Czyli w Azerbejdżanie walki pod koniec września wielu powitało z ulgą?
Kiedy 27 września rozpoczęła się ofensywa i przyszły informacje o pierwszych sukcesach, nastąpiło oczywiście uniesienie, patriotyczny entuzjazm, tak jak to miało miejsce w maju 2016 r. podczas tzw. wojny czterodniowej, gdy to po raz pierwszy od 1994 r. dokonano korekty linii kontaktowej, przesuwając nieco azerbejdżańskie posterunki w głąb terenów zajmowanych przez Ormian. Jednak kiedy w kolejnych dniach okazało się, że nie będzie to blitzkrieg, zaczął dominować niepokój. Tym bardziej że spowolnił internet, a młodzi ludzie zaczęli dostawać wezwania do komisji poborowych. Po kolejnych sukcesach, w niedzielę 4 października, po sieciach społecznościowych znów zaczęły jednak krążyć patriotyczne memy i filmiki. Na ile, oczywiście, kiepsko działający internet pozwalał.
To celowe spowolnienie internetu?
Tak, celowe. Ma to związek z blokadą informacyjną i wojną propagandową. Rozmawiałem z ludźmi z Kaukazu, którzy mieszkają w Polsce i opowiadali, że informacji dociera teraz bardzo mało i bardzo trudno je zweryfikować.
Z kolei w Armenii panuje ogólna mobilizacja pod hasłem, że „to na nas napadli”, dlatego społeczeństwo się wspiera, konsoliduje, działa na rzecz armii. To patriotyczne wzmożenie obejmuje też Ormian z diaspory. Sam słyszałem o przypadku Ormianina z Polski, znajomego znajomych, który na wieść o eskalacji spakował się i pojechał walczyć.
W którą stronę potoczą się teraz wydarzenia?
Wciąż najbardziej prawdopodobnym scenariuszem jest w miarę szybkie zakończenie eskalacji i przerwanie walk. Jednak im dłużej do tego nie dochodzi, tym obie strony będą grzęzły jeszcze bardziej w wojnie pozycyjnej, która może przerodzić się w „stabilną niestabilność 2.0” czyli na wyższym poziomie: zamiast dotychczasowych 30 incydentów na dobę – o tyle oskarżały się strony w ostatnich tygodniach – byłoby tych incydentów 300. Póki, rzecz jasna, nie skończyłaby się amunicja. To drugi scenariusz.
Trzecia możliwość jest taka, że Azerbejdżan pójdzie do przodu i zajmie tyle, ile zdoła, póki nie napotka skutecznego oporu albo nie zostanie powstrzymany przez Rosję czy szerzej – społeczność międzynarodową. Właśnie presja międzynarodowa może mieć tu kluczowe znaczenie. W rozmowy zaangażował się prezydent Francji Emmanuel Macron, w sprawie Karabachu wypowiadał się też prezydent USA Donald Trump. Mam nadzieję, że jeśli nie los zwykłych ludzi, którzy, jak zawsze, cierpią najbardziej, to przynajmniej obawa o destabilizację sporego kawałka Eurazji skłoni światowych przywódców do większej aktywności.
– rozmawiała Anna Szczepańska
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy