Zmarły nieco ponad rok temu, a znany wszystkim żyjącym w końcówce PRL-u Adam Słodowy, to był jedyny guru polskiej sceny DIY (
do it yourself), czyli „Zrób to sam!”. Dziś na YouTube i innych tego typu serwisach namnożyło się mistrzyń i mistrzów pokazywania wszystkiego: jak wyczyścić pompę centralnego ogrzewania lub usmażyć domowe pączki, albo i zrobić ze starych mebli tapicerskich zupełnie nowe. O dobrego fachowca ciężko i nie jest tani, zatem wszelkie poradniki i strony DIY są bardzo popularne.
Kto by się jednak spodziewał, że wśród tysięcy materiałów rosnącą lawinowo popularnością będą się cieszyć te z zakresu biohackingu, czyli „wszystkiego, czego potrzebujesz, aby zadbać o swoje zdrowie, zwiększyć efektywność i podnieść wydajność swojego umysłu” – jak to zgrabnie ujmuje strona internetowa „polskiego instytutu biohackingu”, założonego przez nie uczonych, ale doświadczonych.
Bo w biohackingu już tak jest, że zasadniczo każdy jego promotor – czy lepiej powiedzieć: wyznawca – „większość terapii, które poleca, testuje sam na sobie, by oprócz teorii mieć też praktyczne doświadczenie w ich stosowaniu. Dotyczy to zarówno różnego rodzaju diet, treningów, medytacji, morsowania, ale także suplementacji, często w większych dawkach”.
[1]
Sama natura i sok z buraka oraz CRISP-R
Gdyby chodziło tylko o to, żeby „postawić na polifenole,
korzystać z zimna, jeść tłuszcze i zmienić swoją sypialnię w świątynię snu”, jak radzi jeden z oficjalnych guru amerykańskiego biohackingu David Asprey, to można spróbować. Poranna gimnastyka, modlitwa czy medytacja, dobrze zbilansowane posiłki, wysypianie się, hartowanie i rozumna suplementacja na podstawie analizy biochemicznej płynów ustrojowych, takich jak krew czy mocz, jeszcze nikogo nie przyprawiło o choroby, a wielu poprawia się od tego samopoczucie. Oczywiście, gdy osiągamy poziom 50-100 różnych suplementów dziennie, robi się bardzo niebezpiecznie.
Czy aby uprawiać na ten temat „kołczing” trzeba mieć jakieś realne szkoły? „Nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera” – i jest w tym powiedzeniu wiele mądrości stosownej dla dzisiejszych czasów i karier. Cóż, nikt lepiej się na czymś nie zna niż pasjonata tego czegoś. Nie będę tu zatem występować w obronie „kasty wykształciuchów” w zakresie nauk przyrodniczych, do której sama należę. Zwłaszcza w czasach, gdy osoby nieodróżniające wirusa od bakterii, a DNA od RNA znają się na szczepieniach najbardziej ze wszystkich i wzbudzają zaufanie ogółu, zamiast odrzucenia.