Historia

Wigilia w niewoli

Któryś z jeńców przybiegł z wiadomością, że wachmani na wieżach strażniczych śpiewają kolędy po polsku. Pod wieżami zrobiło się zbiegowisko. Służbę wartowniczą pełnili wachmani Ślązacy. Jeden z nich krzyknął z wieży do AK-owców: – Chłopaki, będziemy razem bić Niemców.

W okupowanej przez Niemców i Rosjan Rzeczpospolitej Wigilia miała szczególne znaczenie dla katolików. Niemcy w Generalnej Guberni nie zakazali jej świętowania, nawet w obozach jenieckich. Inaczej wyglądało to na ziemiach zajętych przez Związek Sowiecki, który nie podpisał Konwencji Genewskiej z 1929 roku o traktowaniu jeńców.

W obozie w Kozielsku przebywało około stu księży, pastorów i rabinów, ale w Wigilię 1939 roku zostali oni wywiezieni, gdyż ich duszpasterska działalność, zdaniem sowieckich okupantów, wzmacniała więźniów duchowo i moralnie. W Starobielsku, gdzie więziono 25 duchownych, przed Wigilią wywieziono księdza Aleksandrowicza i rabina Steinberga. Już nigdy tam nie wrócili. Pisze o tym Józef Czapski we „Wspomnieniach Starobielskich”.

1940


W sowieckim więzieniu

W czasie kampanii wrześniowej podpułkownik dyplomowany Klemens Stanisław Rudnicki dowodził 9 pułkiem Ułanów Małopolskich. Po kapitulacji przedostał się z Warszawy do Krakowa i rozpoczął pracę w konspiracji, w Związku Walki Zbrojnej. Aresztowany przez Rosjan pod zmienionym nazwiskiem, w niedzielę Wielkanocną 1940 roku przy przekraczaniu granicy niemiecko-sowieckiej, po krótkim pobycie w więzieniu w Przemyślu został przewieziony do więzienia NKWD w Dniepropietrowsku. Miał w nim przesiedzieć półtora roku.

Wspominał: „Nadchodziło Boże Narodzenie 1940 roku. Postanowiliśmy z Gilowskim, domorosłym artystą z Jaremcza, urządzić wigilię i wręczyć każdemu z Polaków jakąś pamiątkę jako niespodziankę. Polaków było nas zaledwie kilku w celi, więc trudności nie było.

Znaleźliśmy kawałek twardego drzewa, pocięliśmy na drobne kawałeczki szkłem, a potem, heblując pracowicie o podłogę betonową, porobiliśmy małe medaliki, na których Gilowski wyciął gwoździem sylwetkę Częstochowskiej i napis wigilia 1940 roku.
Polscy policjanci i żołnierze idący do sowieckiej niewoli we wrześniu 1939 r. Fot. PAP
Radość była wielka z tego i wigilia odbyła się w podniosłym nastroju. Zgrupowaliśmy się wszyscy w jednym kącie celi, zjedliśmy wspólnie naszą codzienną zupę i kaszę i łamaliśmy się suszoną kromką chleba, zastępującą opłatek. Jako najstarszy miałem przemowę a potem kolędowaliśmy.

Inne wyznania uszanowały naszą tradycję, siedząc w tym czasie spokojnie, a potem dołączając do naszych kolęd. Śpiewali więc i Ukraińcy i Rosjanie, a nawet Żydzi”.

1941


W okupowanej Warszawie

Wieczorem padał deszcz. W nocy wiał mroźny wiatr i rozpętała się zadymka śnieżna. Ulice były opustoszałe, jedynie widownie teatrzyków były zapełnione. W Masce grano „Gwiazdkę gwiazd”. Kto siedział na widowni? Głównie dorobkiewicze wojenni, od ulicznych handlarzy złota po spekulantów opałowych. Szukali dla siebie rozrywki i ją znaleźli. Zgodnie z zaleceniami z okólnika Szefa Propagandy Generalnej Guberni z marca 1940 roku, w teatrzykach zakazano wystawiania klasyków, zalecano pornografię.

Mówili, że sprzedał Gestapo Hankę Ordonównę. Historia niezłomności i kolaboracji aktorów od czasów okupacji

Chłopcy z konspiracji strzygli i chłostali zdrajców podczas spektaklu, na oczach publiczności.

zobacz więcej
Wiatr i zadymka spowodowały zawalenie muru frontowej ściany w kamienicy przy ul. Pawiej 6 w getcie. Pod gruzami zginęli dwaj przypadkowi przechodnie.

1942


W łagrze

Urszula Muskus, przedstawicielka ambasady RP w Aktiubińsku, po opuszczeniu Związku Sowieckiego przez armię gen. Andersa, aresztowana została pod zarzutem szpiegostwa i osadzona w łagrze.

Tak opisała spędzoną tam pierwszą Wigilię: „Mróz był siarczysty. Straż obchodziła naszą karną zonę, i w ciszy wieczorem słychać było tylko miarowe skrzypienie śniegu pod ich nogami. Powietrze było przeźroczyste i widzialność daleka. Cały step pod białą pokrywą drgał i skrzył się tak, jakby ktoś pył diamentowy przez sito przesiewał… Dziś noc wigilijna… Bóg się rodzi…

Marysia dojarka obiecała, że postara się dać mi do mojej wieczerzy wigilijnej parę zmarzniętych marchewek, ale muszę przyjść sama do bazy. Przez cały dzień myślałam, jakby wyjść z zony karnej i zaraz po zachodzie słońca zawinęłam rękę szmatą i jęcząc, podeszłam do straży mówiąc: – Patrz, zwichnęłam rękę, puść mnie, proszę, do ambulatorium…

Trafiłam na dobrego chłopca, a może miałam taką nieszczęśliwą minę, że o nic nie pytając, pozwolił mi wyjść za zonę. Zaraz za ambulatorium skręciłam i ostrożnie posuwałam się w kierunku baz bydlęcych. Marysia na mnie czekała – szybko schowała mnie za drzwi bazy i wsunęła pod moje futerko… marchewkę, a po chwili przyniosła kociołek z mlekiem, które szybko wypiłam.

Uradowana z korzystnych łowów wracałam, trzymając mocno pod pachą marchewkę, jeszcze czułam przyjemny smak mleka – gdy nagle przede mną wyłonił się komendant obozu. – Skąd tak szybko wracasz dziewczyno? – zapytał. Zapomniałam nagle języka w gębie i zaczęłam plątać ni to, ni owo…

– No dobrze, chodźmy do komendantury i tam wyjaśnimy. Naturalnie, pierwsza rzecz to zrobili rewizję i zabrali marchewkę… Zaczęły się pytania: – Kto ci dał marchewkę?

Odpowiadałam: – Leżała na śniegu, podniosłam.

– Wobec tego, że nie chcesz powiedzieć, pójdziesz z miejsca do karceru – i za chwilę po raz pierwszy tam się znalazłam.

Izolator, była to piwnica wykopana w ziemi – mówiono, że tam, gdy zmarłych więźniów nie mogli w kuźni pomieścić, składali do czasu, gdy ziemia trochę odmarznie. Zeszłam po drabinie na dół i kiedy drabinę wyciągnęli i z powrotem założyli deski na jamę, zrobiło mi się bardzo nieprzyjemnie. Nie odchodząc dalej, namacałam w ciemnościach wystający kawał ziemi i usiadłam… nie chciałam myśleć, czy znajdują się tu trupy więźniów, czy też nie… Miałam jeszcze przed sobą rozgwieżdżone niebo i starałam się zatrzymać go jak najdłużej w oczach i w sercu… Zaczęłam wspominać wieczory wigilijne w moim życiu i posuwałam się wstecz…

Przed dzisiejszą wigilią spędziłam już dwie na wygnaniu w Aktiubińsku wraz z moimi dziećmi – cieszyłam się, że mam je przy sobie i możemy mówić o Tatusiu i posyłać mu dobre myśli do więzienia. Ostatnia wigilia w ojczyźnie była pełna smutku i nadziei – byliśmy już pod okupacją sowiecką, lecz zdawało się, że to długo nie potrwa…”.

1943


W konspiracji

Konspiracyjny „Biuletyn Informacyjny” pisał w artykule wstępnym w czwartek, 23 grudnia, w numerze 51: „...Bijemy się w ciemnościach podziemi; widz powierzchniowy dostrzeże wśród nas podziały i różnice. Ale są momenty, gdy poprzez zamęt bieżącej chwili czujemy nieomylną pewnością serca, że jesteśmy razem, że razem walczymy. Tak czują się w ten wieczór wigilijny wszyscy Polacy, wyglądając gwiazdy – tej samej”.

1944


W kobiecym obozie jenieckim w Oberlangen.

Alina Karpowicz, w Powstaniu Warszawskim łączniczka „Miła”, po przełamaniu opłatkiem usiadła z kilkoma koleżankami na połączonych pryczach.
Kobiety-jeńcy z Powstania Warszawskiego. Fot. Wikimedia
„Gadałyśmy o różnych Wigiliach” – zanotuje. – „Wspomnieniami cofałam się aż do pierwszych zapamiętanych Wigilii dzieciństwa i do Wigilii wojennych, gdy coroczne narodziny Boga były jakby dowodem dla nas, że jest COŚ, czego zabić nie można”.

•••


W Zeithain, niemieckim obozie-lazarecie

Komendant wydał wcześniej zezwolenie na zorganizowanie uroczystości, jak sądził, o charakterze religijnym. Przygotowywali ją wspólnie mężczyźni-jeńcy z kobietami-jeńcami.

W jednym z baraków urządzono stajenkę betlejemską. Punktualnie o północy do Maryi (grała ją Anna Żylicz-Hołły, w powstaniu „Katrina”, jedyna z długimi włosami w całym obozie) i Józefa, przyszła zamiast pasterzy grupa powstańców warszawskich.

„Katrina” wspominała: „Przyszli z bólami, nędzą i modlitwami o lepsze jutro. Nic nie musiałam mówić, byłam częścią żywego obrazu z włosami rozpuszczonymi na ramionach, głową przykrytą szarym kocem i Dzieciątkiem ukrytym w szarych powijakach. Ale powstańcy (zawodowi aktorzy) mieli sporo do powiedzenia i odegrali swą rolę znakomicie. Tak sądzę, gdyż wzruszeni widzowie z przejęciem oglądali widowisko. Dużo w nim było gestów symbolicznych, ukrytych, ale wszyscy rozumieliśmy, o co chodzi”.

A potem chór założony i kierowany przez podporucznik Hannę Pomorską obszedł z szopką wszystkie baraki Oddziału II, śpiewając kolędy.

•••


W obozie jenieckim w Lamsdorfie

Rano uchwalono w barakach, że dzienny przydział żywności pójdzie do wspólnego kotła. Na wigilijnym stole znalazły się sałatki jarzynowe, kanapki, surówka z kapusty. Na obiad miła niespodzianka. Po raz pierwszy po osiemdziesięciu dniach pobytu zamiast gorącej wody z pływającymi brązowymi kawałkami suszonej brukwi – zupa grochowa z ziemniakami.

Po wieczerzy kilku oficerów i podchorążych wystawiło szopkę. Wstęp na nią kosztował pół papierosa, równowartość pół dolara.

Wszystkie baraki obchodził z opłatkiem i życzeniami polski komendant obozu, kapitan Alojzy Kurczewski „Ambrozja”. W pewnym momencie któryś z jeńców przybiegł z wiadomością, że wachmani na wieżach strażniczych śpiewają kolędy po polsku. Pod wieżami zrobiło się zbiegowisko.

W noc wigilijną służbę wartowniczą pełnili wachmani Ślązacy. Jeden z nich krzyknął z wieży do AK-owców: – Chłopaki, będziemy razem bić Niemców.
– A czym? – odkrzyknął któryś z jeńców.
– My wom doma broń.

Wielu jeńcom za wzruszenia zaszkliły się oczy łzami.

•••
Teren Oflagu VII A w Murnau. Widoczni m.in. jeńcy grający w karty. Po prawej stronie fragment budynku komendy. Fot. Wikimedia
W oflagu w Murnau

Jasełka w reżyserii jeńca Leona Schillera. Do żłobka z Jezusem podchodzili kolejno polscy żołnierze z różnych pól bitew tej wojny. Najpierw obrońca z września 1939 roku z ręką na temblaku i zakrwawionym bandażem na głowie. Po nim lotnik ze zwycięskiej bitwy powietrznej o Anglię i żołnierz 2 Korpusu. Na końcu w niemieckim hełmie na głowie, w podartym mundurze i o kulach, żołnierz Armii Krajowej z Powstania Warszawskiego.

Każdy z nich wypowiadał przy żłobku kilka zdań, po których widownia reagowała tłumionym szlochem.

Widać było, że siedzący w pierwszym rzędzie Niemcy czuli się nieswojo, ale nie zdarzyło się, by zakłócili to i kilka kolejnych, jasełkowych przedstawień.

•••


W obozie jenieckim w Altenburgu koło Lipska

Tego wigilijnego mroźnego dnia o godzinie piątej nad ranem zorganizowały ucieczkę dwie łączniczki z powstania, Wanda Kozłowska „Tekla” i „Maja”, której prawdziwego imienia i nazwiska „Tekla” nigdy nie poznała. Z kilkoma kawałkami chleba odłożonymi z wczorajszych posiłków zamierzały przejść pieszo około 40 kilometrów do Lipska, gdzie pracowali polscy kolejarze. Liczyły na ich pomoc.

Rzeczpospolita Gruzów. Miała umrzeć, a życie trwało w niej w ukryciu

„Warszawskim Robinsonom” najbardziej doskwierały samotność i tęsknota za rodziną. Gdy nadchodziło Boże Narodzenie, nawet ci najtwardsi płakali.

zobacz więcej
Udało im się przeskoczyć przez ogrodzenie z drutu kolczastego i niezauważone przez strażników dotarły do opustoszałego miasteczka, w którym wszyscy jeszcze spali. Poszły główną drogą w kierunku Lipska. Po 17 kilometrach doszły do miasta Borna.

Z relacji „Tekli” Kozłowskiej: „Pomiędzy zabudowaniami, niskimi domami z ogródkami, widniała smukła wieża kościoła, do którego zdecydowałyśmy się wejść i zjeść chleb. Kościół nie był duży, ale przytulny. Zaraz po zjedzeniu chleba usnęłyśmy. Obudziło mnie silne szarpnięcie. Przede mną stało kilku głośno rozmawiających ludzi, a ten, który mnie szarpnął, był w mundurze SS. Zaprowadzili nas na posterunek policji i przesłuchali.

Potem, gdy wsadzono mnie razem z wachmanem do pociągu celem odstawienia do obozu w Altenburgu, daremnie starałam się o czymś pomarzyć, ale moja wyobraźnia była pusta. To był bardzo dobry pociąg. Jechał wolno, łagodnie kołysząc się. Leżałam na podłodze i było mi ciepło. Ponieważ pociąg jechał do Altenburga przez Lipsk, mieliśmy tam przesiadkę. Dworzec pełen był ludzi, hałasu i przyćmionego światła. Usiadłam przy stole, na końcu ławki. Obok mnie usadowił się wachman. Na zegarze wybiła szósta wieczór. Nagle ktoś przechodząc, postawił przede mną papierową tackę z kiełbaską i kawałkiem chleba. To była moja Wigilia”.

•••


W szpitaliku „Omega”, przy ul. Łowickiej 2. w Brwinowie pod Warszawą

Łączniczka Maria Barbara Cabalska „Basia” pisze w liście do koleżanki łączniczki „Inki” Ireny Korczewskiej (obie z IV Zgrupowania AK „Gurt”), która wywieziona została po kapitulacji powstania do obozu pracy w Berlinie: „…Jedzenie wspaniałe jest przez całe święta, a potem wszyscy dostali paczki żywnościowe od Czerwonego Krzyża. Była masa gości, lekarze, proboszcz, jeszcze jakiś ksiądz, burmistrz, jakiś przedstawiciel Czerwonego Krzyża i inni. Wszyscy dzielili się z nami opłatkiem, a Mikołaj rozdawał prezenty. Potem przyszły siostry śpiewać kolędy.

Wiesz, jak zaczęły śpiewać, to już nie mogłam wytrzymać i rozbeczałam się. Płakali wszyscy na sali. Stoi tutaj choinka, cała sala ubrana jest girlandami z choiny. Na ścianie obrazek Matki Boskiej ubrany białoczerwonym łańcuchem i choiną. Ineczko, mam tu ze sobą tę samą Bozię, która wisiała u mnie na Złotej i którą dostałam od Ciebie, pamiętasz? Teraz też wisi nad łóżkiem.

Mieliśmy tu śliczną szopkę. Na tle kawałka jakiegoś muru żłobek, w głębi anioł w hełmie na głowie, przy żłobku klęczą nasi żołnierze, jeden trzyma w ręku zakrwawiony węzełek, który przyniósł Dzieciątku. Na ziemi słoma, przed szopką ośnieżone drzewa, na których widać napis: ufajcie, jam zwyciężył świat. Wszystko razem było prześliczne”.

•••


W ruinach warszawskiego Śródmieścia, w połączonych piwnicach przy ul. Śliskiej 7 i Siennej 22.

Po kapitulacji 5 października ukryło się w nim około 30 cywilów i uczestników powstania, Żydów i Polaków. Wśród nich był docent dr nauk medycznych Henryk Beck z żoną dr Jadwigą z Trepków. Dr Beck był w powstaniu lekarzem o pseudonimie „Nekander”.
Warszawa w 1945 roku. Fot. Sovfoto/Universal Images Group via Getty Images
Po raz pierwszy wyszedł z bunkra w ośnieżone ruiny w dzień wigilijny. Po powrocie namalował akwarelkę zatytułowaną „Pusta, spalona Warszawa”. Na granatowym niebie jaśnieje Gwiazda Betlejemska, której promienie przedzierają się przez szkielety wypalonych kamienic i stosy gruzów, oświetlając zamaskowane wejście do bunkra.

Z perspektywy swego łóżka w bunkrze doc. Beck w ciągu trzech i pół miesiąca ukrywania się kreślił tuszem i pędzelkiem niezwykłe obrazki. Zatytułował je „Bunkier 1944 rok”. Wszystkie przetrwały (przechowywane są w Żydowskim Instytucie Historycznym w Warszawie). Mówią więcej od słów, bardzo wyważonych i oszczędnych w opisie piwnicznej atmosfery i wydarzeń.

1945


W więzieniu na Łukiszkach w Wilnie

Adolf Popławski, ps. „Łukasz”, w okresie niemieckiej okupacji był pracownikiem Delegatury Rządu na Kraj w Wilnie. Po wkroczeniu Sowietów rozpoczęły się aresztowania pracowników Delegatury.

Z dowództwem wileńskiej brygady Armii Krajowej prowadzono negocjacje z zapewnieniami darowania winy, zwolnienia wcześniej aresztowanych i umożliwienia wyjazdu do zachodniej Polski. W tym czasie przyszedł z Londynu rozkaz o rozwiązaniu Armii Krajowej.

Sowieci po rozpracowaniu konspiracyjnych struktur wojskowych i państwowych aresztowali i osadzili w więzieniach tysiące Polaków. Jednym z nich był „|Łukasz” Popławski.

Sybiraczka z rodu Mickiewiczów

Dwa tygodnie po śmierci synka przyszła paczka od męża przez Czerwony Krzyż z Persji. Myślałam, że mnie to zabije. Czemu nie przyszła wcześniej!

zobacz więcej
Przez pierwsze trzy doby po aresztowaniu był bity, przetrzymywany bez jedzenia i bez snu. Wspominał: „Po tym wstępnym śledztwie skórę miałem od pasa do kolan czarną od sińców z powodu ciągłego bicia”. Półprzytomnego, słaniającego się na nogach zaprowadzono do celi z dziesięcioma więźniami, samymi Litwinami. Zaopiekowali się nim.

Po rozprawie sądowej Adolf Popławski skazany został na 15 lat katorgi. Przed Bożym Narodzeniem przeniesiono go do celi w więzieniu na Łukiszkach z kilkoma Polakami, razem z dr. Dobrzańskim „Irwidem”, ostatnim Delegatem Rządu na Kraj w Wilnie i kilkoma Litwinami.

Wspominał: „Zbliżało się Boże Narodzenie. Nasze rodziny, jako miejscowe, natychmiast dowiedziały się o naszym przeniesieniu, toteż niemal wszyscy Polacy, łącznie ze staruszkiem M. [rolnikiem spod Wilna - przyp. red. ], otrzymali świąteczne paczki z opłatkiem, rybą i bakaliami. Żaden z Litwinów nie otrzymał paczki, toteż mieli kwaśne miny widząc, jak szykujemy stół wigilijny.

Kiedy wszystko było już gotowe, Irwid zaproponował, żebyśmy zapomnieli o waśniach polsko-litewskich i podzielili się z nimi opłatkiem i wiktuałami. Zgodziliśmy się i po przełamaniu opłatkiem i złożeniu życzeń między sobą, Irwid podszedł do nich, powiedział coś o braterstwie we wspólnej niedoli i podzielił się z nimi również, wręczając nasze dary. W imieniu Litwinów ich przedstawiciel powiedział coś równie wzniosłego, dziękując za dary. Usiedliśmy do wigilijnej wieczerzy w obu końcach sali”.

Adolf Popławski był więźniem w sowieckich łagrach przez 12 lat. Przeżył w znacznie gorszych warunkach jedenaście kolejnych Wigilii Bożego Narodzenia.

– Maciej Kledzik

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Korzystałem z: Generał Klemens Rudnicki, „Na polskim szlaku”, Londyn 1952, Adolf Popławski, „12 lat łagru”, Paryż 1987, Urszula Muskus, „Długi most”, Londyn 1975 oraz z własnego archiwum.
Zdjęcie główne: Rok 1945. Po wyzwoleniu. Żołnierze amerykańscy i byli jeńcy polscy ważą dzienne porcje żywności, jakie otrzymywali więźniowie. Fot. NAC
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.