Żydówka, święta Kościoła katolickiego, patronka Europy. Filozofia doprowadziła ją do wiary
piątek,
5 sierpnia 2022
Edyta Stein znana jest jako jedna z ofiar komór gazowych hitlerowskiego obozu koncentracyjnego w Auschwitz przygotowanych w celu eksterminacji narodu żydowskiego w czasach niemieckiego pandemonium drugiej wojny światowej. Mało natomiast poznany i zbadany pozostaje okres jej intelektualnego i duchowego wzrastania w ramach „filozoficznego katechumenatu” w latach 1913–1922.
Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Esprit publikujemy wstęp księdza Roberta Skrzypczaka do książki szkockiego myśliciela Alasdaira MacIntyre’a „Edyta Stein. Prolog filozoficzny 1913-1922”. Św. Teresa Benedykta od Krzyża zmarła 80 lat temu, 9 sierpnia 1942 r.
Wyjątkowa postać św. Edyty Stein wyrosła z połączenia współczesnej myśli filozoficznej i doświadczenia wiary w Chrystusa. Nie sposób zrozumieć jej poglądów – zweryfikowanych życiem, a zwłaszcza heroiczną śmiercią w komorze gazowej niemieckiego obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu – bez odniesienia do jej relacji z Chrystusem, będącej następstwem uprzednich filozoficznych zainteresowań fenomenologią osoby ludzkiej i jej celowości.
Rodzina Steinów od 1812 roku posiadała obywatelstwo pruskie. Dziadkowie i rodzice Edyty zajmowali się handlem luksusowymi towarami spożywczymi. Gorliwy judaizm ustępował miejsca asymilacji. Bracia Edyty praktykowali wiarę przodków tylko w święta, i to na życzenie matki. Członkowie tej rodziny nie byli zbyt gorliwi w praktykowaniu wiary1. Po osiedleniu się we Wrocławiu, czyli od 1890 roku, identyfikowali się ze zreformowaną synagogą rabina Abrahama Geigera. Edyta wraz z matką uczęszczały do Żydowskiego Seminarium Teologicznego Zachariasza Frankla, w którym tradycyjne praktyki religijne szły w parze z otwarciem na nowoczesne nauki. Sama Edyta w tamtym okresie nie zaprzątała sobie głowy pytaniami religijnymi, spragniona nauk i asymilacji. W wieku piętnastu lat świadomie i dobrowolnie przestała prowadzić życie religijne. Wśród przyczyn wymieniła utratę dziecięcej wiary, chęć wyswobodzenia się z przemożnego wpływu matki i potrzebę niezależnego myślenia. Lecz zasadniczym powodem zerwania Edyty ze swą dotychczasową wiarą było samobójstwo jej wuja, który zastrzelił się z powodów finansowych. Na pogrzebie rabin wychwalał ziemskie zasługi zmarłego bez jakiejkolwiek wzmianki na temat życia pozagrobowego. To była zasadnicza słabość żydowskiej religii: brak wiary „w dalsze osobowe życie i wzajemne spotkanie się po śmierci”. Samobójstwa były dość częste w tamtejszym społeczeństwie żydowskim, charakteryzującym się niską odpornością w obliczu kryzysów ekonomicznych. Brak wiary w życie wieczne skutkowało nieumiejętnością przyjęcia porażki. Cały wysiłek człowieka koncentrował się wyłącznie na życiu doczesnym i poprawianiu jego warunków. „[N]iezdolność spojrzenia katastrofie spokojnie w oczy i przyjęcia jej – wyjaśniała po latach Edyta – wiąże się z brakiem perspektyw na życie wieczne. Nieśmiertelność duszy ludzkiej nie jest u Żydów przedmiotem wiary. Cały ich wysiłek odnosi się do doczesności. Nawet nabożność pobożnych skierowana jest na uświęcenie tylko tego życia”. Kryzys wiary Edyty Stein zdawał się wiązać z nieuświadomionym głodem zmartwychwstania.
Przełomu w tym względzie doświadczyła po kilkunastu latach: „Gdy wiele lat później uczestniczyłam w pogrzebie katolickim, jego skrajna odmienność [od żydowskiego] zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Chowano wtedy znanego uczonego, ale o jego zasługach ani znakomitym nazwisku nie było mowy. Jedynie – używając imienia chrzestnego – polecano jego duszę Bożemu Miłosierdziu. Jakże pocieszające i kojące były słowa liturgii towarzyszące zmarłemu do wieczności”. W każdym razie indyferentyzm religijny środowisk żydowskich zasymilowanych i nowobogackich pchnął Edytę w stronę ateistycznego świata, lecz z głęboką intencją otwarcia na Prawdę. Nawrócenie nie spadło na nią jak meteoryt. Zostało przygotowane przez szereg doświadczeń. Najistotniejszym zdaje się być spotkanie z Anną, wdową po współpracowniku z otoczenia Edmunda Husserla, Adolfie Reinachu, poległym na wojnie. Edyta doznała wtedy po raz pierwszy siły chrześcijańskiej wiary: „Było to moje pierwsze zetknięcie z Krzyżem i jego boską mocą, jakiej udziela on tym, którzy go noszą. Po raz pierwszy naocznie widziałam zrodzony ze zbawczego cierpienia Chrystusa Kościół i jego zwycięstwo nad ościeniem śmierci. Był to moment, w którym moja niewiara załamała się, a Chrystus zajaśniał: Chrystus w tajemnicy Krzyża”.
Edyta Stein prowadziła swoje dociekania filozoficzne metodą fenomenologiczną. Umożliwia ona poszukiwanie tego, co pierwotne, sprzyja zmierzaniu ku prawdzie, jest sztuką docierania do fundamentu. Według Jacques’a Vidala, belgijskiego filozofa z Louvain, nastawienie fenomenologiczne stanowiło dla Edyty coś w rodzaju katechumenatu przygotowującego ją do otwartości spojrzenia i zdolności przyjmowania tych właściwości osobowych, które zakłada doświadczenie chrześcijaństwa. Stein pisała: „Było to moje pierwsze zetknięcie się z nieznanym mi dotąd światem. Nie doprowadziło mnie jeszcze do wiary, ale otwarło pewien zakres «fenomenu», obok którego nie mogłam przejść jak ślepiec. Nie na darmo wpajano nam stale zasadę, abyśmy do każdej rzeczy podchodzili bez uprzedzeń, odrzucając wszelkie «obawy». Jedne po drugich opadały ze mnie więzy racjonalistycznych przesądów, w jakich wzrastałam, nie wiedząc o tym, i nagle stanął przede mną świat wiary”. I choć metoda fenomenologiczna z góry wyklucza problem Boga, zakładając immanentne zamknięcie ludzkiego doświadczenia, to paradoksalnie postawa fenomenologiczna posłużyła Edycie za rodzaj praeparatio Evangelii, „przygotowania drogi dla wiary”. Filozofia posłużyła jej za rodzaj preambula fidei. Bowiem „w całej współczesnej filozofii, zwłaszcza w fenomenologii chodzi o poszukiwanie fundamentu”.
Czym zbrodnie Sowietów sprzed lat różnią się od rosyjskich zbrodni popełnianych na Ukrainie w 2022 roku?
zobacz więcej
Książka Alasdaira MacIntyre’a próbuje odtworzyć intelektualną wędrówkę Edyty Stein w poszukiwaniu prawdy od chwili porzucenia przez nią bezpiecznego religijnego świata rodzinnego i zadeklarowania ateizmu aż po spotkanie z Jezusem Chrystusem. Jest zatem zapisem owego „filozoficznego katechumenatu”, którego Edyta potrzebowała, by od religijności przejść do wiary i by wiarę połączyć z rozumem. MacIntyre genialnie prowadzi czytelnika przez poszczególne etapy konfrontowania się młodej panny Stein ze światem ludzkiej wiedzy i intelektualnej spekulacji, próbując wniknąć niejako w sam główny nurt jej myślenia i logicznego deliberowania. Jakimi drogami prowadziła Edytę jej umysłowa pasja i filozoficzny niepokój, jakich nauczycieli spotkała na swej drodze, jakie prądy filozoficzne i odkrycia nauki kształtowały jej mentalność, jakie spory i konflikty uwalniały ją od stereotypów i uprzedzeń, jakie czynniki utrzymywały ją w stanie permanentnego niepokoju duchowego, tak iż gdy pewnej nocy dotarła do właściwego źródła, do świtu zaczytując się w „Autobiografii” św. Teresy z Ávili, mogła wreszcie wydobyć z siebie okrzyk ulgi: „to jest Prawda!”? Znamy Edytę Stein jako żydowską wrocławiankę – jej rodzinny trzykondygnacyjny dom do dziś dumnie góruje nad innymi zabudowaniami ulicy Nowowiejskiej. Znamy ją jako karmelitankę kontemplacyjną z kolońskiego, a potem z holenderskiego klasztoru w Echt, która przyjęła zakonne imię Teresy Benedykty od Krzyża – i pod takim imieniem wspomina ją katolicki kalendarz liturgiczny 9 sierpnia w rocznicę jej męczeńskiej śmierci. Edyta Stein znana jest wreszcie jako jedna z ofiar komór gazowych hitlerowskiego obozu koncentracyjnego w Auschwitz przygotowanych w celu eksterminacji narodu żydowskiego w czasach niemieckiego pandemonium drugiej wojny światowej. Mało natomiast poznany i zbadany pozostaje okres jej intelektualnego i duchowego wzrastania w ramach „filozoficznego katechumenatu” w latach 1913–1922. A szkoda. Bo gdyby ten okres był lepiej prześwietlony dociekliwością historyków idei i badaczy zachodniej cywilizacji, wówczas odsłoniłaby się okazalej postać doktor Edyty Stein jako genialnego naukowca i wyjątkowej kobiety XX wieku. Kto wie? Być może, gdyby panna Stein nie poznała nazistowskiego szaleństwa Trzeciej Rzeszy i nie stała się ofiarą szykan i prześladowań jako kobieta i Żydówka, obroniłaby swą habilitację, do której bez powodzenia podchodziła dwukrotnie bez własnej winy. Być może otrzymałaby katedrę na znakomitym uniwersytecie w Getyndze bądź Monachium, a wówczas sława profesor Stein mogłaby przerosnąć renomę profesora Husserla, profesora Heideggera i wielu innych „pięknych umysłów” XX wieku. Być może profesor Stein byłaby wymieniana w panteonie noblistów, których umysłowy rozmach przerósł epokę. Tymczasem przerosła ona epokę w inny sposób – jako kanonizowany świadek Chrystusowej Prawdy i Miłości w czasach mroku i zwątpienia. Zamiast Nobla Edyta Stein otrzymała od swych potomnych tytuł Patronki Europy. Myślę, że jedynie kwestią czasu jest przyznanie jej przez Kościół miana Doktora Kościoła. Niewątpliwą zasługą książki Alasdaira MacIntyre’a jest naświetlenie nam obrazu Edyty jako genialnej umysłowości czasów współczesnych.
Europa rozwinęła kulturę, która wyklucza Boga. Czy moralność zanika, a Zachód się kończy?
zobacz więcej
Edyta Stein w miarę zbliżania się do wiary nabierała przekonania, że wzrost empatii i komunii z innymi potrzebuje współprzenikania się Chrystusa i człowieka, aż w łonie Kościoła jako Ciała Chrystusowego dojdzie do pełnego upodobnienia się do Niego. Wychodziła z założenia, że tajemnica Trójcy Świętej jest w stanie wywrócić do góry nogami nasze pojmowanie bytu i osoby. Trynitarne agape odsłania istotę samego Boga, a to ma zasadniczy wpływ na sposób myślenia człowieka o sobie samym. Podarować się to wyjść poza siebie, oderwać się od siebie. W tym podarowaniu spełnia się nasza tożsamość. Podarować się to zarazem ocaleć. Przyjmując z fenomenologicznego punktu widzenia status udzielania się fenomenu, można zauważyć, że Stein dotarła do odkrycia podstawowej prawdy o osobie. Tej, iż może się ona urzeczywistnić w pełni jedynie poza sobą. Potrzeba w tym względzie pokonać „faraoński” upór podejścia klasycznego w rozumieniu jednostki jako bytu. Byt bowiem to nie tylko rzeczywistość nieruchoma, statyczna, ale i dynamiczna, wyposażona w zdolność uczynienia z siebie daru, empatycznego wyjścia ku drugiemu. Byt osobowy jest aktem podarowania się. Od początku życia osoba jest relacją. Odczytana w świetle Boskiej Trójcy dociera do swego spełnienia, pokonując Heideggerowską samotność „bytu w sobie”.