Tu w 24 godziny od dokonania eksperymentalnego uszkodzenia rdzenia, sparaliżowanym myszom podano w miejscu uszkodzenia zastrzyk z żelu zawierającego nanowłókienka naśladujące architekturę właściwej nam białkowej tzw. macierzy zewnątrzkomórkowej. Czyli naturalnie występującej sieci otaczającej tkankę, która jest odpowiedzialna za wspieranie komórek. Każde włókno jest około 10 tys. razy węższe niż ludzki włos i składa się z setek tysięcy bioaktywnych cząsteczek zwanych peptydami, które samą swą strukturą, a i składem, przekazują sygnały promujące regenerację nerwów.
Z kolei grupa neurobiologów ze Stanfordu przekonuje ostatnio na stronie szkoły medycznej tego prestiżowego uniwersytetu, że właśnie nad tym pracują, aby nie tylko zapobiec paraliżowi, ale i demencji czy ślepocie, a nawet je odwracać. Warto się przyjrzeć tym pomysłom na wypełnienie ewangelicznych obietnic, gdzie głusi znów słyszą, a niewidomi widzą, chromi zaś powstają i chodzą. Stanford jest tu bowiem absolutnym liderem. Neuronauki zaś to obok genetyki – i jakże często w porozumieniu z nią – najszybciej rozwijające się dziś pole badawcze. Mamy wrażenie gigantycznego i bardzo szybkiego postępu także dlatego, że o neuroplastyczności nie uczą nas w szkole. Tłumaczono nam zaś tam – i być może do dziś się to robi, bo nowinki nie przenikają do podręczników – że „neurony to jedyna ludzka komórka, która się nie odtwarza raz uśmiercona”.
Nie czyniono tego złośliwie, by wymusić na nas rezygnację z próbowania neurotoksycznych używek, jak alkohol, choć tematy były powiązane. Taki po prostu był jeszcze ćwierć wieku temu stan wiedzy. A kto nie wierzy, niech wspomni, że za poznanie, jak działa
zmysł węchu (i że tam akurat komórki nerwowe opuszki węchowej powstają
de novo w trakcie dorosłego życia i to regularnie, co daje nadzieję ofiarom koronawirusa na przywrócenie węchu i smaku) Nagroda Nobla była dopiero w roku 2004. Zaś za opisanie, jak funkcjonuje nasze odczuwanie temperatury aż do bólu – dopiero miesiąc temu.