Historia

Nie mogła nikogo zmusić ani nikomu nakazać pracy, za którą groziła śmierć. Siostra generał

Matka Matylda nigdy po wojnie nie wracała do historii ratowania Żydów. Uważała, że to rozdział zamknięty, do którego nie należy wracać. Trzeba było pomagać, więc pomagała – wraz z siostrami.

Hoża 53. Ten warszawski adres jest już na zawsze zapisany w niebie. Oznacza miejsce, gdzie z piekła wojny i zagłady wchodziło się do „nieba” właśnie – nieba ratunku, bezpieczeństwa, serdeczności. Zakonnice ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi nie odmawiały pomocy nikomu, nie zamykały bramy, otaczały opieką każde dziecko – zwłaszcza żydowskie, często zagłodzone i zaszczute, skazane na śmierć za samo istnienie. Siostry pod kierownictwem Matyldy Getter „Matusi” dokonywały cudów i wspinały się na szczyty odwagi, a nawet brawury – czy może po prostu człowieczeństwa.

W sterroryzowanym śmiercią, strachem, głodem i codziennymi aresztowaniami społeczeństwie nie było o to łatwo, ale jednak zdawało ono egzamin. Nie było strukturalnej kolaboracji z Niemcami, obowiązywały konspiracyjne zasady Polskiego Podziemnego Państwa i jeśli nawet były haniebne przykłady ich łamania, to były także spektakularne przykłady kar wykonywanych przez to Podziemne Państwo.

Trudno dzisiaj zrozumieć, że trzy ćwierci wieku później w świecie dominuje narracja, w której uratowane niegdyś żydowskie dzieci nie mają już nic do powiedzenia, bo najważniejsze stają się głoszone przez ich potomków oskarżenia o rzekomą współpracę Polaków z niemieckim okupantem w dziele mordowania żydowskich współobywateli, a co najmniej o obojętność i żądzę grabieży. Co się stało z niezliczoną ilością świadectw życia tamtego czasu, także świadectw żydowskich? Co uruchomiło ten nurt rewidowania historii, której uczestnicy już w większości odeszli, a najmłodsi spośród nich dożywają dziś dziewięćdziesiątki? Jakie żądze, żale czy poszukiwania?

Książka „Uratować tysiąc światów” znanej publicystki i biografki Aliny Petrowej-Wasilewicz przybliża nie tylko postać niezwykłej zakonnicy Matyldy Getter „Matusi” i jej sióstr w zakonie oraz duchownych i świeckich współpracowników, ale pokazuje też cały straszliwy kontekst tamtych czasów i to oczami świadków. Autorka ma dla czytelników osobistą niespodziankę – wychowana na bułgarskiej ziemi w tradycji polskiego patriotyzmu odkrywa w dokumentach rodziny zamieszkałej niegdyś w Warszawie przy Żelaznej 95 świadectwo współpracy swojej polskiej babci z m. Matyldą Getter – z roku 1918. To też jest historia! Fragmenty książki drukujemy za zgodą wydawnictwa Esprit.
Tablica nagrobna matki Matyldy Getter na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie. Fot. PAP/Radek Pietruszka
Z dokumentów i świadectw nie dowiemy się, kiedy przełożona generalna Ludwika Lisówna i przełożona warszawskiej prowincji Matylda Getter (Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi – przyp.red.) porozumiały się, jak będzie wyglądać ich współpraca w ratowaniu zagrożonych całkowitą zagładą współobywateli. Obie matki kontaktowały się ze sobą bezpośrednio po wycofaniu się Armii Czerwonej i zajęciu przez Niemców w roku 1941 wschodnich terenów Polski okupowanych od roku 1939 przez Rosjan. (…). Zarówno dla niej, jak i dla Matki Matyldy było oczywiste, że trzeba zorganizować pomoc dla Żydów, tak samo jak oczywiste było, że trzeba zaopiekować się sierotami, starcami, wypędzonymi, więźniami politycznymi.

Ta działalność różniła się jednak od pozostałych. (…) Zagłada miała postać zaplanowanej drobiazgowo akcji i niosła ze sobą przewyższające wszystko zagrożenie. Gotowość na śmierć.

Gra z Panem Bogiem

Każda osoba, która się w tę pomoc angażowała, musiała zadać sobie pytanie, czy jest gotowa. Czy ma prawo podejmować takie ryzyko, które dotyczy nie tylko jej osobiście, ale może narazić całą wspólnotę? Jaka jest wola Boża w tym wypadku, czy mam ratować, czy zatrzasnąć drzwi przed wołającym o ratunek, żeby nie narażać pozostałych? Straszliwy dylemat sumienia.

Przełożona prowincji odpowiadała przecież za wszystkich, musiała ważyć wszystkie „za” i „przeciw”. Do ciężaru odpowiedzialności za zakonnice, podopiecznych, prowadzone dzieła, dochodził ciężar świadomości, że za pomoc Żydom zapłacą wszyscy mieszkańcy domu, w którym ta pomoc zostanie udzielona, zgodnie z niemiecką zasadą odpowiedzialności zbiorowej.

Gdyby przeżyli, to byłbym dzisiaj z medalem Yad Vashem...

Co można zobaczyć na wystawie, na której padły mocne słowa wicepremiera Piotra Glińskiego?

zobacz więcej
Matka musiała zapewne długo, długo modlić się i rozważać, czy ma do tego prawo. „Kto przyjmuje jedno z tych dzieci w imię moje, Mnie przyjmuje” – nie mogła wciąż nie przypominać sobie najważniejszego dla zgromadzenia fragmentu Ewangelii według św. Mateusza, który był streszczeniem charyzmatu całej wspólnoty Rodziny Maryi. Czy Matusia wadziła się z Bogiem? Czy ostatecznie powiedziała Mu: „Wypełnię Twoją wolę, ale błagam, niech czuwa nad nami Twoja Opatrzność”? Tego się nie dowiemy, Matka zawsze ukrywała swój wewnętrzny świat. Decyzja zapadła i nie podlegała dyskusji. Jej realizacja wymagała jednak wyjątkowego hartu ducha i samozaparcia. Matusia podjęła szaloną grę z Panem Bogiem.

Perfekcyjne zarządzanie

Decyzja o ratowaniu każdego z żydowskich współobywateli, który zwracał się po pomoc, zawierała w sobie element szalonego ryzyka, pewne jest jednak, że w tym szaleństwie była metoda. Wybitna organizatorka, której powołaniem było przywracanie porządku i harmonii, musiała dobrze te działania zorganizować.

Nakaz ratowania był niezwykle trudnym do wykonania zadaniem. Trzeba było opracować logistykę, zorganizować perfekcyjną akcję ukrywania, przygotować do tego większość włączonych w nią domów prowincji warszawskiej i lwowskiej. (…) Matusia takie warunki stworzyła.

Zarządzała czterdziestoma domami, w tym dwudziestoma sierocińcami, z których wiele, tak jak Kostowiec, leżało na uboczu, w otoczeniu parków, na dużych działkach z sadami, warzywnikami, szopami, budynkami gospodarczymi przeznaczonymi dla domowego inwentarza, z zakamarkami w piwnicach i warsztatach, wreszcie z klauzurą, do której dostęp miały wyłącznie zakonnice, a także z infirmeriami, w których leczyli się chorzy i które Niemcy skrzętnie omijali, gdyż panicznie bali się chorób zakaźnych.

Ponadto każdy usytuowany poza miastem dom zgromadzenia produkował własną żywność – warzywa i ziemniaki, jajka, mleko, kaszę, których nigdy nie starczało dla wciąż powiększającej się gromady dzieci i młodzieży, ale które choć częściowo zaspakajały ich potrzeby.
Lato 1939. Siostry Franciszkanki Rodziny Maryi z domu prowincjalnego we Lwowie przy kopaniu rowów obronnych na wałach Mościckiego. Fot. NAC/IKC
I co najważniejsze, Matusia miała sztab niezwykle ofiarnych, zdyscyplinowanych sióstr, twardych, zaprawionych w zmaganiach z przeciwnościami, samodzielnych i pomysłowych, przywykłych do wyrzeczeń i ascezy, głęboko wierzących. Były to wierne i lojalne współpracownice, na które mogła liczyć i którym mogła bezgranicznie ufać. To z nimi koordynowała swoje działania, wiedząc, że jeśli tylko powierzy im żydowskie dziecko lub osobę dorosłą, może być spokojna o los uciekiniera. Mogła być pewna, że przełożona domu, do którego trafi szukający ocalenia człowiek, zaopiekuje się nim najlepiej, jak potrafi, i wykorzysta swoją inwencję i konsekwencję w działaniu, zachowując przy tym zimną krew.

Wiem, że siostra się zgodzi

„Ćwiczyć zwłaszcza trzeba nowicjuszki w gruntownej pokorze, prostocie, posłuszeństwie” – czytamy w regule zgromadzenia. Posłuszeństwo, obok czystości i ubóstwa, jest cnotą kształtującą zakonnicę czy zakonnika. Życie wspólnoty zakonnej opiera się na posłuszeństwie, wspólnota Kościoła zbudowana jest na fundamencie autorytetu i posłuszeństwa. (…) Jednak przełożony, posiadający ogromną władzę i uprawnienia w stosunku do podwładnego, nie ma prawa do jednego – nie może wydać polecenia, którego wykonanie grozi śmiercią. Władza przełożonego tu się kończy – takiemu poleceniu podwładny ma prawo odmówić.

Dzieci okupowanej Warszawy

Katowano oraz zabijano małych szmuglerów i złodziei, którzy kradli, by ratować od głodu siebie i swoich bliskich. Szczególnym okrucieństwem wykazywali się wobec nich Bahnschutze, strażnicy kolejowi.

zobacz więcej
Wszystkie siostry doskonale znały te zasady. I Matka Matylda musiała działać, w pełni respektując wolną wolę współsióstr. W tym jednym wypadku nie mogła, nie miała prawa, niczego im narzucić, bo jej władza traciła moc.

Siostrze Ludwice Peńsko, wychowawczyni w Domu Dziecka w Płudach, w którym przechowano kilkadziesiąt żydowskich dzieci oraz osoby dorosłe, powiedziała: „Wiem, że siostra otoczy opieką wszystkie dzieci (…). Nie mogę nikogo zmusić ani nakazać pracy, gdzie w każdej chwili grozi śmierć. Wiedziałam, że siostra się zgodzi”.

Na przestrzeni długich lat Matka Matylda stała się wytrawnym znawcą ludzkiej natury i duchowości. Wiele osób wspomina jej wnikliwe spojrzenie, bezbłędną i błyskawiczną ocenę ludzi. Jako przełożona musiała wiedzieć, na ile dojrzałe duchowo są jej współsiostry, czy są gotowe złożyć z siebie ofiarę, by ratować zagrożonych śmiercią.

Zadanie ukrywania Żydów prawdopodobnie powierzała tym najdojrzalszym, gotowym przyjąć najtrudniejsze zadania, heroicznie ufającym Bogu, ale właśnie takim osobom powierzała też kierownicze funkcje w domach zgromadzenia.

Ratujemy człowieka

Czy były wątpliwości i opór wobec decyzji przełożonych? Były. Były zakonnice wątpiące, czy wolno podejmować tak wielkie ryzyko. Matka Janina Kierstan zwraca uwagę, że to naturalne, że takie wątpliwości się pojawiały. Przecież zagrożenie było realne, niemieckie rewizje były nieodłącznym elementem okupacyjnej codzienności, a polscy szantażyści też krążyli wokół sierocińców i nachodzili siostry, grożąc im doniesieniem.

Sekretarka Matusi z czasów okupacji, s. Teresa Gober, pisze we wspomnieniach, że zarzucano Matce Matyldzie, iż ratuje Żydów, narażając siostry i pracę całych zakładów. Na to Matka odpowiadała: „Ratujemy człowieka”. Argumentowała, że dzięki tej postawie Bóg uchroni ludzi i dzieła sióstr przed większymi niebezpieczeństwami (…). Ponad sto dwadzieścia sióstr powiedziało „tak”. Co dziesiąta franciszkanka Rodziny Maryi.
Trzy domy zgromadzenia – przy ulicach Żelaznej, Wolności i Zakroczymskiej – sąsiadowały z murami getta. Fot. Archiwum Głównego Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi, Warszawa, Żelazna 97
Warto przypomnieć – przy tej „robocie” drobiazgowo przestrzegano zasad konspiracji. Wiedziało o niej tylko ścisłe grono osób bezpośrednio zaangażowanych w jej wykonywanie, pozostałe siostry, także dla ich bezpieczeństwa, nie były świadome tej działalności, choć mogły się jej domyślać (…).

Matusia była świadoma, że trzeba było wspierać siostry przeżywające wątpliwości i kryzysy. Któregoś dnia przed wyjazdem do Płud z dzieckiem o „złym wyglądzie” przyszła do Matki Matyldy s. Janina Kruszewska. „«Matusiu, strasznie się boję, na Dworcu Gdańskim Niemcy zaostrzyli kontrolę pasażerów». «Zobacz, jakie to dziecko ma piękne oczy»” (TAF 4,s. 43) – odpowiedziała Matusia i jej słowa sprawiły, że na siostrę spłynął całkowity spokój.

Nie można było inaczej się zachować. Matusia robiła to, co powinna robić. A Pan Bóg?

Gdy Niemcy wpadli na trop pochodzącej z Kalisza Janiny Dawidowicz, trzeba było ją błyskawicznie przenieść z Płud do domu w Łomnie. Matka Matylda zadzwoniła do s. Tekli Budnowskiej. „Czy przyjmie siostra błogosławieństwo Boże?” – spytała i była to zaszyfrowana informacja: „Czy przyjmie siostra kolejne żydowskie dziecko?”. Odpowiedź była oczywista.

Losowo i systemowo
Nie wiadomo, jak i kiedy pierwsze żydowskie dziecko trafiło do domu Rodziny Maryi. Wiadomo natomiast, że były dwa sposoby, by znaleźć się pod opieką sióstr. Można je określić tak: „losowy” oraz „systemowy”.

System działał dzięki osobom i instytucjom, z którymi Matka wcześniej ustaliła tryb postępowania i była w stałym kontakcie. Siostra Frącek opisuje dramatyczne sytuacje, które doprowadzały zagrożone dzieci do klasztornych furt (TAF 1, s. 290).

Do domu w Płudach przerzuciła przez płot swoje niemowlę matka prowadzona z grupą Żydów na egzekucję do Henrykowa. Tu trafiła też Danuta Rajska przywieziona w worku. Do sierocińca we Lwowie sześcioletnią dziewczynkę przyprowadził ojciec franciszkanin, a do domu Opatrzności Bożej przy ulicy Chełmskiej w Warszawie córeczkę zamordowanych rodziców przywiózł rolnik spod Łowicza. Siostry przygarnęły też dziewczynkę, która błąkała się po polach, a jej domem była psia buda. Ojciec innej dziewczynki otruł się, a matka walczyła o byt, pracując dorywczo (TAF 4, s.


Trzy domy zgromadzenia – przy ulicach Żelaznej, Wolności i Zakroczymskiej – sąsiadowały z murami getta. To bardzo ułatwiało ukrywanie uciekinierów w pierwszym etapie ich przerzutu, gdyż zwłaszcza pod tym pierwszym adresem można było znaleźć przynajmniej chwilowe schronienie, by później wędrować dalej, dzięki długiemu łańcuchowi ratowników.

Tu, na Żelaznej, ukrywano trzyletnią dziewczynkę z hebrajskim tatuażem na ciele, która została znaleziona w norce pod chodnikiem. Czteroletniego chłopca, syna inżyniera Mieczysława Rynga, przyniósł gestapowiec przekupiony dolarami w złocie (TAF 4, s. 46). Dzieci. Były wśród nich Jasia przyprowadzona przez policjanta, siedmioletnia Inka Szapiro wyprowadzona z getta przez jej opiekunkę Anielę Domanusową. (…) Były też dzieci, które w poszukiwaniu ratunku same udawały się do klasztorów.

20 na 120

(…) Całą logistyką, planowaniem, ratowaniem, szukaniem rozwiązań awaryjnych w sytuacjach kryzysowych zarządzała Matusia. To ona decydowała, komu przekaże pod opiekę dziecko lub osobę dorosłą. W pamięci musiała przechowywać gigantyczny rejestr osób i adresów, które bez obawy mogła włączyć w akcję. Była jak generał nad mapą, jak szachista planujący posunięcia wiele ruchów do przodu.
Lata 30. Dzieci polskie z Niemiec na koloniach letnich nad Bugiem pod opieką zakonnic ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi. Autorem zdjęcia jest Dembek E., Ostrów Mazowiecka. Fot. NAC/IKC
Szacuje się, że większość dzieci, mniej więcej trzy czwarte, trafiało do domów zgromadzenia. Częstym przystankiem na czas zagrożenia był szpital przy ulicy Płockiej, gdzie pracowały trzy siostry z Rodziny Maryi.

Dzieci i dorosłych Matka Matylda przekazywała także bezpośrednio zaufanym rodzinom. Przykładem może być oddanie pod opiekę państwu Olizarom i Żarynom, zamieszkałym w Szeligach pod Warszawą, żydowskiego małżeństwa – uciekinierów z lwowskiego getta.

Siostra Frącek wylicza osoby, które ukrywały dzieci – między innymi inżyniera Grigoriewa z Milanówka, który w skrytce pod sufitem dał schronienie dwóm żydowskim dziewczynkom, czy Klementynę Miaśkiewicz, matkę s. Stefanii ze zgromadzenia (TAF 1, s. 295).

(…) Siostra Antonietta Frącek opracowała szczegółowe statystyki. W czasie okupacji liczba dzieci w sierocińcach wzrosła z trzech tysięcy pięciuset do pięciu tysięcy pięciuset podopiecznych. Trzeba było znaleźć miejsce dla dwóch tysięcy dzieci!

Matka Matylda uruchomiła w czasie okupacji trzynaście nowych placówek, ale to nie zaspakajało potrzeb. Toteż prowadzone przez siostry domy pękały w szwach.

Oaza w okupowanej Warszawie, czyli... szpital zakaźny

Pomagali w ucieczce więźniom Pawiaka. W prosektorium produkowali broń, którą przerzucali do getta i oddziałów partyzanckich.

zobacz więcej
W domu Opatrzności Bożej na Chełmskiej w Warszawie na sto czterdzieści dziewcząt dwadzieścia było Żydówkami, w Łomnie, w powiecie Turka, proporcje były 120/26. W Kostowcu 100/10–15, na Żelaznej 120/20, w Płudach 180/40 (ponadto ukrywało się tu dziesięciu dorosłych), w Domu Dziecka „Zosinek” w Międzylesiu 80/17, w dwóch domach w Aninie 40/20, w Bożyczynie na Tarchominie 130/20 chłopców, w Markach pod Warszawą 160/17.

Zwłaszcza w niewielkich domach, gdy liczba dzieci żydowskich sięgała połowy wszystkich podopiecznych, ukrywającym się młodym uciekinierom trudniej było „zniknąć” w grupie polskich rówieśników. Prawdopodobieństwo dekonspiracji było tam znacznie większe.

Spojrzenie zza muru

Zofia Szymańska, współorganizatorka i naczelna lekarz Centosu (Centrala Towarzystw Opieki nad Sierotami – żydowska organizacja działająca w Polsce w okresie międzywojennym) wspomina: „Zgromadzenie Rodziny Maryi za przyczyną matusi Getter uratowało kilkaset żydowskich dzieci. Matusia nigdy w ciągu długich rozmów ze mną nie podkreślała tego faktu, uważała to za zupełnie naturalne”.

W innym miejscu dr Szymańska pisała: „Nie było domu dziecka, ani jednej placówki zakonnej, która by nie przytuliła kogoś i nie okazała mu pomocy często graniczącej niemal z zuchwałością. Matka była nieustraszona. Słuchy o tym dochodziły mnie już w getcie. Przez mur siostra Gołębiewska i inne z Centosu pracownice były w stałym kontakcie z Matyldą Getter i od czasu do czasu udało im się kogoś ocalić od zagłady. Matka Matylda, wówczas około osiemdziesięcioletnia staruszka, była uosobieniem jasności umysłu, trafności sądu, inteligencji, znajomości natury ludzkiej. W swym długoletnim życiu tyle widziała i przeżyła, była świadkiem tylu wzlotów i upadków, tylu niespełnionych życzeń, niezaspokojonych ambicji ludzkich, że mogła śmiało powiedzieć »Nic, co ludzkie, nie jest mi obce«. Cechowało ją niezmierne zrozumienie potrzeb ludzkich i wielka dla nich wyrozumiałość. Kochała ludzi i jej potrzebą było przyjście im zawsze z pomocą”.

Ponad podziałami

Wspominając Irenę Sendlerową, która wyszukiwała bezpieczne miejsca dla osób wyprowadzanych z getta, warto zwrócić uwagę, że w dziele ratowania żydowskich współobywateli tworzyło się między ratownikami porozumienie ponad podziałami.
W roku 1985 Matka Matylda została pośmiertnie uhonorowana tytułem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Fot. Archiwum Głównego Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi, Warszawa, Żelazna 97
Społecznica, socjalistka o lewicowych poglądach, która całe życie nie identyfikowała się z Kościołem, bez najmniejszych oporów współpracowała z katolicką zakonnicą. I wzajemnie – przełożona prowincji zgromadzenia zakonnego nie miała najmniejszych oporów, by darzyć najwyższym zaufaniem osobę o lewicowym światopoglądzie. Osoby zaangażowane w dzieło ratowania istnień ludzkich łączyło głębokie przekonanie, że trzeba zjednoczyć wszystkie siły, aby uratować ich jak największą liczbę. „Ratujemy człowieka” – mówiła Matka Matylda.

***

W roku 1985 Matka Matylda została pośmiertnie uhonorowana medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Medal odebrała w Yad Vashem w Jerozolimie w roku 1986 ówczesna przełożona generalna, m. Gabriela Danuta Janczewska. 24 marca 2021 roku „za bohaterską postawę i niezwykłą odwagę wykazaną w ratowaniu życia Żydom podczas drugiej wojny światowej, za wybitne zasługi w obronie godności, człowieczeństwa i praw ludzkich” prezydent Andrzej Duda odznaczył Matkę Matyldę Getter Krzyżem Wielkim Odrodzenia Polski.

Matka Matylda nigdy po wojnie nie wracała do historii ratowania Żydów. Uważała, że to rozdział zamknięty, do którego nie należy wracać. Trzeba było pomagać, więc pomagała – wraz z siostrami.

– Alina Petrowa-Wasilewicz

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Alina Petrowa-Wasilewicz „Uratować tysiąc światów”
Tytuł i śródtytuły od redakcji; zdjęcie autorki PAP/Rafał Guz
Zdjęcie główne: Lata 30. Dzieci polskie z Niemiec na kolonii letniej nad Bugiem pod opieką sióstr ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi. Autorem zdjęcia jest Dembek E., Ostrów Mazowiecka. Fot. NAC/IKC
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.