Poważnym problemem jest na przykład stosunek do Rosji. O ile niektórzy – sama Liga, Zjednoczenie Narodowe, austriacka FPÖ – bardzo blisko z nią współpracują, nierzadko wychwalając Putina jako męża stanu, o tyle dla większości partii prawicy – z Europy Środkowej, Nadbałtyki, Skandynawii – dystans wobec Rosji to absolutny fundament. Czy nie prorosyjskość właśnie zarzucano Orbanowi, gdy spotykał się z Władimirem Putinem?
Na drugim biegunie jest estońska partia EKRE, radykalnie antyrosyjska, do tego stopnia, że wprost postuluje ograniczenie praw mieszkających w Estonii Rosjan, na przykład zamknięcie rosyjskojęzycznych szkół. Nie wszystkim się to podoba.
Różny jest też stosunek partii do takich kwestii jak dyscyplina budżetowa (włoska Liga podchodzi do niej mocno niefrasobliwie, niemiecka AfD traktuje sztywno i z respektem) czy tzw. równość małżeńska.
Choć większość partii prawicy odrzuca homozwiązki, akceptuje je na przykład Geert Wilders i jego Partia Wolności. Wilders, jak się zdaje, powoli jednak traci grunt na rzecz nowej holenderskiej partii prawicy – Forum na rzecz Demokracji, kierowanego przez młodego intelektualistę Thierry Baudeta. W eurowyborach Forum zdobyło trzy mandaty, kosztem partii Wildersa, która straciła wszystkie cztery posiadane.
Powrót zdrowego rozsądku
Ale te wszystkie różnice nie mają zasadniczego znaczenia na tle tego, co jest wspólne. A są to mocne punkty. Spoiwem okazuje się chęć powstrzymania napływu imigrantów i świadomość negatywnych następstw ich masowej obecności, trwanie przy wartościach chrześcijańskich i obrona rodziny w jej normalnym, tradycyjnym kształcie.
Tym, co łączy, jest niewątpliwie zgodne odrzucenie budowy europejskiego superpaństwa, w połączeniu z krytyczną oceną eurokratów rządzących Unią z Brukseli oraz kierunku, w jakim zmierza wspólna Europa.
Matteo Salvini nie przypadkiem chyba na wielu spotkaniach występował z różańcem w ręku. W ten sposób, jak się wydaje, odwoływał się nie tylko do katolicyzmu społeczeństwa włoskiego, ale także do korzeni Europy i chrześcijańskich idei głoszonych przez twórców Wspólnoty Europejskiej.
Z drugiej strony, trudno nie dostrzegać pewnej niekonsekwencji – jeżeli antidotum na wszechmoc Komisji Europejskiej ma być wzmocnienie europarlamentu, jak to postuluje na przykład Marine Le Pen. Tworzenie z namiastki parlamentu prawdziwego parlamentu, ze wszystkimi jego prerogatywami, stanowiłoby właśnie przedsionek europejskiego superpaństwa, od którego partie prawicy tak mocno się odżegnują.