Tak się składa, że obaj uczestniczyliśmy ostatnio w dyskusji na temat „Eleutherii”. Jeden z rozmówców prezentował pogląd, który można by streścić słowami: „Cóż po Beckecie w czasie marnym?”. Krótko mówiąc, że pełna znaczeń i wysublimowana twórczość tego autora nie przystaje do czasów popkultury, tymczasem pan przekonywał, że nie jest aż tak źle. Czy imię „wyznawców” Becketta, do których i pan się zalicza, wciąż brzmi legion?
Nie wiem, nie robiłem badań socjologicznych, a tym bardziej statystycznych. Wiem jednak, że – przynajmniej na Zachodzie – dramatopisarstwo Becketta cieszy się nieustannym zainteresowaniem i ogromnym powodzeniem. Nie tak dawno – uwaga: na Broadwayu! – powstała rewelacyjna inscenizacja „Czekając na Godota”, w dodatku z udziałem gwiazd brytyjskiej sceny, takich jak Ian McKellen i Patrick Steward. To nie schodziło z afisza bodaj przez dwa miesiące i było grane codziennie przy kompletach, a bilety były bardzo drogie.
Według mnie z teatrem Becketta jest podobnie jak ze szlachetną muzyką. To są rzeczy tak dobrze wymyślone i napisane, że – jeśli tylko precyzyjnie się je wykona – sukces jest murowany. Różnica między teatrem anglosaskim a naszym (niestety niemądrze naśladowniczym i nierozumnie „zaangażowanym”) polega na tym, że tam stawia się przede wszystkim na kunszt – na perfekcję wykonania, na sztukę słowa, na wdzięk, humor i wzruszenie – a u nas głównie, jeśli nie wyłącznie, na autolans reżysera, który z reguły jest niewykształcony i niezdolny, ale uważa, że zjadł wszystkie rozumy i chce za wszelką cenę „zaistnieć”. Niestety jego inwencja sprowadza się na ogół do gestu Herostratesa, czyli do aktu destrukcji, żałosnego obrazoburstwa, słowem: do wywołania skandalu.
I jeszcze jedna uwaga: dramaty Becketta okazały się tak uniwersalne, tak głęboko osadzone w europejskiej tradycji (mimo swego pierwotnego nowatorstwa), że obecnie patrzy się na nie tak, jak na wielkie dzieła klasyczne. Beckett nie potrzebuje ani uwspółcześniania, ani reinterpretacji, ani tego, by za jego pomocą objawiać nam jakieś nieodkryte prawdy. Becketta trzeba po prostu mistrzowsko, a przynajmniej jak najrzetelniej wykonywać. A następnie czerpać przyjemność z nienagannej formy i poezji – poezji najwyższej próby, łączącej smutek z humorem, i piękno z goryczą poznania.