„Dr Jill Biden brzmi oszukańczo, żeby nie powiedzieć nieco komicznie. Twój stopień naukowy oznacza, jak sądzę, doktora nauk pedagogicznych, który uzyskałaś na Uniwersytecie Delaware dzięki rozprawie o mało obiecującym tytule*. Pomyśl o tym, dr Jill, i natychmiast wyrzuć doktora” – napisał Joseph Epstein w artykule dla „Wall Street Journal”, zwracając się do pierwszej damy USA. A tym, co napisał w grudniu 2020 r. w jednym z najbardziej opiniotwórczych dzienników w Stanach Zjednoczonych, wywołał medialną i uniwersytecką burzę, której echa słychać do dziś.
Zapewne niechcący pokazał też, jak niebezpiecznym zjawiskiem jest cancel culture, które dziś może dotknąć każdego, niezależnie od jego obecnych czy dawnych zasług.
Urodzony w 1937 r. w Chicago Joseph Epstein kontrowersje wzbudza od lat. Wielu amerykańskich komentatorów od dawna zastanawia się, jakim cudem ten pisarz i eseista przez cały ten czas zdołał utrzymać się na fali i – pomimo tak wielu prób zastosowania wobec niego ostracyzmu – wciąż pozostaje popularny.
Pogawędka przy kawie zamiast obrony
W swym tekście, Epstein zjadliwie komentował wykształcenie żony prezydenta Joe Bidena, zwracając się do niej słowem.. „dzieciaku” (ang. kiddo), choć jest od niego zaledwie 14 lat młodsza. Jego zdaniem, używanie przez pierwszą damę Ameryki tytułu „doktor” przed nazwiskiem to wyraz megalomanii, który wygląda komicznie, jeśli jest się zaledwie doktorem nauk pedagogicznych, a nie „prawdziwym” doktorem – lekarzem lub przynajmniej kimś, kto doktorat uzyskał z dziedziny nauk ścisłych.
Złośliwe uwagi Epsteina były skierowane nie tylko wobec „dr Jill”, lecz także, a nawet przede wszystkim wobec całego systemu szkolnictwa wyższego w Stanach. Ale tego oponenci publicysty z reguły już nie odnotowali. Chociaż Epstein uderzył w pierwszą damę, to poniekąd służyła mu ona jedynie za przykład, gdyż celem ataku był cały system kształcenia.
Według Epsteina, w ostatnich latach nastąpił drastyczny upadek prestiżu tytułów i stopni naukowych, szczególnie w zakresie nauk humanistycznych, społecznych i pedagogicznych. Jak zaznaczył, kilkadziesiąt lat temu obrona pracy magisterskiej (w USA ten tytuł to Master of Arts), a zwłaszcza dysertacji doktorskiej była trudnym i bardzo stresującym zadaniem, które poprzedzały żmudne i drobiazgowe badania. „To bardzo dalekie od tych kilku egzaminów doktorskich, na których siedziałem podczas mojego nauczania, gdzie kandydaci i nauczyciele zwracali się do siebie po imieniu, a ogólna atmosfera bardziej przypominała kaffeeklatsch**” – podkreślał.