Zagadka jadowitej ropy w rosyjskim rurociągu
piątek,
17 maja 2019
Ambasador Babicz bardziej niż wypowiedziami na temat gospodarki miał podpaść władzom Białorusi tym, że zgromadził w swej ambasadzie w Mińsku zespół ludzi, którzy przed aneksją pracowali na Krymie oraz organizowali na Ukrainie „partię rosyjską”. I regularnie spotykał się z przedstawicielami środowisk uznawanymi na Białorusi za prorosyjskie.
Roman Truszew nie ma wątpliwości. – Pod koniec kwietnia premier nakazał w ciągu tygodnia znaleźć winnych, no to znaleźli wroga narodu: maleńki terminal Łopatino – mówi w wywiadzie dla rosyjskiego dziennika ekonomicznego „Kommiersant” prezes firmy, którą władze oskarżyły o zanieczyszczenie 5 milionów ton ropy płynącej rurociągiem Przyjaźń.
Oficjalnie zanieczyszczenie rosyjskiej ropy związkami chloru było celowym działaniem po to, aby ukryć kradzieże. Ale Truszew, który przebywa obecnie w Niemczech i przezornie nie ma zamiaru wracać do kraju, aby nie podzielić losu czterech swoich kolegów siedzących w aresztach, pyta retorycznie: w jaki sposób firma, która miesięcznie (a są na to dokumenty) sprzedaje od 35 do 40 tys. ton ropy mogła zanieczyścić cały rurociąg?
Ale to nie koniec wątpliwości. Przecież, argumentuje, próbki ropy dostarczanej przez jego firmę pobierane są codziennie, więc jak to się stało, że najpierw przeprowadzane badania niczego nie wykazały, a dopiero później, kiedy afera wybuchła, przeanalizowano je ponownie i wykryto znaczne przekroczenia. A na dodatek, jak to możliwe, że w 24 przepompowniach, jakie znajdują się między punktem Łopatino a białoruską granicą niczego nie odkryto? Dziś mówią, dodaje, że nie badali próbek na zawartość związku chloru, ale nie poczuli jego intensywnego zapachu w czasie robionych codziennie innych analiz?
Skąd ten chlor?
W rosyjskich kanałach internetowych i specjalistycznych portalach trwa ożywiona dyskusja, w jaki sposób zanieczyszczeniu mogła ulec taka ilość ropy. A przypomnijmy, że według szacunków białoruskich specjalistów, którzy pierwsi podnieśli alarm, że do rafinerii w Mozyrzu pompowany jest surowiec wielokrotnie przekraczający dopuszczalne normy zanieczyszczenia, chodzi o 3 do 5 mln ton mieszaniny różnych gatunków ropy naftowej znanej pod handlową nazwa Urals.
Wypowiadający się zwracają uwagę na dwie sprawy. Po pierwsze jeszcze w 2012 roku rosyjski rząd oficjalnie cofnął zakaz używania związków chloru do mycia instalacji wydobywczych (chodzi o wytrącająca się parafinę). A po drugie, nikt do tej pory w Rosji nie badał ropy Urals pod tym kątem.
Ci eksperci sugerują, że w ogóle nikt jej nie badał aż tak szczegółowo. Uwaga eksporterów, ale też i odbiorców koncentrowała się na zawartości siarki, która w rosyjskiej ropie jest wyższa niż u innych producentów. Rosyjska ropa naftowa sprzedawana pod marką Urals od lat ma opinię silnie zanieczyszczonej i dość prawdopodobne jest, że także wcześniej znajdowały się w niej znaczne ilości związków chloru, bo jego używanie to powszechna praktyka.
W ostatnich latach jednak sytuacja się pogorszyła. Istotnym powodem takiego stanu rzeczy jest to, że Rosja eksportuje coraz więcej lekkiej ropy (której zresztą mało wydobywa) do Chin i po prostu nie ma czym rozcieńczać ropy ciężkiej i zasiarczonej.
„Wzywamy do elementarnej sprawiedliwości. Trzeba powiedzieć: «Przebaczcie nam»” – nawołuje Polaków historyk.
zobacz więcej
Co więcej, w Rosji nadal funkcjonuje niesprawiedliwy system rozliczeń – każdy dostawca, niezależnie od tego, czy sprzedaje Transnieftowi lekkie czy ciężkie gatunki ropy, dostaje za nią tyle samo. Jeszcze w latach 90. XX wieku podjęto próbę zróżnicowania stawek w zależności od jakości surowca, ale przeciwstawił się temu rząd, obawiając się protestów producentów z Tatarstanu, gdzie wydobywa się niemal wyłącznie ciężkie gatunki ropy.
Na ten właśnie trop zwraca uwagę broniący się przed oskarżeniami Truszew. Z tego, co wiem – mówi – w kwietniu znaczne, nawet 27 krotne, przekroczenia związków chloru były w ropie pompowanej przez Tatnieft, który dostarcza do Łopatina ciężką ropę, bo jego złoża już się wyczerpują.
Cena równa zero
Ale to nie jedyna zagadka w związku z zanieczyszczoną rosyjską ropą. Białoruski prezydent Aleksander Łukaszenko, który odwiedził rafinerię w Mozyrzu dowodził, że straty jego kraju idą w setki milionów dolarów (padła kwota 435 mln) i to nie licząc kosztów związanych z utylizacją czy raczej doprowadzeniem do akceptowalnej jakości ropy zalegającej w rurach, które stały się przymusowym magazynem tego surowca.
Eksperci cytowani przez rosyjskie media są zadnia, że jedyną możliwością pozbycia się problemu jest wymieszanie ropy zanieczyszczonej z nowymi partiami surowca, pozbawionymi niepożądanych domieszek. Tylko, że taki proces może zająć nawet 3 lata.
W gruncie rzeczy nawet nie wiadomo, jak bardzo szkodliwa jest ropa zalegająca w rurach. Prezydent Białorusi mówił, że „niechlujstwo i bałaganiarstwo, jakie miało miejsce na terytorium Rosji, spowodowało, że ogromna rura zaśmiecona została jadowitą ropą, która »zjada« ( w wyniku przyspieszonej korozji – przyp. MB), w ciągu tygodnia od 3 do 5 mm rury.”
Przeczy temu specjalne oświadczenie opublikowane właśnie przez zespół ekspertów powołanych przez rosyjski koncern Transnieft odpowiadający za rurociąg Przyjaźń. Ich zdaniem nie ma takiego zagrożenia dlatego, że związki chloru, które znajdują się w ropie uległyby przekształceniu w kwas solny, dopiero wtedy, gdyby podgrzać ropę do temperatury ponad 200 stopni C, a w rurociągu temperatura nie przekracza 40 stopni C.
Generalnie Rosjanie kwestionują szacunki Białorusinów. Odpowiadający za rosyjski sektor naftowy minister Aleksander Nowak powiedział, że jego zdaniem straty związane z zanieczyszczoną ropą nie są większe niż 100 mln dolarów. W podobnym tonie wypowiedział się jego bezpośredni przełożony wicepremier Dmitrij Kozak, który zaznaczył, że Transnieft gotowy jest zacząć rozmowy. A jeśli idzie o niepełnowartościowy surowiec, który zalega w rurach, to zdaniem Nowaka najlepszym rozwiązaniem jest przyznanie nabywcom rabatów, ale to będzie, jak zapowiedział, raptem po kilka dolarów na tonie.
Nadzwyczaj dużą liczbę rosyjskich dyplomatów i samochodów dyplomatycznych w Pradze można tłumaczyć… geografią. Część personelu – ta na podwójnym etacie – pracuje nie tylko na terytorium Czech.
zobacz więcej
Szacunki te dość znacznie różnią się nie tylko od obliczeń Białorusi, ale również polskich specjalistów. Janusz Wiśniewski z Krajowej Izby Gospodarczej wypowiadając się na ten temat w trakcie niedawnego XI Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach, stwierdził, że cena za zanieczyszczoną rosyjską ropę winna wynosić zero.
Wojny handlowe
O co w całej sprawie chodzi? Czy mamy do czynienia ze zwykłym bałaganem i niefrasobliwością, jak argumentuje białoruski prezydent, czy z próba ukrycia kradzieży surowca, jak dowodzą rosyjscy prokuratorzy już formułujący oskarżenia? A może chodzi o rozgrywkę polityczną o międzynarodowym wymiarze? Tylko kto ją prowadzi i o co gra?
Obserwatorzy zwracają uwagę, że od co najmniej roku trwa gorąca dyskusja między Mińskiem a Moskwą na temat handlu między obydwoma krajami, w których ropa naftowa jest jednym z ważnych – ale nie jedynym – problemów.
Spór zaognił się tak bardzo, że Aleksander Łukaszenko powiedział nawet, iż Rosja de facto obłożyła białoruską gospodarkę sankcjami.
Chodzi nie tylko o to, że kilkadziesiąt białoruskich mleczarni nadal ma zakaz eksportu swych wyrobów do Rosji. Właściwie bez przerwy wybuchają rozmaitego rodzaju wojny handlowe. A to eksportowane do Rosji ziemniaki okazują się zarażone, a to marchew nie spełnia kryteriów jakości.
Ropa, którą Białoruś kupowała od Rosji tanio, następnie przetwarzała i dalej eksportowała, sporo na tym zarabiając, jest dla pomyślności tamtejszej gospodarki towarem kluczowym. Tylko że wiosną ubiegłego roku Rosja wprowadziła tzw. manewr podatkowy w sektorze paliwowym i nad białoruskim eldorado zawisła groźba śmierci.
W największym skrócie rzecz ujmując manewr polega na tym, że stopniowo, do zera w ciągu kilku najbliższych kilku lat, znoszone będą cła nałożone przez rosyjski rząd na eksporterów ropy naftowej, a podniesiony zostanie odpowiedni podatek od kopalin. Tyle że Białoruś zarabiała właśnie na tym, że będąc w Unii Euroazjatyckiej – czyli wspólnym zbudowanym pod egidą Rosji rynku –kupowała ropę bez cła. Wskutek manewru, jak skrupulatnie obliczono w Mińsku, kraj straci do 2024 roku nawet 10 mld dolarów.
Ten kraj jest militarnym sojusznikiem Moskwy. Ale przez trzy miesiące prowadził wraz z USA ćwiczenia wojskowe, podczas których w jego oddziałach wdrażano standardy NATO.
zobacz więcej
Łukaszenko najpierw zażądał od Moskwy rekompensaty, a potem, kiedy Rosjanie odmówili, zapowiedział podniesienie nawet o 23 % opłat za tranzyt rosyjskiej ropy naftowej za pośrednictwem rurociągu Przyjaźń. Rosjanie odrzucili i tę propozycje, a 10 kwietnia minister Nowak oświadczył, że Moskwa przygotowana jest na scenariusz awaryjny i jest gotowa w ogóle zrezygnować z wykorzystywania rurociągu Przyjaźń. Dokładnie dziewięć dni później Mińsk zaczął alarmować, że w rurociągu jest zanieczyszczona ropa.
Ambasador odwołany; „siłownik” za kratkami
Dostawy przerwano 25 kwietnia. Dzień później w Pekinie rozpoczęło się spotkanie inicjatywy Pasa i Szlaku, w Polsce bardziej znanej pod nazwą Nowy Jedwabny Szlak. Poleciał na nie Łukaszenko, ale jak się wydaje tylko po to, aby spotkać się z rosyjskim prezydentem Władimirem Putinem.
I choć Łukaszenko miał zaplanowane inne rozmowy, informowała o tym nawet oficjalna agencja Biełta, to je anulował, wsiadł w samolot i wrócił do siebie.
Na spotkaniu ustalono, że Moskwa odwoła z Mińska swego ambasadora Michaiła Babicza. Jak dziś informują rosyjskie niezależne kanały informacyjne na platformie Telegram, bezpośrednim powodem miało być to, że ambasador zlekceważył sprawę z zanieczyszczoną ropą i nie zareagował dość szybko i stanowczo.
Mińsk osiągnął swój cel, bo od dłuższego czasu był bardzo niezadowolony z aktywności ambasadora Rosji na swoim terenie. Białoruski MSZ zarzucał mu nawet, co jest w praktyce dyplomacji działaniem bezprecedensowym, że rosyjskiemu przedstawicielowi pomyliło się niepodległe państwo z jedną z rosyjskich guberni.
Ale tej oceny najwyraźniej nie podzielano w Moskwie, bo Babicz nie popadł w niełaskę, ale trafił do prezydenckiej administracji i obecnie jest zastępcą Władisława Surkowa, który nadzoruje wszystkie tzw. niezależne państwa w rodzaju Abchazji, Osetii Południowej czy ludowych republik w Donbasie i, jak się uważa, odpowiada za rosyjską politykę wobec Ukrainy.
Zresztą zaraz się wyjaśniło, dlaczego Łukaszenko w takim pospiechu wracał do siebie. 24 kwietnia, a zatem trzy dni przed spotkaniem z Putinem, aresztował Andrieja Wtiurina, w przeszłości szefa jego osobistej ochrony, który sprawował funkcję wiceszefa białoruskiej Rady Bezpieczeństwa. Oficjalnym powodem, tak przynajmniej informują media, było zachowanie „nie licujące” z godnością oficera. Chodziło ponoć o przyjęcie łapówki w wysokości 150 tys. dolarów od rosyjskiej firmy.
Niebezpieczne związki. Faworyt wyborów powiązany z oligarchą, oligarcha używający argumentów Kremla.
zobacz więcej
Ale wydaje się, że rzeczywiste przyczyny tego posunięcia są znacznie głębsze. Trzeba bowiem pamiętać, że szef białoruskiej Rady Bezpieczeństwa, generał Stanisław Zaś jest oficjalnym kandydatem na szefa powołanej przez Rosję organizacji kolektywnego bezpieczeństwa państw wywodzących się z byłego ZSRR (ODKB).
Kandydaturze białoruskiego wojskowego przeciwstawia się ponoć tylko Armenia, ale stopniowe słabnięcie pozycji jej porewolucyjnego premiera, może doprowadzić do tego, że opór opadnie i białoruski generał wyprowadzi się do Moskwy, gdzie znajduje się centrala organizacji.
W takiej sytuacji, tak przynajmniej spekulowano, Wtiurin byłby żelaznym kandydatem na szefa organizacji i mógłby stać się głównym i formalnie, i faktycznie białoruskim „siłowikiem” (przedstawiciel resortów siłowych – red).
Spisek wymierzony w Łukaszenkę?
Jego aresztowanie, zdaniem obserwatorów, jest dość dziwne. Przede wszystkim z tego powodu, że na Białorusi sprawy łapówkarskie są przeprowadzane z dużym rozgłosem. Organizowana jest pokazucha, trąbią o tym media, a Łukaszenko lubi ogłaszać, że nikt nie jest świętą krową i każdy łapówkarz znajdzie się za kratami.
A tu nic takiego nie miało miejsca. Wtiurina zamknięto po cichutku i bez rozgłosu, wydając tylko lakoniczny komunikat o odwołaniu go z funkcji. Ostatnie informacje wskazują, że może chodzić o przygotowywanie spisku wymierzonego w Łukaszenkę.
Ale to nie koniec aresztowań wśród białoruskich „siłowików”. Aresztowano też ponoć zastępcę szefa osobistej ochrony Łukaszenki oraz dowodzącego specjalną grupą komandosów Alfa. O tych zagadkowych aresztowaniach pisał Sergiej Dorienko, znany rosyjski dziennikarz, który zmarł w dość zagadkowych okolicznościach w Moskwie 12 maja.