„Inteligencja to zdolność do rozwiazywania problemów, uczenia się z doświadczeń i wykorzystywania ich do rozwiązywania kolejnych problemów” – twierdzi inny specjalista, prof. Detlef Rost, dawniej na uniwersytecie w Marburgu, dziś w Southwest University Chongqing w Chinach (co dla mnie potwierdza jego własną inteligencję, jeśli ją definiować: zawsze wiedz, skąd wieje wiatr w twoje żagle), od lat zawodowo zajmujący się zagadnieniem inteligencji. Naukowcy tacy jak on przez wiele poprzednich lat stworzyli wiele różnorodnych testów „mierzących inteligencję”. Czyli potencjał językowy i matematyczny danego człowieka, jego świadomość przestrzenną, szybkość obróbki dowolnego typu informacji przez mózg w celu wyciągnięcia wniosków etc.
Wielość testów de facto obrazuje wielość konkurujących ze sobą szczegółowych definicji inteligencji. Wszystkie one jednak starają się określić IQ (skrót od ang. intelligence quotient), czyli iloraz inteligencji. W najpowszechniej dziś stosowanej metodzie pomiaru, średnie IQ dla naszego kręgu cywilizacyjnego to 85-115. Jednak już w 2018 roku pojawiła się analiza około 730 000 wyników testów IQ przeprowadzona przez naukowców z Centrum Badań Ekonomicznych im. Ragnara Frischa w Norwegii. Jej wyniki wskazały, że trend wzrostowy w testach IQ w XX wieku (zwany efektem Flynna, od swego odkrywcy prof. Jamesa Flynna) nagle się skończył. Trwał ów efekt dla wszystkich roczników urodzonych od 1900 do 1975 roku i oznaczał szybki wzrost ilorazu inteligencji w tempie około 3 punktów IQ na dekadę. Zwrot efektu Flynna nastąpił dla kohort urodzeniowych po 1975 roku i dziś sytuacja jest dramatycznie odwrócona: tracimy średnio ok. 7 punktów IQ na pokolenie. Co jednak ciekawe, raczej nie ubywa drastycznie tych 2 proc. populacji, która ma IQ powyżej 130.
Może czas na weryfikację testów? Tłuczenie termometru w sytuacji gorączki mamy już przećwiczone na tylu polach, że jedno mniej, jedno więcej… Aczkolwiek jeszcze do tego wrócę, bo pole badań nad inteligencją jest dziś w dużej mierze okupowane przez krytyków testów IQ – w zasadzie wszystkich wykorzystywanych, a nawet takich, których jeszcze nie opracowano. IQ jest tylko jednym z testów zdolnych ocenić potencjał intelektualny człowieka. Jego absolutyzacja jest dziś dla nauki takim samym mitem, jak to, że gra w szachy znamionuje lub rozwija inteligencję. Zanim zaczniemy zatem korelować z IQ zamiłowanie do nocnej pracy, mocnej kawy, czerwonego wina czy zapominania o bzdurach, warto zrozumieć, że korelujemy liczbę, dla której w 1989 roku zniknęła kategoria w Księdze Rekordów Guinnessa „ze względu na niedostateczną miarodajność testów IQ oraz tym samym niemożność wskazania pojedynczej osoby o najwyższym IQ”.
Według prof. Rosta, a za Raymondem Cattellem (który zaproponował to już w 1963 roku), istnieją dwie podstawowe składowe inteligencji. Pierwsza jest to tzw. inteligencja płynna czy podstawowa. Służy rozwiązywaniu zupełnie nowych problemów. Pozostaje ona na niezmiennym poziomie odkąd skończymy jakieś 15-16 lat. Druga składowa jest określana jako „wykrystalizowana” i jest znacznie bardziej plastyczna od podstawowej. Dzięki niej rozwiązujemy problemy korzystając z pamięci i wcześniej nabytej wiedzy. To na nią wpływają rozwijająco lub „zwijająco” edukacja i trening. Profesor uważa jednak, że ona się rozwija w dobrze opracowanych, normalnych programach edukacyjnych i nie ma potrzeby powoływania do istnienia jakichś specjalnych, dla dzieci wyjątkowo inteligentnych. Ich wprowadzanie pokazuje po prostu, że szkoła sobie nie radzi. Jest to zgodne z wynikami badań wskazującymi, że zarówno wspomniany wyżej efekt Flynna, jak i jego dramatyczne odwrócenie się w ostatnich dekadach dotyczy owej inteligencji „płynnej”, nie zaś „skrystalizowanej”.