Po pierwsze zatem – pseudonauka to chroniczny brak jakiejkolwiek specjalizacji. Jak to ujmuje prof. Napiórkowski, „głosi ona radykalną demokratyzację poznania”. O tej demokratyzacji w „robieniu nauki” i jej wykorzystywaniu, czasem całkiem bezhołownym, pisałam już w teście o
biohakingu, który jest jednym z dynamiczniej rozwijających się obszarów pseudonaukowych. Profesor Napiórkowski cytuje nam na ten temat taką oto narrację-mantrę pseudonaukowców: „Nie mówimy, że tak jest, nie podajemy gotowych rozwiązań, chcemy tylko, żeby każdy mógł wyrobić sobie własne zdanie”.
Problem w tym, że głęboka specjalizacja wymaga, by ludzie starający się podchodzić do życia naukowo, rozumnie, ufali uczonym, których pracy po prostu nie są w stanie zrozumieć, bo nikt nie jest specjalistą od wszystkiego, i każdy człowiek wykształcony naprawdę, a nie wbity w pychę maturą czy dyplomem wyższej uczelni rozumie swoje ograniczenia. Innymi słowy: prawdziwy uczony to np. taki wirusolog, który by się nie ważył wypowiadać w zakresie teorii strun, nie zaś taki inżynier budowy maszyn, który nam mówi, jak się leczyć z raka.
Prestidigagtorzy pseudonauki są jak szczurołap z Hameln
Zaufanie zaś to duży temat. Komu i dlaczego ufamy, a komu i czemu nigdy w życiu. Casus hiszpanki na Zachodzie i w Chinach – gdzie reakcje społeczne na to, co ówczesna nauka i medycyna oparta na faktach mogła ofiarować, były tak odmienne: rozczarowanie w USA, początki fascynacji w Chinach – jest tu bardzo ważny do wnikliwej analizy przez socjologów. Faktem jest, że nauka jest dziś obwarowana systemem instytucji kontrolnych.
Tak jest zbudowany system przyznawania grantów i ich sprawozdawania czy oceny jednostek naukowych. Oczywiście system ten – coraz bardziej żywcem wyjmowany z działania korporacji, a nie z rozumienia specyfiki nauki, która jest działalnością twórczą człowieka w najgłębszym tego sensie – może prowadzić do bolesnych deformacji. Jak chociażby „punktoza”, kunktatorstwo czy jakiś poziom kolesiostwa, zwłaszcza w ramach niewielkich instytutów czy uniwersytetów rozdzielających nieduże pieniądze wewnętrznie, na tzw. działalność statutową. Nie zmienia to jednak postaci rzeczy, że system kontroli istnieje i pozostaje nam ufać, że nie sprawia on, iż najlepsi zostają za burtą, tylko wprost przeciwnie. Warto się też tym po prostu interesować, bo koniec końców to są nasze wspólne pieniądze.