Dzieci okupowanej Warszawy
piątek,
28 maja 2021
Odegrały ważną, nie do końca jeszcze ocenioną rolę w okresie okupacji niemieckiej i sowieckiej. W przeciwieństwie do dorosłych, pozbawione były uczucia strachu, podejmowały się zadań często przekraczających wyobraźnię starszych, bardziej doświadczonych osób. Były ranne, okaleczane, torturowane, ginęły. Nikt dokładnie nie policzył, ile polskich dzieci straciło życie w latach 1939-1945.
Według obliczeń pracowników Zarządu Miejskiego, w sierpniu 1939 roku w Warszawie mieszkało 1 307 800 osób, w tym 927 200 Polaków i 386 600 Żydów. Dzieci i młodzież do lat 19 stanowili ponad jedną trzecią ludności miasta.
Okupant wprowadził system kartkowy, wykazujący od października 1939 roku do maja 1940 roku stan zarejestrowanych mieszkańców od 1 277 654 do 1 316 194 (najwięcej, 1 340 857, wydano przydziałów kartkowych na chleb w grudniu 1939 r.). Prasa niemiecka podała informację, że 1 czerwca 1940 roku w Warszawie mieszkało 1 306 950 osób. Ze sprawozdań działającej w konspiracji Delegatury Rządu na Kraj wynika, że w grudniu 1940 roku zamieszkiwało okupowaną stolicę 1 355 tysięcy osób, w tym 402 tysiące Żydów.
Niewiele te wszystkie obliczenia, przeprowadzane skrupulatnie szczególnie przez Niemców, różnią się między sobą. Nie wymieniają tylko liczby dzieci i młodzieży.
Żebry, szaber i kradzieże
Okupacyjne dzieciństwo oznaczało znaczne rozszerzenie obowiązków nieletnich, przede wszystkim pracę zarobkową, szmugiel i kradzieże, a także opiekowanie się rodzeństwem oraz całą rodziną, w wielu przypadkach pozbawioną ojców, poległych lub przetrzymywanych w niemieckich obozach i więzieniach.
Na ich użytek mama zawsze gotowała w domu w dużych ilościach fasolę. Potem przestudzoną pakowała do torebek.
zobacz więcej
Powszechnym zjawiskiem w okupowanej Warszawie były żebrzące dzieci. „Nowy Kurier Warszawski”, dziennik wydawany pod kontrolą niemiecką, popularnie zwany szmatławcem, pisał w połowie grudnia 1941 roku: „6-letni człowiek kuli się w załomie muru, u skraju chodnika, na mrozie, śniegu i w błocie. Ma na sobie strzępy lichej odzieży i podarte kapcie. Jedyną rzeczą, jaka go grzeje, jest przemarznięte ciałko innego, 3-letniego chłopca, którego trzyma na kolanach”.
Problem usiłował rozwiązać Polski Komitet Opiekuńczy, zwracając się do władz niemieckich o zorganizowanie pomocy dla dzieci-żebraków i powołanie zakładów opieki zamkniętej dla tych małoletnich. Niemieckie władze zamierzały zlikwidować żebractwo siłami policyjnymi, co zakończyłoby się tragicznie dla dzieci. Ostatecznie przystały na projekt Wydziału Opieki Społecznej Zarządu Miejskiego zbadania problemu żebractwa. W drugiej połowie stycznia 1942 roku, przy temperaturze minus 17 stopni Celsjusza, karetki sanitarne Zarządu Miejskiego pozbierały z warszawskich ulic 93 żebrzących nieletnich i przewiozły do Domu Rozdzielczego przy ul. Przebieg. Wśród nich było 47 dzieci chrześcijańskich i 49 żydowskich. Zostały wykąpane, nakarmione i ubrane w czyste, ciepłe rzeczy. Dzieci żydowskie zostały zabrane przez Janusza Korczaka i umieszczone w zakładzie w getcie przy ul. Zegarmistrzowskiej.
Pracownicy Wydziału Opieki przeprowadzili ankietowe badanie żebrzących chrześcijańskich małoletnich. Wykazało, że pochodzili z rodzin wielodzietnych, w większości byli bez ojców, którzy albo polegli w kampanii wrześniowej czy zmarli w innych okolicznościach, albo wywieziono ich na roboty do III Rzeszy i do obozów koncentracyjnych. Część mężczyzn była niezdolna do pracy, porzuciła rodziny lub pozostawała bezrobotnymi. Ciężar utrzymania rodzin, zapewnienia im podstaw egzystencji spadł na dzieci.
Żebrzące dzieci były najsilniejszymi w rodzinie. Po badaniach okazało się, że ich średnia niedowaga wynosiła około 9 kilogramów, prawie wszystkie miały świerzb, próchnicę zębów i grzybicę skóry. Zagrożone były gruźlicą lub miały początki tej choroby. Żyły żebrząc, ze świadomością, że są głównymi żywicielami rodziny, której całodzienne wyżywienie stanowiła zbożowa kawa i suchy kawałek chleba rano oraz zupa wydawana z kuchni Komitetu Opiekuńczego na obiad i kolację. Tłuszcz, nabiał, mięso, warzywa i owoce pochodzące głównie z kradzieży jadano w minimalnych ilościach.
Badania wykazały też, że żebractwo nie zapewniało podstawowych oczekiwań rodziny. Największa suma, jaką znaleziono przy dziecku, wynosiła 53 złote 70 groszy. Ani jedno z żebrzących nie chodziło do szkoły.
Cywilne władze podziemne szacowały, że w marcu 1942 roku żebractwem trudniło się około 4 tysięcy dzieci, połowę stanowiły dzieci żydowskie.
Innym sposobem zdobywania i przemycania żywności przez dzieci była kradzież i szmugiel. W pisanych w czasie okupacji pamiętnikach i w kronikach policyjnych znajdują się opisy katowania oraz zabijania małych szmuglerów i złodziei, którzy kradli, by ratować od głodu siebie i swoich bliskich. Szczególnym okrucieństwem wykazywali się wobec nich Bahnschutze, strażnicy kolejowi, przyłapując dzieci kradnące węgiel z wagonów na bocznicach dworców. Morderca dzieci i młodzieży Bahnschutz Schmaltz o przydomku „Panienka” z posterunku przy Dworcu Zachodnim, został zlikwidowany w marcu 1944 roku przez młodzież z oddziału warszawskiego Kedywu Armii Krajowej.
Ileż biednych polskich rodzin utrzymywanych było z kradzieży węgla. Dzieci jeździły też z matkami, ciotkami i babciami, chroniąc je od złapania i wywiezienia na roboty do Niemiec.
W zachowanym liście Wandy Lubelskiej z maja 1942 roku, pisanym z getta do przyjaciółki po aryjskiej stronie, znajduje się opis miejsca dostawy towarów do getta:
Gdybyś widziała tę całą ceremonię. Małe dzieci przebiegające między samochodami i nogami policjantów z workami kartofli czy cebuli, wszytymi pod ubrania. Nie ma prawie godziny, aby nie złapano jakiegoś dziecka, nie skopano, nie zatrzymano wozu, w którym na dnie ukryto szmugiel. Nie ma dnia, żeby jeden lub dwa trupy nie czerwieniły się pod murem; są to bezustanne ofiary, a gdyby nie ci – my umarlibyśmy z głodu przy 2 kg na miesiąc chleba bonowego. Zatrważa mnie to właśnie otępienie na widok śmierci czy niedoli czyjejś, często myślę ze wstrętem o sobie – przecież taka jeszcze w zeszłym roku nie byłam.
Wychowanie, nauka i konspiracja
A kiedy zaczęły się naloty, cały czas spędzaliśmy w piwnicy. Bardzo bywaliśmy głodni.
zobacz więcej
Znajoma, urodzona już po wojnie, opowiedziała mi niedawno historię, którą kilkakrotnie słyszała od swojej mamy Heleny:
Któregoś letniego dnia 1944 roku mama z Terenią, córką ciotecznej siostry, poszły na cmentarz Wolski do grobu pradziadków. Terenia, urodzona 1 stycznia 1940 roku, wychowywała się od dzieciństwa bez ojca Władysława, który wzięty do niewoli we wrześniu 1939 roku, siedział w niemieckim oflagu. Na cmentarzu podszedł do nich Niemiec w czarnym mundurze z „gapą” na czapce. Zagadnął łamaną polszczyzną, zwracając się do Tereni: – Jesteś bardzo ładną dziewczynką.
Terenia odwróciła się do niego plecami. Niemiec wyjął z kieszeni czekoladę i chciał jej podać ze słowami: – Mam podobną do ciebie córeczkę.
Terenia zwróciła się do cioci: – Powiedz mu, że zabrali mojego tatę. Nie wolno brać od nich czekolady.
– I jakie były dalsze losy Tereni? – zapytałem.
5 sierpnia 1944 roku mama z Terenią udały się z ul. Prądzyńskiego, gdzie mieszkały, do domu teściów-dziadków Podolskich przy ul. Wolskiej 104. Brama była zamknięta. Na odgłos pukania otworzył ją Niemiec lub Volksdeutsch, wpuścił obie do środka, postawił pod ścianą i zastrzelił z pistoletu. Widział to sąsiad Kowalski, który zwłoki obu przeniósł na podwórko. Gdy Władysław po zakończeniu wojny wrócił z oflagu i dowiedział się o tym – z rozpaczy osiwiał.
Polskie organizacje działające w Warszawie robiły wszystko, by ocalić dzieciństwo i zabezpieczyć nieletnich przed skutkami działań okupacyjnych. Powstawały zakłady opiekuńcze, ogniska, ogródki jordanowskie, organizowane były półkolonie ogródkowe, gdzie dzieci i młodzież uczyła się uprawy warzyw i owoców. Na ogródek warzywny zamieniony został m.in. plac Grzybowski, z posadzonymi na nim głównie ziemniakami.
Organizowane były imprezy artystyczne dla dzieci, w przygotowanie których nie ingerowały władze niemieckie. Dzieci samodzielnie lub grupowo występowały na ulicach w charakterze grajków i śpiewaków. Zachował się przekaz o występach 12-letnich dzieci, śpiewających w zatłoczonych pociągach:
Jeszcze Polska nie zginęła, póki my z armią żyjemy.
Co nam Niemcy mocą wzięli, szablą odbierzemy.
Marsz, marsz Sikorski, z Londynu do Polski.
Za Twoim przewodem będziemy narodem!
Jak Czarnecki do Poznania po szwedzkim zaborze,
tak Sikorski przez Królewiec przyjdzie na Pomorze.
Marsz, marsz Sikorski, z Londynu do Polski…
Okupant niemiecki zlikwidował w Warszawie i całej Generalnej Guberni szkolnictwo wyższe i ogólnokształcące, pozostawiając zawodowe. Mimo ogromnego wysiłku kadry nauczycielskiej, Zarządu Miejskiego i cywilnych władz konspiracyjnych, zaledwie połowa dzieci podlegających obowiązkowi szkolnemu objęta była nauką. W szkołach zawodowych konspiracyjnie prowadzono zajęcia z historii i geografii, zdawano egzaminy maturalne. Dzięki wiedzy przekazywanej przez nauczycieli, mimo braku podręczników i pomocy naukowych.
Aktywnie działały w konspiracji Szare Szeregi. Od 1942 roku harcerze podzieleni byli wiekowo na trzy grupy: Zawiszaków, Bojowych Szkół i Grup Szturmowych. Wszystkie trzy odegrały wspaniałą rolę w konspiracji i Powstaniu Warszawskim.
Skazane na śmierć
Spis ludności żydowskiej, przeprowadzony w warszawskim getcie przez Niemców przy końcu stycznia 1942 roku, wykazał 368 902 osoby. W pół roku później, w lipcu, wydano w getcie 355 514 kart żywnościowych. Po wywiezieniu 310 tysięcy Żydów do obozu w Treblince, w getcie pozostało w październiku 1942 roku 35 639 osób. Dane Delegatury Rządu na Kraj szacowały pozostałych w getcie przy końcu 1942 roku na 37 tysięcy, nie uwzględniając Żydów obojga płci i wielu dzieci, które w różny sposób przedostały się na stronę aryjską miasta i zostały przyjęte przez polskie rodziny.
Przykładem takiego dziecka był Marian Apfelbaum (rocznik 1931), syn ordynatora oddziału kardiologicznego w żydowskim szpitalu na Czystem (po wojnie przy ul. Kasprzaka, ocalał z wojennej pożogi) w dzielnicy Wola. Po likwidacji przez Niemców szpitala, ordynator z rodziną trafił do getta, skąd przedostali się na stronę aryjską. Marian ocalał, przygarnięty przez polską rodzinę. Po wojnie wyjechał do Francji, skończył studia medyczne.
Jako emerytowany profesor medycyny wydał w 2002 roku w Paryżu książkę „Retour sur le ghetto de Varsovie”, która ukazała się rok później w Wydawnictwie Literackim w Krakowie w polskim tłumaczeniu Małgorzaty Maliczewskiej jako „Dwa sztandary. Rzecz o powstaniu w getcie warszawskim”. Autor nie opisał w niej swoich dziecięcych przeżyć z okresu okupacji, zadedykował książkę swemu krewnemu, Mieczysławowi Dawidowi Apfelbaumowi i jego żonie Irenie, poległym w walce – jak napisał – w Powstaniach Warszawskich.
Tysiące żydowskich dzieci z getta ocalało przygarnięte przez polskie rodziny, którym groziła śmierć w przypadku odkrycia przez władze niemieckie. Irena Sendlerowa, kierowniczka referatu dziecięcego Rady Pomocy Żydom „Żegoty” przy Delegaturze Rządu na Kraj (Żegota), wraz ze współpracownikami uratowała 2,5 tysiąca żydowskich dzieci. Nie wszystkie miały szczęście przeżyć wojnę.
Przykładem Maria Irena Celmajstrówna, córeczka lekarza Józefa ze szpitala żydowskiego na Czystem. Po utworzeniu getta znalazł się w gronie lekarzy w Szpitalu Zakaźnym św. Stanisława przy ul. Wolskiej 37, a jego rodzina – w getcie. W 1941 roku postanowił umieścić córeczkę na terenie szpitala, do którego Niemcy nie zaglądali, bojąc się zarażenia tyfusem i innymi zakaźnymi chorobami. Do pilnowania przewiezionych tam chorych więźniów z Pawiaka i z siedziby Gestapo w Alei Szucha wyznaczali „granatowych” z Policji Polskiej, utworzonej za ich zgodą w Generalnej Guberni. Dr Celmajster miał przepustkę umożliwiającą mu wejście na teren getta i wyjście.
Jak mała Celmajstrówna znalazła się poza gettem, opowiedziała mi w połowie lat 90. ubiegłego stulecia Wanda Skoczek, żona intendenta szpitala: