Znany rekolekcjonista, teolog i autor błyskotliwych artykułów dotyczących wiary, pełniący rolę autorytetu dla „wykształconych z dużych miast”.
zobacz więcej
Jest w tym, nota bene, głęboka prawda teologiczna – Szatan nie jest przecież „ludkiem z różkami” z jasełek, folkloru czy komiksu, lecz osobowym, niematerialnym bytem, którego istotą jest wola czynienia zła, który kusi, uwodzi – i porzuca, działając w tym świecie, sięgając po tutejsze pokusy i grając na tutejszych słabościach. Tak jest u i Zaremby: to, sięgając tylko po jeden z wątków tej powieści, typowa historia o upokorzeniach, jakie fundują sobie wzajemnie nastolatki, o rodzących się z tego upokorzeniach, poniżeniach i zawiściach niszczącym tym bardziej, że nastoletniość to, wbrew wszelkim chojrakowaniom, czas wielkiej niepewności siebie. Tyle, że na linii otwockiej pojawia się ktoś, kto chce zagrać na tych zranieniach.
Nikt nie jest bez winy
Tak więc horror – ale horror metafizyczny. Ale i coś więcej: powieść Zaremby jest, jak już wspomniałem, naprawdę dobrą powieścią sensacyjną – taką, podczas lektury której zapominamy, że jest trzecia w nocy, wściekamy się na gapiowatość policji, marzymy o tym, żeby głównemu bohaterowi udało się poluzować więzy.
Tyle, że jednocześnie – a coś takiego zdarza się nawet rzadziej niż horror metafizyczny! – jest „powieścią idei”: jedną z tych, które mogą znużyć poszukiwaczy wartkiej akcji, bo kolejne zwroty fortuny okazują się tylko tłem, na którym prezentowane są racje wielu stron.
I kiedy padną już wszystkie strzały, odjadą wszystkie furgonetki, a my wrócimy do początku powieści, uderzy nas, że książka z krwawym widelcem na okładce może stanowić jedną z niewielu uczciwych panoram przemian społecznych i wielkich debat drugiej dekady XXI wieku.
W „Horrorze…” znalazło się miejsce na zaprezentowanie racji (ale i uzurpacji, ale i histerii) feminizmu nowej fali: feminizmu, który stanowi podbudowę ideową „czarnych marszów” i akcji #Metoo, i, sięgającego jeszcze szerzej, piętnowania całkiem na serio mężczyzn jako „gorszego gatunku”, jako odwiecznych opresorów. Ta demagogia, nabierająca coraz większego rozmachu również w rzeczywistości, którą widzimy za oknem, w fikcji powieściowej przybierze prawdziwie piekielne rozmiary.