Tacy politycy jak Lech Wałęsa w Polsce, Valdas Adamkus na Litwie, Emil Constantinescu w Rumunii czy Żelju Żelew w Bułgarii uchodzili za symbole przemian po 1989 roku i za ludzi wywodzących się z opozycji antykomunistycznej (niezależnie od kontrowersji dotyczących niektórych z nich). Ich kontrkandydaci: Aleksander Kwaśniewski, Algirdas Brazauskas, Ion Iliescu i Georgi Pyrwanow byli świeżo nawróconymi na demokrację i Europę członkami dawnych partii komunistycznych.
W istocie jednak w ówczesnych uwarunkowaniach i jedni, i drudzy głosili identyczne hasła postulujące reformy wolnorynkowe, doganianie gospodarcze Zachodu i rozwój w ramach integracji euroatlantyckiej. Poza czynnikami emocjonalnymi i historycznymi trudno było więc znaleźć między nimi istotne różnice programowe.
Blisko 30 lat po upadku komunizmu mamy jednak, przynajmniej w kilku krajach, nowy podział. Nie wynika on tylko i wyłącznie z przyczyn generacyjnych, ale ze zmienionej sytuacji geopolitycznej Europy. Zamiast starego, historycznego rozgraniczenia, jak w przypadku rywalizacji Wałęsy z Kwaśniewskim, mamy nową linię rozbieżności.
Istotnym punktem odniesienia jest tu typ politycznego przywódcy, którego korzenie tkwią w systemie komunistycznym, choć nie w elicie dawnego reżimu. Polityk taki łączy w swoim przekazie nostalgię za bezpieczeństwem socjalnym tamtego ustroju, względnie lewicowe poglądy gospodarcze i wyraźny element narodowy, sceptyczny wobec Zachodu i pogrążonej w kryzysie Unii. Jednocześnie ktoś taki sprzyja Rosji bądź nawet robi z nią mniej lub bardziej ostentacyjnie interesy.
Wreszcie w tej złożonej tożsamości daje się zauważyć konserwatyzm obyczajowy. Bliższy jest on jednak typowo ludowemu, intuicyjnemu wyczuciu „normalności” sprawdzonych wspólnot – takich jak rodzina czy naród – niż subtelnym nieraz rozważaniom filozoficznym snutym przez prawicowych myślicieli.
Jednym z takich przykładów w ostatnich latach jest prezydent Czech Miloš Zeman, pełniący urząd drugą kadencję. Już podczas wyborów w 2013 roku pojawiały się oskarżenia o niejasne związki jego otoczenia z rosyjskimi koncernami energetycznymi.
Po objęciu prezydentury przywrócił co prawda unijny sztandar nad Hradczany zdjęty przez poprzednika, Vaclava Klausa, ale jednocześnie stał się stałym gościem na Kremlu. Zaczął również bezpardonowo atakować feministki i politykę przyjmowania uchodźców z krajów muzułmańskich. W sierpniu ubiegłego roku, w 50. rocznicę stłumienia Praskiej Wiosny i wkroczenia wojsk Układu Warszawskiego wywołał skandal, nie biorąc udziału w żadnej części oficjalnych obchodów, tłumacząc, że „dzisiaj taki gest nie wymaga żadnej odwagi”.
Podczas ubiegłorocznych wyborów przedstawiał się z sukcesem jako „zwykły Czech z piwiarni”, odwiedzający małe miasteczka i daleki od atmosfery wyzwolonych praskich salonów. Jego liberalny i proeuropejski kandydat, prezes Akademii Nauk Republiki Czeskiej Jiří Drahoš wprost nazwany został przez wielu obserwatorów „kandydatem wielkomiejskich kawiarni i snobów”.