Tyle że ich struktura ciągle jest bardzo nieatrakcyjna ekonomicznie. – W Polsce mamy niemal ćwierć miliona gospodarstw mlecznych – tłumaczy Dorota Śmigielska, analityk rynku mleka z Polskiej Federacji Hodowców Bydła i Producentów Mleka. – Niestety, mamy też bardzo duże rozdrobnienie produkcji. Około 70 proc. stanowią małe gospodarstwa utrzymujące do 9 sztuk. Duże gospodarstwa, czyli takie od 100 sztuk i więcej stanowią niecały procent.
Dlatego rolnicy, by przetrwać, od czasów II RP tworzyli spółdzielnie mleczarskie. Wspólnymi siłami stawiali zakład produkcyjny i przetwarzali mleko. W zdecydowanej większości na pierwotne produkty, typu ser, twaróg czy serwatka. Spośród siebie wybierali prezesa, zarząd i rady nadzorcze. Każdy z nich jest udziałowcem, a więc współwłaścicielem. W taki sposób w całej Polsce powstało kilkaset OSM-ów.
– Ich rozdrobnienie wynikało z faktu, że mleko było produktem, którego nie dało się wozić w długie trasy – tłumaczy Marcin Hydzik, prezes Związku Polskich Przetwórców Mleka. – Dlatego rolnicy tworzyli lokalne spółdzielnie. Poza tym jego przetwórstwo wymaga potężnych nakładów finansowych. Linie produkcyjne to dziesiątki milionów złotych. Nawet największy hodowca sam nie uruchomi produkcji – dodaje prezes.
Spółdzielczość w takiej formie przetrwała do dziś. Oczywiście poszerzył się zakres dostępnych produktów i ich jakość. Ale pojawiła się również międzynarodowa konkurencja. OSM-y nie wytrzymują rywalizacji ze światowymi korporacjami. Co roku słyszymy o spektakularnych bankructwach. Nieudolnym zarządzaniu. I aferach na setki mln zł. Dość powiedzieć, że w 2015 roku było 177 OSM-ów, a w 2019 – 163.
– Rolnik nie jest księgowym, ekonomistą, marketingowcem i handlowcem w jednym. On chce po prostu produkować mleko i dostawać za to pieniądze. Liczy więc, że jego sprawy załatwiać będzie spółdzielnia. A nawet mała spółdzielnia w kilkutysięcznym miasteczku obraca dużymi pieniędzmi – tłumaczy Hydzik.
Dla niejednego prezesa takiej firmy to potężna pokusa, by uszczknąć trochę z tego dla siebie.
Spółdzielcza piramida finansowa
Modelowym wręcz przykładem wszystkich możliwych patologii, które trapią rolniczą spółdzielczość jest sprawa Rypińskiego Okręgowego Towarzystwa Rolniczego.
Do „wystawionych” przez prezesa ROTR Mariusza Trojakowskiego zalicza się nawet sam minister rolnictwa Jan Ardanowski. – Przywiozłem tutaj posłów z komisji rolnictwa. Wydawało mi się, że spółdzielnia jest w przyzwoitym stanie. Gdybym wiedział w jakim jest, wstydziłbym się ją pokazywać posłom z całej Polski. Pan prezes był bardzo przemądrzały, wszystkie rozumy pozjadał. Może i były możliwości ratowania spółdzielni parę lat temu, ale tam wesoło było jak na Titanicu – w tak dosadnych słowach o prezesie wypowiadał się minister Ardanowski w czasie, gdy wiadomo już było, że ROTR jest na skraju bankructwa.