Podwójne życie księżnej Anny Czartoryskiej
piątek,
9 kwietnia 2021
Kiedy między karmieniem dzieci a praniem otwiera drzwi posłańcom przynoszącym zaproszenia na wieczorne bankiety, nie dziwi się, gdy ci biorą ją za pokojówkę. Jak po latach wyzna swoim przyjaciółkom, nie ma w zwyczaju prostować tego nieporozumienia. Po prostu dziękuje za zaproszenie, kończy kłaść dzieci spać, nakłada wieczorową suknię i tanim fiakrem jedzie na bankiet.
To właśnie oni – przedstawiciele wielkiej, rozległej rodziny Czartoryskich – zakładali pierwsze na ziemiach polskich dostępne dla publiczności muzea, dla których kupowali i zamawiali w całej Europie obrazy i rzeźby oraz zbierali dzieła sztuki antycznej. To oni tworzyli podwaliny oświaty ludowej, zakładali instytucje dobroczynne, szkoły dla panien i dla młodych rycerzy, budowali nie tylko wspaniałe pałace, ale kościoły i klasztory.
Walczyli o wolność po upadku Rzeczypospolitej i umacniali jej struktury po odzyskaniu niepodległość. Wreszcie służąc Bogu i ludziom, zdobywali szturmem niebo i dziś są w panteonie świętych.
To o nich mówił w wykładach paryskich Adam Mickiewicz, że „Familia książąt Czartoryskich, nazwana w Polsce w ostatnich czasach po prostu »Familią«, familia najwybitniejsza, zasługuje zapewne na osobną historie. Jest to jedyna w Europie rodzina prywatna, która ma swoje własne dzieje polityczne; poza tym ogniskuje ona w sobie również dzieje literatury całego stulecia”.
Żaden jednak z bohaterów tej książki nie trafił na jej stronice tylko dlatego, że urodził się w tej rodzinie lub wszedł do niej poprzez małżeństwo. Zofia Wojtkowska, autorka znakomitej „Sagi rodu Czartoryskich” , wydanej właśnie przez Wydawnictwo ISKRY, wybrała z całego tłumu fascynujących postaci zaledwie trzydzieści cztery. „Każda z nich była postacią wyjątkową, zarówno w życiu publicznym, jak i prywatnym. Każda wniosła do historii tak wielki wkład, że dziś bez obawy możemy powtórzyć słowa Mickiewicza” – pisze.
Na spakowanie się ma kilka godzin. Wrzuca do sakwojaży trochę ubrań, jakieś szczotki do włosów, buty. Najwięcej miejsca zajmują rzeczy dla dzieci. One zawsze są najważniejsze, a tu trzeba nagle ich życie pomieścić w kilku podróżnych torbach. W końcu puszcza przodem najstarszego, dziesięcioletniego Witolda, sadza na biodrze półroczną Izę. Drugą ręką trzyma czteroletniego Władzia. Malec drze się w niebogłosy, bo matka, żeby nie prowokować rosyjskich żołnierzy, odpięła mu od czapki srebrnego orzełka. A on przecież jest powstańcem. Jak ojciec.
Tyle, że powstanie właśnie się skończyło. Dla nich i dla tysięcy innych Polaków, którzy też opuszczają swój kraj. Wybrańców, jak Annę z Sapiehów Czartoryską i trójkę jej dzieci, czeka najpierw tułaczka, a potem długie lata emigracji i często śmierć na wygnaniu. Ci, którzy mają mniej szczęścia, pojadą kibitkami na Syberię, skąd większość nigdy nie wróci. Na tych, którzy w powstaniu wyróżnili się szczególnie, czeka szubienica lub topór, spod którego tylko nielicznym uda się umknąć.
Cichy ślub
Anna nie ma jeszcze pojęcia, co ją czeka. Wie tylko, że musi jechać za mężem, którego przez ostatnie pół roku widziała niespełna jeden dzien. Tutaj w Krakowie, gdzie mieszkała z dziećmi od lutego 1831 roku.
Jej babka od romansów nie stroniła. Poczęła siedmioro dzieci, a każde z innym ojcem. Wnuczka nie interesowała się mężczyznami, w końcu wyszła za mąż, ale małżeństwo nigdy nie zostało skonsumowane.
zobacz więcej
On przyjechał 26 września. Usiadł przy biurku i zaczął porządkować papiery. Swoje prywatne – próbował poprzepisywać wszystkie majątki na nią, żeby była choć szansa na uratowanie ich przed rosyjską konfiskatą. Ale też publiczne, dotyczące listopadowego zrywu. Był przecież prezesem powstańczego Rządu Narodowego.
Nie zdążyli nawet porozmawiać. Siedział przy tym biurku w Pałacu Potockich w Krakowie, kiedy wpadli bliscy, krzycząc, że do miasta wchodzą carskie oddziały.
Z pamiętników świadków wiemy, że wybiegł z domu jak stał, w towarzystwie tylko dwóch zaufanych ludzi. Miał w kieszeni paszport na inne nazwisko. Wiedział, że jeśli go znajdą, natychmiast zabiją. Nie potrzeba im sądu, który zresztą za kilka miesięcy skaże go na karę śmierci przez ścięcie toporem.
(Ona) Wyrusza kilka tygodni później (…), 10 grudnia ląduje na paryskim bruku. Dosłownie, bo podróż pochłonęła całą gotówkę. Na pomoc przychodzi jej była guwernantka, Francuzka, która wróciła do Paryża na emeryturę płaconą przez matkę Anny, księżną Annę Sapieżynę. Przygarnia całą książęcą gromadę do siebie. Anna opowie potem, że po raz pierwszy od miesięcy była pewna, że jej dzieci dostaną śniadanie. A to oznacza, że ona może się zająć organizacją jedzenia dla innych, pozbawionych tej pewności.
Po latach zostawia po sobie w Paryżu i w ludzkiej pamięci nie mniej pamiątek niż jej sławny mąż. Tylko że o nim wszyscy pamiętają. Jest najbardziej znanym i opisanym przedstawicielem rodu Czartoryskich (…) minister spraw zagranicznych Rosji, kurator Uniwersytetu Wileńskiego, współtwórca Królestwa Kongresowego, prezes Rządu Narodowego w czasie powstania listopadowego. Banita skazany na śmierć, twórca konserwatywnego obozu politycznego zwanego Hotel Lambert, twórca nieformalnej polskiej dyplomacji, niekoronowany król Polski na emigracji. (…)
Czas rzucić światło na postać Anny z Sapiehów Czartoryskiej. Niekoronowanej polskiej królowej na obczyźnie.
Rodzi się w 1799 roku w Saint Germain en Laye, koło Paryża. Mieszkają tam najpierw jej rodzice, potem tylko matka Anna z Zamoyskich Sapieżyna. (…). Sapieżyna sama wychowuje dwoje dzieci. Do 1803 roku we Francji, gdzie Anna pobiera pierwsze nauki, a potem w Warszawie, w Małym Pałacu Branickich.
(…) Osiemnastoletnia Anna wcale nie pali się do poślubienia prawie trzydzieści lat starszego księcia (…). Nie wiemy nawet, kiedy odbył się cichy ślub w Radzyniu, majątku Sapiehów. W jego życiorysach podawana jest data 25 września 1817 roku. Jerzy Skowronek przywołuje jej list, w którym pisała o 27 września. (…).
Adam bardzo szybko po ślubie wyjeżdża, niby to opiekować się chorym ojcem, niby to opłakiwać utraconą miłość do Elżbiety (żony cara Aleksandra – przyp.red.) i kontemplować swoją nową sytuację. Wraca też do pracy, czyli nadzoru nad Uniwersytetem Wileńskim. Nagle przestaje pisać dziennik. Ostatni enigmatyczny wpis pochodzi z 1818 roku.
Stanisław August Poniatowski górował nad słynnym Giacomo Casanovą, który w pamiętnikach przyznaje się do stu metres. Królowi Stasiowi historycy liczą mocno ponad trzysta.
zobacz więcej
„Zerwałem i wróciłem do Anny” – pisze książę. A potem: „kocham ją i coraz bardziej kochać będę, że w niej widzę wracające przyjemności i słodycze życia… Jej przywiązanie i miłość ujmuje mnie i tak mocno zniewala, że moje serce czuć będzie równie…”.(…)
Mimo dolegliwości fizycznych to właśnie Anna podtrzymuje na duchu męża (…). Senat Królestwa Polskiego pod jego kierownictwem staje się miejscem oporu przeciw antypolskiej polityce następcy Aleksandra I, cara Mikołaja. Adam zasiada też w Radzie Administracyjnej (rządzie królestwa) i coraz bardziej obawia się, że młodzi rewolucjoniści zrealizują swój pomysł powstania i po raz kolejny utopią Warszawę we krwi.
Na realizację jego lęków nie trzeba było długo czekać. Gdy nocą z 29 na 30 listopada 1830 grupa podchorążych maszeruje na Belweder, rodzina Czartoryskich jest z w Warszawie, w Pałacu Branickich przy Nowym Świecie.
Anna, w otoczeniu męża, dzieci i swojej matki, szykuje się na narodziny kolejnego dziecka. Córka, którą nazywają oczywiście Izabela, przychodzi na świat 14 grudnia. 30 stycznia, po detronizacji cara Mikołaja przez sejm Królestwa Polskiego, książę Adam Jerzy Czartoryski zostaje prezesem Rządu Narodowego. Tym samym najlepszy przyjaciel byłego cara staje się pierwszym wrogiem obecnego.
W lutym książę Adam wysyła żonę i dzieci do bezpiecznego, jak się zdawało, Krakowa. Tam Anna czeka na wieści od matki i męża, którzy tkwią w stolicy (…)
W końcu, 17 sierpnia 1831 roku, Adam Jerzy Czartoryski, zrezygnowawszy ze wszystkich urzędów, pokonany przez przeciwników politycznych i siebie samego, wyjeżdża na front. (…)
Car Rosji, poprzez Iwana Paskiewicza, swego namiestnika, bierze odwet na zbuntowanym mieście. Anna Sapieżyna opisuje codzienne tragedie tamtych czasów. Najbardziej przerażają ją łapanki polskich chłopców – już tych kilkuletnich – i wywożenie ich do rosyjskich szkół kadetów.
W tym czasie (...) wojsko carskie wdziera się do Krakowa. Czartoryski ucieka, jak stoi. Nie wiemy, czy Anna obiecuje mu, że go odnajdzie. Wnioskując z ich dalszych losów – chyba tak. Już w dniu ucieczki męża wie, że pojedzie za nim.
Na paryskim bruku
Nie jest to proste, kiedy ma się trójkę małych dzieci i bardzo niewiele gotówki. A jednak Anna, kiedy tylko dostaje zgodę władz austriackich, rusza w drogę. Wbrew prośbom i groźbom matki, która w zaborze rosyjskim walczy o każde krzesło, każdą książkę, każdy obraz zarekwirowany przez carskich urzędników. Czasami, dzięki prężnie działającej sieci ludzi dobrej woli, udaje się jej tych urzędników wyprzedzić, czasem przekupić. Pozbierać rzeczy, których oni jeszcze nie dopadli. W ten sposób uratuje choćby wspaniałą puławską bibliotekę i kolekcję sztuki ze Świątyni Sybilli i Domu Gotyckiego (…).
Prowadzenie takiego podwójnego życia nie należy do łatwych. Z jednej strony żona króla Ludwika Filipa, która od dawna zna księcia Adama Czartoryskiego, robi wszystko, żeby jego żonę jak najlepiej przyjąć w Paryżu. Wprowadzić ją w towarzystwo, nie zapomnieć o zapraszaniu na wszelkie możliwe imprezy. Z drugiej, nie przychodzi jej oczywiście do głowy, że ta księżna nie może zorganizować rewizyty w swoim mieszkanku na przedmieściach, a pieniądze na powrót konnym autobusem musi sobie starannie wyliczyć.
Oczywiście, Anna mogłaby nie przyjmować zaproszeń. Zamknąć się z dziećmi w domu i przyznać do porażki. Tego nie zrobią jednak ani ona, ani dziesiątki jej następczyń. Tych, które przybyły do Francji teraz, i tych, które przyjadą tu po powstaniu styczniowym i po rosyjskiej rewolucji. Tych, które będą sobie pożyczać sukienki na przyjęcia u księżnej Kentu w Londynie w czasie drugiej wojny światowej i po niej. Tych, które na koncerty Rubinsteina w Nowym Jorku będą szły prosto z pracy w podrzędnym barze, i tych, które w latach osiemdziesiątych XX wieku będą dyskutować o Polsce ze śmietanką Londynu, Paryża, Ottawy czy Nowego Jorku w pięciokrotnie przerabianych sukienkach po zmarłej ciotce.
Anna jest pierwszą, ale nie ostatnią wielką polską damą, która, chcąc nie chcąc, staje się wizytówką swego nieistniejącego kraju. I nie zamierza z tego rezygnować. Wręcz przeciwnie, bardzo szybko zauważa, podobnie jak to zrobią dziesiątki jej następczyń, że to jej bywanie daje szanse na pomoc biedniejszym od niej. (...)
Ta pomoc w pierwszych miesiącach jest jeszcze niezorganizowana. Czasem komuś znajdzie pracę, czasem zarobi parę franków, sprzedając coś w charytatywnym sklepie, który założył generał Józef Bem (…) za namową francuskiej królowej, chodzi z woreczkiem od drzwi do drzwi. Francuscy arystokraci nie mają odwagi zatrzasnąć ich przed jej nosem.
Polska to oni
Im więcej pomaga, tym bardziej widzi ogrom potrzeb ludzkich. Wielu emigrantów zupełnie nie potrafi się odnaleźć w nowej rzeczywistości (…) Co prawda, państwo francuskie przyznaje polskim emigrantom specjalne zapomogi, ale wielu ich nie dostaje lub je traci z różnych powodów. Wtedy oni i ich rodziny zostają bez środków do życia.
To doskwiera księżnej podwójnie. Po pierwsze zwyczajnie, po ludzku, bo szkoda jej ludzi, po drugie uważa, że nic tak nie szkodzi wizerunkowi Polski we Francji jak bezdomni, głodni i często pijani Polacy. Dlatego w 1833 roku zakłada Towarzystwo Dobroczynności Dam Polskich. Jego statut głosi, że jest ono najdalsze od politycznych podziałów i działa „jedynie dla miłości bliźniego i dla miłości dobrego imienia polskiego”.
Anna w listach podkreśla, że nie można wymagać od obcego państwa, żeby zajmowało się kimś, kto przez niedopatrzenie stracił prawo do pomocy udzielanej emigrantom, że Francja nie może zastąpić Polski w dbałości o własnych obywateli. A Polska to oni. Dlatego „potrzeba stowarzyszenia się w celu wspierania Rodaków i osłodzenia cierpień” – pisze.
Na początku Towarzystwo utrzymuje Anna Sapieżyna (…). Większość środków Anna organizuje jednak dzięki swojej pomysłowości i pracowitości. Całymi dniami ślęczy przy krosnach, wyszywając, prześliczne skądinąd, makatki i serwetki, które kupuje sama królowa, więc są też obiektem pożądania paryskiej socjety. Zaczyna organizować wenty, na których różne towary sprzedają, jak wspomina książę Adam, zwerbowane „najpiękniejsze damy w Paryżu”.
Towarzystwo miesięcznie wydaje po kilkadziesiąt bonów obiadowych dla najbiedniejszych, kupuje leki, finansuje wizyty lekarskie, kupuje i bardzo skrupulatnie rozlicza buty, bluzy, płaszcze, a nawet gatki, których w kwietniu 1835 zakupuje dwie pary!
Izabela Dzieduszycka zmarła w dzień Bożego Narodzenia. Miała 92 lata.
zobacz więcej
Realizuje tylko najbardziej podstawowe potrzeby. Specjalną uchwałą z 1839 roku „postanawia nieudzielać wsparcia na podróże do wód tudzież ziomkom opuszczającym bez potrzeby zakłady i zrzekającym się dobrowolnie rządowego wsparcia”.
Im więcej księżna robi, tym większe zbiera cięgi (…) Krytyką specjalnie się nie przejmuje. Wenty organizuje do końca życia. Dosłownie. Umrze nagle, 24 grudnia 1864 roku, szykując charytatywny bazar świąteczny w Montpellier.
Księżna angażuje się nie tylko w pomoc najbiedniejszym. Zależy jej też, żeby, mówiąc dzisiejszym językiem, otworzyć francuski rynek sztuki dla polskich twórców. W 1832 roku otwiera pierwszy skromny salon, w już porządniejszym mieszkaniu przy rue Jacob.
W soboty o dziewiątej wieczorem przychodzą do niej politycy, dziennikarze, artyści. Jeden z pierwszych paryskich koncertów daje tu polistopadowy uchodźca Fryderyk Chopin. Bywają Mickiewicz, Słowacki, Norwid. Przychodzi trochę Francuzów: polityków, arystokratów, artystów z George Sand na czele. To ona właśnie nazwie Annę Regina Caeli – Królową Niebios. Dzięki salonowi księżnej polscy artyści dostają szansę na kontakt z potencjalnymi mecenasami, a sztuka emigracyjna na wyjście z getta.
Są też dni, gdy schodzą się tylko Polacy. Choćby Wielkanocna Niedziela. Od roku 1833, gdy do Paryża zjeżdża ostatecznie książę Adam, a rodzina wynajmuje bardziej reprezentacyjne mieszkanie w okolicach Luwru, ten dzień świętuje u księstwa do stu ziomków, jak nazywa się rodaków. Przychodzą, żeby przez chwilę poczuć się w domu. Pomodlić się przy święconym, zaśpiewać, przez chwilę udawać, że nic się nie stało.
Trzeba przyznać, że Anna i jej mąż są mistrzami w tym udawaniu. Rozpoczęcie bardziej „publicznego” życia znowu posuwa ich ku bankructwu (…).
Mniej więcej w tym czasie do akcji wkracza księżna Sapieżyna. Już wie, że nie przekona córki do powrotu. W 1834 roku sprzedaje więc Radzyń, zaczyna zarabiać na lokatach, nawiązuje współpracę z największymi europejskimi bankierami. I przysyła córce pieniądze. Sytuacja materialna państwa Czartoryskich poprawia się zdecydowanie. (…).
Gdy zaś w 1836 roku księżna Sapieżyna przenosi się do córki i zięcia do Paryża i zostaje ich „ministrem finansów”, rodzina wychodzi na prostą. W końcu znajdują mocno zrujnowany, ale przepiękny pałac na paryskiej Wyspie Świętego Ludwika. Anna Sapieżyna, głównie pod naciskiem córki, decyduje się go kupić dla Anny i Adama.
Remont pochłania majątek, ale efekt jest godny siedziby „niekoronowanego króla Polski”. W 1843 państwo Czartoryscy przenoszą się do pałacu miejskiego (po francusku „hôtel”) zwanego od nazwiska pierwszego właściciela „Lambert” (…).
Wręczył jednemu ze współbraci laskę grubą, mówiąc: „Daję ci moc nieposłuszną żonę do uległości tym kijem przyprowadzić”.
zobacz więcej
Hotel Lambert staje się symbolem Wielkiej Emigracji i ambasadą nieistniejącego kraju. Jego nazwę przyjmuje też stronnictwo konserwatywne, którym kieruje książę Adam Czartoryski. Jest pierwszym, lecz niestety nie ostatnim w historii, ośrodkiem polskiego uchodźstwa. Z jego tradycji czerpać będzie garściami kolejna wielka emigracja, ta, która w czasie drugiej wojny zgromadzi się wokół uchodźczych władz Rzeczypospolitej w Londynie, i ta skupiająca się wokół Maisons-Laffitte Jerzego Giedroycia.
Dom dla weteranów
Jednak Hotel Lambert to nie tylko polityka, która w tym domu jest domeną księcia i jego kancelarii. To również wielka machina dobroczynna zarządzana przez Annę przy pomocy matki, a potem córki Izy. W pałacu odbywają się imprezy mające otwierać kieszenie paryżan dla potrzebujących Polaków.
W latach pięćdziesiątych XIX wieku bale u Czartoryskich są ważnym wydarzeniem na mapie towarzyskiej stolicy Francji. Ale i inne spotkania, takie jak koncerty, spektakle teatralne czy słynne wenty, trafiają do kronik towarzyskich gazet. A księżna, którą jej własny mąż nazywa „uprzywilejowaną żebraczką”, nie ma skrupułów przy wyciąganiu pieniędzy od swoich gości. (…)
Hotel Lambert to również organizacja polskiej nauki i kultury. Z pałacu wywodzą się Polskie Towarzystwo Przyjaciół Postępu, Towarzystwo Naukowej Pomocy, Towarzystwo Literacko-Historyczne, Towarzystwo Politechniczne Polskie.
Temu miejscu (i pieniądzom Anny Sapieżyny) zawdzięczamy powstanie Biblioteki Polskiej w Paryżu, która w swojej XIX-wieczniej siedzibie funkcjonuje do dziś.
To Hotel Lambert stoi u podstaw budowy pierwszych polskich szkół na obczyźnie: Wyższej Szkoły Przygotowawczej na Montparnasse, Polskiej Szkoły w Lyonie, szkoły polskiej w Battignoles. I oczywiście Instytutu Panien Polskich. W 1844 księżna zakłada na terenie pałacu (potem jej matka dokupuje kamienicę obok) szkołę, która ma kształcić dziewczęta z Polski i te, które żyją na emigracji. Księżna definiuje szkołę jako miejsce, które ma zapewnić krajowi „zdolne nauczycielki i że język polski ma w niej zajmować pierwsze miejsce”. (…)
W jej władzach zasiada Klementyna z Tańskich Hoffmanowa, prawa ręka Czartoryskiej, wybitna edukatorka i chyba pierwsza Polka, której udaje się utrzymywać z pisania. zięki zdobytym przez księżną dotacjom francuskiego rządu i własnym pieniądzom udaje się zgromadzić wyśmienitą kadrę, a panny mogą uczęszczać na wykłady na Sorbonie. Niektóre z nich będą zresztą kontynuowały studia właśnie na tej uczelni. Inne wracają do rozbiorowej Polski i prowadzą własne szkoły, zazwyczaj pamiętając o wpojonej im misji. Wiele z nich, jak Marcelina z Dąbrowskich Rościszewska, dyrektorka płockiej szkoły, bohaterka walk 1920 roku, którą osobiście odznaczy Józef Piłsudski, już w wolnej Polsce będzie kłaść podwaliny pod nowoczesną edukację.
Za życia Anny Czartoryskiej instytut kształci około 50 panien rocznie. Gdy już po jej śmierci utraci dotacje państwowe, ograniczy się do kilkunastu. Zdąży wyedukować 800 dziewcząt. W 1899 roku zostanie zamknięty.
Wciąż działa natomiast największe dzieło księżnej Anny, założony w 1846 roku Dom Świętego Kazimierza. Jedyna poza Biblioteką Polską instytucja stworzona przez Wielką Emigrację, która istnieje do dziś. (…)
To duży dom na zielonych przedmieściach Paryża. Jedno skrzydło przeznaczone jest dla 70 dzieci, drugie dla 22 weteranów, którzy nie mają gdzie dożyć swoich dni. Mogą tu przebywać pod warunkiem przestrzegania surowego regulaminu, który zakłada, że „wizyty pań przyjmowane będą wyłącznie tylko w rozmównicy przy furcie, a w pokojach swych nie powinni mieć ani wina, ani żadnych wódek”.
Z czasem zakład świętego Kazimierza, jak większość instytucji założonych przez Annę, zyska status instytucji publicznej. Dzięki temu przetrwa i czasy komuny paryskiej, i kolejnych wojen. Zawsze prowadzą go polskie siostry (pierwsze były szarytki – przyp.red.) i wspiera polska diaspora. W 1933 roku na rzecz zakładu daje koncert Jan Paderewski. Gra w salonie Herkulesa w Wersalu i jest to pierwszy koncert zagrany tu od czasów Ludwika XVI!
Z czasem w zakładzie jest coraz mniej dzieci, a coraz więcej weteranów. Ostatnie lata życia przeżywa tu Cyprian Kamil Norwid, przyjęty 8 lutego 1877 roku jako weteran numer 131. Właśnie tutaj napisze Assuntę czy Milczenie. (…)
Dziś wśród 24 starszych pensjonariuszy przeważają Francuzi. Jest jednak kilku Polaków. Jeden z nich, zasłużony działacz emigracyjny, dziennikarz Radia Wolna Europa, autor bloga, mówi o sobie, że też jest weteranem. Weteranem „zimnej wojny”. Oczywiste jest więc, że na końcówkę swojej drogi wybrał dom dla polskich weteranów. Żywy pomnik Anny z Sapiehów Czartoryskiej.
– Zofia Wojtkowska
Fragmenty drukujemy za zgodą wydawcy. Śródtytuły pochodzą od redakcji. Zdjęcie autorki: materiały prasowe wydawnictwa.