Czy brodacze lepiej się rozmnażają?
piątek,
5 marca 2021
Zauważyłam zdumiewającą zmianę obyczajów: kiedyś większy tłok panował w damskich zakładach fryzjerskich – w czasie pandemii odwrotnie, wiele z nich świeci pustkami, podczas gdy u barberów aż furczy robota.
Choć pandemia i lockdown większości zakładów usługowych zaszkodziły, to są wyjątki: barberzy oraz fryzjerzy. Uznano, że higiena owłosionych części ciała ważniejsza jest niż zagrożenie kontaktem z wirusem.
Moi znajomi płci męskiej podzielili się na dwa obozy – zwolenników zarostów okazałych rozmiarów i na wrogów tychże, przekonanych, że gładka twarz mniej kusi koronawirusy, bo nie ma w co się… wplatać.
Wypielęgnowany osiłek
Pierwsze grupa także nie jest jednolita: część panów (na ogół ze starszej generacji) puszcza zarost na żywioł, najwyżej samodzielnie przycinając wąs i brodę w momencie, gdy utrudniają konsumpcję.
Jednak młodsi zdecydowanie wolą powierzyć swój wygląd fachowcom. Zauważyłam nawet zdumiewającą zmianę obyczajów: kiedyś większy tłok panował w damskich zakładach fryzjerskich – w czasie pandemii odwrotnie, wiele z nich świeci pustkami, podczas gdy u barberów aż furczy robota.
Choć przysłonięte maseczkami, widoczne tylko częściowo brody nie pozostawiają wątpliwości – są starannie uformowane, wytrymowane, dobrane do fryzury. W bliskim kontakcie z brodami i ich właścicielami ujawnia się jeszcze większy trud pielęgnacyjny (codzienne mycie odpowiednim szamponem plus olejki i balsamy), a co najważniejsze – cała zarostowa ideologia.
Spostrzeżeniom socjo-, i psychologów na przekór, mężczyźni (przynajmniej ci nie mający genderowych problemów) chcą aparycją upodobnić się do osiłka radzącego sobie w najbardziej ekstremalnych warunkach. Drwal – to wzorzec z Sèvres męskości. Co zabawne – taki image wymaga niemałej troski pod okiem specjalistów tudzież specyfików, do czego żaden ścinacz drzew nie miał dostępu.
Ale może to właśnie świadczy o wkroczeniu nowoczesności do społeczności drwali…
Kobiety z brodą
Widziałam kiedyś poświęconą im (brodaczkom) wystawę: na starych zdjęciach i rycinach prezentowały się godnie – i najczęściej godnie zarabiały, choć w nieco krępujący sposób. Mianowicie, wystawiały się na pokaz jako cyrkowe kurioza. Co nie przeszkadzało im zakładać rodzin, mieć potomstwo, i w ogóle dobrze prosperować.
Dziś już wiadomo, że to anomalia stosunkowo często spotykana (dotyczy jednej na 14 kobiet!), a jego medyczna nazwa brzmi: hirsutyzm. Owłosienie typu męskiego może u kobiet występować nie tylko na twarzy, również na klatce piersiowej, brzuchu, udach.
Są panie, którym nawet najmniejszy wąsik spędza sen z oczu i uprzykrza codzienność. Ale z pomocą spieszą farmakologia i technologia. Już od początku XX wieku w użyciu są kremy i plastry depilacyjne, a od lat 80. ub. stulecia także lasery depilacyjne.
25-35 proc. młodych ludzi chce przemalować lub usunąć swój tatuaż — szacuje dr Matthias Bonczkowitz, niemiecki specjalista od ich niwelowania. W Polsce to koszt ponad 10 tys. zł, usunięcie małego kolorowego — 3 tys. zł.
zobacz więcej
Jedną z przyczyn pojawiania się u pań owłosienia bujniejszego niż pożądane jest… testosteron. Wysoki poziom męskich hormonów płciowych u kobiet miewa wpływ na ich charakter, co zdaje się znajdować potwierdzenie w zapiskach hiszpańskiego lekarza Juana Huarte, który w 1575 roku stwierdził, co następuje: „Oczywiście kobieta, która ma dużo włosów na ciele i twarzy jest również inteligentna, ale nieprzyjemna i kłótliwa, muskularna, brzydka, ma głęboki głos i częste problemy z niepłodnością”.
No, no! Zwłaszcza z tym brakiem urody trudno się zgodzić. Wszak w 2014 roku na 59. Konkursie Piosenki Eurowizji Austrię reprezentowała niejaka Conchita Wurst; co więcej, konkurencję wygrała – i nie sposób nie przyznać, że pomocny w zdobyciu laurów był jej odbiegający od przeciętności wygląd.
Conchitę Kiełbasę (po niemiecku „wurst”) wykreował na użytek estrady Thomas Neuwirth (rocznik 1988), manifestacyjnie obnosząc czarny, bujny zarost przy wiotkiej, atrakcyjnej kobiecej figurze w długiej sukni. Thomas prywatnie mówiąc o sobie używał męskich końcówek, podczas gdy w oficjalnych prezentacjach identyfikował się z Conchitą.
Nie znaczy to, że ten dziwoląg zdobył powszechną akceptację, jednak pomimo licznych kontrowersji ta (nieprawdziwa) kobieta z brodą zyskała krótkotrwałą sławę. Skądinąd wiadomo, że Thomas już zrezygnował z udawania divy.
Sportowy duch i gładkie policzki
Kiedyś młody człowiek (także bardzo młody) stawiany przed oblicze fryzjera, na jego pytanie: „Jak strzyc?” odpowiadał (bądź odpowiedź padała w jego imieniu): „Krótko, po męsku”.
Był taki czas w XX stuleciu, kiedy męskie przymioty ciała i ducha, tudzież przynależność do lepszego, cywilizowanego świata, wizualnie wyrażały się głową kształtną, pokrytą krótkim i porządnie utrzymanym owłosieniem, zaś twarz prawdziwego mężczyzny musiała być gładka, jakby zarost nigdy się na niej nie pojawiał.
To świadczyło tyleż o wyższej kulturze, co o silnym charakterze – zwłaszcza, gdy wygolone policzki wymagały sporo zachodu, np. w czasie wojny, w obozach pracy, podczas wypraw w nieprzyjazne białemu człowiekowi rejony świata.
Zastanawiającym dokumentem tego uporczywego trwania przy dawnych przyzwyczajeniach są opowiadania Kornela Filipowicza („Romans prowincjonalny” i inne opowiadania): bohater, alter ego autora, niejako „odnajduje się” dopiero po odprawieniu rytuału porannego golenia. I robi to tradycyjną brzytwą (w czasie wojny) lub już po niej – bardziej nowoczesnymi utensyliami. A po pozbyciu się zarostu naciera twarz kremem!
Jednak jeszcze w latach 40. XX wieku męskie postaci u Filipowicza pieją hymny pochwalne na cześć brzytwy.
Cóż za anachronizm! Pomyśleć, że pan King Camp Gillette opatentował maszynkę do golenia z wymiennym ostrzem dwustronnym w 1904 roku. A nawet w XIX stuleciu były w produkcji maszynki do golenia, choć tylko jednostronne.
W przeciwieństwie do XIX stulecia, gdy na męskich obliczach panoszyło się różnej długości i kształtu owłosienie (jeszcze wrócimy do tej epoki), przez pierwszą połowę wieku XX tylko najwięksi ekstrawaganci pozwalali sobie na odstępstwo od zasad elegancji, czyli perfekcyjnie wygolonych – niekiedy dwukrotnie w ciągu doby – policzków.
Skąd ten wybuch mody na niemęsko gładkie męskie oblicza? Z dwóch powodów: po pierwsze, za sprawą coraz szerzej lansowanego kultu młodości; po drugie, w efekcie rozpowszechniania się sportów.
Cała inteligencja warszawska ubierała się na pchlim targu.
zobacz więcej
Figura ludzka, bez względu na płeć, musiała być aerodynamiczna, żeby jak najłagodniej „wchodzić” w powietrze. Podobnie, choć z innych przyczyn, było w wojsku – żołnierz miał co najwyżej prawo do krótko przystrzyżonych wąsów.
Kilkudniowy zarost znaczył, że „pan kotek był chory i leżał w łóżeczku”. Odzyskaniu formy zdrowotnej zawsze towarzyszyło uwalnianie twarzy od włosowych naddatków. Nie da się bowiem ukryć, że bujne brody dodają lat.
Określenie „gołowąs” może nie jest komplementem, jednak nie przynosi nikomu ujmy. Ot, wiadomo – małolat. A gdy mu się sypnie wąs, to dużo jeszcze czasu musi upłynąć, by dało się z tego ukręcić sarmackie wąsiska.
Zresztą, w I połowie ubiegłego wieku postarzanie się zarostem równało się towarzyski i estetyczny obciach. Kiedy patrzy się na zdjęcia czy filmy Leni Riefenstahl z igrzysk olimpijskich 1936 lub na fotografie sportowe Aleksandra Rodczenki, uderza wizualne pokrewieństwo sportowców: są jak klony. Zarazem, zdumiewa ich ruchowe zgranie – w czym przypominają perfekcyjnie wyszkoloną armię.
Tak właśnie miało być. Nowi nadludzie światowych mocarstw prezentowali się greccy bogowie i wydawali się jak oni nieśmiertelni, niezniszczalni, niepoddający się upływowi czasu.
Cień Aleksandra Wielkiego
Zresztą nie po raz pierwszy w historii ideałem był człowiek szczupły, prosty jak struna, z muskulaturą świadczącą o zdrowiu, sile i olimpijskiej formie. I, rzecz jasna – młody. Kanon ten wprowadził w życie (własne) Aleksander Macedoński zwany też Wielkim (356 – 323 p.n.e.).
Nigdy nie dane mu było doczekać wieku sędziwego, ba!, dostojnego. Wszystko, czego dokonał – a jak wiadomo, było tego niemało – przypominało młodzieńczą szarżę, i to niekoniecznie na trzeźwo (jak szeptały nieprzychylne mu usta). Nikt jednak nie podawał w wątpliwość odwagi i strategicznego geniuszu młodego władcy imperium. Mało komu przyszło by wówczas do głowy określić Aleksandra mianem influencera – zakładając, że taki termin by istniał.
Za to Daleki Wschód wprowadził trwający do dziś prawdziwy kult brodaczy. Zarost to rzecz święta – na znak szacunku na powitanie całuje się w brodę. Przysięga „na moją brodę” lub „na brodę proroka” zobowiązuje do dotrzymania słów.
W Kościele prawosławnym pop bez brody nie miałby szans na sprawowanie duchowego posłannictwa. Zresztą, każdy długobrody mężczyzna cieszy się społeczną estymą.
Moda zmieniała się radykalnie
Wracając do Europy Zachodniej i Środkowej – wieki średnie widziały w zarośniętym człowieku pokutnika, pielgrzyma bądź anachoretę. Rycerstwu długie brody przeszkadzały, bo podobnie jak obecnie pod maseczkami, z trudem dawały by się upchnąć pod przyłbicami.
Moda zmieniła się radykalnie w renesansie. Wystarczy popatrzeć na portrety królów, książąt, wpływowe osobistości tudzież artystów: jak jeden mąż niegoleni, choć zróżnicowani w formach i rozmiarach zarostów. Od Franciszka I Walezjusza, poprzez Henryka VIII Tudora, Karola V Habsburga do Zygmunta I Jagiellończyka (z białym zarostem, gdy już był Stary); od Leonarda da Vinci, Michała Anioła, Tycjana do Hansa Holbeina – wszyscy brodaci, kosmaci.
Zmianę formy zarostów podyktowała zmiana mody: kryzy skazały brody na ścięcie, a raczej – przycięcie w szpic na hiszpańską modłę.
Monstrualne barokowe pukle, opadające na plecy i gors, zupełnie nie rymowały się z owłosieniem na twarzy. Rokoko miało uraz do wieku dojrzałego, nie mówiąc o starości – toteż nawet podtatusiali panowie udawali rumianych gołowąsów, ubytki owłosienia na głowie maskując pudrowanymi perukami.
Rewolucja francuska zgilotynowała większość fircyków – a ci, którzy ocaleli, woleli nie drażnić zbytnio wymuskanym wyglądem.
Od początku XIX wieku włosy powracają na męskie policzki niejako bokiem – w formie bokobrodów. Faworyty (inna nazwa baków) noszą głowy koronowane – Aleksander I, Aleksander z numerem II oraz Mikołaj I; Albert, mąż królowej Wiktorii; Alfons XII Hiszpański; Maksymilian II, król Bawarii i bodaj najsłynniejszy „bakenbardzista” Franciszek Józef I, cesarz Austrii i król Węgier.
A czy można sobie wyobrazić naszych trzech wieszczów z wygolonymi twarzami? Wykluczone!
Jednak pełna broda wciąż wydawała się nie do przyjęcia w eleganckim towarzystwie.
Skąd się wzięła moda na męskie kolczykowanie?
zobacz więcej
Romantycznie, prospołecznie, naukowo
Włosem po całości sypnęło wraz z romantycznym powrotem na łono matki natury. Najpierw fanami bród stali się radykałowie, przywódcy romantycznego zrywu, lansują nowe ideały i wzorce zachowań.
Kiedy Victor Hugo (czołowy piewca romantyzmu we Francji) napisał w liście do Théophila Gautiera (także leadera romantycznego przewrotu) nieco prześmiewczą „obronę brody”, ten zaś opublikował tekścik, w Paryżu zawrzało. Na głowę autora „Hernaniego” (nawiasem mówiąc – brodatej, podobnie jak głowa Gautiera) posypały się gromy. Wrogowie zarostu czuli, że za tą dekoracją męskiego oblicza kryje się coś więcej – jakiś anarchizm, zagrożenie dla społecznego ładu, nie daj Boże – podżeganie do rewolucji.
Poniekąd, było w tym sporo racji: romantycy wzięli udział w zbrojnym ruchu roku 1830, którego celem było obalenie rządów Karola X Burbona.
Im dalej w głąb XIX stulecia, tym okazalsze zarosty porastają męskie twarze. Brody potężnieją, łączą się z wąsami, bakami, czasem też długą plerezą. To już nie moda – to manifestacja poglądów, agitka na rzecz społecznej równości, obrony praw konstytucyjnych i prawa do indywidualizmu.
A kiedy głos w obronie tej męskiej ozdoby zabiera Karol Darwin i „naukowo” wyjaśnia jej własności oraz niesiony przez nią przekaz – zwolennicy gładkolicych nie mają szans.