Para powstańców warszawskich zgubiła się w ruinach i odnalazła po 72 latach. Dzieci przeniosły 150 000 listów i paczek. Prawdziwe historie – obejrzyj je u nas.
zobacz więcej
28 sierpnia z rannymi powstańcami przeszedłem kanałami do Śródmieścia. Skierowano mnie do szpitala przy ulicy Smolnej; ale uciekłem stamtąd po kilku dniach i dołączyłem do mojego oddziału, broniącego ulicy Czackiego i kościoła Św. Krzyża. Tam zabiłem z „błyskawicy” sierżanta niemieckiego. Prawie weszliśmy na siebie, ja byłem szybszy. Zdjąłem z niego nowe buty, miał mój rozmiar, Po kilku dniach wycofaliśmy się za linię ulicy Mazowieckiej. Kwaterę mieliśmy przy ulicy Jasnej 19. Wysyłano nas na placówkę w domu Hersego, przy Marszałkowskiej i Królewskiej.
Chodziłem po piwnicach i szukałem jedzenia. Któregoś dnia zapędziłem się z „Czarnym” Eugeniuszem Szymańskim, posługującym się w okresie konspiracji nazwiskiem Eugeniusz Malinowski, z mojej sekcji butelkarzy wzdłuż ruin przy ulicy Królewskiej aż pod Zachętę. Przedostałem się strychami oficyn na stronę zajętą przez Niemców. Gdy chciałem zejść z góry do piwnic; zobaczyłem na podwórku dwóch niemieckich oficerów. Zastrzeliłem ich i przedostałem się do swoich. To byli dwaj ostatni zabici przeze mnie Niemcy. Wypełniłem dane sobie przyrzeczenie, że zabiję ich trzydziestu, po dziesięciu za rozstrzelanego w listopadzie 1939 r. ojca, za zamordowaną w kwietniu 1944 r. w Oświęcimiu matkę i za poległą 13 sierpnia na Starówce siostrę, łączniczkę „Lalkę” z batalionu „Parasol". Zabiłem 31.
Gdy miałem pięć lat, ojciec pierwszy raz zabrał mnie na polowanie. W wieku dziewięciu lat miałem już własny sztucer. Strzelałem do zwierząt, nie żeby zranić, ale żeby zabić, tak jak uczył mnie ojciec. Po wojnie, gdy przebywałem w Kanadzie, dwa dni chodziłem po bagnach, by dobić zranionego łosia.
Nie jest łatwo zabić człowieka. Wiele razy śnił mi się sierżant z kościoła św. Krzyża, który krzyczał, że umiera.
Dlaczego na zdjęciu nie mam opatrunku na oczodole? Chodziłem z otwartą raną, aż wdała się gangrena. W obozowym lazarecie w Fallingbostel niemiecki lekarz wyciął mi fragmenty policzka. Uratował mi życie.
Po wyzwoleniu z obozu jenieckiego wylądowałem w Londynie, zdałem maturę, ukończyłem wyższe studia o rzadkiej wówczas specjalności: usuwania odpadów przemysłowych. Wiele lat pracowałem w Afryce, w Ameryce Północnej, w Szwajcarii. Po roku 1990 wróciłem na stale do Polski.
Gdy 23 września w powstaniu generał Bór Komorowski odznaczył mnie orderem Virtuti Militari w towarzystwie starszych kolegów, jego adiutant kapitan. „Eugeniusz” Eugeniusz Ihnatowicz-Suszyński powiedział, że jestem najmłodszym kawalerem tego odznaczenia. Znał moją rodzinę i mnie i doskonale wiedział, że nie mam 17 lat, jak podawałem, tylko 14.
W historii polskich powstań nie było podobnych przykładów bohaterstwa, poświęcenia i odwagi dzieci jak w Powstaniu Warszawskim.
– Maciej Kledzik
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy