Rozmowy

Co jest w trumnie Dmowskiego?

Nie darząc Żydów sympatią, traktował ich z respektem, chwaląc pracowitość, konsekwencję, trwałość więzów rodzinnych. O wiele gorzej wypowiadał się o Rosjanach – mówi prof. Krzysztof Kawalec, biograf lidera endecji.

TYGODNIK TVP: Czy słusznie się mówi o Romanie Dmowskim, że to co do ważności druga - po Józefie Piłsudskim - postać wśród założycieli II Rzeczypospolitej? Jakie miejsce zajmuje w polskiej historii?

KRZYSZTOF KAWALEC:
Niezwykle ważne, chociaż w programach historii nauczanej w szkole nie bardzo to widać. I wcale nie jestem pewien, czy rzeczywiście Dmowski był drugą co do ważności postacią - po Piłsudskim.

Był ważniejszy od Piłsudskiego, twórcy Legionów, Naczelnika Państwa i zwycięskiego wodza z 1920 r.?

Sądzę, że oni się wręcz doskonale uzupełniali, biorąc zaś pod uwagę odmienności obszarów, na których zaznaczali swoją aktywność, trudno kategorycznie wyrokować, który z nich był ważniejszy. W decydującym okresie lat 1914-1919 Dmowski potrafił skutecznie działać jako polityk cywilny i dyplomata – podczas wyjątkowego w dziejach świata konfliktu zbrojnego, kiedy to, wobec niezdolności wojskowych do osiągnięcia rozstrzygnięcia militarnego, wzrosła rola polityków cywilnych.
"Wielka Czwórka", która zdecydowała o treści Traktatu Wersalskiego (od lewej): premierzy Wielkiej Brytanii: David Lloyd George, Włoch: Vittorio Emanuele Orlando, Francji: Georges Benjamin Clemenceau oraz prezydent USA Woodrow Wilson. Fot. PAP/DPA
Jego w dużej mierze zasługą była ogłoszona przez mocarstwa sprzymierzone deklaracja wersalska z 3 czerwca 1918 r., gdzie mowa o odbudowie Polski z trzech zaborów z dostępem do morza, jako jednym z celów wojennych państw Ententy. Zapowiadała przyszłą II Rzeczpospolitą – wskazując Polsce miejsce w kształtującym się układzie sił.

Z kolei, gdy się pamięta o skali problemów społecznych, powszechności biedy, groźbie ze strony demagogii komunistycznej, trudno przecenić rolę Piłsudskiego, oferującego tworzącemu się państwu silne przywództwo, a także dysponującego zaufaniem lewicy, co zmniejszało napięcia na najbardziej niebezpiecznym odcinku.

Dmowski był świetnym pisarzem politycznym, do bólu racjonalnym, krytycznym wobec tradycji romantyzmu i kolejnych zrywów powstańczych – choć jak zaznacza pan w swojej biografii – nie był wrogiem działań insurekcyjnych a priori.

Jest różnica między organizowaniem zrywu powstańczego w warunkach dających szansę powodzenia, a działaniem pozbawionym szans, dyktowanym odruchem – a po nieuchronnej klęsce przynoszącym wymierne straty w postaci utraty posiadanych wcześniej instytucji, nie mówiąc o wyniszczeniu patriotycznej młodzieży i trwającym potem całe dziesięciolecia zniechęceniu do czegokolwiek.

XIX-wieczne polskie powstania trudno zaliczyć do wyjątkowo dobrze przygotowanych. A jednak Piłsudski widział w nich – najbardziej w powstaniu styczniowym – sens. Z drugiej strony Dmowskiego trudno nazwać „ugodowcem”.

Pomiędzy 1815 a 1914 rokiem sprawa polska tkwiła w trwałym impasie. Jej przeciwnikiem były trzy silne państwa żywotnie zainteresowane w utrzymaniu polskiego łupu. W ówczesnym, bardzo europocentrycznym świecie liczyło się pięć mocarstw: Wielka Brytania, Francja, Prusy (potem Niemcy), Austria (potem Austro-Węgry) oraz Rosja. Relacje pomiędzy tymi państwami decydowały o równowadze politycznej.

Spośród tej piątki tylko dwa państwa nie były zainteresowane w trzymaniu sprawy polskiej w niebycie. Nie oznaczało to rzecz jasna tego, że choćby te dwa były gotowe do poparcia polskiej insurekcji. A w takiej sytuacji nie tylko każde z naszych powstań skazane było na niepowodzenie, ale także nie można było liczyć na skuteczną pomoc z zewnątrz.

Dmowski zrozumiał tę sytuację i wyciągnął z niej wnioski. Wcześniej uczynili to politycy konserwatywni. Wielkość Dmowskiego polegała jednak na tym, że konstatacja braku szans na zbrojny opór nie zaowocowała w jego wypadku rezygnacją i wezwaniem do akceptacji status quo. Inaczej niż konserwatyści, postawił na wybuch wojny powszechnej, która, jak trafnie przypuszczał, zniszczy stabilny porządek XIX-wieczny. W tym sensie był on politykiem rewolucyjnym. Ta ostatnia konstatacja łączyła go z Piłsudskim.

Roman Dmowski, ideolog polskiej lewicy. Z jego opiniami zgadzał się nawet Adam Michnik

Przeciwnicy prawicy straszą Polaków widmem endecji. A równocześnie sami formułują myśli bliźniaczo podobne do poglądów lidera Narodowej Demokracji.

zobacz więcej
Inną obiegową opinią na temat Romana Dmowskiego to jego odwieczny konflikt z Marszałkiem. Udowadnia pan, że wcale tak nie było, więcej: panowie wzajemnie darzyli się szacunkiem. Od kiedy wiec spór się zaognił i nie było od niego odwrotu? W końcu reprezentowali odmienne wizje Polski.

Otóż, wcale nie reprezentowali tak odmiennych wizji. Obaj chcieli widzieć Polskę jako kraj znaczący, rozległy terytorialnie, a w każdym razie wykraczający poza etnograficzny kadłub. Obaj wierzyli w atrakcyjność i asymilacyjną siłę polskiej kultury. Obaj byli asertywni w kontaktach dyplomatycznych; obu irytował polski kompleks niższości wobec Zachodu.

Obaj byli emocjonalnie antyrosyjscy, paradoksalnie (wbrew stereotypowi) Dmowski chyba nawet bardziej od Piłsudskiego. Obaj nienawidzili Austrii, a instytucję galicyjskiej autonomii uznawali za szkołę oportunizmu i demoralizacji politycznej.

Dla obu priorytetowym kryterium politycznym był interes narodowy; rozumiany różnie, to prawda, ale nie były to różnice fundamentalne. Obaj dopuszczali użycie przemocy w kalkulacjach politycznych: dla obu kluczem do osiągnięcia postępu w sprawie polskiej była Wielka Wojna.

Dla Dmowskiego oczywiste było, że państwo polskie może panować także nad tymi, co sobie nie życzą jego panowania, a posłuch może w razie potrzeby być wymuszany siłą. Nie inaczej myślał Piłsudski: chociaż uważany za czołowego przedstawiciela koncepcji federacyjnych, próbując je wcielać w życie, nie ukrywał, ze kluczem do powodzenia jest również „rewolwer w kieszeni” – nie mając skrupułów przed użyciem siły zbrojnej w roli czynnika przyspieszającego rozstrzygnięcia polityczne.

Obaj, przynajmniej w pierwszych latach niepodległości, opowiadali się za ustanowieniem w Polsce systemu rządów opartych na zachodnich wzorcach ustrojowych, co sprowadzało się do uznania zasady zwierzchnictwa narodu (społeczeństwa).

No dobrze, ale przy tych wszystkich podobieństwach nie zapominajmy, że dla Piłsudskiego odrodzona Polska miała być wskrzeszeniem „ducha” wielonarodowej I Rzeczypospolitej. Natomiast Dmowski nie widział żadnego powrotu do Polski przedrozbiorowej i opowiadał się za „nowoczesnym narodem”.

Oczywiście, w wielu miejscach ich wizje Polski różniły się. Dla mnie jednak różnice te dotyczyły raczej frazeologii, swego rodzaju „opakowania” spraw istotnych, a nie istoty rzeczy. Przecież Piłsudski „ducha” dawnej Polski nie zamierzał wskrzeszać w postaci integralnej, opowiadając się za silną władzą.

Powtórzę: nie tak odmienny system wartości, wspólnota pokoleniowa plus mimo wszystko pod wieloma względami podobna droga życiowa sprawiały, że obie postacie darzyły się niejakim zaufaniem, gdy chodzi o cele działania. Trudno przecenić znaczenie tego czynnika w najtrudniejszych pierwszych miesiącach niepodległości, gdy obaj potrafili oprzeć się naciskowi swojego otoczenia, prącego do zaognienia konfliktu wewnętrznego.

Potem było tylko gorzej…
Odrodzona Polska, Orzeł Biały i Naczelnik Państwa Józef Piłsudski w lutym 1920 na okładce francuskiego pisma "Le Petit Journal". Fot. Leemage/Universal Images Group via Getty Images
Tyle, że wcale nie tak szybko. I trzeba powiedzieć, że był to dość długi proces. Gdy Polska odzyskała niepodległość Dmowski potrafił oprzeć się pokusie użycia przeciw rządowi warszawskiemu wpływów, jakie podczas wojny zdołał sobie wyrobić w kręgach rządzących na Zachodzie. W ciągu 1919 r. starał się też, z raczej umiarkowanym powodzeniem, naciskać na krajowe kierownictwo endecji w kierunku szukania kompromisu z Piłsudskim.

Po powrocie do kraju w maju 1920 wystarał się o audiencję u Piłsudskiego i odbył z nim rozmowę. Nie poszła chyba najlepiej, chociaż o jej przebiegu i tematyce tak naprawdę nic nie wiemy. Później, w lipcu 1920 r., doszło do spektakularnego starcia z Piłsudskim na forum Rady Obrony Państwa.

Ale ostateczną i decydującą cezurą był dopiero przewrót majowy Piłsudskiego i wprowadzenie w Polsce dyktatury.

Największy polityczny i osobisty tryumf Dmowskiego to zakończony sukcesem udział na konferencji paryskiej w Wersalu. Zgadza się Pan z tą opinią?

Tak. To było apogeum aktywności Dmowskiego, czas, w którym stał się politykiem rozpoznawalnym także poza Polską, w którym koncentrował się na problemie uważanym za najważniejszy – walce o granice państwa.

Za nieobecność w Polsce w kluczowym czasie tworzenia państwa zapłacił jednak wysoka cenę. Przegrał walkę o władzę. Nie tylko w skali państwa, gdzie miałby raczej niewielkie szanse w konfrontacji z Piłsudskim – którego atutem było zaufanie bardzo wówczas aktywnej i ofensywnie działającej lewicy – ale i we własnym stronnictwie, w którym na plan pierwszy wysunął się prof. Stanisław Grabski.

W hierarchii politycznych celów Dmowskiego, w obliczu perspektywy odbudowy państwa i uregulowania jego statusu na lata, nie były to jednak szczególnie istotne sprawy. Składając podpis na tekście traktatu wersalskiego, miał poczucie tryumfu.

Nie był zawodowym dyplomatą, jakim więc był negocjatorem?

Historycy nie są zgodni w ocenach skuteczności Romana Dmowskiego jako negocjatora: Kay Lundgreen-Nielsen, duński autor monografii poświęconej kwestii polskiej na kongresie paryskim, był bardzo krytyczny, wskazując na niechęć, z jaką postać Dmowskiego spotykała się wśród polityków liberalnych, przede wszystkim jednak na opory, jakie budziła jego koncepcja „wielkiej Polski”. Akceptowano pojawienie się na mapie Polski jako państwa niepodległego, ale akceptacja ta nie przekładała się na poparcie dla polskiego programu terytorialnego.

Pomijając, jako odrębną kwestię, problem granicy wschodniej – gdzie mocarstwa upierały się przy stosowaniu kryterium ściśle etnograficznego – spełnienie polskich żądań dotyczących dostępu do morza oraz do śląskich złóż węgla oznaczało dalej idące okrojenie Niemiec, niż wyobrażali sobie alianci. Zarówno Amerykanie, jak Brytyjczycy zastanawiali się nad rozmaitymi wariantami umiędzynarodowienia ujścia Wisły, zmiany zaś terytorialne zwłaszcza na Pomorzu skłonni byli sprowadzać do punktowych korekt.

Nie lubił sejmokracji i importowanych idei. Ostatni Sarmata

Piłsudskiego „lewicowość” i „prawicowość” w ogóle nie interesowały.

zobacz więcej
Takie stanowisko zawarte było w instrukcjach wyjściowych, formułowanych w końcu 1918 r. Gdyby zostały one utrzymane w mocy i mocarstwa anglosaskie nie zrewidowały swego stanowiska – Polska zamiast dostępu do morza otrzymałaby zaledwie jego pozory, a równocześnie wytworzony stan rzeczy nie byłby wcale mniej konfliktogenny niż rozwiązania ostatecznie przyjęte. To, że się udało stanowisko to skorygować, było wielkim sukcesem dyplomacji polskiej, w jakiejś mierze i Dmowskiego osobiście.

Jakkolwiek formalnie rzecz biorąc, był on zaledwie drugim delegatem Polski (pierwszym był urzędujący premier Ignacy Paderewski), był postrzegany jako nieustępliwy i twardy negocjator, co wprawdzie nie jednało mu przyjaciół i mogło ważyć na krytycznym odbiorze jego osoby, ale w niektórych wypadkach przynosiło dobre rezultaty. Miękkość i ustępliwość, nawet w relacjach z przyjaciółmi niewiele pomaga, gdy trzeba poruszać się wśród sprzecznych interesów i z determinacją walczyć o swoje. A Dmowski był człowiekiem walki.

Powszechnie się uważa, że ten świetny polityk miał jedną najpoważniejszą chyba skazę. Jest nią antysemityzm. Skąd u Dmowskiego tak rozległa i irracjonalna fobia antyżydowska?

To jest bardzo skomplikowany problem, nie jestem też pewien czy słowo „fobia” oddaje jego istotę. Z dostępnych świadectw, także prywatnych, wynika, że nie darząc Żydów sympatią, Dmowski traktował ich z respektem (chwaląc pracowitość, konsekwencję, trwałość więzów rodzinnych).

O wiele gorzej wypowiadał się o Rosjanach: rzecz znamienna, że wśród błędów, jakie w swojej książce „Niemcy, Rosja i kwestia polska” wytknął polityce rosyjskiej, było także prześladowanie żydowskich poddanych cara. Wiele z jego wypowiedzi publicystycznych dokumentuje pragnienie niuansowania stanowiska, widzenia złożoności kwestii żydowskiej, różnych jej aspektów.

Dmowski dostrzegał dystanse kulturowe, przemiany w obrębie społeczności żydowskiej (przesądzające o załamaniu się programu asymilacyjnego); wiązanie się asymilujących się Żydów ze środowiskami liberalnymi oraz lewicą (a zatem przeciwnikami politycznymi Narodowej Demokracji). Rozwój ruchu narodowego wśród Żydów oceniał ambiwalentnie; z pozytywnymi opiniami dotyczącymi syjonizmu palestyńskiego sąsiadowały przejawy irytacji z powodu kolejnego – konkurencyjnego wobec polskiego ruchu narodowego – gracza na obszarze objętym polskimi aspiracjami narodowymi.

Trzeba tu przypomnieć, że Dmowski był nacjonalistą, postrzegającym świat jako pole walki, toczonej między narodami. Uzasadniona jest opinia Romana Wapińskiego, że początkowo Dmowski nie mierzył relacji polsko-żydowskich inną miarą, niż stosował w odniesieniu do innych konfliktów na obszarze, który go interesował.

Jednak im dalej w las tym jego stanowisko się zaostrza, a nie łagodnieje…
Roman Dmowski był nacjonalistą, postrzegającym świat jako pole walki toczonej między narodami. Na zdjęciu rodzina żydowska podczas ceremonii religijnej w Warszawie ok. roku 1906. fot. ullstein bild/ullstein bild via Getty Images
To prawda. Cezur było tu kilka, na ogół związanych z ewolucją sytuacji na terenie zaboru rosyjskiego: rewolucja rosyjska lat 1905-1907, spór o samorządy (1910), wreszcie kampania wyborcza 1912 – w trakcie której po utracie mandatu Dmowski proklamował bojkot żydowskiego handlu.

Było to efekt nagromadzenia materiału palnego: sytuacja, w której Żydzi pełnili funkcję stanu trzeciego nie tylko rodziła frustracje w obrębie słabiutkiego polskiego mieszczaństwa, ale przez znaczną część polskich ówczesnych elit postrzegana była jako przeszkoda na drodze do modernizacji ziem polskich.

Znamienna pod tym względem była ewolucja poglądów dokonująca się w obrębie środowisk liberalnych: np. Andrzeja Niemojewskiego – przede wszystkim jednak ikony warszawskiego pozytywizmu, Aleksandra Świętochowskiego.

Najważniejszą wszakże spośród cezur były lata wojny oraz konferencji pokojowej: trudności, z którymi Dmowski się zetknął na Zachodzie, przypisywał głównie Żydom. Źródłem urazu mogła być także irytacja z powodu uporczywych oskarżeń Polski o organizowanie pogromów, powracających w zachodnich mediach. Chociaż nieuzasadnione, były one trudne do prostowania – a zgodne w tej sprawie stanowisko wszystkich polskich stronnictw politycznych (w tym i socjalistów) niewiele pomagało. Także opinie trzech kolejnych misji alianckich, nie potwierdzających alarmistycznych doniesień, nie przerwały fali oskarżeń i napaści.

Nie była to na pewno jedyna przyczyna w powodu której klimat wokół spraw polskich w Paryżu w ciągu 1919 r. się pogorszył, ale jeśli próbować szukać źródeł antyżydowskiej fobii Dmowskiego, trudno o niej nie wspomnieć.

Co raz mocniejsze antyżydowskie opinie Dmowskiego rzutowały na pogarszające się relacje polsko-żydowskie. Apogeum tego stanu rzeczy przyniosła druga połowa lat. 30 na czele z hańbiącym „gettem ławkowym” czy „numerus clausus”.

Bez wątpienia po I wojnie światowej, zarówno w wypowiedziach prywatnych, jak i publicystyce, Dmowski operował coraz grubszą kreską, a wśród wypowiadanych opinii coraz więcej było takich, które trudno pogodzić z charakterystycznym dlań zracjonalizowanym obrazem świata.

Odnotowując zaostrzenie stanowiska, jak i wygłaszanie opinii, których przed wojną nie wygłaszał, oceniając je z całym krytycyzmem, należy jednak ustrzec się przed pokusą łatwych skojarzeń z czasami okupacji niemieckiej i tragicznym losem, jaki spotkał polskich Żydów w czasie II wojny światowej. To były zdarzenia, które nie mieściły się w świecie wyobrażeń Dmowskiego.

Postrzegając świat jako arenę walki narodów o przetrwanie w roli narzędzi widział media, kulturę (w tym życie gospodarcze) oraz szkołę. Nie wyobrażał sobie ludobójstwa. To jest najważniejsze z istotnych zastrzeżeń, jakie należy poczynić.

Piłsudski vs. Dmowski: Ciągła rywalizacja, nie ciągła wrogość

Dla Piłsudskiego państwo było ważniejsze niż demokracja. Dla Dmowskiego od demokracji ważniejszy był naród – mówi historyk Mariusz Wołos.

zobacz więcej
Drugie dotyczy postrzegania kwestii żydowskiej wśród innych istotnych kwestii. Jakkolwiek w enuncjacjach Dmowskiego można łowić sformułowania, z których wynika, że jest ona najważniejsza, w praktyce ustępowała jednak innym, związanym z oceną zewnętrznego położenia Polski i płynących stąd zagrożeń. Dotyczy to w szczególności oceny polityki Niemiec po 1933 r.

Z nazwiskiem Dmowskiego wiąże się nierozerwalnie koncepcja inkorporacyjna, która zakładała budowę kraju z żywiołów „etnicznie Polskich” oraz asymilację osób o pochodzeniu „niepolskim”. Tak miało powstać państwo jednolite pod względem narodowości. Według Dmowskiego mniejszości narodowe miałyby więc zostać poddane asymilacji do narodu polskiego lub przeznaczone do emigracji (dotyczyło to Żydów). Czy takie myślenie było mądre? Przymusowa asymilacja powodowała tendencje odśrodkowe, które osłabiały państwo. Także sama asymilacja była trudna do przeprowadzania z powodu dużej liczby „nie-etnicznych” obywateli II RP. Czy Dmowski tego nie dostrzegał?

Paradoksalnie, koncepcja inkorporacyjna wynikała właśnie z dostrzegania, nie zaś ignorowania problemów, stwarzanych przez dążenia narodów zamieszkujących obszar dawnej Rzeczypospolitej. Owe dążenia, ujawniające się z rosnącą siłą jeszcze przed 1914 rokiem, kierowały się nie tylko przeciw panującym na tym obszarze państwom zaborczym, ale także miejscowej ludności polskiej, a także przeciw tradycji wspólnego państwa.

Działo się tak zarówno na terenie zaboru austriackiego, gdzie narodowy ruch ukraiński zderzył się z miejscowymi władzami autonomicznymi, zdominowanymi przez Polaków, jak i – w przypadku narodowego ruchu litewskiego – na terenie zaboru rosyjskiego, przy braku swobód politycznych, gdy skierowane przeciw Polakom dyskryminacyjne poczynania rosyjskich władz abstrakcyjnie rzecz biorąc powinny determinować raczej odruchy współczucia i solidarności.

Stało się jednak inaczej i zanim jeszcze zmieniona sytuacja międzynarodowa umożliwiła formułowanie programów terytorialnych, stosunki były już zaognione, a ich ewolucja nie uprawniała do optymizmu.

Ale czy koncepcja inkorporacyjna nie zaogniała sytuacji, nie była lekiem gorszym od choroby? Utwierdzała przecież mniejszości narodowe w swych antagonizmach.

Faktem jest, że znaczna część polskich elit bądź nie dostrzegała problemu, bądź nie uwzględniała potrzeby wzięcia go pod uwagę przy układaniu programów terytorialnych. Taki charakter miało pragnienie przywrócenia granicy z 1772 r. – nierealne za sprawą uwarunkowań zewnętrznych, jak i dążeń narodowości zamieszkujących obszar dawnej Polski.
Roman Dmowski ok. roku 1929. Fot. Photo12/Universal Images Group via Getty Images
Katastrofalny dla wszystkich mocarstw zaborczych wynik I wojny światowej otworzył koniunkturę dla koncepcji federacyjnych, zakładających pozyskanie ruchów narodowych litewskiego i ukraińskiego dla realizacji programu odtworzenia dawnej Rzeczypospolitej w nowej postaci – przy respektowaniu dążeń wszystkich narodowości ją tworzących. O ich fiasku przesądził wynik konfrontacji militarnej Polski i sowieckiej Rosji w 1920 r.

Wcześniej jednak terytorialne zdobycze na wschodzie – dalekie jednak od linii z 1772 r. – Polska zawdzięczała wyłącznie sile oręża, jako że wszystkie podjęte z inicjatywy Piłsudskiego próby pozyskania federacyjnych partnerów okazały się jałowe. Kunsztownie napisana odezwa „do mieszkańców byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego” (nie Rzeczypospolitej!) nie odegrała roli czarodziejskiego zaklęcia, które umożliwiłoby pozyskanie Litwinów.

Kluczowy był odcinek ukraiński, z uwagi na siłę potencjalnego partnera: żywioł ukraiński był liczniejszy od polskiego, a zasiedlone przezeń terytorium było nie tylko rozległe, ale i dysponowało dostępem do istotnych bogactw naturalnych. W federacyjnym związku z Polską Ukraina miałaby wiele danych, by dominować. Tyle, że przed 1914 r. jej elity nie okazywały zainteresowania taką perspektywą, w jej trakcie zaś oraz finale z całą siłą ujawniły się konflikty.

Dotyczyło to opisanych m.in. przez Włodzimierza Mędrzeckiego wydarzeń na terenie Ukrainy rosyjskiej: trwałym rezultatem rewolucji agrarnej okazała się depolonizacja tego obszaru. W listopadzie 1918 r. – a zatem zanim jeszcze po stronie polskiej ukształtowały się władze zdolne do poszukiwania politycznych środków rozwiązania konfliktu – wybuchły walki o Lwów, w ciągu kolejnych miesięcy rozciągnięte na obszar całej wschodniej Galicji.

W ciągu 1919 r. wojsko polskie okazało się zdolne do przyłączenia spornej dzielnicy; natomiast porozumienie polityczne udało się Piłsudskiemu z trudem uzyskać dopiero w roku następnym. Biorąc pod uwagę rozpaczliwe położenie tego, co zostało z państwowości ukraińskiej, nie ulega wątpliwości, że federacyjny partner działał pod przymusem; rezultat zaś polsko-sowieckiej konfrontacji w 1920 r. nie pozwolił przekonać się, jak wyglądałaby współpraca polsko-ukraińska przy bardziej korzystnym rezultacie wojny.

Jeśli się zważy, że kompromis Piłsudski-Petlura pozostawiał po stronie polskiej „małe ojczyzny” najbardziej aktywnej części ukraińskich elit, jeśli się też pamięta, jak mocno i w jakich formach kompromis ten był w obozie ukraińskim kontestowany – trudno tu o optymizm.

Czyli koncepcja inkorporacyjna była efektem realiów politycznych. Niemniej polityka wobec mniejszości narodowych w II RP w tym wobec Ukraińców wzorcowo nie była prowadzona.

W co naprawdę wierzą narodowcy

Pod wpływem Kościoła katolickiego endecja odrzuciła etykę egoizmu narodowego.

zobacz więcej
Łagodnie powiedziane... Była ona niżej krytyki. Pomijając czas wojny, kluczowe były lata 1926-1939 – kiedy to jednak nie endecja, ale piłsudczycy decydowali o polityce wewnętrznej. To, że do zaognienia sytuacji doprowadził obóz eksponujący nie idee narodowego egoizmu, ale humanitarne hasła, szermujący ideą państwa będącego wspólnym domem wszystkich narodowości – stanowiło smutny paradoks tamtych czasów.

Czemu tak się stało? Nie ma tu prostej odpowiedzi. W polityce często tak bywa, że osiąga się to, co się da osiągnąć, wielkie zaś plany korygowane są przez życie. Ukształtowana w wyniku polskich wojen wschodnia granica Polski przypominała w swoim ogólnym zarysie „linię Dmowskiego” w tym sensie, że przesądziła o powstaniu państwa, w którym ludność polska stanowiła zdecydowaną większość.

Katastrofa tego państwa w wyniku kolejnego konfliktu zbrojnego rzecz jasna uprawnia do pytań o sens takiej, a nie innej jego budowy. Upadło ono wszakże za sprawą agresji dwóch totalitarnych mocarstw, nie zaś przyczyn natury wewnętrznej – co łączyło się z ogólną katastrofą całego międzywojennego świata. Wcześniej okazało się zdolne do ustabilizowania swojej pozycji, a i rozwoju.

Wracając do koncepcji inkorporacyjnej – była ona częścią szerszej koncepcji politycznej: swego rodzaju pomysłu na państwo, ujawnionego przez Dmowskiego w memoriałach przekazanych rządowi brytyjskiemu w ciągu 1917 r. Zdumiewająco podobnego do późniejszej II RP.

Podstawowe elementy tego pomysłu to:

1) Umożliwienie Polsce warunków budowy niezależności gospodarczej, bez których zdaniem Dmowskiego nie była możliwa suwerenność polityczna. Fundamentalne znaczenie miało tu zapewnienie państwu polskiemu dostępu do morza oraz dostępu do kluczowego surowca, jakim był węgiel.

2) Założenie, że trwałym przeciwnikiem państwowości polskiej będą Niemcy, Rosja zaś pod wpływem drążącego ją kryzysu wewnętrznego okaże się możliwa do neutralizacji.

3) Założenie ścisłego współdziałania Polski z państwami zachodnimi, koniecznego dla neutralizowania wpływów wielkich sąsiadów Polski. Związek z Zachodem wyrażać się miał także w przyjęciu zachodnich norm ustrojowych (władze wyłaniane w drodze wyborów, powszechność praw obywatelskich). Realizacja tego założenia wymagała jednak, by większość obywateli identyfikowała się z nim.

Kształt granicy wschodniej był pochodną wspomnianych założeń. Dmowski starał się, by objęła ona wszystkie zwarte skupiska ludności polskiej na Wschodzie, a jednocześnie była możliwie krótka, zbliżona do linii prostej (i łatwa do obrony). Oznaczało to jednak także dążenie do włączenia do państwa obszarów, gdzie – jak na Wołyniu – odsetek ludności polskiej był niewielki. Linia ta, biegnąc średnio kilkadziesiąt kilometrów na wschód od późniejszej granicy ryskiej, w przybliżeniu odpowiadała linii II rozbioru.
Jerzy Giedroyc twierdził, że „Polską rządzą dwie trumny: Piłsudskiego i Dmowskiego”. Na zdjęciu pogrzeb Romana Dmowskiego 7 stycznia 1939 roku w Warszawie. Kondukt żałobny na moście Kierbedzia prowadzi biskup Karol Niemira. Fot. NAC/IKC
W pojęciu Dmowskiego miała ona charakter kompromisowy, pozostawiając po stronie rosyjskiej 2/3 właściwego zaboru rosyjskiego. Można sądzić, że spodziewał się, że podział terytorium i wspólna potrzeba zwalczania irredenty ukraińskiej w przyszłości wymuszą trwałą współpracę polsko-rosyjską – tak jak w wieku XIX walka z irredentą polską zbliżała do siebie państwa zaborcze.

Ale Rosja po 1917 r. już nie była tą Rosją o której myślał Dmowski, a bolszewicy reprezentowali zupełnie inną filozofię…

Dokładnie – chociaż dla kronikarskiej ścisłości trzeba przypomnieć, że zainteresowania tą ofertą nie okazał żaden z rosyjskich obozów politycznych. Nie spełniły się też i inne przewidywania: że rosyjski kryzys okaże się trwały i w swojej konsekwencji uczyni Rosję państwem drugiej kategorii. Ani oczekiwania, że państwa zachodnie będą aktywne na obszarze środkowowschodniej Europy, a także że sojusz brytyjsko-francuski okaże się czynnikiem trwałym. To były największe ułomności przewidywań.

Z perspektywy czasu można oczywiście także wskazywać, że Dmowski nie doszacował siły prądów narodowych (mierząc je XIX-wieczną miarą). Podobne błędy popełniali przecież i inni.

Na koniec przywołam słynne stwierdzenie Jerzego Giedroycia, że „Polską rządzą dwie trumny: Piłsudskiego i Dmowskiego”. Ile jest w nim prawdy? A przede wszystkim, czy jest dziś jeszcze coś w trumnie Dmowskiego? Cytowane stwierdzenie Giedroycia mówi wiele o jego pojmowaniu świata; natomiast bardzo niewiele, jeśli cokolwiek, o Polsce po 1989 roku. Proponuję zrobić sondę uliczną, najprostszą, w trakcie której zadaje się jedno tylko pytanie, banalne: „z czym Ci się kojarzy nazwisko” – i pytać na przemian o Piłsudskiego i Dmowskiego. Jaki odsetek indagowanych będzie miał cokolwiek do powiedzenia?

W obrębie kręgów opiniotwórczych nie będzie wiele lepiej. Z każdym z naszych „wielkich” kojarzone bywają wprawdzie przypisywane im idee, które się sobie przeciwstawia – ale ma to tak niewiele wspólnego z materią historyczną, że pisanie o „trumnach” rządzących postrzeganiem czegokolwiek jest wysoce przesadne. Raczej mistyfikuje rzeczywistość, niż pozwala ją zrozumieć.

Porównania do II RP nie mają sensu?

Żyjemy dzisiaj innymi problemami niż nasi dziadkowie i pradziadkowie, mamy także swoje doświadczenia historyczne oraz odmienne od dawnych punkty odniesienia. Dla Dmowskiego oraz Piłsudskiego fundamentalny charakter miały kwestie związane z odzyskaniem, a potem utrzymaniem niepodległości.

Dzisiaj na ogół nie widzi się kruchości uwarunkowań, od których zależy utrzymanie niezależności politycznej – traktując tę ostatnią jako coś oczywistego, w domyśle również trwałego. Zakres tejże suwerenności stał się przedmiotem sporów, nieraz gwałtownych i prowadzonych w destrukcyjnej formie – tymczasem dla obu naszych „wielkich” stanowił on wartość nie podlegającą dyskusji.

Posełki w pierwszym Sejmie niepodległej Polski. Kobiety prawa wyborcze zdobyły czy uzyskały?

50 parlamentarzystek II RP – nie stały się czarownicami i powychodziły za mąż.

zobacz więcej
Czy skłonni byliby oni przyznać kwestiom obyczajowym tak fundamentalne znaczenie, jak to się dzisiaj niekiedy czyni? To jest retoryczne pytanie.

Na koniec kwestia najważniejsza, dotycząca punktów odniesienia dla poczucia tożsamości, a i formułowanych programów politycznych. Dla jakiego odsetka współczesnych Polaków tym punktem odniesienia jest nadal – na zasadzie jeśli nie wyłączności, to zdecydowanej dominacji – historycznie uformowana zbiorowość, zorganizowana we własnym państwie? Gdyby Polską rzeczywiście rządziły trumny obu naszych „wielkich”, pytanie to byłoby bezprzedmiotowe. Żyjemy jednak w innym świecie niż oni.

Są jednak politycy, którzy współcześnie powołują się na „Pana Romana”.

Są i będą, czemu trudno się dziwić mając na uwadze rangę postaci. Ale na pytanie o zawartość „trumny” Dmowskiego nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Inaczej ją sobie wyobrażają jego epigoni, często dość karykaturalni, inaczej ktoś, kto uformował swoje poglądy na jego czarnej legendzie.

- rozmawiał Mikołaj Mirowski

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy



Prof. Krzyszot Kawalec jest historykiem związanym z IPN oraz z z Uniwersytetem Wrocławskim, członkiem Rady Programowej Instytutu Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Jana Paderewskiego, autorem biografii Romana Dmowskiego.
Zobacz więcej
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Zarzucał Polakom, że miast dobić wroga, są mu w stanie przebaczyć
On nie ryzykował, tylko kalkulował. Nie kapitulował, choć ponosił klęski.
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
W większości kultur rok zaczynał się na wiosnę
Tradycji chrześcijańskiej świat zawdzięcza system tygodniowy i dzień święty co siedem dni.
Rozmowy wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Japończycy świętują Wigilię jak walentynki
Znają dobrze i lubią jedną polską kolędę: „Lulajże Jezuniu”.
Rozmowy wydanie 15.12.2023 – 22.12.2023
Beton w kolorze czerwonym
Gomułka cieszył się, gdy gdy ktoś napisał na murze: „PPR - ch..e”. Bo dotąd pisano „PPR - Płatne Pachołki Rosji”.
Rozmowy wydanie 8.12.2023 – 15.12.2023
Człowiek cienia: Wystarcza mi stać pod Mount Everestem i patrzeć
Czy mój krzyk zostanie wysłuchany? – pyta Janusz Kukuła, dyrektor Teatru Polskiego Radia.