Cywilizacja

Utracili ziemie, ale nie Węgrów

Martyrologiczna kultura Węgier – kraju pozbawionego po I wojnie światowej ponad 70 proc. terytoriów – wciąż pokazuje, że wizja zjednoczonej Europy bez granic nie stała się cudownym panaceum na spory tożsamościowe. A projekt Unii Europejskiej nie jest w stanie unieważnić narodowych opowieści historycznych. Trauma Trianon przetrwała „gulaszowy komunizm”, dwie dekady transformacji ustrojowej i jest żywa w epoce Viktora Orbana. I prawdopodobnie zostanie nad Dunajem i Balatonem na długo.

We wtorek, 8 czerwca o 21.15 na antenie TVP Dokument, w cyklu Barbara Włodarczyk zaprasza, wyemitowany zostanie film dokumentalny „Węgry. Ukryty płomień” w reżyserii Mariusza Pilisa, poruszający problem mniejszości węgierskiej, która w wyniku Traktatu w Trianon znalazła się w granicach dzisiejszej Słowacji, Rumunii, Serbii i Ukrainy.

W popularnym, emitowanym obecnie w Serbii fabularnym serialu telewizyjnym „Aleksander od Jugosławii” o życiu króla Aleksandra Karadziordzievicia, twórcy międzywojennego, wspólnego państwa Serbów, Chorwatów i Słoweńców, główny bohater często wraca pamięcią do pierwszego po zakończeniu I wojny światowej spotkania delegacji z Belgradu i Budapesztu. Po traktacie pokojowym w Trianon, podpisanym dokładnie 4 czerwca 1920 roku, Węgry straciły na rzecz nowego królestwa południowych Słowian zamieszkaną przez spory odsetek własnej ludności żyzną, złocącą się polami kukurydzy i słoneczników Wojwodinę, zwaną przez Węgrów „Vajdaság”, jak również, i między innymi, kolejne słowiańskie ziemie Krajów Korony Świętego Stefana – Chorwację, Slawonię i Dalmację.

Przedstawiciele Węgier pojawili się u przedstawicieli Królestwa S-CH-S ubrani całkowicie na czarno. Po podpisaniu przewidzianych w agendzie spotkania dokumentów, węgierscy dyplomaci odśpiewali hymn narodowy „Isten, áldd meg a magyart”, zaczynający się od znanych na pamięć każdemu dziecku nad Dunajem strof:

Boże, zbaw Węgrów
I obdarz ich swymi łaskami!
Wspomóż swą pomocą słuszną sprawę
Przeciw której walczą Twoi wrogowie.
Los, który tak długo Węgrami pomiatał, Przynieś im szczęśliwy.


Po tej niewątpliwej demonstracji, szef węgierskiej delegacji miał powiedzieć Jugosłowianom: „Straciliśmy Vajdaság, ale nie straciliśmy Węgrów!”

Vuk Drašković, autor scenariusza wspomnianego serialu, znany serbski pisarz, i były szef dyplomacji, a w latach 90. XX wieku jeden z legendarnych liderów opozycji przeciwko rządom Slobodana Miloševicia być może na wyrost uważa, że od czasu tego osobliwego spotkania relacje Serbów z Węgrami przekształciły się w przyjaźń.

Fakt faktem, że na tle stosunków z innymi narodami, na których rzecz Madziarzy stracili w Trianon swoje terytorium – Słowaków Rumunów, a w dalekiej perspektywie, także Ukraińców – stosunki węgiersko-serbskie układały się dość pomyślnie, pomimo tragicznych doświadczeń podczas II wojny światowej.

Mniejszość węgierska w Wojwodinie nie została wciągnięta w zapętlającą się sieć konfliktów towarzyszących rozpadowi Jugosławii, a nawet można powiedzieć, że wykazała sporą lojalność w stosunku do władz w Belgradzie.

Dzisiaj, przywódcy Serbii i Węgier, najczęściej w towarzystwie premiera Słowenii występują na wspólnych konferencjach dotyczących strategii wobec kryzysu cywilizacyjnego w Europie.

Komu biją dzwony?

Wspominam tak obszernie o węgierskich sąsiadach zza pól Wojwodiny i brzegów Cisy nie bez kozery. Martyrologiczna kultura współczesnych Węgier, oparta w dużej mierze na micie narodowym klęski w Trianon, jest być może – obok serbskiego mitu o utracie Kosowa – ostatnią w Europie tak mocną narracją o charakterze mesjanistyczno-pasjonistycznym.
Fragment miniatury przedstawiający tureckiego wojownika w walce z węgierskim jeźdźcem, którzy starli się na Kosowym Polu. Fot. Wikimedia
W Serbii klęska w bitwie na Kosowym Polu i utrata niepodległości na rzecz Imperium Osmańskiego stała się początkiem wielowiekowego pasma cierpień i upokorzeń, podejmowanych w imię królestwa niebieskiego. Wszak tuż przed bitwą serbski król Łazarz miał otrzymać list z Jerozolimy, podpisany „Bogurodzica”, w którym padło pytanie, czy chce zwyciężyć tu na ziemi i stracić wieczność, czy ponieść klęskę w bitwie, ale zyskać zbawienie narodu.

Dla Węgrów swoistym „Kosowym Polem nr 2” stał się w czerwcu 1920 roku traktat w Trianon. Choć historycznie rzecz biorąc – i Madziarzy doświadczyli kilkaset lat wcześnie własnej klęski kosowskiej, gdy w 1526 roku pod Mohaczem armia sułtana Sulejmana I rozgromiła wojska Ludwika Jagiellończyka. Szczęściem w nieszczęściu Węgrów było tylko to, że panowanie osmańskie trwało tam tylko odrobinę dłużej niż rozbiory Polski, a nie jak w Serbii blisko 500 lat.

Przed Mohaczem był jednak rok 1456 roku i Belgrad, gdzie Węgrom i ich sojusznikom z Polski, Czech, Serbii i Rumunii pod dowództwem Jánosa Hunyady`ego udało się na kilkadziesiąt lat odwrócić zagrożenie i zadać cios prącym na północ wojownikom Mehmeda II. Imię Hunyady`ego znamy dzisiaj w wielu językach Trójmorza jako Jan Hunyady, Iancu de Hunedoara, Janko Sibinjanin, a nawet łaciński Ioannes Corvinus.

Kraj upokorzony, ziemie utracone. Żałoba trwa od stu lat

Traktat z Trianon, w opinii wielu, najmniej sprawiedliwa z umów stwarzających ład po I wojnie, okroił Węgry o 2/3.

zobacz więcej
Na pamiątkę tego zwycięstwa od długiego czasu przy okazji modlitwy południowej biją dzwony w węgierskich świątyniach – nie tylko rzymskokatolickich, ale również obrządku greckiego, reformowanych i prawosławnych. Co więcej, papież Kalikst III nakazał swego czasu bicie w dzwony z okazji tej wiktorii w całej Europie.

Współcześnie jednak, ten dawny belgradzki triumf węgierskiego oręża wybrzmiewa dość minorowo. Niespotykanym bowiem w skali europejskiej zjawiskiem jest przerywanie w południe węgierskich programów telewizyjnych i kilkuminutowy koncert dzwonów, emitowany na tle widoków najczęściej opuszczonych lub zrujnowanych świątyń – czy to ewangelicko-reformowanych i luterańskich, czy to katolickich w Siedmiogrodzie. I zwyczaj ten bynajmniej nie został wprowadzony za czasów rządów Viktora Orbana.

Pomimo to ten węgierski pasjonizm zbudowany na cementującym wspólnotę narodową doświadczeniu utraty terytoriów i ludności, posiadający swoistą metafizykę ziemi i krwi, wydaje się, w przeciwieństwie do serbskiego, nieco mniej wychylony ku eschatologii. Bardziej preferuje – być może zgodnie z praktycznym, węgierskim charakterem – skoncentrowanie się na tym, co tu i teraz. To z kolei ma konkretny wpływ na relacje Madziarów z innymi narodami ościennymi.

4 czerwca, dzień żałoby

Delegacja węgierska, która w dzień po święcie Trzech Króli przybyła w 1920 roku na samą końcówkę konferencji pokojowej w Wersalu pod przewodnictwem dystyngowanego arystokraty i ministra, hrabiego Alberta Apponyi`ego nie została de facto dopuszczona do samych obrad. Jedynie informowano jej członków o wynikach obrad.

W końcu zezwolono Węgrom na przemówienie, które Apponyi wygłosił w trzech językach: po francusku, angielsku i włosku. Powiedział oczywiście to, co powiedziałby na jego miejscu każdy węgierski polityk: że postanowienia traktatu w Wersalu są dla jego ojczyzny – pomimo faktu, że obiektywnie pokonanej podczas wojny jako członek koalicji Państw Centralnych – nie do przyjęcia i stanowią plamę na honorze.

Dyplomaci węgierscy, przebywający przez niemal pół roku w Wersalu, gdy znali już w połowie maja 1920 roku treść traktatu, wrócili na kilka dni do Budapesztu, gdzie złożyli dymisję. Węgrzy, doświadczeni klęską wojenną, rozpadem c-k monarchii, dwoma rewolucjami (najpierw republikańską w październiku 1918 roku, później zaś „czerwonym terrorem” istniejącej kilka miesięcy Republiki Rad) nie mieli już pola manewru – nawet dla rejtanowskich gestów. Pokój podpisano, choć formalnie ze strony Budapesztu sygnowali go niewiele znaczący rangą minister opieki społecznej oraz ambasador w Paryżu. Ale nawet oni po sygnowaniu traktatu wycofali się na trwale z życia publicznego.
Delegacja węgierska uczestnicząca w rozmowach pokojowych, jakie odbywały się w pałacu Grand Trianon w Wersalu. Fot. ullstein bild via Getty Images
4 czerwca 1920 roku był na Węgrzech dniem żałoby. W kościołach – już nie tylko w południe, ale przez cały dzień biły dzwony „na trwogę”. Zamknięto sklepy i szkoły, a ulice większych miast, miasteczek i wsi z charakterystycznymi wielookiennymi domami o ceglano-czerwonych dachach i elewacjach, pokryły się czarnym kirem. W czasie gdy Polska wciąż w porozbiorowej euforii myślała o utrwaleniu i utrzymaniu swego terytorium, Węgry skurczyły się w sposób dramatyczny.

Najwięcej utracono na rzecz Rumunii – ponad 100 tys. km kwadratowych i ponad 5 mln mieszkańców. I Republice Czechosłowackiej przekazano 63 tys. km2, milion z dziada pradziada Węgrów i 2,5 mln obywateli dawnych Szent Korona Országai (ziem Korony św. Stefana). Królestwo Serbów, Chorwatów i Słoweńców zabrało do siebie blisko pół miliona Madziarów mieszkających od Wojwodiny po Rijekę. Straty gospodarcze również przyprawiały o zawroty głowy – bezpowrotnie przepadło blisko 38 proc. majątku narodowego.

Upokorzenie nr 2

Wydawać by się mogło, że historia powtórzyła się i to bynajmniej nie jako farsa, ale dalszy, tragiczny ciąg 10 lutego 1947 roku. Węgrzy po raz kolejny przybyli do Paryża, gdzie delegacja na czele z premierem Ferencem Nagy`im podpisała czysto już tylko formalny traktat pokojowy z państwami koalicji antyhitlerowskiej.

Węgierski rock narodowy. Tęsknota za utraconymi kresami i miłość do Polaków

Nad Wisłą bilety na trasy koncertowe zespołów znad Balatonu wyprzedają się na pniu.

zobacz więcej
O ile jednak niemal 30 lat wcześniej hrabia Apponyi mógł powrócić nad Dunaj odziany w żałobne szaty, to Nagy (nie mylić z późniejszym premierem Imre Nagy`im), lider węgierskich ludowców i odpowiednik naszego Stanisława Mikołajczyka był w zupełnie innej sytuacji. Kierujący koalicyjnym gabinetem „jedności narodowej” składającym się z Partii Drobnych Rolników, komunistów i socjaldemokratów działał w warunkach paraliżującego strachu. Miesiąc wcześniej kontrolowane przez komunistów MSW ogłosiło, że wykryło „spisek przeciwko republice”, którego nici prowadzą do ugrupowania ludowców. W kraju zaczynały się najgorsze, komunistyczne czystki. Wkrótce oskarżono samego Nagy`ia, który zapewne ocalił życie tylko dlatego, że składał wówczas wizytę w Szwajcarii, skąd po prostu udał się na emigrację do USA.

Postanowienia kolejnego traktatu paryskiego były dla Węgrów ponownie upokarzające, a porządek ustalony niegdyś w Trianon, jeszcze bardziej utrwalony. Nad Balatonem i Dunajem zapadała długa, stalinowska i jałtańska noc.

O „Erdély” (Siedmiogrodzie, który stał się teraz „Węgierskim Okręgiem Autonomicznym” w granicach Rumunii), „Vajdaság” (Wojwodinie, która znów znalazła się w Jugosławii, tym razem rządzonej już przez Josipa Broz Tito), „Felvidék” (Górnych Węgrzech na terenach dzisiejszej południowej Słowacji, skąd na mocy tzw. Dekretów Benesza wysiedlono na Węgry pokaźną ilość mieszkańców), „Kárpátalji” (Zakarpaciu, po 1945 roku w składzie ZSRR i Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej) lub Fiume (Rijece, która przez dekady stanowiła dla Węgier główny port morski) nikt już publicznie nie wspominał. Powojenne repatriacje i relokacje całych grup etnicznych dotknęły w Niecce Karpackiej kilkaset tysięcy ludzi.

Gulaszowe uśpienie

Zarówno stalinowska ekipa Mátyása Rákosi`ego, jak również promująca gulaszowy komunizm i państwo dobrobytu długoletnia administracja Jánosa Kádára (notabene, urodzonego w Rijece) próbowały całkowicie wyciszyć problem podzielonego granicami po obydwu wojnach światowych narodu Madziarów. Przez długi czas węgierski realny socjalizm szczególnie promował urzędową ideologię internacjonalizmu i wspólnoty interesów państw socjalistycznych. Dość powiedzieć, że w 1964 roku Kádár na jednym z partyjnych spotkań miał stwierdzić: „Narody zamieszkałe wzdłuż Dunaju doświadczają takiego samego losu. Albo wspólnie będziemy się cieszyli z życia, albo wspólnie znikniemy. Innego wyjścia dla narodów naddunajskich nie ma” [1].
Co w Wersalu utraciły Węgry (na mapie kraj w obecnych granicach zaznaczony na fioletowo). Fot. Autorstwa Hoodinski - Praca własnabased on File:Trianion.png, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=28167990
Wdrukowana w węgierską świadomość tamtych lat obawa przed nacjonalizmem i rewizjonizmem historycznym była tak ogromna, że w kodeksie karnym w czasach komunistycznych znalazło się nawet przestępstwo polegające na… używaniu trójkolorowej, narodowej flagi węgierskiej bez specjalnego powodu, tj. poza oficjalnymi świętami państwowymi, ewentualnie rozgrywkami sportowymi). Być może tego rodzaju filozofia sprawiła, że słynna i popularna do dzisiaj piosenka „Ria-Ria-Hungária”, obecnie śpiewana głównie przez kibiców piłkarskich i środowiska narodowców na Węgrzech i w Polsce, oryginalnie została napisana dla reprezentacji Węgier na Mundial w Meksyku w 1986 roku. Nie zawierała magicznego słowa „Magyarország”, które mogłoby jeszcze się źle kojarzyć partyjnym notablom lub wywołać nacjonalistyczne uczucia wśród mas. Do dzisiaj zresztą znalezienie oryginalnej wersji tego utworu w sieci wymaga dłuższej kwerendy, gdyż większość jej nowych interpretacji stanowią współczesne przyśpiewki kibicowskie.

Tajemnica upadku i śmierci Nicolae Ceaușescu. To, co dziś wiemy, prowadzi do coraz bardziej nieoczywistych wniosków

Gdy przybyła na Kreml rumuńska delegacja z Ceaușescu na czele zaproponowała kolejne spotkanie 9 stycznia 1990, Gorbaczow zapytał: – Jesteście pewni, że dożyjecie do 9 stycznia?

zobacz więcej
Jeszcze w połowie 1988 roku, gdy Kádár został już odsunięty od faktycznej władzy, jego następca Károly Grósz oceniał, że coraz częstsze demonstracje opozycji, na których również zaczęły pojawiać się hasła obrony „Węgrów zakordonowych” przebiegają pod hasłami „szowinizmu, faszyzmu i irredentystycznej propagandy” [2].

W czasach „gulaszowego komunizmu” nie rozwinęła się więc w Budapeszcie partyjna „frakcja narodowa”, jak stało się to w Polsce, Rumunii, a nawet Bułgarii, gdzie w końcówce swoich rządów Todor Żiwkow rozpoczął akcję bułgaryzowania miejscowych Turków.

Ceaușescu budziciel

Paradoksalnie, konsolidację kierownictwa partii komunistycznej w kierunku dostrzeżenia problemu Węgrów na Słowacji i w Rumunii wymusili nie sami Węgrzy, ale agresywna polityka ekipy Nicolae Ceaușescu. „Conducator” już od lat 70. XX wieku prowadził politykę dezintegracji i pozbawiania korzeni siedmiogrodzkich Węgrów za pomocą tzw. systematyzacji wsi. Polegała ona na zwykłym niszczeniu ich rodzinnych miejscowości i przesiedlaniu do obskurnych i często oddawanych do użytku w fatalnym stanie technicznym bloków. Nasilenie tej polityki pod koniec epoki „słońca Karpat” stanowiło dla Węgrów swoisty policzek.

Pod koniec lat 80. Rumuni zamknęli nawet węgierski konsulat w miejscowości Cluj-Napoca (węg. Kolozsvár), a na Węgry – co w świecie socjalistycznym było zjawiskiem całkowicie niewyobrażalnym, zaczęli napływać… uchodźcy węgierscy z Siedmiogrodu.

W tym czasie prasa radziecka – były to już czasy Michaiła Gorbaczowa – ubolewała, że narody Europy Zachodniej coraz bardziej zbliżają się do siebie i dążą do integracji, podczas gdy „bratnie kraje RWPG” takie jak Węgry i Rumunia odgradzają się od siebie.

Swoją drogą, Kádár i Ceaușescu szczerze się nie cierpieli. Dwustronnie, poza spotkaniami Układu Warszawskiego i RWPG, spotkali się tylko raz, w 1977 roku. Lider węgierskich komunistów nie był w stanie pojąć, dlaczego Zachód hołubił rumuńskiego dyktatora niemal do czasu pojawienia się pieriestrojki, podczas gdy w węgierskim rozumieniu racjonalny gospodarczo i stabilny reżim w Budapeszcie musiał zadowalać się graniem drugich, a nawet trzecich skrzypiec w bloku wschodnim.
W przeciwieństwie do relacji z Nicolae Ceaușescu stosunki Jánosa Kádára z przywódcą Jugosławii Josipem Broz Tito układały się dość poprawnie. Panowie spotykali się nawet na polowaniach (13 września 1963 rok). Fot. Keystone-France/Gamma-Rapho via Getty Images
Po raz ostatni Ceaușescu i następca Kádára Károly Grósz spotkali się latem 1988 roku w przygranicznym, siedmiogrodzkim Aradzie. Spotkanie, bacznie obserwowane przez prasę na Zachodzie, nie przyniosło oczywiście żadnych rezultatów, gdyż butny dyktator z Bukaresztu nie chciał już wówczas nikogo słuchać. W czasie wizyty lidera Węgier, Securitate ściśle zabezpieczała teren przejazdu węgierskiej deklaracji, aby nie dopuścić do poparcia wyrażanego przez mieszkających tam Węgrów.

Znacząca rola, jaką podczas rewolucji w Rumunii w grudniu 1989 roku odegrał węgierski duchowny reformowany László Tőkés mogła wskazywać, że Węgry w wyniku zmian transformacyjnych w Europie Środkowo-Wschodniej będą odgrywać w regionie ważną rolę wpływowego gracza.

Do podobnych, chociaż na dużo mniejszą skalę procesów doszło w relacjach Węgrów ze Słowakami pod koniec rządów Kádára i Gustava Husaka. Nieporozumienia w budowanej od 1977 roku zaporze na Dunaju i elektrowni wodnej Gabčíkovo–Nagymaros, które doprowadziły do wycofania się Węgrów z inwestycji, a nawet zaskarżenia Czechosłowacji do międzynarodowego wymiaru sprawiedliwości spowodowały ponowny wzrost zainteresowania na Węgrzech losem słowackich Węgrów żyjących w południowej części tego kraju.

Dyplomacja traubisody
Po 1989 roku, gdy na Węgrzech doszło do zmian politycznych, tematyka diaspory nie od razu pojawiła się w pełni w dyskursie politycznym. Przełomowe wydaje się w tej kwestii przemówienie pierwszego niekomunistycznego premiera Józsefa Antalla. Latem 1990 roku, na zjeździe Węgierskiego Forum Demokratycznego, stanowiącego wtedy odpowiednik polskiego Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, tworzonego przez Solidarność, Antall – człowiek umiarkowany i polityczne uosobienie „siły spokoju” – oznajmił, że w duszy i sercu zamierza być premierem wszystkich 15 mln Węgrów mieszkających na obszarach Niecki Karpackiej.

Wypowiedź ta wywołała negatywne reakcje w Pradze, Bratysławie i Bukareszcie, choć w rozpadającej się Jugosławii nie została szerzej zauważona.


Od tego przełomu Antalla, pomimo wyraźnych różnic pomiędzy budapesztańskimi, wielkomiejskimi liberałami i ludową bazą prawicy, Węgrzy są dość zgodni, że żyjący poza granicami kraju ich ziomkowie stanowią nieodłączną część wspólnoty narodowej.

Ciekawym zjawiskiem jest, że wprowadzona za czasów pierwszego rządu Viktora Orbana Karta Praw Węgra dla Madziarów w krajach ościennych, mimo pewnych modyfikacji, nie została zlikwidowana w czasach rządów liberalnej lewicy (2002-2010). Premier Orban, co roku goszczący w rumuńskim Siedmiogrodzie na programowych konferencjach swojej partii, pokazuje dobitnie, że sama integracja regionu z UE nie stanowi zakończenia politycznej historii narodu, ograniczonego przez współczesne granice.

Choć od końca lat 70. XX wieku potencjał demograficzny Węgier regularnie się kurczy (liczba mieszkańców Węgier w granicach politycznych wciąż spada), Madziarzy wciąż mają ambicję oddziaływania na mieszkańców Słowacji, Rumunii i Wojwodiny za pomocą swoistego soft power kultury i gospodarki.
100 lat traumy trianońskiej. Tancerze, którzy przed chwilą występowali przed publicznością na placu Bohaterów, minutą ciszy czczą utratę węgierskich ziem. 4 czerwca 2020. Fot. Tamas Kovacs/EPA/PAP
Melinda Nadj Abonji, znana także w Polsce węgierska pisarka urodzona w Wojwodinie, obecnie pisząca po niemiecku i węgiersku, która dzieciństwo spędziła w Jugosławii, w swojej powieści „Gołębie wzlatują” (Wyd. Czarne 2012) opisuje życie węgierskiej społeczności w północnej, serbskiej prowincji. W jej ujęciu literackim, miejscowi Węgrzy praktycznie nie kontaktują się bez potrzeby z Serbami, a duża część nie mówi nawet w ich języku. Masowo spożywanym napojem jest wymyślona na Węgrzech, choć produkowana również w titowskiej Jugosławii traubisoda – oranżada z winogron. Wszechobecny, zielony napój staje się w prozie Nadj Abonji w zasadzie symbolem węgierskiej dominacji w wiejskich, madziarskich społecznościach Wojwodiny. Do traubisody, węgierskiej muzyki i literatury można dodać rzymskokatolickie parafie w miasteczkach i wsiach regionu, w dużej mierze całkowicie węgierskojęzyczne. Goście z innych krajów, którzy przypadkowo znaleźliby się w tych miejscach, mogliby mieć uzasadnione wątpliwości, czy znajdują się jeszcze w Serbii, czy już na Węgrzech.

Wydawać by się mogło, że w ostatnich kilkunastu latach, pomimo nawet faktu pozostawania Rumunii poza strefą Schengen, granice w UE, a nawet te z państwami sąsiadującymi z Unią, mają znaczenie już tylko formalne. Węgrzy przypominają jednak, że historia w naszym regionie jeszcze się nie skończyła. Narody mogą być szerszymi zbiorami niż te ograniczone granicami. Pandemia i wszystkie jej okoliczności z powrotem zamkniętych granic przekonały nas zresztą, że hasło „Europa bez granic” dobrze brzmi wciąż tylko na papierze.

– Łukasz Kobeszko

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


  Przypisy:
 

  [1] I. Romsics, Magyarorszag tortenete a XX szazadban, Budapest 1999, s. 512)
[2] wywiad prasowy z lipca 1988, za: Magyarorszag politikai evkonyve 1988, s. 441).



We wtorek, 8 czerwca o 21.15 na antenie TVP Dokument, w cyklu Barbara Włodarczyk zaprasza, wyemitowany zostanie film dokumentalny „Węgry. Ukryty płomień” w reżyserii Mariusza Pilisa, poruszający problem mniejszości węgierskiej, która w wyniku Traktatu w Trianon znalazła się w granicach dzisiejszej Słowacji, Rumunii, Serbii i Ukrainy.
Zdjęcie główne: Rocznica Traktatu z Trianon to dla Węgrów także Dzień Jedności Narodowej. Wspominają wtedy ziemie utracone w wyniku układu pokojowego z 1920 roku oraz rodaków żyjących poza granicami kraju. Na zdjęciu Memoriał Jedności Narodowej w Budapszecie. Fot. BERNADETT SZABO/Reuters/Forum
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.