Sekta Pawła M., czyli kryzys u dominikanów
piątek,
17 września 2021
– Pamiętam modę na Pawła M., głośne zapowiedzi jego rekolekcji jakby był gwiazdą, no bo dominikanie lubią gwiazdy, lubią błyszczeć. Paweł M. przekroczył wszystkie możliwe granice i teraz co? Tylko lamentacje? – pyta intelektualistka z kół zbliżonych niegdyś do krakowskich dominikanów.
– Ten raport mnie zdruzgotał – powiedział przed kamerami o. Paweł Kozacki OP, przełożony polskiej prowincji dominikanów. – A myślałem, że znam sprawę.
Chodzi o ogłoszony 15 września „Raport Komisji Eksperckiej ws. Pawła M. i Instytucji Prowincji w jego sprawie”. W kwietniu tego roku o. Paweł Kozacki powołał Komisje Ekspercką pod przewodnictwem znanego publicysty katolickiego dr. Tomasza Terlikowskiego. Miała ona zbadać i zanalizować działania dominikanina Pawła M. oraz reakcje Instytutu Prowincji Dominikanów na płynące z różnych stron oskarżenia wobec Pawła M. o nadużycia wobec wielu osób, zwłaszcza kobiet, w dziedzinie seksualnej, duchowej, psychicznej. Nadużycia polegające na działaniu – jak powiedzieli eksperci – w schemacie sekty.
Żeby wszystko było jasne: rzecz dotyczy tylko dorosłych, nie ma mowy o jakimkolwiek wykorzystywaniu dzieci, nie ma tu żadnej pedofilii, co więcej – jest możliwość, że część wykorzystywanych psychicznie osób nie uważa się za pokrzywdzone. Uważa się za – być może, nikt tego tak nie nazwał – za wyróżnione możliwością przebywania w kręgu tak niezwykłej osoby, jaką dla nich jest Paweł M.
Moda na Pawła M.
– Wstyd i tyle – mówi, niestety anonimowo, intelektualistka z kół zbliżonych niegdyś do krakowskich dominikanów. – Pamiętam przecież modę na Pawła M., głośne zapowiedzi jego rekolekcji jakby był gwiazdą, no bo dominikanie lubią gwiazdy, lubią błyszczeć. Paweł M. przekroczył wszystkie możliwe granice i teraz co? Tylko lamentacje?
Dlaczego prowincjał mówi, że raport go zdruzgotał i że sprawy nie zna do końca, skoro sam – dwadzieścia lat temu – interweniował u ówczesnego prowincjała, legendarnego o. Macieja Zięby OP (1954-2020) w sprawie ich współbrata Pawła M., na którego skarżyli się członkowie wspólnoty, którą M. założył? Potem o. Kozacki został, też poniekąd legendarnym, redaktorem naczelnym dominikańskiego miesięcznika „W drodze”, a jeszcze potem kolejnym prowincjałem. I dalej borykał się ze sprawą Pawła M.? A przecież prowincjalskie archiwa stały już przed nim otworem. I jego ranga prowincjała (niewtajemniczonym trzeba wyjaśnić, że to jak ranga biskupa ordynariusza w skali diecezji), czyli przełożonego całej polskiej prowincji wielkiego światowego zakonu pozwalała mu na każde uzasadnione prawem działanie. Podjął je? Bezpośrednich odpowiedzi na te pytania w raporcie nie ma, ale pośrednio wypływają z wielu opisanych w nim sytuacji i analiz.
Zadumiewający brak spostrzegawczości
Bardzo obszerny – 258 stron – raport dostępny jest na portalu info.dominikanie.pl, jego autorami są dr Tomasz Terlikowski, dr Sebastian Duda (teolog i publicysta), Bogdan Stelmach (lekarz seksuolog), Wioletta Konopa-Stelmach (psycholog kliniczny), dr Sabina Zalewska (pedagog i psycholog rodziny), o. Jakub Kołacz SJ (w latach 2014-2020 prowincjał Prowincji Polski Południowej Towarzystwa Jezusowego), ks. dr Michał Wieczorek (prawnik kanonista, wiceoficjał sądu biskupiego w Częstochowie).
Dziennikarze dostali solidne streszczenie raportu i niektóre portale je opublikowały. Przypomnę więc tylko, za autorami „streszczenia”:
Prowadzona we Wrocławiu w latach 1996-2000 przez Pawła M. Wspólnota św. Dominika była oparta na mechanizmie psychomanipulacji. Dochodziło w niej również do przemocy fizycznej oraz nadużyć seksualnych. Wspólnota ta miała wszystkie cechy umożliwiające określenie jej mianem sekty. Inna rzecz, że jej członkowie – podobnie jak wiele osób, na których drodze stanął Paweł M. – niewątpliwie doświadczało pod wpływem zakonnika niezwykle intensywnych przeżyć religijnych. Sprawiało to, że racjonalny ogląd sytuacji przez te osoby w związku z ich psychiczną zależnością od Pawła M. oraz od propagowanej przez niego duchowości często okazywał się bardzo trudny. Tym bardziej dziwi, że postępowanie zakonnika względem powierzonych mu w pracy duszpasterskiej osób nie spotkało się ze skuteczną, niwelującą jego destrukcyjne skutki odpowiedzią ze strony dominikańskich współbraci.
Uważamy za niemal niemożliwe – deklarują autorzy raportu, doświadczeni w pracy zarówno duszpasterskiej, jak i psychologicznej – że tak funkcjonująca grupa mogła na tyle skutecznie „ukryć” się, by nie wzbudziła zainteresowania innych dominikanów. Zachowały się bowiem pochodzące z końca lat 90. pisemne świadectwa kilku współbraci Pawła M., którzy precyzyjnie identyfikowali zakres nieprawidłowości w posłudze zakonnika.
Gdy porzuci powołanie dla kobiety, popkultura przedstawia go jako romantycznego bohatera. Męża porzucającego żonę też?
zobacz więcej
Zauważono m.in niejasne zależności między Pawłem M. a członkami duszpasterstwa, opresyjne kierownictwo duchowe, rozpoznawanie powołania do stanu kapłańskiego i życia konsekrowanego z natychmiastowym wezwaniem do zerwania relacji z bliskimi, wielogodzinne modlitwy z wywieraniem psychicznej presji na ich uczestników, nieustanne tropienie przez zakonnika „nieczystości” u ludzi podlegających jego kierownictwu duchowemu, a także demonizowanie przez niego rzeczywistości, które przejawiało się np. w dziwnych rytuałach, takich jak palenie na klasztornym dziedzińcu sprzętów rzekomo zamieszkałych przez szatana.
I tego wszystkiego bracia zakonni nie widzieli? Byli tak zapracowani, zagonieni organizowaniem duszpasterstw akademickich (z których słynęli; „zwykłe” parafie w ośrodkach akademickich niekiedy nie kryły irytacji z powodu odpływu młodzieży do parafii dominikańskich) i budowaniem wizerunku medialnego zgromadzenia „skazanego na sukces”?
Cisną się pytania o podobny brak spostrzegawczości – czy po prostu przymykanie oka – w niedawnej sytuacji w jednym z warszawskich klasztorów ojców jezuitów, gdzie 57-letni utytułowany naukowo zakonnik, z dużym dorobkiem, wynosił powolutku dzieła sztuki, aby w końcu wyprowadzić się i wziąć ślub ze zmanipulowaną uprzednio staruszką (91 lat), zapewne majętną. Też nikt nic nie zauważył? To na czym polega wspólnota tych braci?
Zrzucić odpowiedzialność
Ale wracajmy do dominikanów i Pawła M., o którym raport mówi, że był zaprzyjaźniony z o. Maciejem Ziębą. Teraz łatwo jest zrzucić na niego sporą część winy i raport rzeczywiście to robi, zacytuję ze „streszczenia”: Na szczególnej pozycji Pawła M. oraz skrajnie nieadekwatnej bezpośredniej reakcji na ustalone nadużycia niewątpliwie zaważyła jego relacja osobista z o. Maciejem Ziębą OP, solidarność wewnętrzna związanego z nim środowiska współbraci i ich podporządkowanie osobie o. Macieja, jak również zlekceważenie przez ówczesnego prowincjała powagi zdarzeń. Od początku 1998 r. o. Maciej Zięba OP był informowany o karygodnych postępkach Pawła M. we wrocławskiej Wspólnocie św. Dominika (…).
Główny „bohater” tej opowieści ma chyba rzeczywiście duże możliwości i jest niezwykle pomysłowy, bowiem wychodził zwycięsko z każdej nałożonej kary: miał zakaz prowadzenia rozmów duszpasterskich – to wymyślił rozmowy egzystencjalne (cokolwiek to miało znaczyć); miał zakaz posługiwania się telefonem komórkowym – to używał krótkofalówki, i tak dalej – radził sobie w każdej sytuacji. W odróżnieniu od jego przełożonych, którzy sobie nie radzili – i to raport jednak daje do zrozumienia.
Czytamy: Decyzje kolejnych prowincjałów były podejmowane na podstawie nie dość rzetelnego doradztwa prawnego oraz nieumiejętnego korzystania z niego. Miało ono wpływ na wadliwe ukształtowanie sytuacji prawnej Pawła M. i błędną świadomość prowincjałów co do możliwości prawnych, którymi ci w rzeczywistości dysponowali. W szczególności byli oni utrzymywani w przekonaniu, że nie mają prawa do nałożenia kar prawnokanonicznych na Pawła M. Kolejni przeorowie klasztorów, w których przebywał Paweł M., nie otrzymywali dostatecznie precyzyjnych informacji o jego sytuacji, które pozwoliłyby im zrozumieć powagę obowiązków przełożonego w jego sprawie. System kontroli przestrzegania ograniczeń był słaby.
Mówiąc zwyczajnie: o. Paweł M. miał wyznaczane wymyślane przez przełożonych jakieś kary, ale gdyby o. Maciej Zięba podjął działania wynikające z obowiązku stosowania się do zasad prawa kanonicznego, sprawa wyglądałaby inaczej. Dwa następni prowincjonałowie, o. Krzysztof Popławski i o. Paweł Kozacki uważali w związku z tym, że „zostali upewnieni w decyzji, że nie ma już możliwości prawnych”, bo o. Zięba wyczerpał sprawę.
– Działali w błędzie co do prawa i w oparciu o nieadekwatne decyzje biegłych – powiedział któryś z ekspertów.
Ostatnią inicjatywą o. Macieja Zięby był list w obronie dobrego imienia Jana Pawła II. Podpisało go ponad 1700 osób z tytułami naukowymi.
zobacz więcej
Czy naprawdę mieli tak słabych doradców prawnych i sami mieli tak mało orientacji i – podkreślę – dociekliwości? Powtórzę, że archiwa prowincjalskie stały już przed nimi otworem, mieli pełną władze prawną.
Akta w części tajnej prowincjała zawierały wszystkie istotne informacje wskazujące na poważne zaburzenia osobowości Pawła M. oraz stopień pokrzywdzenia członków Wspólnoty św. Dominika we Wrocławiu. W przypadku przeprowadzenia wstępnego dochodzenia kanonicznego, w każdym momencie po 2000 r., władze zakonu uzyskałyby dodatkowy materiał dowodowy wskazujący na popełnienie przez Pawła M. najpoważniejszych przestępstw w rozumieniu Kodeksu prawa kanonicznego, skłaniając do zastosowania wobec niego przewidzianych prawem kanonicznym środków najdalej idących – piszą eksperci. Czyli gdyby się wzięły poważnie do sprawy, to…
Krzywdy ludzi, zaniedbania w zakonie
– Gdyby ktoś mi pokazał środki prawne… – powiedział podczas prezentacji raportu o. Kozacki, czy może raczej użalił się nad sobą. Na Boga, to przecież on, prowincjał, czyli decydent, musi zadbać o takich prawników, którzy środki znają i potrafią zastosować! To chyba jego odpowiedzialność wynikająca z władzy, jaką dysponuje.
Bo jednak nie da się zrzucić całej odpowiedzialności na o. Macieja Ziębę OP. Pojawiły się już nawet głosy, czy może tylko pogłoski, że z „odpaleniem” sprawy ci dominikanie, którym naprawdę zależało na oczyszczeniu atmosfery i może nawet na pojednaniu z pokrzywdzonymi, czekali aż umrze o. Zięba, jakkolwiek cynicznie czy brutalnie by to zabrzmiało.
– Może to nieprawda, ale jednak tak wyszło – mówi cytowana już uczestniczka dawnych dominikańskich wspólnot.
– To przecież bardzo wygodne, że wszystkiemu winien jest akurat o. Zięba, który nie żyje – mówi z kolei młoda warszawska dziennikarka, która nigdy jego zwolenniczką nie była.
– Suma zaniedbań stała się obrazem prowincji – powiedział ktoś, dominikanin czy ekspert, w czasie prezentacji raportu. Gwoli sprawiedliwości trzeba odnotować, że to sam o. Kozacki dwadzieścia lat temu próbował działać, że to o. Marcin Mogielski OP nie dawał spokoju i alarmował władze zakonne, wspierając pokrzywdzone osoby, że wreszcie – cytuję za raportem – jeden z byłych przełożonych klasztoru św. Jacka w Warszawie wykazał się niezwykłą czujnością i dbałością w tym zakresie i zapobiegł kolejnej eskalacji działań sprytnego o. Pawła M.
– Jakiekolwiek decyzje przez te 16 lat zapadały, to myśmy je firmowali, zgadzaliśmy się na nie albo nie. Dlatego osobiście czuję się za to przynajmniej moralnie odpowiedzialny – mówił o. Kozacki. Zaznaczył, że „jest gotów do poniesienia konsekwencji kanonicznych, o ile Stolica Apostolska lub generał zakonu podejmie taką decyzję”. Przypomniał , że już w chwili ujawnienia sprawy Pawła M. oddał się do dyspozycji przełożonego generalnego, który w każdej chwili może odwołać go z funkcji prowincjała.
Najważniejsi są tutaj – jak mówiono podczas prezentacji raportu – pokrzywdzeni, którymi do tej pory niespecjalnie się zajmowano. W raporcie czytamy: W końcu, pokrzywdzeni byli – sądzimy, że nie zawsze świadomie – wprowadzani w błąd co do sytuacji Pawła M. Treść korespondencji kierowanej do pokrzywdzonych oceniamy jako pozbawioną dostatecznej empatii, zaś sposób postępowania wobec jednej z nich podejmowany w ostatnim czasie przez ówczesnego delegata prowincjała dominikanów ds. ochrony dzieci i młodzieży uważamy za odbiegający od standardów i pozbawiony kompetencji relacyjnych.
O. Krzysztof Popławski, poprzedni – do roku 2016 – prowincjał dominikanów podkreślił, że najważniejsze jest uznanie krzywdy, która dokonała się poprzez działania współbrata, a także poprzez działanie, lub jego brak, ze strony prowincjałów.
– Były krzywdy konkretnych ludzi, były zaniedbania w duszpasterstwie i w zarządzie zakonu – powiedział. Dodał, że wraz z o. Kozackim ma poczucie odpowiedzialności, a najbardziej za to, że nie odpowiedziano w sposób właściwy na to, co działo się z osobami pokrzywdzonymi. – Z naszej strony bardzo chcemy za to przeprosić i o przebaczenie także prosić – powiedział o. Popławski.
Dominikanie deklarują gotowość pełnego wsparcia ofiar Pawła M., również wypłaty odszkodowań. Niektórzy bracia są w stałym, bezpośrednim kontakcie z pokrzywdzonymi. – Mamy nadzieję, że uda się doprowadzić do rozmowy i spotkania z tymi osobami – powiedział o. Popławski.