Rozmowy

Potrafią zabić nawet za 5 złotych

W trakcie kłótni ugodziła narzeczonego nożem. Mężczyzna zmarł, a ponieważ w jej domu właśnie odbywał się remont, ukryła zwłoki razem z rowerem pod świeżo wyłożoną podłogą. I tak z nim mieszkała przez kilkanaście lat – mówi podinspektor Beata Szymańska z Sekcji Psychologów Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie. W małopolskim garnizonie pracuje od ponad 20 lat i jako psycholog policyjny brała udział w sprawach dotyczących między innymi porwań dla okupu, zaginięć, zabójstw czy seryjnych podpaleń.

TYGODNIK TVP: Jak to się stało, że została pani psychologiem akurat policyjnym?

BEATA SZYMAŃSKA:
Jak to często bywa, przez przypadek. Po studiach pracowałam kilka lat w szpitalu specjalistycznym im. dr. Józefa Babińskiego w Krakowie, czyli popularnie mówiąc – w Kobierzynie, który jest drugą w Polsce, po warszawskich Tworkach, najstarszą placówką zajmującą się leczeniem zaburzeń psychicznych i uzależnień. Praca tam była trudna, ale bardzo ciekawa. Jednak zawsze byłam niespokojnym duchem, więc kiedy pojawiła się informacja, że w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Krakowie tworzony jest zespół psychologów, odezwała się we mnie żyłka poszukiwacza przygód i postanowiłam skorzystać z okazji.

Na początku najbardziej interesująca w pracy w policji była dla mnie możliwość doświadczania wielu rzeczy niedostępnych dla tzw. przeciętnego człowieka. Teraz jestem już do nich przyzwyczajona i moja ekscytacja jest bardziej stonowana (śmiech). Nie każda kobieta może się przecież pochwalić, że jeździła czołgiem albo poduszkowcem po jeziorze, czy zjeżdżała z helikoptera po linie desantowej. Miałam też okazję być na poligonie podczas ćwiczeń jednostek antyterrorystycznych. Kiedyś lekarz i psycholog zawsze musieli w nich uczestniczyć, by się zapoznać z pracą antyterrorystów. Obserwowanie ich to była ogromna frajda. Nie wiem, jak bawiło się moje dziecko, bo byłam wtedy w czwartym miesiącu ciąży, ale chyba dobrze, skoro później córka uwinęła się z przyjściem na świat w ciągu 15 minut (śmiech).
Antyterroryści z krakowskiej policji w akcji. Fot. PAP Jacek Bednarczyk
Antyterroryści bardzo doceniali, że ktoś zadaje sobie trud, żeby być z nimi na ćwiczeniach i mieszkać z w warunkach koszarowych. To się później przełożyło na nasze dobre relacje, kiedy była jakaś bardzo trudna sytuacja czy akcja, policjanci bez oporów przychodzili do mnie porozmawiać o tym. Nie mają przecież prostej służby, ona ich bardzo obciąża psychicznie.

W rankingach najbardziej stresujących zawodów w Polsce to właśnie służby mundurowe, w tym policjanci, zajmują czołowe miejsca. Głównie z powodu wysokiego ryzyka, zagrożenia życia i zdrowia, no i dużej odpowiedzialności.

W porównaniu do innych krajów, historia psychologii policyjnej nie jest w Polsce długa – ma zaledwie ok. 25 lat. Wcześniej uważano, że „policjant nie świnia, wszystko wytrzyma” i że korzystanie z pomocy psychologa to ujma. Ale prawda była inna. Po transformacji ustrojowej, kiedy struktura PRL-owskiej milicji została rozmontowana i budowano nową policję, mnóstwo dawnych funkcjonariuszy przeżywało kryzys. Nawet ci policjanci, którzy przeszli weryfikację pozytywnie, z trudem radzili sobie z presją społeczną i falą nienawiści. Inni z kolei nie mogli się przestawić na nowe realia. Wtedy znacząco wzrosła liczba samobójstw wśród policjantów – w połowie lat 90 była najwyższa. Zapadła więc decyzja, żeby wprowadzić psychologów do policji. Początkowo było to jedno stanowisko na każdy garnizon wojewódzki w kraju, w kontekście Małopolski – jeden psycholog na 7-8 tysięcy policjantów. Z czasem, na szczęście, liczba psychologów rosła.

Ponieważ na początku komórka była sfeminizowana, policjanci – wtedy głównie mężczyźni – traktowali nas jak nowinkę, swego rodzaju „różową żyrafę”, która nie wiadomo skąd się wzięła i do czego ma służyć. Niektórzy podchodzili do nas z dużą nieufnością – podejrzewali, że będziemy ich kontrolować, donosić przełożonym, decydować, czy mogą dalej służyć w policji. Stopniowo zaczęli się do nas przyzwyczajać. Obecnie w krakowskiej komendzie pracuje 11 psychologów i myślę, że policjanci, w wielu sytuacjach, już nie wyobrażają sobie organizacji bez nas.

Nasza praca przynosi efekty, np. liczba samobójstw wśród policjantów jest w tej chwili podobna do liczby samobójstw w pozostałej, niemundurowej części społeczeństwa.

A z czym obecnie zmagają się policjanci?

Na co dzień spotykają się z trudnymi sytuacjami, z którymi zwykły obywatel nie chciałby mieć do czynienia. Na przykład interwencje domowe, gdy muszą zatrzymać ojca, który pod wpływem alkoholu terroryzuje rodzinę. Wchodzą do domu i widzą przed sobą gromadkę zapłakanych, zalęknionych i mocno zaniedbanych dzieci. To już łamie im serce, bo przecież sami mają dzieci. Starają się przekonać kobietę do złożenia zawiadomienia o znęcaniu się, do założenia „Niebieskiej Karty”, ale czasem mogą jedynie zabrać sprawcę do izby wytrzeźwień. Co nie zawsze jest dobrym pomysłem, bowiem za to trzeba będzie zapłacić i zapewne zrobi to matka, kosztem potrzeb dzieci.

Albo sytuacje, gdy policjant musi asystować przy odbieraniu dzieci z rodziny, która jest niewydolna wychowawczo. Dla najmłodszych to jest dramat, że się ich zabiera z ich domu, bo wciąż tak o nim myślą, do jakiegoś obcego miejsca.

Funkcjonariusze spotykają się z krzywdą, brutalnością, z którą trudno się jest pogodzić. Na przykład: jak można skatować sześciomiesięczne dziecko? Niestety, jak widać można. Albo jak można przypalać żonę papierosem, czy znęcać się psychicznie i fizycznie nad starszymi rodzicami? A jednak dochodzi do takich sytuacji.

Stres i silne napięcie emocjonalne towarzyszy im też, kiedy dochodzi do śmiertelnych wypadków drogowych. Ginie na przykład kilku nastolatków. Wracali z imprezy i ich samochód uderzył w drzewo. I trzeba później do każdego z rodziców pojechać i powiedzieć, że ich dziecko nie wróci do domu. Jest to jeden z najtrudniejszych obowiązków. Ja też, pomimo tylu lat pracy, nie mogę się do niego przyzwyczaić, szczególnie, kiedy ginie jakiś policjant i trzeba poinformować jego rodzinę. Takie zdarzenia mają miejsce i podczas służby, i poza godzinami pracy, bo policjanci nie są RoboCopami, tylko ludźmi. Sporo wypadków zdarza się na przykład wśród policjantów z ruchu drogowego, podczas zabezpieczania miejsc wypadków na drodze.

Nawet odporność „zawodowej” skóry jest czasem niewystarczająca, trudno przejść koło tego wszystkiego obojętnie, a jednak trzeba skupić się na wykonaniu obowiązków w jak najbardziej rzetelny sposób. Są tacy, którzy starają się nie angażować emocjonalnie w pracę, ale tłumienie uczuć na dłuższą metę także nie przynosi dobrych efektów.

Czasem słyszy się w mediach, że taki policjant odreagowuje swoje frustracje agresją we własnym domu.

To zdarza się wśród policjantów, tak jak w każdej innej grupie zawodowej. Niestety zawsze znajdują się osoby, które nie potrafią radzić sobie ze swoim stresem w konstruktywny sposób. I go rozładowują w domu. Nie są to częste przypadki, ale jak wiadomo osoba wykonująca zawód policjanta jest na podwójnym świeczniku – jeżeli zrobi coś niezgodnego z prawem, to jest to bardziej naganne, niż kiedy to zrobi przeciętny obywatel. Jeśli więc dochodzi do interwencji w domu policjanta, to jest to sprawa cięższej kategorii niż inne. Dobrze, że jest to tak mocno piętnowane, bo takie zachowanie jest absolutnie niedopuszczalne etycznie i prawnie, a policja to organ z misją, który ma służyć społeczeństwu i w pewnym sensie dawać przykład.

Życie przestępców staje się coraz trudniejsze

W rzędzie szeregowców tylko na jednym dachu roztopił się śnieg. Okazało się, że na strychu była emitująca ciepło hodowla marihuany.

zobacz więcej
Wracając do roli psychologów w policji, to przecież nie sprowadza się ona tylko do opieki nad policjantami. To także choćby współpraca przy prowadzonym śledztwie, między innymi tworzenie profili psychologicznych nieznanych sprawców przestępstw, zwłaszcza zabójstw, gwałtów i podpaleń. Albo charakterystyki osobowe podejrzanych. Na czym to polega w praktyce?

W 2008 roku wyodrębniono trzy podstawowe obszary zadań psychologów policyjnych. Oprócz pomocy psychologicznej dla funkcjonariuszy, psycholodzy zajmują się rekrutacją zewnętrzną i wewnętrzną w policji. Trzecim obszarem jest psychologia policyjna stosowana, oferująca pomoc policjantom w prowadzeniu konkretnych czynności służbowych.

Początkowo była to doraźna pomoc w różnych czynnościach. Na przykład zajmowaliśmy się opieką nad ofiarami przestępstw. Powiedzmy: osobą zgwałconą, która była w złym stanie, a trzeba było szybko zebrać od niej informacje na temat zdarzenia. Parę razy pracowałam w tamtych czasach przy robieniu portretów sprawców. Mieliśmy w komendzie dwóch świetnych rysowników po Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, z dużym talentem, doświadczeniem i wyczuciem w kontakcie z osobą pokrzywdzoną. Teraz robi się portrety za pomocą programu komputerowego.

Budowanie portretu psychologicznego sprawcy przestępstwa to niezwykle żmudna praca analityczna To nie jest tak, że psycholog nakłada ręce na akta i wie, kim jest sprawca. To umiejętność łączenia faktów, pewnej intuicji, wyobraźni, dokładności, systematyczności. Próbuje się między innymi określić jego wiek, charakterystyczne cechy osobowości, pozycję społeczną, wykształcenie czy relacje rodzinne.

Posłużę się tu pewnym przykładem. W latach 90 ubiegłego wieku policja małopolska prowadziła sprawę brutalnego zabójstwa młodej dziewczyny w podkrakowskiej miejscowości. Zdjęcia z oględzin zwłok ofiary są tak drastyczne, że ich oglądanie jest naprawdę trudnym przeżyciem.

Zwłoki 18-letniej dziewczyny odnaleziono na ścieżce prowadzącej od ostatniego przystanku autobusowego do pobliskiej miejscowości. To był taki półtorakilometrowy skrót do wioski, używany przez miejscowych. Ciało dziewczyny było okropnie zmasakrowane, trudno było sobie wyobrazić okrucieństwo tej zbrodni. Jak stwierdzono, sprawca skakał po klatce piersiowej ofiary. Dziewczyna miała wbitych w pochwę kilkanaście patyków drewnianych, różnej długości i grubości, tak głęboko, że końcówki przebiły otrzewną i dotarły do wnętrza jamy brzusznej. Została zgwałcona oraz okaleczona i umarła w wyniku zadanych obrażeń. Prawdopodobnie, gdy sprawca opuszczał miejsce przestępstwa, jeszcze żyła. Podczas analizowania materiałów, miałam jedynie nadzieję, że kiedy się nad nią znęcał, Kasia, bo tak miała dziewczyna na imię, była nieprzytomna i nie czuła już bólu.
Kraków, 2007 rok. Akcja poszukiwania przestępców przez Samodzielny Pododdział Antyterrorystyczny Policji (SPAP), działający pod nadzorem Komendanta Głównego Policji. Fot. PAP/Łukasz Gągulski
Na bazie akt tej sprawy powstał materiał do szkolenia, które miało zapoznać policjantów z zagadnieniem śladów psychologicznych na miejscu zdarzenia i metodą tworzenia profilu nieznanego sprawcy. Posłużyła do tego cała dokumentacja zebrana w sprawie. Najtrudniejsze, przynajmniej dla mnie, jest ustalanie przedziału wiekowego przestępcy. W tej sprawie hipoteza brzmiała, że jest to raczej młoda osoba, do 35. roku życia, bo po pierwsze udało się jej skutecznie zaatakować młodą, sprawną dziewczynę, a po drugie, ta osoba umiała obsłużyć telefon komórkowy, który zabrała ofierze. W tamtych czasach posiadanie tej umiejętności wcale nie było takie oczywiste, jak dziś. Był to początek telefonii komórkowej w Polsce i starsze osoby nie radziły sobie z takimi nowinkach technologicznymi.

Częścią tworzenia każdego profilu jest rekonstrukcja przebiegu zdarzenia. Wszystkie okoliczności wskazywały, że dziewczyna po prostu znalazła się w złym miejscu i złym czasie – wcześniejsze przygotowanie ataku nie było możliwe, ponieważ wracała do domu o różnych porach. To sugeruje, że sprawca musiał się czuć dobrze na tym terenie. Był z nim oswojony, czyli albo mieszkał lub pracował w pobliżu, albo miał na tym obszarze rodzinę lub znajomych, których często odwiedzał.

Mężczyzna został zatrzymany w ciągu kilku tygodni. W jego ujęciu pomógł skradziony telefon ofiary, bowiem sprawca nieostrożnie zadzwonił z niego do swojej dziewczyny. Tu warto wspomnieć, że osoby, które dokonują przestępstw na tle seksualnym, bardzo często są w związkach małżeńskich czy partnerskich, w tym przypadku sprawca za kilka miesięcy miał wziąć ślub.

Wnioski umieszczone w profilu sprawcy w dużej części pokrywały się z rzeczywistością. Miał około 30 lat, mieszkał w okolicy, znał ofiarę, chociaż tylko z widzenia. Był wybuchowy, nie kontrolował impulsów, miał niski poziom wykształcenia, często zmieniał miejsca pracy, właśnie z powodu swojej konfliktowości. Co ciekawe, w chwili zatrzymania pracował w ubojni zwierząt. Zaatakował 18-latkę, ponieważ, jak stwierdził, natknął się na nią na ścieżce i poczuł ochotę na stosunek seksualny. Według jego relacji, stosunek odbył się za zgodą dziewczyny i nie ma pojęcia, co się potem stało. Sprawca na szczęście został osądzony i trafił do więzienia, mam nadzieję – na bardzo długo.

Obecnie panuje moda na profilerów – z racji różnych filmów, seriali czy książek kryminalnych, żeby przywołać choć słynnego detektywa Sherlocka Holmes’a. Profilowanie jest szeroko rozwinięte w Stanach Zjednoczonych czy w Wielkiej Brytanii. Jak to jest w Polsce?

Pierwszy profil powstał w 1888 roku i dotyczył seryjnego zabójcy prostytutek z Londynu, zwanego Kubą Rozpruwaczem. Zabójstwa były bardzo brutalne – między innymi głęboko podcięte gardła, obrażenia w okolicach organów płciowych czy rany twarzy. Portret zabójcy stworzył amerykański psychiatra i chirurg, dr Thomas Bond. Według niego, sprawca mieszkał samotnie i miał zaburzenia psychiczne. Prawdopodobnie odczuwał przyjemność seksualną z zabójstw. Zabójcy nie udało się namierzyć, ale profil jest obecnie uznawany za jeden z historycznie pierwszych, opartych o analizę sposobu działania zabójcy.

Pół wieku domniemanego Wampira z Zagłębia

Został skazany na śmierć mimo braku dowodów, negatywnych ekspertyz, odcisków palców i profilu psychologicznego.

zobacz więcej
Profilowanie na dobre rozwinęło się dopiero w połowie XX wieku w Stanach Zjednoczonych. Wówczas do pracy przy słynnej sprawie „Szalonego Bombiarza” zaangażowano między innymi Jamesa Brussela, który jest uważany za prekursora tej dziedziny. W trzy tygodnie stworzył on dokładny profil sprawcy. Miał powiedzieć: „Szukajcie mocno zbudowanego mężczyzny, w średnim wieku, cudzoziemiec lub żyjący we wspólnocie urodzonych za granicą, mieszkającego na terenie Connecticut, New Hampshire lub Maine. Najprawdopodobniej mieszkającego ze starszym krewnym, bratem lub przyrodnią siostrą. A gdy go znajdziecie, będzie ubrany w dwurzędowy garnitur”. W pół roku udało się policjantom ująć bombiarza, a niemal każda wskazana przez psychologa cecha potwierdziła się. George Metesky, czyli Jerzy Meteski, był synem polskiego emigranta, mieszkającym z dwiema siostrami. Zatrzymano go w nocy i kiedy się ubierał, to założył dwurzędową marynarkę. Terroryzował Nowy Jork przez 16 lat materiałami wybuchowymi podkładanymi w budynkach użyteczności publicznej, w zemście za wypadek w pracy. Jak sam podnosił, konstruował bomby tak, by nie było ofiar śmiertelnych – było 15 rannych. Uznany za niepoczytalnego, trafił do szpitala i wyszedł z niego na wolność w latach 70.

W Polsce profilowanie zagościło na dobre nieco później, bo w latach 90. XX wieku, choć już w PRL tworzono profile psychologiczne w poważniejszych przypadkach, a sam Brussel opisał Wampira z Zagłębia – ale wtedy to niekoniecznie rzetelnie przekładało się na działanie organów ścigania. Od lat 90. dzięki tej metodzie udało się natomiast zatrzymać kilku naprawdę groźnych przestępców. Właśnie Kraków może się pochwalić placówką naukową o najdłuższej w Polsce tradycji profilowania, mam na myśli Instytut Ekspertyz Sądowych, którego zasługi w rozwoju tej dziedziny w Polsce są nie do przecenienia.

Profil stosuje się przede wszystkim po to, aby zawęzić liczbę ewentualnych podejrzanych oraz pomóc w identyfikacji indywidualnych cech sprawcy. Mamy na przykład serię gwałtów czy napadów o podobnym przebiegu i próbujemy ustalić, czy dokonał ich jeden sprawca, czy też jest ich kilku.

Tak było w przypadku seryjnego podpalacza działającego w Chrzanowie i okolicach. Zaczęło się od podpalania starych samochodów na parkingu, później z dymem poszedł garaż przylegający do budynku mieszkalnego. I tu zaczynało być groźne. Jak się okazało, podpalacz był człowiekiem szukającym atrakcji i sensacji. Zakładano, że jest młody, do 30. roku życia, z niskim wykształceniem, bez pracy – to się sprawdziło. Był bardzo zdziwiony, że ktoś go zatrzymuje. Nie zdawał sobie sprawy, że jego zabawy z ogniem mogą się skończyć tragicznie.

Czarna wołga, okup i sprawa polityczna. Tak porywano dzieci w PRL-u

Jedna z najsłynniejszych porywaczek straszyła swe ofiary psem i kazała nazywać się mamą.

zobacz więcej
Bulwersującymi sprawami są też na przykład uprowadzenia osób dla okupu, które czasem kończą się ich śmiercią. Żeby przytoczyć przykład głośnego zabójstwa Krzysztofa Olewnika, syna płockiego przedsiębiorcy. Porywacze uprowadzili go w nocy z 26 na 27 października 2001 roku, po czym zamordowali 5 września 2003, pomimo otrzymania 300 tysięcy euro okupu. Pomijając niejasności, jakie towarzyszą tej sprawie, czy podobne uprowadzenia często kończą się tak tragicznie?

Na szczęście nie jest to w naszym kraju częsty przypadek, że uprowadzona osoba zostaje zabita. Zazwyczaj takie sprawy kończą się dobrze, czyli osoba uprowadzona wraca do domu. Posłużę się tu przykładem porwania w 2011 roku córki biznesmena, 15-letniej Wioletty G. Została uprowadzona z przystanku tramwajowego w Krakowie. Samochód wjechał na torowisko i dziewczynę siłą wciągnięto do jego środka. Po zawiezieniu jej w nieznanie miejsce, sprawcy podali taką sumę pieniędzy, jaka była osiągalna dla rodziny. Było to półtora miliona złotych. Po przekazaniu im tej kwoty, dziewczyna została uwolniona.

Według procedury, kiedy rodzina decyduje się na złożenie okupu, jest przez policję informowana, że to musi być jej własna decyzja, ponieważ nie ma żadnej gwarancji, że uda się go odzyskać. W wielu sprawach tylko część kwoty przekazanej porywaczom trafia z powrotem do rodziny, a czasem przepada całość.

Co ciekawe, Wiola podczas przetrzymywania przez porywaczy zachowywała się dorośle i w pełni świadomie, może dzięki temu, że była przez nich dobrze traktowana, a może dlatego, że lubiła filmy kryminalne. W łazience, gdzie mogła być sama, pozostawiła odciski swoich dłoni w różnych niedostępnych miejscach, między innymi pod lustrem czy za miską sedesową. To było bardzo pomocne w późniejszym ustaleniu, gdzie była przetrzymywana, a tym samym – kto jest sprawcą. W sumie sprawców było czterech, zostali ujęci po kilka latach, jeden został nawet deportowany na podstawie nakazu Interpolu z Ameryki Południowej.

Wiola nie wyszła do końca z traumy. Mimo, że chodziła na terapię, to nie wyzbyła się lęku. Teraz, posiadając już własne dzieci, bardzo się o nie boi. Takie przeżycia zostawiają zazwyczaj ślady na całe życie.

Nie wyobrażam sobie, jakie szkody psychiczne mógł ponieść uprowadzony w 2017 roku z centrum Krakowa 10-letni Kamil. Porywacz zażądał sto tysięcy euro okupu. Po otrzymaniu pieniędzy, dziecko zostało uwolnione. Ale to, co chłopiec przeszedł do tego czasu, jest nie do wyobrażenia. Był przetrzymywany kilka dni na odludziu w drewnianej skrzyni, zakopanej do połowy w ziemi, w zimowych warunkach atmosferycznych. Skrzynia była na tyle mała, że nie mógł się wyprostować, raz dziennie dostawał jedzenie, a do załatwiania potrzeb fizjologicznych miał plastikowe wiadro.
W trakcie intensywnego śledztwa trafiliśmy na trop porywacza, 50-letniego Bogusława K. Był to bardzo niebezpieczny przestępca, który porywał nie tylko dla okupu, ale też po to, aby „pobawić się” z policją. Prowadził z nią pewien rodzaj gry. Potrafił zmieniać tożsamość, miał kilkaset telefonów, nauczył się konstruować chałupniczo bomby czy urządzenia komunikacyjne, które wprawiły w zdumienie nawet agentów FBI poproszonych o konsultacje w tej sprawie.

W toku śledztwa wyszło, że sprawca ma na koncie wcześniejsze porwanie dla okupu, które zakończyło się niestety śmiercią ofiary. W 2013 roku Bogusław K. zamknął w skrzyni (podobnej do tej Kamila) pana Zbigniewa P. i zażądał od rodziny 330 tysięcy euro. Kwota nie została jednak zapłacona. Ofiara podczas przetrzymywania zmarła, prawdopodobnie z powodu starszego wieku, stresu, niedotlenienia i przegrzania (było upalne lato).

Bogusław K. został ujęty po czterech latach. Pomogło pewne zdarzenie. Kilka lat przed tym, jak został uprowadzony, Zbigniew P. zgłosił na policję, że znalazł pod swoim samochodem paczuszkę z telefonem i bateriami – prawdopodobnie był to rodzaj prymitywnego lokalizatora. DNA odkryte na tej „podrzutce”, jak się to określa w żargonie, pojawiło się w sprawie Kamila. Namierzona osoba założyła tę „podrzutkę”, jak się okazało, na zlecenie Bogusława K. Bardzo ważne było takie przeprowadzenie przesłuchania tej osoby, by skłonić ją do udzielenia informacji na temat Bogusława K. Konieczne było przygotowanie strategii jej przesłuchania według portretu psychologicznego, sporządzonego na podstawie dostarczonych mi danych osobowych. Według informacji zwrotnej od funkcjonariuszy prowadzących sprawę, procedura ta okazała się bardzo przydatna. Bogusław K. został osadzony w więzieniu i mam nadzieję, że już długo nikomu nie zagrozi.

Oprócz porwań dla okupu, jednymi z najbardziej tajemniczych spraw, którymi zajmuje się policja, są zaginięcia. Czy zazwyczaj znajduje się te osoby, czy raczej już tylko ich zwłoki?

Z tym bywa różnie, bowiem są różne motywy zaginięć. Na przykład ktoś decyduje się zacząć życie w nowym miejscu i nie życzy sobie, aby rodzina się o tym dowiedziała. Zresztą osoba zaginiona, kiedy zostaje znaleziona, zawsze jest pytana, czy chce, aby o tym fakcie poinformować bliskich. I co najmniej kilka razy się zdarzyło, że wyraziła zgodę jedynie na to, aby ich powiadomić, że żyje, ale nie chciała mieć z nimi żadnego kontaktu. Druga opcja zakłada, że osoba zaginiona zdecydowała się popełnić samobójstwo. A trzecia, że rozstała się z życiem – albo w wyniku nieszczęśliwego wypadku, albo z powodu działania innych osób.

Są takie miejsca w górach, gdzie ludzie skaczą w przepaść

Dochodziło do tego koło szczytu Sokolicy w Pieninach.

zobacz więcej
W przypadku zaginięć analizuje się historię życia osoby, bo z niej można się dowiedzieć, czy sytuacja życiowa mogła zmusić ją do zmiany swojego miejsca pobytu albo do targnięcia się na swoje życie. Jeśli ktoś ma stabilne życie, szczęśliwą rodzinę, plany na przyszłość, to wtedy bierze się pod uwagę raczej zabójstwo lub nieszczęśliwy wypadek.

Scenariusze zaginięć bywają bardzo różne, na przykład młody człowiek wraca z imprezy, pod wpływem alkoholu, i nie dociera do domu. Później odnajdujemy ciało. Taki scenariusz miała głośna sprawa zaginięcia Piotra Kijanki zimą 2018 roku. Po długiej akcji poszukiwawczej, głośnej także w mediach społecznościowych, jego zwłoki zostały odnalezione w Wiśle. Odkryto je na stopniu wodnym w Dąbiu, kiedy nastąpiła awaria śruby zasilającej. Niestety nie udało się ustalić, czy został zepchnięty do rzeki, czy po prostu sam do niej wpadł. Być może wszedł na pomost drewniany, który był w pobliżu i stracił równowagę. Samobójstwo jest najmniej prawdopodobne w tym przypadku. Był zaledwie kilkaset metrów od bloku, w którym mieszkał z rodziną, właśnie oczekiwali z żoną przyjścia na świat drugiego syna.

Często bierzemy pod uwagę wersję zabójstwa, np. na tle rabunkowym, bo jak wiadomo, ludzie potrafią pozbawić kogoś życia nawet za przysłowiowe 5 złotych. Czasem bardzo trudno jest ustalić motyw sprawcy. Tajemniczą sprawą, którą warto tu przytoczyć, było zaginięcie młodej pracownicy banku, 31-letniej Małgorzaty Szabatowskiej. Zaginęła w 2010 roku, a dwa lata później znaleziono jej ciało. Była zakopana w płytkim grobie i miała ręce związane drutem, połamane kości i żebra. Jak ustalono, kobieta wieczorową porą wyszła z domu w pośpiechu. Świadczyły o tym m.in. nierozpakowane zakupy w siatce i niedojedzona zupa w talerzu na stole. Sygnał telefonu wskazywał, że przemieszczała się w okolicach zbiornika wodnego na Zakrzówku, ślad się jednak urwał. W toku śledztwa ustalono, że została zamordowana prawdopodobnie krótko po opuszczeniu mieszkania. Niestety, mimo działań na szeroką skalę, do tej pory nie udało się ustalić sprawcy. Wciąż bezkarnie przebywa na wolności.

Może niewyjaśnioną zbrodnię sprzed lat rozwiąże Archiwum X? Policyjna komórka zajmuje się właśnie takimi sprawami, które nie doczekały się rozstrzygnięcia.

Zapewne przyjdzie na to czas, taka jest przecież jego rola. Pierwsze Archiwum X powstało w latach 90. właśnie u nas, w Krakowie. Później takie komórki zaczęto tworzyć w całej Polsce. Od czasu do czasu jest taka potrzeba, aby przyjrzeć się na nowo starym przestępstwom sprzed kilkunastu lat. Czasem świeże spojrzenie pozwala dostrzec coś, czego nie zauważono wcześniej. Albo wdrożone po latach nowe metody kryminalistyczne pozwalają na wykorzystanie w nowy sposób dawno zabezpieczonych śladów.
Najczęściej oficerowie pracują na materiałach, które zostały utrwalone w pierwszej fazie czynności. Zdają sobie sprawę, że relacje osób po tylu latach mogą być zupełnie inne, mogą bardziej zaciemniać niż rozjaśniać obraz danej sprawy. Ale zdarza się czasem, że po upływie lat rozwiązują się ludzkie języki. Tak było w przypadku zaginięcia 30-letniego mężczyzny w pewnej podkrakowskiej wiosce. Mężczyzna wsiadł na rower, miał pojechać do swojej ówczesnej dziewczyny i ślad po nim zaginął. Nie udało się ustalić, co się z nim stało. Po kilkunastu latach nasze Archiwum X zaczęło sprawę ponownie badać. Po długim czasie osoby z tej miejscowości zaczęły bardziej swobodnie o tym opowiadać, dzielić się różnymi pogłoskami. Jak ustalono, pan był związany z dziewczyną z tej wioski i był z nią na etapie rozstania. Wtedy kobieta została wzięta pod uwagę jako możliwy sprawca. I to się potwierdziło.

Tu warto dodać, że zbrodnie popełniają nie tylko zwyrodniałe osoby. Czasem zabija się kogoś w afekcie, na przykład z powodu zawodu miłosnego. Często takie osoby bardzo swój czyn przeżywają przez wiele lat, a kara, która później następuje, jest dla nich w pewnym sensie ulgą. Są szczęśliwe, że się ta udręka skończy. W tym przypadku tak właśnie było. Kiedy policjanci przyszli do kobiety, opowiedziała im całe zdarzenie. Jak zrelacjonowała, w trakcie kłótni ugodziła narzeczonego nożem. Mężczyzna zmarł, a ponieważ w jej domu właśnie odbywał się remont, ukryła zwłoki razem z rowerem pod świeżo wyłożoną podłogą. I tak z nim mieszkała przez wszystkie te lata...

Nie mieści się to w głowie… Ale idźmy dalej. Do tej pory skupiałyśmy się na sprawcach przestępstw, a teraz może przejdźmy do ofiar. Dla mnie zadziwiające jest, jak łatwo seniorzy dają się oszukać tak już nagłośnionymi w mediach metodami „na wnuczka” czy „na policjanta”. Jak podała Komenda Główna Policji, tylko od stycznia do czerwca ubiegłego roku w ten sposób wyłudzono od starszych osób 63 miliony złotych. Oszustwom poddają się też młodsze osoby, nawet 40- czy 50- latkowie.

Osoby, które zajmują się tym procederem, to nierzadko zorganizowane gangi, które mają wypracowane triki psychologiczne. Przez cały dzień tylko tym się zajmują. Pracują jak w call center. Mają numery telefonów do starszych osób i dzwonią przez kilka godzin dziennie, przedstawiając się jako córka, syn, wnuczka czy policjant. Jeśli trafią na podatny grunt, opowiadają wymyśloną historyjkę, na przykład, że miał miejsce wypadek, jest się zagrożonym więzieniem i potrzebne są pieniądze na wpłacenie kaucji. Niestety, seniorów łatwo zmanipulować, ponieważ z racji wieku często mają spowolnione funkcje intelektualne i można im wmówić wiele rzeczy.

My Cyganie kochamy wolność… Oszust „Hoss” z królewskiego rodu

Kim naprawdę są przestępcy, którzy wymyślili metodę „na wnuczka”?

zobacz więcej
Najbardziej zdumiewa, że taka osoba przekazuje pieniądze oszustowi nawet wyrzucając je przez okno lub pozostawiając w koszu na śmieci. Dostaje informację, że pieniądze zgromadzone w banku są zagrożone atakiem hakerskim i w związku z tym trzeba je wypłacić, po czym przekazać funkcjonariuszom policji w celu ich ochrony albo dokonać przelewu na wskazane konto. Czasem bank zablokuje transakcję i dzwoni, żeby się upewnić, czy senior na pewno chce przelać kwotę, a ten potwierdza, że tak. To są straty od kilku tysięcy do nawet 300 tysięcy złotych.

Coś okropnego, że osoba u schyłku życia zostaje w taki sposób oszukana. Często traci dorobek swojego życia. Zazwyczaj, jeśli pada ofiarą takiego oszustwa to oznacza, że z własną rodziną ma mierny albo żaden kontakt. Tak rzadko z nią rozmawia, że nie jest w stanie rozpoznać przez telefon jej członków albo nie wie, gdzie oni są lub czym się zajmują. Te osoby są bardzo samotne. To napawa smutkiem. Próbują finansowo pomóc swojej rodzinie, aby zwrócono na nich uwagę, okazano wdzięczność czy po prostu zainteresowanie.

Oczywiście są tacy, którzy zachowują się przytomnie i weryfikują taki telefon. Policja stosuje szeroko zakrojoną profilaktykę w tym zakresie przestępczości, współpracuje nawet z parafiami, aby po mszy, niejako „z ambony” ostrzegać starsze osoby o tym procederze.

Jeśli chodzi o osoby młodsze, to zazwyczaj nabierają się na historie związane z hakerskimi atakami na konto bankowe. Duża część obywateli uważa, że banki są niepewne i wtedy łatwo im uwierzyć w historyjkę, że policja bada sprawę oszustw bankowych dokonywanych przez dyrekcję jakiejś instytucji finansowej, trzeba więc szybko wybrać te pieniądze albo przelać je na inne konto. Ulegają takiej narracji. Dlatego trzeba być bardzo czujnym.

Pomaga też pani ofiarom przestępstw otrząsnąć się z dramatu, który przeszły. Tu przypomina mi się tragedia związana z wybuchem gazu w Krakowie w 2007 roku. Śmierć poniosła pięcioosobowa rodzina.

Dzięki Bogu nie ma zbyt dużo takich zdarzeń z jednoczesną śmiercią wielu osób. W katastrofie zginął 56-letni ojciec i 53-letnia matka oraz syn w wieku 31 lat i dwójka jego rodzeństwa w wieku 9 i 11 lat. Z informacji policji wynikało, że rodzina miała nielegalnie podłączony gaz i to wadliwa instalacja była przyczyną tragedii. Ocalała tylko 21-letnia córka, która w tym czasie była poza domem, na studiach. Podczas przesłuchana udzielałam jej opieki psychologicznej.

„Wnuczek” zatrudnia taksówkarza. Nowe szczegóły w sprawie znanej metody wyłudzania pieniędzy

Jedna podniosła koszulkę i starszemu panu pokazała piersi. Druga obszukiwała jego szafki.

zobacz więcej
Rozmowa z osobą, która w jednej chwili straciła wszystkich bliskich i została zupełnie sama na świecie, jest niezmiernie trudnym zadaniem. To jedna z takich sytuacji, w których trzeba się zdać na instynkt i empatię. Bo oczywiście pocieszanie poprzez mówienie truizmów, że „wszystko będzie dobrze”, jest w tej sytuacji bez sensu. Podobnie jest ze stwierdzeniem: „wiem, jak się pani czuje”. Nie wiem i nawet nie chcę wiedzieć, bo to okropne. Mogę jedynie powiedzieć, że zdaję sobie sprawę, że to co przeżywa jest okropne, a jej ból i strata są niewyobrażalne.

Czasem z taką osobą trzeba po prostu pobyć, żeby czuła przy sobie życzliwego człowieka. Czasem trzeba udzielić konkretnych informacji, bo jest w szoku i proste rzeczy są dla niej bardzo trudne. Trzeba jej wytłumaczyć na przykład, kiedy będzie możliwe zorganizowanie pogrzebu, czy i jaka jej przysługuje pomoc z tego tytułu itd. To odwraca chwilowo jej uwagę od nieszczęścia i skłania do skupienia się na konkretnych zadaniach, które będzie musiała wykonać w najbliższym czasie. Nasza pomoc jest doraźna, przy okazji interwencji. Teoria zakłada, że żałoba po stracie bliskich trwa do roku. Jeśli się przedłuża, to taka osoba powinna skorzystać ze specjalistycznej pomocy. Wiem, że dziewczyna później wróciła na studia. Na szczęście miała chłopaka, więc być może pomógł jej jakoś wyjść z tej trudnej sytuacji obronną ręką.

Przy masowych zdarzeniach wspieramy nie tylko ofiary, ale też policjantów. Tak jak to było w przypadku katastrofy budowlanej na Śląsku w 2006 roku, gdzie pod naporem śniegu doszło do zawalenia się dachu hali Międzynarodowych Targów Katowickich. Zginęło wtedy 65 osób. Nie byłam przy tym, ale moje koleżanki wspierały psychicznie pracujących tam funkcjonariuszy. Na przykład jeden z nich był przy akcji odkopywania znajdowanych ludzi. Na początku słyszał dobiegające spod śniegu głosy, ale w pewnym momencie umilkły i kiedy udało się dotrzeć do zasypanych osób, niestety już nie żyły. Policjant nie mógł się pogodzić z ich śmiercią, zadawał sobie pytanie, czy gdyby kopał szybciej, to udałoby mu się ich uratować. Ogarnęła go rozpacz i bezsilność. Człowiek w sytuacjach trudnych robi wszystko, na co go stać, ale jeśli jest dobrym człowiekiem, zawsze zastanawia się, czy mógł zrobić coś jeszcze.

Ta praca nieźle musi hartować w życiu.

Dla nas czasem „nienormalność” jest codziennością. Po tylu latach pracy, ja i inni psycholodzy pewnie też, mam już większy dystans do trudnych sytuacji, przyjmuję je bardziej spokojnie. Może to nie jest do końca dobre. Trzeba bardzo uważać, aby nie stracić balansu w ocenie sytuacji.
Policyjna psycholog Beata Szymańska. Fot. Małopolska Policja
Większość zdarzeń jest dramatyczna, ale zdarzają się też zabawne incydenty. Kiedyś uczestniczyłam w czynności zatrzymania osoby podejrzanej o obrót narkotykami. Odbywało się to w mieszkaniu na drugim piętrze i trzeba było sforsować nie tylko główne drzwi, ale też balkonowe. W pewnym momencie dowódca grupy antyterrorystycznej powiedział do mnie, że przecież oni kiedyś już tutaj byli. Jak się okazało, rok wcześniej wchodzili do tego właśnie mieszkania w innej sprawie. Było przeznaczone pod wynajem i właściciel miał pecha – dwa razy podczas akcji policyjnej stracił drzwi balkonowe i wejściowe.

Zdarzenia, w których konieczne są negocjacje policyjne też bywają kuriozalne. Pamiętam, kiedy mężczyzna pod wpływem środków odurzających wszedł na słup trakcji elektrycznej, która prowadziła pociągi z kierunku północnego na Dworzec Główny PKP w Krakowie. Trakcja została więc wyłączona i pociągi stanęły. Zrobiło się ogromne zamieszanie. Kiedy mężczyzna odkrył, że trakcja jest wyłączona, wszedł na poziom drutów, które były umocowane do liny stalowej i po tej linie chodził nad torami. A sześciu strażaków z poduszką powietrzną biegało za nim po torach w jedną i drugą stronę, asekurując jego ewentualny upadek z dużej wysokości. Na szczęście udało się go przekonać, żeby zszedł na ziemię.

– rozmawiała Monika Chrobak, dziennikarka Polskiego Radia

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: Paweł K. doprowadzany w 2017 r. na przesłuchanie do zamiejscowego wydziału Prokuratury Krajowej w Krakowie. 46-letni mężczyzna był głównym podejrzanym w sprawie o zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem 17-letniej Iwony Cygan ze Szczucina, do którego doszło w nocy z 13 na 14 sierpnia 1998 r. Podejrzany został sprowadzony z Austrii na podstawie ekstradycji do Polski. Zagadkę morderstwa sprzed lat rozwikłało tzw. Archiwum X Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie. Fot. PAP/Jacek Bednarczyk
Zobacz więcej
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Zarzucał Polakom, że miast dobić wroga, są mu w stanie przebaczyć
On nie ryzykował, tylko kalkulował. Nie kapitulował, choć ponosił klęski.
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
W większości kultur rok zaczynał się na wiosnę
Tradycji chrześcijańskiej świat zawdzięcza system tygodniowy i dzień święty co siedem dni.
Rozmowy wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Japończycy świętują Wigilię jak walentynki
Znają dobrze i lubią jedną polską kolędę: „Lulajże Jezuniu”.
Rozmowy wydanie 15.12.2023 – 22.12.2023
Beton w kolorze czerwonym
Gomułka cieszył się, gdy gdy ktoś napisał na murze: „PPR - ch..e”. Bo dotąd pisano „PPR - Płatne Pachołki Rosji”.
Rozmowy wydanie 8.12.2023 – 15.12.2023
Człowiek cienia: Wystarcza mi stać pod Mount Everestem i patrzeć
Czy mój krzyk zostanie wysłuchany? – pyta Janusz Kukuła, dyrektor Teatru Polskiego Radia.