współpracowników – „odrąbania paluchów” dotąd się nie powiodły.

zobacz więcej
Żeby nie było wątpliwości – oczywiste jest, że rosyjskie farmy trolli pracowały w 2016 r. na pełnych obrotach siejąc chaos i wyolbrzymiając podziały w Ameryce, ale naprawdę trudno uznać, aby to one wygrały wybory dla Republikanina, jak chciałyby będące do dzisiaj w szoku, lewicowe elity.

„Agent, sprzedawczyk, marionetka Putina”

Skąd takie nastawienie mediów? Oczywiście znaczenie miała pogoń za sensacją i walka na słupki oglądalności, nakłady i liczbę kliknięć. Wydaje się jednak, że ostatecznie zdecydowało kompletne oderwanie dziennikarzy głównego nurtu od rzeczywistości, które jest efektem tego, iż zamknęli się oni w wielkiej bańce raczej lewicowych elit.

Do tego doszło wielkie ego licznych medialnych gwiazd, przekonanych, że to im musi przypaść w udziale wykrycie kolejnej afery na szczytach władzy, która przerośnie sławą Watergate. Znani dziennikarze i komentatorzy, wspomagani przez kolegów-aktorów i aktywistów z Hollywood i Manhattanu, bez wahania używali wobec Trumpa słów „agent”, „zdrajca”, „sprzedawczyk”, „zdradziecki zdrajca”, „bandzior”, „pionek” czy „marionetka Putina”, a czasem nawet „TrumPutin”, odmieniając przez wszystkie przypadki słowo „zmowa”, wręcz śliniąc się ze szczęścia na ekranie na myśl, że wielu ludzi z Białego Domu „pójdzie do więzienia”.

Najsmutniejsze, że w wyścig włączyły się - nawet pomimo lewicowego przechyłu – media niegdyś uznawane za wzory dziennikarskiej rzetelności, jeśli idzie o gromadzenie i relacjonowanie faktów, , gazety „New York Times” i „Washington Post”. Jeszcze w zeszłym roku otrzymały wspólnie Nagrodę Pulitzera za „nieustępliwe pisanie w oparciu o mocne źródła (…) które w dramatyczny sposób pomogło społeczeństwu zrozumieć wpływ Rosji na wybory w 2016 r. oraz jej powiązania ze sztabem Trumpa”. A teraz nagle okazało się, że raport specjalnego prokuratora niczego nie potwierdził.

„Nie jesteśmy śledczymi”

Donald Trump ma powód do tryumfu i rzecz jasna z sytuacji natychmiast skorzystał. Odpalił twitterową racę w swoim stylu: „Media Głównego Nurtu są w ogniu krytyki, zostały potępione na całym świecie jako skorumpowane i FAKE. Przez dwa lata wtykali ludziom Omamy o Rosyjskiej Zmowie podczas gdy wiedzieli, że nie było Żadnej Zmowy. Oni są naprawdę wrogami ludzi i prawdziwą Partią Opozycji”.

Jak na raport Muellera zareagowały media? Czy zdobyły się na refleksje i samokrytykę? Czy może przyznały, że przesadziły w wywlekaniu na światło dzienne najdziwaczniejszych teorii spiskowych? A gdzie tam. Standardowa odpowiedź: my tylko relacjonujemy fakty…
Donald Trump w rozmowie z dziennikarzami 22 marca 2019 r. na Południowym Trawniku Białego Domu. Fot. Jabin Botsford/The Washington Post via Getty Images
Szef stacji CNN Jeff Zucker, jeden z głównych medialnych wrogów Trumpa, który ochrzcił sieć telewizyjną mianem „CNN Fake News” nie ma żadnych wyrzutów po setkach godzin spędzonych nad „Russiagate”. Jak powiedział w wywiadzie dla „New York Timesa”, czuje się „całkowicie komfortowo”, gdy myśli o roli jaką odegrali podlegli mu dziennikarze w ostatnich dwóch latach. „Nie jesteśmy śledczymi. Jesteśmy dziennikarzami i naszym zadaniem jest mówienie o faktach i robiliśmy właśnie to” - zadeklarował.

Dodał, że to przecież „będący pod władzą prezydenta Departament Sprawiedliwości prowadził dochodzenie ws. jego kampanii podejrzewając zmowę z wrogim państwem. I sam ten fakt jest bez precedensu” - a nie to, że media o tym mówią. Słowem dyżurna odpowiedź – może spekulowaliśmy, rozpowszechniając najbardziej dziwaczne teorie spiskowe, ale jako dziennikarze mamy takie prawo, bo nie jesteśmy przecież profesjonalnymi śledczymi…

„Katastrofalna klęska mediów”

Sprawa jednak jest, bo jak to ujął Brit Hume, komentator stacji Fox News, mamy do czynienia „z największym upadkiem mediów” w całym jego życiu a „jest on w tym biznesie już pięćdziesiąt lat”. No bo jak inaczej nazwać – sugerował Hume – „zupełnie niepoparte faktami oskarżenia o tak wielkie przestępstwo, jakim jest zdrada Ameryki”. „Katastrofalna klęska mediów” - napisał z kolei współzałożyciel konserwatywnego portalu The Federalist, Sean Davis. Oskarżył on swoich kolegów po fachu o poglądach bardziej na lewo, że cel przesłonił im wszystko. „Jeśli twoim zadaniem jest obalenie Trumpa, nie ma znaczenia co znalazł albo czego nie znalazł Mueller czy ktoś inny. Trump nie był w zmowie z Rosją, ale pokonał Hillary Clinton. Z zachowania wielu ludzi mediów staje się jasne, że już to wystarczy, aby uznać Trumpa za winnego. Dla nich w śledztwie Trump-Rosja nigdy nie chodziło o ochronę demokracji czy procesu wyborczego, nie mówiąc już o mówieniu prawdy, co powinno się wpisywać w wykonywany przez nich zawód”.

Generalnie media wsławione nadgorliwością w opisywaniu „Russiagate” raczej nie biją się w piersi. Są przecież inne kwestie związane z Trumpem – choćby jak płatności dla pań lekkich obyczajów (aby nie mówiły o jego romansach w kampanii wyborczej), niejasnych transakcji finansowych z czasów, gdy był biznesmenem, niepłaconych podatków… Zawsze można rozrobić kolejny skandal tak, że może w końcu uda się Trumpa, jeśli nie usunąć z urzędu, to przynajmniej zapobiec jego reelekcji w 2020 r.

Zniszczona wiarygodność

Ale są wyjątki. Jednym z nich jest lewicowy i dość kontrowersyjny dziennikarz Matt Taibbi. Człowiek bardzo krytyczny wobec Donalda Trumpa, ale jednocześnie bardzo sceptyczny wobec antytrumpowych obsesji innych dziennikarzy. Napisał on ni mniej, ni więcej, że „Russiagate” to „afera środków masowego rażenia naszego pokolenia”.

Pedofil, pijak, zbiorowy gwałciciel. Jak wykończyć sędziego

Lewica zapowiedziała, że będzie walczyć z nim „wszelkimi metodami”.

zobacz więcej
Owe „środki masowego rażenia” każdemu Amerykaninowi kojarzą się zaraz z frazą z przecieków z administracji prezydenta George’a Busha juniora na temat rzekomej broni chemicznej, która miała być w posiadaniu Saddama Husejna – a przypomnijmy, że właśnie to oskarżenie stało się bezpośrednim pretekstem do ataku na Irak w 2003 r.

Taibbi tłumaczy, dlaczego – z punku widzenia dziennikarskiego rzemiosła –„Russiagate” jest problemem nieporównanie poważniejszym od informacji o „środkach masowego rażenia” w Iraku: „Sama skala błędów i wyolbrzymień przerasta to, co wydarzyło się wcześniej. Gorzej, to doprowadziło większość dziennikarzy utraty poczucia zawodowej misji. Opowiedzieliśmy się po jednej stronie sporu, niszcząc ideę mediów jako neutralnej instytucji, której podstawowym zadaniem jest oddzielanie prawdy od fikcji”.

I na koniec dość pesymistyczna konkluzja Matta Taibbiego na temat stanu mediów głównego nurtu w Ameryce: „Upadek z czasów wojny w Iraku nadszarpnął wiarygodność mediów. «Russiagate» po prostu zniszczyła ją do reszty”. Problem w tym, że w większości newsroomów w Ameryce nikt nie chce przyjąć tego do wiadomości.

- Jeremi Zaborowski z Chicago

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: Kiedyś przy jednym stoliku, dziś po dwóch stronach barykady. Na zdjęciu z 2008 roku podczas dorocznej gali w nowojorskiej Metropolitan Opera Donald Trump i jego bratowa Blaine Trump z Jeffem Zuckerem (podówczas szefem NBC, dziś prezesem CNN). Fot. Billy Farell/Patrick McMullan via Getty Images
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.