Cywilizacja

Polski „doktor fizyki z bratem” obalają Einsteina. Czyli naukowo o pseudonauce, bo inaczej są tylko emocje

Nauka czasem każe nam się zmierzyć z bardzo przykrymi myślami i nie jest dobra w obiecywaniu cudów. Nauka nie jest wiarą. Odwrotnie niż pseudonauka, która powoduje, że świat znowu staje się prosty, wiadomo, dlaczego jest nam źle i na kogo zwalić winę. I tu nie musisz się znać na wirusach, możesz być profesorem od kosodrzewiny, albo politologiem czy historykiem teatru – zrobisz karierę.

Dlaczego piszę o pseudonauce? W ramach swojej działalności popularyzatorskiej ludzie parający się nauką w mediach, jak ja, spotkali się ostatnimi czasy z górą hejtu. Ona ulepiona była z brązowej mazi pomówień, obelżywych słów, gróźb karalnych i przekleństw, kłamstw i bzdur. To wszystko się pojawiło ze zdziesięciokrotnioną siłą w czasie pandemii, zwłaszcza zaś ostatnio – w kwestii szczepionek przeciw COVID-19, o których popularyzatorzy z prawdziwego zdarzenia INFORMOWALI najprzystępniej, jak się da.

Spotkało to ostatnio także wielu uczonych obecnych w debacie publicznej, choć tylko niektórzy, jak prof. dr hab. Jacek Witkowski – immunogerontolog z Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego, ujęli to własne doświadczenie w słowa opublikowane w miesięczniku „Gazeta GUMed” (str. 27). W tekście pisanym przez profesora Witkowskiego wspólnie z prof. dr hab. Ewą Bryl możemy przeczytać: „To środowisko »napędza się« przeciwko tym, którzy próbują przekazywać rzetelną wiedzę, przypisując takim jak my udział w spisku, pisanie tego, co piszemy za duże pieniądze (chcielibyśmy), głupotę a nawet debilizm, ewentualnie przynajmniej brak postawy etycznej”.

Tyle się dziś mówi o hejcie, jednak dotąd nikt na poważnie nie zauważył, co z przestrzenią publiczną –w tym mediami społecznościowymi – robią wyznawcy pseudonauki. Mnie grożono sądem boskim i ludzkim, ogniem piekielnym i mękami w każdym ze światów, zapytywano mnie również tysiąckrotnie: „Ile ci zapłacili?”. Spotkało nas to wszystko od ludzi, którzy nauki nie znają ani nie rozumieją i poznać nie chcą, ale za to nienawidzenie wychodzi im po mistrzowsku. I mają owi nienawistnicy „swoich uczonych”, czasami o zgrozo z realnymi tytułami naukowymi, a opowiadających duby smalone z wielką szkodą społeczną. Bezkarnie.
Mural przedstawiający koronawirusa, który miał zwiększyć świadomość walki z nową pandemią COVID-19. Strefa Gazy, 3 października 2020. Fot. PAP / Abaca, Mustafa Hassona, Anadolu Agency
Boli serce, boli dusza, boli głowa, ale właśnie nie mogę się nad tym zatrzymać, bo przegram. Przegram swoją własną pasję – swoją własną elan vital. Dlatego trzeba podejść do problemu naukowo i go rozebrać na czynniki pierwsze, zrozumieć – nawet jeśli zrobienie czegoś z nim natychmiast jest trudne. Trzeba zrobić coś z nim wewnętrznie. Nie tam znowu, żeby jak poeta „w grzechu widzieć chorą dobroć”, ale warto badać i pojmować rzeczywistość, także tę psycho-społeczną. Tam, gdzie nie ma choćby próby rozumienia „jak to działa”, nie można mówić o nauce. Tam mieszka właśnie pseudonauka.

Nic nowego pod słońcem

Na powielanie tutaj tych bzdur, które pojawiły się masowo w przestrzeni publicznej w chwili warunkowej rejestracji pierwszych szczepionek przeciw COVID-19, i obalanie ich poprzez stykanie z faktami też już szkoda mi czasu. W ostatecznym rozrachunku to je tylko upowszechnia. Tu działa ta sama podstawowa zasada, co w logopedii: jeśli nie chcesz, aby twoje dziecko źle wymawiało, gdy je poprawiasz nie powtarzaj tej złej wymowy nawet po to, aby ją ukazać jako niewłaściwą. To ją tylko utrwala. Po prostu: mów poprawnie.

Zacznijmy od nie tak bardzo dawnej historii, gdy grypa hiszpanka przetoczyła się przez świat zamieniony wcześniej w wielu miejscach w zgliszcza przez I wojnę światową. Okazało się, że jedną z najtrwalszych jej konsekwencji było niezwykłe wzmożenie, jakie przeżyła „medycyna alternatywna” na Zachodzie, zwłaszcza w USA oraz podobne zjawisko, ale dotyczące medycyny opartej na faktach, w Chinach i innych krajach Azji wschodniej. Paradoks? Nie. To tylko realna siła pseudonauki w świecie „pary i elektryczności” i siła nauki opartej na faktach w świecie zabobonu.

Legiony antymaseczkowe, rozprzestrzeniające się jak błyskawica legendy miejskie (zresztą niektóre pokutujące do dziś, jako ta, że pandemię wywołała szczepionka przeciwgrypowa – co byłoby szalenie trudne, pomysł na nią jest bowiem o dekadę młodszy niż sama hiszpanka), „naturalne” sposoby radzenia sobie z chorobą, które niejednego zawiodły na cmentarz… Nihil novi sub sole.

Narodziny chińskiego potwora. Koronawirus i ranking najstraszliwszych światowych epidemii

Żyjemy w czasach powrotu chorób zakaźnych. Natomiast całkiem nowego antybiotyku nie uzyskano od kilkunastu lat.

zobacz więcej
Tu warto też zrozumieć, że śmiertelna grypa sprzed 100 lat nazywana jest dzisiaj hiszpanką, a nie np. amerykanką czy niemką w zasadzie tylko dlatego, że media w Hiszpanii nie miały embarga na informacje o niej. W innych krajach taką cenzurę wprowadzono, aby nie „dołować” ludności i tak już zmaltretowanej wojną. Ludzie śmierć widzieli od lat wokół siebie, nie mieli jednak możliwości komunikowania się na znaczne odległości bez udziału centralnej dystrybucji informacji. Nauka zaś niewiele mogła im tu jeszcze pomóc, bo dopiero 10 lat wcześniej wirusy uzyskały swoją nazwę i zaistniały w nauce jako niebakteryjny (przesączalny przez filtry zatrzymujące bakterie) czynnik zakaźny. Nie miano w sumie – do czasu wynalezienia mikroskopii elektronowej, czyli do lat 30. XX wieku – żadnej wiedzy, jak wirusy są zbudowane ani w istocie, jak działają i dlaczego są zakaźne i chorobotwórcze. Skoro nauka – ta podniecająca jak eseje Stanisława Przybyszewskiego i błyskotliwa jak żarówka Thomasa Edisona – była znacznie bardziej bezradna niż dziś, pole dla szarlatanerii i pseudonauki było olbrzymie.

Jak popadliśmy w „cywilizację starych pończoch”

Problem polega na tym, że Europa przeżyła swoje oświecenie, które wyeksportowała także za Atlantyk, potem cały Zachód przeżył rewolucję przemysłową oraz wiek pary i elektryczności. Nauka stała się nie tylko płodna, ale też modna i wygodna. Tajemnicze promienie X prześwietlały nasze wnętrza. Bakteriolodzy wyjaśnili, skąd się wzięła gruźlica, co za niewidzialne diabły siedzą w fekaliach, gdy panuje kolejna epidemia cholery oraz dlaczego psuje się żywność. Na wykłady Zygmunta Freuda czy Alberta Einsteina biegały nie tylko wyedukowane sufrażystki, ale i „panie Dulskie”. Nauka przeżyła apogeum swojej siły i obietnic, które złożyła ludzkości – ewidentnie nadmiernych. Wtedy też jeszcze w sposób bardzo umiarkowany pomogła wygrać wojnę państwom Ententy. Zauważmy, że to nie gaz musztardowy ją wygrał, liczyło się głównie „mięso armatnie”.
Żołnierze poddani kwarantannie w bazie USA w Camp Funston w Kansas, podczas rekonwalescencji po grypie hiszpance, zarazie wywołanej w 1918 roku przez wirus H1N1. Zdjęcie udostępniło Biuro Gwardii Narodowej Stanów Zjednoczonych w kwietniu 2020 r., gdy świat zaczynał walkę z nową pandemią COVID-19, chorobą wywoływaną przez koronawirus SARS-CoV-2. Porównywano ją wtedy z wcześniejszymi epidemiami, jak SARS, MERS, świńska grypa czy właśnie hiszpanka. Fot. PAP / EPA
Po czym przyszła hiszpanka i zrobiła w tym wyłom, jak góra lodowa w poszyciu pokładu Tytanika – tego cudu mniemanego ludzkiej inżynierii okrętowej. To że nauka całkiem nie poszła na dno, gdy wobec pandemii stanęła bezradna – choć już umiała wstępnie określić, co to za czort wywołuję grypę, skoro się przesączał przez te filtry ceramiczne o superdrobnych porach – to cud! Zachwyceni dotąd nauką ludzie „Zachodu” poszli do znachorów i szeptuch, ewentualnie lokalnego medyka, który leczył czasem spędzonym w łóżku, wypacaniem się i nawadnianiem. Choć była to akcja raczej emocjonalna, to jednak trudno jej odmówić pewnej racjonalności, czy raczej „rozumu chłopskiego”. Przetrwali najsilniejsi.

Od tego momentu będzie tylko narastał sceptycyzm wobec nauki owego „chłopskiego rozumu”, często ukrytego w wykształconych ludziach. Co owoce wyda po raz pierwszy w ramach dojścia pokolenia dzieci-kwiatów do pozycji elit społecznych. Pojawią się przerwy (bomba atomowa, misje kosmiczne, zwłaszcza Apollo), ale trend jest stały. Oczywiście w Polsce to się przesunęło, gdyż „światopogląd naukowy” panował u nas jeszcze do 1989 roku. Choć i wcześniej Anatolij Kaszpirowski leczył wzrokiem przez telewizor. Kryzys społeczno-gospodarczy ostatecznie sprawił, że nasza socjalistyczna „cywilizacja oparta o naukowy światopogląd” zmieniła się w „cywilizacje starych pończoch” (wtedy można było znaleźć dobrą radę, jak ze starych pończoch zrobić wszystko – od paska klinowego po dywan).

Musimy zatem teraz przeżyć to wszystko. Tę całą destrukcję edukacji, prowadzącą ku szkole, w której niczego się już nie uczy i ludzie wychodzą półanalfabetami, upadek rozumienia rzeczywistości w oparciu o wiedzę naukową, ruchy antyszczepionkowe, pseudonaukowe opowieści rozmaitych celebrytów, co to nie mają szkół, ale za to nadrabiają tupetem itd. – o te 40-50 lat później niż Zachód, bo byliśmy w PRL-u zahibernowani. Co zresztą widać po wielkiej chęci do szczepienia przeciw COVID-19 u tego pokolenia, które jako ostatnie świadomie przeżyło PRL – dzisiejszych 70-80-latków. Tsunami wali teraz – gdy jest kolejna pandemia – w ludzi, którzy po 120 latach od jego odkrycia, nie wiedzą ze szkoły, co to wirus, jak działa i jak można się przed nim bronić.

Twierdzi, że w 6 godzin uleczył 10 milionów chorych. Teraz chce wzmocnić odporność ludzi na koronawirusa

Zdarzało się, że jego pacjenci lądowali w szpitalach psychiatrycznych.

zobacz więcej
Gdy rozmawiałam o tym dla kanału Naukovo.pl ze znanym – także z telewizyjnej „Sondy 2” – popularyzatorem, dr. Tomaszem Rożkiem, jego podstawowa uwaga była taka: „Staram się zrozumieć, dlaczego ludzie chcą wierzyć w takie rzeczy, jak płaska Ziemia. I chyba słowo »wierzyć« jest tutaj kluczowe. Ważne jest też, że w świecie, gdzie zanikła obiektywna prawda, każdy nagle ma prawo do swojej prawdy i żąda dla niej uznania”.

Kiedy inżynier maszyn mówi nam, jak leczyć raka

Różne nauki zajmują się pseudonauką. Moja lektura z tym związana zaprowadziła mnie do prac semiotyka dr. hab. Marcina Napiórkowskiego z Instytutu Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego, który prowadzi blog pt. „Mitologia współczesna”. Aby pseudonaukę wyczuwać, warto się kierować intuicjami kogoś, kto z analizowania narracji (także tych w pseudonauce) zrobił swój fach. My, laicy w dziedzinie semiotyki, nieoperujący jej aparatem analizy, zdziwilibyśmy się konstatując, ile pseudonaukowe opowieści mają strukturalnie wspólnego z „legendami miejskimi”. W pseudonauce brak faktów naukowych, to czysta narracja – czysta zatem radość dla semiotyka.

Nauka dziś opiera się o szczegółową, drobiazgową wręcz specjalizację. Powyższe zdanie zdradza pierwszą i główną intuicję profesora Napiórkowskiego. Pseudonauka to rodzaj narracji holistycznej, a zatem nie musisz się znać na wirusach, możesz być profesorem od kosodrzewiny, albo politologiem czy historykiem teatru – zrobisz karierę w pseudonauce, zwłaszcza, jeśli kariera w nauce jakoś nie wyszła. Zdarzają się jednak i pseudonaukowi nobliści – o jednym nawet tu pisałam – którzy już od lat nie zajmują się nauką, tylko pamięcią wody i innymi nonsensami.

Jak doprecyzowuje Tomasz Rożek, „ta specjalizacja nie jest aż tak wielkim problemem dla samej nauki, dopóki zdolna jest powoływać do życia grupy interdyscyplinarne. Aczkolwiek szef takiej grupy badawczej jest w zasadzie administratorem zasobów ludzkich – takie grupy liczą czasem kilkaset osób – a nie najtęższym umysłem, ogarniającym perfekcyjnie całość badań od strony naukowej. I to jest problem wielki, tym bardziej dla zwykłych ludzi, jak ogarnąć umysłem tę coraz bardziej specjalistyczną naukę”.
Kobiety z Czerwonego Krzyża sprzedające w San Francisco maseczki podczas pandemii grypy hiszpanki w 1918 roku. Zdjęcie upowszechniła w kwietniu 2020 r. Kalifornijska Biblioteka Stanowa w związku z nową pandemią COVID-19. Porównywano wtedy jej wybuch do zarazy sprzed stu lat, kiedy dystans społeczny i inne środki zaradcze spowolniły rozprzestrzenianie się choroby i zmniejszyły wskaźniki śmiertelności. Fot. PAP / EPA
Po pierwsze zatem – pseudonauka to chroniczny brak jakiejkolwiek specjalizacji. Jak to ujmuje prof. Napiórkowski, „głosi ona radykalną demokratyzację poznania”. O tej demokratyzacji w „robieniu nauki” i jej wykorzystywaniu, czasem całkiem bezhołownym, pisałam już w teście o biohakingu, który jest jednym z dynamiczniej rozwijających się obszarów pseudonaukowych. Profesor Napiórkowski cytuje nam na ten temat taką oto narrację-mantrę pseudonaukowców: „Nie mówimy, że tak jest, nie podajemy gotowych rozwiązań, chcemy tylko, żeby każdy mógł wyrobić sobie własne zdanie”.

Problem w tym, że głęboka specjalizacja wymaga, by ludzie starający się podchodzić do życia naukowo, rozumnie, ufali uczonym, których pracy po prostu nie są w stanie zrozumieć, bo nikt nie jest specjalistą od wszystkiego, i każdy człowiek wykształcony naprawdę, a nie wbity w pychę maturą czy dyplomem wyższej uczelni rozumie swoje ograniczenia. Innymi słowy: prawdziwy uczony to np. taki wirusolog, który by się nie ważył wypowiadać w zakresie teorii strun, nie zaś taki inżynier budowy maszyn, który nam mówi, jak się leczyć z raka.

Prestidigagtorzy pseudonauki są jak szczurołap z Hameln

Zaufanie zaś to duży temat. Komu i dlaczego ufamy, a komu i czemu nigdy w życiu. Casus hiszpanki na Zachodzie i w Chinach – gdzie reakcje społeczne na to, co ówczesna nauka i medycyna oparta na faktach mogła ofiarować, były tak odmienne: rozczarowanie w USA, początki fascynacji w Chinach – jest tu bardzo ważny do wnikliwej analizy przez socjologów. Faktem jest, że nauka jest dziś obwarowana systemem instytucji kontrolnych.


Tak jest zbudowany system przyznawania grantów i ich sprawozdawania czy oceny jednostek naukowych. Oczywiście system ten – coraz bardziej żywcem wyjmowany z działania korporacji, a nie z rozumienia specyfiki nauki, która jest działalnością twórczą człowieka w najgłębszym tego sensie – może prowadzić do bolesnych deformacji. Jak chociażby „punktoza”, kunktatorstwo czy jakiś poziom kolesiostwa, zwłaszcza w ramach niewielkich instytutów czy uniwersytetów rozdzielających nieduże pieniądze wewnętrznie, na tzw. działalność statutową. Nie zmienia to jednak postaci rzeczy, że system kontroli istnieje i pozostaje nam ufać, że nie sprawia on, iż najlepsi zostają za burtą, tylko wprost przeciwnie. Warto się też tym po prostu interesować, bo koniec końców to są nasze wspólne pieniądze.

Dla każdego probówka, każdy wypijał i nie grymasił. Zaszczepieni od dziecka

Roczniki 1940 – 1950 wręcz masowo runęły do rejestracji do szczepień.

zobacz więcej
Pseudonauka zaś, jak to zgrabnie ujmuje na swym blogu prof. Napiórkowski, opiera się na nieufności wobec systemu (i często na ślepym zaufaniu wobec guru). Każdy system to wróg dla pseudonauki. I każda spiskowa teoria będzie tu promowana. Im bardziej zaś systemy (zwłaszcza przepływu pieniędzy i informacji) stają się dla zwykłych ludzi w demokracjach nieprzejrzyste, tym więcej pożywki dla tego typu zjawisk. Ruchy antyszczepionkowe czy medycyny alternatywnej (nie mówię tu o rozumnym i praktykowanym w medycynie klinicznej ziołolecznictwie etc.) najczęściej mają swoich guru. Ci zaś, posługując się naukowym slangiem (często bowiem są wystarczająco wykształceni, a używanie owych „hokus pokus” jest w sztuce prestidigitacji pseudonaukowej nieodzowne do czarowania widowni), wiodą za sobą tłumy niczym szczurołap z Hameln dzieci swym fletem.

Jeśli chcemy coś z pseudonauki zrozumieć, ma to miejsce na ogół dlatego, że uwzględniamy szerokie konsekwencje tego zjawiska. W ten sposób podchodzimy do życia naukowo. Bowiem nauka cały czas jest nakierowana na to, by głoszone przez nią tezy czy teorie były spójne nie tylko wewnętrznie, ale także „na zewnątrz”. Czyli jeśli np. w fizyce cząstek pojawi się jakaś pula wyników, która da się „poskładać” w teorię, która będzie mocno chwiała gmachem fizyki (tak kiedyś było z teorią kwantów), to nie ma zmiłuj – trzeba pokazać, że podstawowe sprawy nam się tu nie wywracają. Że tym się da newtonowską mechanikę opisać, tylko to bardziej skomplikowane, niż uproszczona wersja zapodana nam 300 lat temu przez owego słynnego fizyka, astronoma, matematyka, filozofa, alchemika, biblistę i historyka, a na dodatek urzędnika państwowego z Kensington.

Oczywiście i tu się pojawi doktor fizyki z Polski, który „z bratem” obalił wyliczenia i twierdzenia Einsteina, a publika na YouTube to kupi, bo oczywiście niewielu z nas ma pojęcie na temat teorii względności, pozwalające podjąć z takimi rewelacjami jakąkolwiek, choćby wewnętrzną, krytyczną dyskusję. Mnie się wydawało, że wysyp profesorów od „pseudopandemii”, „szczepionek RNA zmieniających nam genom aż po siódme pokolenie” czy „wirusa zrobionego w laboratorium”, takich specjalistów od kosodrzewiny, co zostali specjalistami wirusologii molekularnej, przeżywa dziś wyłącznie biologia i nauki medyczne. A tu proszę: znajdzie się i polski fizyk, co się porwie na Einsteina! A tzw. publiczność uwielbia i spiski, i zapasy w kisielu. „Patrzcie, jak mu dowalił!” – i nieistotne, że nie znamy reguł tych zapasów, więc decyzja arbitra, że cios był nieregulaminowy, jest dla nas niezrozumiała.
Graffiti przypomianjące o zagrożeniu pandemii COVID-19, wykonane przez Luntrusa pod wiaduktem kolejowym na ulicy Hetmańskiej w Poznaniu w styczniu 2021 roku. Fot. PAP/Jakub Kaczmarczyk
Ja – pomna historii Ignaca Semmelweisa, którego nie lubili koledzy i dlatego jego dobra teoria na temat przyczyn gorączki połogowej (po prostu należy dobrze myć ręce przed badaniem kobiet po porodzie, żeby zabić drobnoustroje) została wyparta przez gorszą (ergo – kobiety nadal umierały) – jestem za jednostką, a przeciw tłumowi także w nauce. O ile… badacz taki rozumie konsekwencje i liczy się z nimi. I nie chodzi mi o niechęć środowiska naukowego, czy jakiekolwiek szykany. Czyli czy „doktor z bratem” umie teraz poprzeliczać „całą resztę” otaczającego nas cząsteczkowego i subatomowego świata, która z braku równań kwantowych właśnie się rozleciała po kątach, i pokazać fachowcom, że te wyliczenia trzymają się kupy. Konsekwencji swoich tez i teorii pseudonauka nie uwzględnia. Dlatego brak w rozmaitych jej zakątkach tak spójności, jak logiki.

To nie są naukowi rycerze Jedi

To, co ludziom w naukę bezpośrednio niezaangażowanym najtrudniej przyjąć – i dlatego padają w ramiona pseudonaukowców, do poziomu oddawania im swoich portfeli – jest wyrażone w kolejnej niezmiernie trafnej moim zdaniem intuicji dr. Napiórkowskiego. A mianowicie, że nauka dąży do poznania mechanizmów tego, co się dzieje, natomiast pseudonauka opisuje zjawiska i zależności, ale mechanizm jej nie interesuje.

Panujący wśród nas ostatnio „narodowy spór o amantadynę” jest tu najjaskrawszym, świeżym przykładem. Nie wnikam, czy ten lek jest skuteczny klinicznie, bo nadal nie ma wyników stosownych w tym zakresie badań, mimo wpakowania niemałych pieniędzy w grant natychmiast po tym, jak wiceministrowi zdrowia „się poprawiło”. Chodzi o samo podejście. Są dwie zasadnicze grupy: podchodzących do życia naukowo, którzy uważają, że jest istotnym zrozumieć, jak to działa, bo jak na placebo, to jest jednak trochę za bardzo toksyczne (to nie dropsy, tylko lek na chorobę Parkinsona). I jest grupa druga, funkcjonująca pod hasłem: „Działa to działa, na co drążyć temat?!”. Nie wnikają w detale, iż badań klinicznych skuteczności leku w zwalczaniu panującego nad światem wirusa nie ma, czy że kazualizm kliniczny nie nadaje się do masowego stosowania. Przede wszystkim zaś, nie domagają się wyjaśnienia, jak to w ogóle może działać przeciwwirusowo, ani udowodnienia dowolnej w tym zakresie hipotezy. Mają też swoją teorię spiskową do wierzenia: „To »big farma«, oni nigdy nie dopuszczą taniego, skutecznego leku”. I tyle wystarczy, świat jest znowu prosty i zrozumiały, wiadomo, dlaczego jest nam źle i ciężko i na kogo zwalić winę, kogo można wyzywać. I nasz lęk się zmniejszy, a o to przecież chodzi.

Jak COVID-19 obnaża naukę

Do listy tych, którym nie wierzą już w ani jedno słowo, ludzie dołączyli naukowców.

zobacz więcej
Czy chcę tu opowiedzieć historie o naukowcach – świetlistych rycerzach Jedi, bez skazy i bezbłędnych? Nie, i pisałam już na tych łamach, że nauka nie jest wolna od wielkich oszustw ani wielkich oszustów. Nie jest tez wolna od uczonych przejętych jakąś ideą czy ideologią do tego stopnia, że ulegają autosugestii. Jak profesor fizyki na Uniwersytecie w Nancy Renè Prosper Blondlota (1849-1930), członek Francuskiej Akademii Nauk, uczony wielkiej klasy, który np. wyznaczył prędkość prądu elektrycznego. Problem w tym, że po przegranej wojnie francusko-pruskiej tak nienawidził Niemców, iż promienie X odkryte przez Wilhelma Roentgena stały się mu solą w oku. I zaczął tym okiem obserwować tajemnicze „promienie N” – aby Francja też coś takiego miała na liście odkryć. To, że owe promienie są iluzoryczne – są zwykłym artefaktem wynikłym z „chęci szczerej odkrycia” i autosugestii, niemającym fizycznego pochodzenia – udowodnił amerykański fizyk znacznie mniejszej klasy, Robert Wood, podczas swej wizyty w Nancy.

Pisałam również i o tym, że realna nauka ma w sobie niewiele z futurologii, dlatego wcale niemało przewidywań konkretnych uczonych okazywało się w toku historii nietrafionymi. Jednak niespożyta siła nauki polega na tym, że ona nigdy nie mówi ostatniego słowa. Nie głosi: „Wiem wszystko”.

Uczony porusza się w prawdopodobieństwach: czasem wysokich, czasem mniejszych. Jak to na swoim blogu ujął prof. Napiórkowski, „pseudonauka twierdzi, że ktoś, kto nie wie na pewno, z pewnością się myli”. Uczony mówi: tylko to przebadano i tyle wiadomo, ile przebadano. Reszta to spekulacje, ekstrapolacje i inne sposoby wnioskowania. Mniej lub bardziej uprawnione. Uczony mówi rzeczy trudne, które nie uśmierzają egzystencjalnych lęków. Nauka czasem każe nam się zmierzyć z bardzo przykrymi myślami i nie jest dobra w obiecywaniu cudów. Nauka nie jest wiarą. Nie jest nawet do niej w swej naturze podobna.

– Magdalena Kawalec-Segond

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: Doktor fizyki z Polski Roman Szostek, który „z bratem” obalił wyliczenia i twierdzenia Alberta Einsteina, a publika to kupi, bo oczywiście niewielu z nas ma pojęcie na temat teorii względności, pozwalające podjąć z takimi rewelacjami jakąkolwiek, choćby wewnętrzną, krytyczną dyskusję. Na zdjęciu fotoreporterzy proszą o uśmiech z okazji urodzin wielkiego fizyka, a Einstein wystawia język. Lata 50. XX w. w Princeton, New Jersey. Fot. Getty Images
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.