Rozbiór zaskoczył nasze elity. Czartoryscy uważali takie rozwiązanie za przeczące zdrowemu rozsądkowi. Król ufał zapewnieniom Katarzyny i jej ambasadora, że żadnego terytorialnego uszczerbku kraj nie poniesie. W Warszawie spodziewano się raczej wybuchu wojny rosyjsko-austriackiej niż sojuszu trzech czarnych orłów. Nikt nie zauważył, że na politycznym horyzoncie zbierają się czarne chmury.
Wersal był zajęty ratowaniem Turcji, tradycyjnego sojusznika. Pomoc dla konfederatów traktował jako użyteczną dywersję na tyłach Rosji. Jeśli ministrowie Ludwika XV poniewczasie czegoś żałowali, to faktu że nie zażądali ekwiwalentu w postaci austriackich Niderlandów czyli dzisiejszej Belgii. Państwom morskim: Wielkiej Brytanii, Holandii i Danii los Polski był doskonale obojętny.
Martwiły się co najwyżej, że naruszona zostanie równowaga sił w Europie, zaś Prusy za bardzo umocnią się nad Bałtykiem. Dlatego dawały do zrozumienia, że nie zgodzą się na zabór Gdańska. Z kolei uwagę Klemensa XIV zaprzątał los jezuitów, gdyż ulegając naciskom absolutnych monarchów zgodził się rozwiązać zakon, będący od dziesięcioleci podporą papiestwa.
Nie da się ukryć, że ówczesna Rzeczpospolita miała zszarganą opinię, jako kraj w którym katolicy prześladują inne wyznania. Pruska i rosyjska propaganda rozdęły problem dysydentów do monstrualnych rozmiarów. Trudno jednak zaprzeczyć, że konfederaci barscy walczyli o suwerenność ojczyzny, ale również o zachowanie „złotej wolności” i przywilejów Kościoła. W konfrontacji z lepiej uzbrojonym i bardziej zdyscyplinowanym przeciwnikiem często wpadali w panikę, rozwiewając mit o nadzwyczajnym męstwie Sarmatów.
Dżuma polityczna
Wiek XVIII zaczął się od upadku potęgi Hiszpanii i Szwecji. Słabła Turcja. Byłe mocarstwa traciły prowincje, lecz istniały nadal. Podczas wojny siedmioletniej (1756-63) planowano rozczłonkowanie Prus. Polskę koalicja chciała obdarować Prusami Książęcymi i Królewcem w zamian za rezygnację z Kurlandii lub jakichś ziem na wschodzie.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Ten konflikt mocno wykrwawił sąsiadów Rzeczypospolitej, a zakończył się remisem. Nikt niczego nie zyskał, co powodowało frustrację monarchów, pretendujących do wielkości.
Największy ciąg do aneksji przejawiał Berlin. Fryderyk chciał skonsumować Pomorze i Wielkopolskę „listek po listku jak karczocha”, lecz przeszkodą było twarde non possumus Petersburga. Sytuację zmieniły wybuch wojny rosyjsko-tureckiej, która początkowo nie szła po myśli carycy, tudzież kryzys w Polsce wywołany brutalnością ambasadora (a raczej namiestnika) Repnina.
Któż jednak mógł przypuszczać, że w sukurs Prusakom przyjdzie ich śmiertelny wróg – Austria? W Wiedniu uznano, że monarchii Habsburgów należy się jakieś odszkodowanie za utratę Śląska. Pod pretekstem przeciwdziałania epidemii dżumy wiosną 1768 roku Austriacy, w cichym porozumieniu ze starostą Kazimierzem Poniatowskim, bratem króla (bardziej obawiającego się konfederatów niż armii Jej Apostolskiej Wysokości Marii Teresy) zajęli 13 miast na Spiszu. Przed wiekami należały one do Węgier, z czego wysnuto wniosek, że cesarzowa ma prawo upomnieć się ich powrót do macierzy. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc wkrótce „kordon sanitarny” został rozciągnięty na Sądecczyznę.
Prusakom tylko tego było trzeba. Pod pretekstem rzekomego zagrożenia ze strony konfederatów, wkroczyli na Pomorze i do Wielkopolski, prawem kaduka wymuszając kontyngenty, kontrybucje i daniny. Czasem płacili za rekwirowane zboże, ale fałszywą monetą.
Do Petersburga wyprawił się brat pruskiego władcy Henryk, by przekonać carycę że najlepszym sposobem na uspokojenie Polski jest jej podział. Ku własnemu zaskoczeniu spotkał się ze zrozumieniem.
Podwładni Fryderyka jęli gorączkowo przetrząsać archiwa w poszukiwaniu dokumentów, pozwalających przesunąć granicę jak najdalej na wschód. Z marnym skutkiem. „Im pilniej zgłębia się ten przedmiot, tem bardziej odkrywa się słabość naszych tytułów” – raportował urzędnik.