Od zarażonej Anglii chcą się odgrodzić granicą
piątek,
6 listopada 2020
Takie filmy jak „Braveheart” czy „Rob Roy” odegrały niemałą rolę w podsycaniu nastrojów narodowych. Pełniły podwójną rolę: z jednej strony przypominały o dawnych dziejach, z drugiej zaś nasilały niechęć do Anglii. – Gdy wyszłam z kina po obejrzeniu „Braveheart”, czułam, że każdego napotkanego Anglika mogę rozszarpać na strzępy – opowiadała mi znajoma Szkotka, pani w zaawansowanym wieku, z pozoru niepodatna na tak skrajne doznania.
„Nie jestem Anglikiem, nigdy nie byłem Anglikiem i nie chcę nigdy nim być. Jestem Szkotem! Zawsze nim byłem i będę”. „Przestawienie się na akcent angielski to dla mnie odejście od tego, kim jestem”. „Mam prawo interesować się Szkocją i włączać się w jej sprawy. To prawo urodzenia. Bo urodziłem się w Szkocji”. „Jestem pełen nadziei co do przyszłości Szkocji. Bardziej niż kiedykolwiek wierzę, że niepodległość Szkocji jest na wyciągnięcie ręki”.
To, wypowiadane przy różnych okazjach, słowa Seana Connery’ego. Jeśli po jego śmierci Szkocja pogrążyła się w żałobie, to nie dlatego, że do wieczności odszedł znakomity aktor, pamiętny (według niektórych najlepszy) agent 007 James Bond, tylko dlatego, że zmarł „największy z żyjących Szkotów” – jak powszechnie widzą go rodacy. W dodatku człowiek, który stale przypominał o swym szkockim pochodzeniu, nie krył miłości do Szkocji i niezmiennie dawał wyraz wierze, że pewnego dnia jego ojczyzna znów stanie się suwerennym krajem – „jak wszystkie inne kraje świata”, jak lubił mawiać.
Tę niezłomną wiarę podkreślał tatuaż, jaki od młodości miał na przedramieniu: „Scotland forever” – Szkocja na zawsze. A także wsparcie ideowe i finansowe dla Szkockiej Partii Narodowej, ugrupowania nacjonalistów, które przez lata było na marginesie, a teraz, nie bez wpływu sir Seana, rządzi Szkocją.
Nic więc dziwnego, że już w parę godzin po jego śmierci w sieci sypnęły się pomysły, jak uhonorować wielkiego syna szkockiej ziemi. Pomysły konwencjonalne: zorganizować poświęconą mu wystawę albo postawić pomnik, naturalnie w Edynburgu, jego rodzinnym mieście. I bardziej oryginalne, takie jak myśl, by nazwać jego imieniem ulicę West Approach Road. Przechodzi ona niedaleko miejsca, w którym znajdował się skromny dom, gdzie przyszedł na świat. Pojawiła się nawet propozycja, by przyszły Dzień Niepodległości nazwać Dniem Seana Connery’ego.
Portret na powitanie
Szkocja nie jest nieznaną krainą, o której mało kto słyszał. Wprost przeciwnie – ma mocne miejsce w historii Europy, w literaturze, sztuce i nauce. Ale to Sean Connery jak nikt inny przydawał Szkotom blasku. Trudno go było nie dostrzec, gdy podczas ważnych uroczystości – otrzymując tytuł szlachecki albo honorowego obywatela Edynburga –występował w klasycznym szkockim kilcie, ze wszystkimi szykanami. Nawiasem mówiąc, przyjętą dziś elegancką formę kiltu stworzył książę Karol Edward Stuart, zwany Bonnie Prince Charlie, prawnuk Jana III Sobieskiego.
Wśród współczesnych Szkotów Sean Connery nie jest jedyną wielką sławą. Jest też Joanna Rowling, autorka książek o Harrym Potterze, malarz Jack Vettriano, aktorka Emma Thompson, tenisista Andy Murray czy piłkarski trener Alex Ferguson. Wszyscy czasem zabierają głos na tematy narodowe, bo w Szkocji nie da się tego uniknąć, ale ich uwagi nie wywołują większego oddźwięku.
Co sądzą o zerwaniu unii z Anglią? Joanna Rowling i Emma Thompson są temu przeciwne, Murray i Ferguson zachowują wstrzemięźliwość. Vettriano, choć popiera suwerenność, zbyt mało jest znany szerokiej publiczności, by mieć wpływ na jej opinie.
Agent 007 przeżył 130 zamachów, a w jego stronę oddano 4622 strzały. Powalił go dopiero COVID-19.
zobacz więcej
Sławny, znany wszystkim, rozpoznawalny sir Sean – to zupełnie co innego. Gdy na początku lat 90. XX wieku wziął udział w programie telewizyjnym wraz z politykami z SNP, do partii zaraz potem wpłynęło tysiąc wniosków o przyjęcie! Jej działacze nie mieli wątpliwości, komu zawdzięczają tak bezprzykładny sukces. Dla partii, która, choć istniała już od ponad 60 lat, dopiero zaczynała wypływać na szerokie wody i zyskiwać większe poparcie, pomoc słynnego aktora była na wagę złota.
Podobnie jak regularne wsparcie finansowe. Od dawna było wiadomo, że Sean Connery przekazuje SNP spore sumy pieniędzy, jej przedstawiciele jednak nie byli skorzy do ujawniania szczegółów. Dopiero gdy parlament w Londynie zajął się sprawą dotacji dla partii politycznych, opinia publiczna dowiedziała się, że partia szkockich separatystów otrzymuje od aktora sumę 5 tys. funtów miesięcznie – odsetki od kwoty, jaką zdeponował w jednym z banków off-shore. Sprawa nieco się skomplikowała, gdy w 2000 roku partiom zakazano przyjmowania dotacji od osób mieszkających na stałe za granicą. Connery, który przeniósł się najpierw do Marbelli, a później na Bahamy, mógł wspierać SNP, gdy w poprzedzającym roku pracował nad filmem w Wielkiej Brytanii. Przepisy później zmodyfikowano, ograniczając wysokość dopuszczalnych dotacji.
Nie wiem, czy w siedzibie SNP w Edynburgu naprzeciwko głównego wejścia nadal wisi duży portret sir Seana. Wyglądał, jakby witał wchodzących. Był tam, gdy przed laty, zbierając materiały na temat dążeń Szkotów, odwiedziłam SNP. Dziś tym bardziej zasługuje na swoje miejsce, skoro, jak po jego śmierci napisała SNP na Twitterze, Sean Connery „przez całe swe życie był ikoną i ambasadorem Szkocji, adwokatem sprawy jej niepodległości. Mamy wobec niego wielki dług wdzięczności”.
Wszystko przez Anglików
Sean Connery nigdy bodajże nie zagrał w filmie, który traktowałby o Szkocji i jej trwających od średniowiecza konfliktach z Anglią. W filmie „Robin Hood, książę złodziei” wcielił się w postać angielskiego króla Ryszarda Lwie Serce, ale nie miał okazji grać władców Szkocji ani żadnego ze szkockich bohaterów. Tymczasem obrazy takie jak „Braveheart” czy „Rob Roy” odegrały wcale niemałą rolę w podsycaniu nastrojów narodowych, które zresztą nigdy w Szkocji nie wygasły, najwyżej słabiej dawały o sobie znać.
Tego rodzaju filmy pełniły podwójną rolę: z jednej strony przypominały o dawnych dziejach, z drugiej zaś nasilały niechęć do Anglii. – Gdy wyszłam z kina po obejrzeniu „Braveheart”, czułam, że każdego napotkanego Anglika mogę rozszarpać na strzępy – opowiadała mi znajoma Szkotka, pani w zaawansowanym wieku, z pozoru niepodatna na tak skrajne doznania.
Nacjonalizmu czy też separatyzmu Szkotów nie da się zrozumieć bez odniesienia do historii, która w rozpowszechnionym odczuciu sprowadza się do zmagań z coraz silniejszym angielskim wrogiem. I jest to w dodatku historia żywa. Szkockie księgarnie pełne są publikacji opowiadajacych o historii Szkocji – jej wojen, sojuszy, zdrad i minionej chwały.
Nacjonalizm szkocki (nacjonalizm w dobrym znaczeniu tego słowa, bo jego istotą jest szacunek dla cech i wartości własnego narodu, a nie pogarda dla innych) najlepiej zdefiniować przez antyangielskość. Istotnym jego elementem jest świadomość doznanych krzywd. Anglicy są winni wszelkiego zła: gwałtów, grabieży, mordów i oszustw. Choć gwoli prawdy nie należy zapominać, że szkockie rody nie inaczej poczynały sobie w waśniach wewnątrzszkockich, a jednoczyły się przeciwko Anglikom – a i to nie zawsze.
Niemal 30 regionów na Starym Kontynencie walczy o niepodległość.
zobacz więcej
Jak w tych warunkach mogło dojść do powstania wspólnego państwa – Wielkiej Brytanii? Dzieki woli Anglii i sprzedajności szkockich panów. Unia szkocko-angielska z 1707 roku została zawiązana dzięki angielskim pieniądzom, którymi przekupiono szkockich możnowładców. Tak uważało wówczas i nadal uważa wielu Szkotów, poczynając od poety Roberta Burnsa, jednego z wielkich Szkotów, według którego „garstka łajdaków Szkocje sprzedała”.
Od tej chwili było już tylko gorzej. Szkoci, mniejszy i słabszy element unii, zostali na trzy stulecia zepchnięci do roli obywateli drugiej kategorii. Fatalnie dotknęła Szkocję już rewolucja przemysłowa, bo to właśnie tu, według znanego powiedzenia, „owce pożerały ludzi”, gdy pola zaczęto przekształcać w pastwiska. To Szkoci także pierwsi doświadczyli bolesnych skutków reform rynkowych podjętych przez Margaret Thatcher – zamykania kopalń i próby wprowadzenia podatku od osób, znanego pod nazwą poll-taxu. Nic dziwnego, że Żelazna Dama jest w Szkocji postacią znienawidzoną.
Wielcy ludzie z małego narodu
Rekompensatę duchową stanowi świadomość, jak wiele wniosła Szkocja do wspólnego państwa, i to najdosłowniej w każdej dziedzinie. Na długiej liście wielkich Szkotów są filozofowie i pisarze, odkrywcy i wynalazcy. Bez żadnej przesady można powiedzieć, że świat nie byłby taki, jaki jest, gdyby nie niezwykła kreatywność małego narodu (obecnie 5 mln), żyjącego na malowniczej północy Wysp Brytyjskich.
Animozje szkocko-angielskie zawsze były tak silne, że czasami przybierały formy zgoła komiczne, niekiedy zaś wręcz niebezpieczne. W kategorii zabawnych mieszczą się opowieści Anglików, którzy mówią, że w Szkocji na ulicy bali się otworzyć usta, by nie zdradzić, kim są, i nie narazić się na nieprzyjemności. Wyrazem powszechnych nastrojów są też deklaracje, że w sporcie kibicuje się każdemu zawodnikowi i każdej drużynie, którzy rywalizują z Anglią. W kategorii niebezpiecznych mieszczą się bójki Szkotów z Anglikami i starcia uliczne, do jakich nie raz dochodziło po meczach przeciwko Anglii.
Bardzo postępowi nacjonaliści
Remedium na uspokojenie nastrojów miała być dewolucja – autonomia i utworzenie regionalnego parlamentu i rządu o szerokich uprawnieniach (co objęło zresztą nie tylko Szkocję, ale także Walię i Irlandię Północną). Wprowadzono ją w życie, po pewnych perypetiach (w latach 70. sami Szkoci ten pomysł odrzucili), pod koniec lat 90. XX wieku. W 1997 roku Szkoci w referendum zaakceptowali dewolucję, a w dwa lata później odbyły się wybory i powstał pierwszy po 292 latach szkocki parlament. – To najpiękniejszy dzień mojego życia – mówił wzruszony Sean Connery, zaproszony na inaugurację.
Dewolucja nie tylko jednak nie zaspokoiła aspiracji nacjonalistów, ale rozbudziła oczekiwania i nadzieje tych, którzy uznali, że pora sięgnąć po więcej. W Szkocji, której sytuacja ekonomiczna bardzo się poprawiła, zapanowało przekonanie, że jako suwerenny kraj mieć ona będzie mocne podstawy gospodarcze. Nie stracił aktualności sztandarowy postulat, jakim od dawna było przejęcie całości dochodów z wydobycia ropy naftowej na Morzu Północnym (hasło „It’s Scotland’s oil!” – Ropa należy do Szkocji). Istnienie rozwiniętego sektora bankowego, trzeciego w Europie po Frankfurcie i Londynie, dochody z rybołówstwa i turystyki – to wszystko umacniało poczucie, że nowe państwo szkockie na pewno da sobie radę.
Szkocka Partia Narodowa z wyborów na wybory zyskiwała coraz więcej głosów, a od 2007 roku sprawuje rządy. W tej chwili w szkockim parlamencie ma 61 mandatów na 129, ale jeśli nic się nie zmieni, w kolejnych wyborach, które mają się odbyć w maju przyszłego roku, powinna zdobyć większość. Co z tego wyniknie dla aspiracji niepodległościowych, na razie trudno powiedzieć.
Za to na polu wewnętrznym SNP mieć będzie swobodę w realizowaniu wszystkich planów – bardzo, dodajmy, postępowych. Premier Nicola Sturgeon chętnie mówi o klimacie i przestawianiu gospodarki na zielone tory, wychwala modną obecnie ideę różnorodności i deklaruje otwarcie granic nowej Szkocji dla tak potrzebnych jej imigrantów – odmiennie, podkreśla, niż Wielka Brytania, która próbuje zamknąć przed nimi drzwi.
Pole LGBT nie wymaga aż takich starań, bo tu zrobiono już niemal wszystko, co można było zrobić. SNP jest nawet za tym, by w dokumentach dzieci zamiast ojca i matki wpisywać: rodzice A i B. Tego rodzaju postępowość niespecjalnie pasuje do wizerunku partii o charakterze narodowym, ale jest faktem. A podczas gdy wiele partii ma swe organizacje młodzieżowe, przy SNP afiliowane jest skrzydło LGBT!
Oparcie w Europie
Tak się paradoksalnie składa, że Sean Connery zmarł w czasie, gdy poparcie dla niepodległości wyraźnie przybiera na sile. Kwestie narodowe nigdy nie zniknęły tu z pola widzenia i fakt, że referendum niepodległościowe z 2014 roku przyniosło nacjonalistom porażkę – tylko 44,7 proc. głosów za niepodległością, 55,3 proc. przeciwko – niczego w tej mierze nie zmienił. Kwestia ponownego zorganizowania referendum niezmiennie jest na porządku dziennym, choć doprowadzić do niego będzie trudno z prostego powodu: decyzja w tej sprawie należy do parlamentu w Londynie. W dodatku ustawa zezwalająca na poprzednie głosowanie zawierała zastrzeżenie, iż może się ono odbyć „raz na pokolenie”.