Cywilizacja

Spontaniczny i dobrowolny apartheid. Jak imigranci zmienili Francję

Syn czy wnuk polskiego górnika z Valenciennes mógł nazywać się Stanislas albo Jean-Pierre, ale tak samo jak autochtoni obchodził Boże Narodzenie, ustępował w tramwaju miejsca kobiecie, nie kręcił nosem na wieprzowinę ani na szklankę wina, a gdy jego córka popełniła mezalians, nie podrzynał jej gardła. Obecnie imigranci przybywają z innych obszarów cywilizacyjnych, przynosząc ze sobą odmienne zwyczaje i odmienne wartości.

Nad Sekwaną dokonuje się obecnie bezprecedensowa i rewolucyjna zmiana: względna jednorodność społeczna, do której przyzwyczaili się Francuzi od dobrego tysiąclecia, zostaje zastąpiona przez społeczeństwo wielokulturowe, zwłaszcza o charakterze etniczno-kulturowym. Głównym nośnikiem transformacji jest masowa i niekontrolowana imigracja. Im bardziej masowa i eklektyczna, tym większa, szybsza i głębsza jest zmiana.

Wielka Podmiana

Dla opisu tego zjawiska pojawiło się pojęcie „Wielkiej Podmiany”, w domyśle: wielkiej podmiany jednej populacji przez drugą. Pojęcie to pojawiło się w 2011 roku w tytule krótkiego eseju pisarza Renauda Camusa i zrobiło zaskakującą międzynarodową karierę. W Polsce przywoływał je niedawno w internetowych dyskusjach Jakub Majmurek z „Krytyki Politycznej”, który definiował je, przepisując niemal słowo w słowo anglojęzyczną Wikipedię, jako „skrajnie prawicową teorię spiskową inspirującą akty terroru”. Niezależnie od tego, czy się je broni, czy też ostro potępia, niewiele jest dziś wyrażeń zdolnych do wyzwolenia tak wielkich pasji przez sam fakt ich użycia.

Termin, z którego zwolennicy politycznej poprawności i społeczeństwa wielokulturowego próbowali zrobić ośmieszający straszak, a nawet tabu, coś w rodzaju współczesnej trędowatej zbitki typu „ostateczne rozwiązanie”, odniósł niespodziewany sukces i z szufladki z teoriami spiskowymi trafił na salony. W życiu politycznym nad Sekwaną prawo obywatelstwa nadał mu niedawny kandydat w wyborach prezydenckich Eric Zemmour, którego stopień diabolizacji był tak wielki, że nie mogło mu to już w niczym zaszkodzić.

Pojęcie „Wielkiej Podmiany” doskonale pasowało do cywilizacyjnej krucjaty, która stała się celem nowego ruchu politycznego nazwanego znamiennie Rekonkwista. Wszak rekonkwista to nic innego, jak odwrócenie skutków podmiany populacji, usuniecie kolonizatorów i najeźdźców przez gospodarzy odzyskujących utracone ziemie.

Gdy Zemmour nobilitował ów nieco wstydliwy termin, to bez ogródek zaczęli go używać także inni kandydaci w wyborach prezydenckich jak Marine Le Pen, dotychczas niechętnie nastawiona do dyskursu tak radykalnie antyimigracyjnego, który burzył jej strategię dediabolizacji, a nawet centoprawicowa i umiarkowana Valérie Pécresse.

Biograf Emmanuela Macrona, dziennikarz Marc Endeweld stwierdził niedawno, że nawet prezydent w wąskim gronie swoich najbliższych współpracowników regularnie używa tej formuły w rozmowach o imigracji i islamie. Ta anegdota ze szczytu władzy potwierdza, że to pojęcie, zrodzone na politycznym i literackim marginesie, na który wielu chciałoby je zepchnąć, zajmuje obecnie centralne miejsce w debacie publicznej.

Problem z „Wielką Podmianą” jest ten, że ma ona swoje miejsce bardziej na trybunach meetingów wyborczych niż w naukowych opracowaniach, bo osoby posługujące się tym pojęciem i dające mu odpór często rozumieją je w rozbieżny sposób.
Paryska ulica, czerwiec 2022 roku. Fot. Abdulmonam Eassa/Getty Images
Jego autor, pisarz Renaud Camus broni idei, że w Europie Zachodniej, a szczególnie we Francji, zachodzą obecnie zmiany populacyjne, które podsumowuje w następujący sposób: „jest oto jeden naród i niemal od razu, w ciągu jednego pokolenia, na jego miejscu pojawia się jeden lub więcej innych narodów”. Dla autora zjawisko to stanowi „najpoważniejszy wstrząs, jakiego doświadczył nasz kraj od początku swoich dziejów, ponieważ jeśli tak zaawansowana już podmiana populacji i cywilizacji zostanie doprowadzona do końca, to dalsza jego historia nie będzie już ani ich historią, ani naszą”.

Czołowa francuska demograf Michele Tribalat, której zasługi w nieustannym prostowaniu politycznego łysenkizmu wśród francuskich ekspertów są nieocenione, w ogóle nie zabiera głosu na ten temat, mówiąc, że sam Renaud Camus nie chce usytuować debaty na poziomie stricte naukowym.

Cóż, Camus to literat i artysta, o duszy nieco poetyckiej, więc domena szkiełka i oka go nie kusi. „Wielka podmiana nie potrzebuje definicji – przekonuje. To nie jest koncept. To codzienna rzeczywistość, którą ludzie dostrzegają, gdy idą ulicą.” Sam twierdzi, że to poetycka opisowa metafora, a od żonglerki liczbami woli liczne polemiczne błyskotliwe analogie z okresem okupacji, odkurzając na przykład takie pojęcia jak „kolaboracja”, którego używa analogicznie w stosunku do środowisk i polityków proimigracyjnych.

Tabu i polityczny łysenkizm

Eurokraci zgrzytają zębami. Francuz gorszy niż Polacy

Kandydat na prezydenta Francji zaatakował podstawy Unii Europejskiej, której przez dekady wiernie służył.

zobacz więcej
Nie zmienia to faktu, że owa teoria jest oparta na faktach, a inni poważniejsi naukowcy potwierdzają w swoich badania, że „Wielka Podmiana” ma miejsce. Popularny od pewnego czasu Jérôme Fourquet, który ze swoich książek o statystykach i demografii potrafił zrobić sprzedawane w wielusettysięcznych nakładach bestsellery pisze na przykład, że „prawdziwe oblicze imigracji rzuca nam się w oczy, ale zbyt długo było ono ukrywane lub traktowane instrumentalnie”.

Sprawa wyda jest prosta. Nieustany i niekontrolowany napływ imigrantów z jednej strony, a nadwyżka urodzeń u cudzoziemek z drugiej sprawiają logicznie, że tubylców w stosunku do przybyszów jest proporcjonalnie coraz mniej. Łatwa do zaobserwowania sytuacja w wielu miastach dowodzi, że zmiana nie jest mrzonką.

W dyskusji o tym polemicznym pojęciu istnieje jednak jedna wielka trudność – brak dostępu do liczb lub obiektywnie weryfikowalnych faktów na poparcie lub obalenie tezy o Wielkiej Podmianie. We Francji kwestie etniczne stanowią trudne do zrozumienia tabu, a statystyki etniczne, ale także religijne, są prawnie zakazane. § 226-19 ustawy o wolności informatycznej (CNIL) z 1978 roku zakazuje ich gromadzenia pod groźbą kary 300 000 euro grzywny i pięciu lat pozbawienia wolności. Nie ma określania narodowości w spisie powszechnym, jak w USA czy w Polsce. Zresztą narodowość i obywatelstwo w języku francuskim zlały się dziś w jedno, co nie pomaga w debacie.

Uniemożliwia to z jednej strony podania twardych dowodów na ewolucję demograficzną Francji, które zakończyłyby dyskusję, a z drugiej strony umożliwia ekwilibrystykę intelektualną rozmaitych szarlatanów jak czołowy francuski demograf Hervé Le Bras czy telewizyjny politolog Clément Viktorovitch.

We francuskiej demografii istnieje realny polityczny łysenkizm, podporządkowany ideologicznym dogmatom politycznej poprawności, który sili się na udowadniane, że ewolucja populacji za sprawą masowej imigracji wcale nie ma miejsca, a przynajmniej nie jest alarmująca. Eksperci mieszają dane i manipulują definicjami, nie odróżniają dynamicznych przepływów od statycznej sytuacji hic et nunc, rozpoczynając zdanie, mówią o cudzoziemcach, by je skończyć wnioskiem o imigrantach etc. Mimo to kukurydza na śniegu wciąż nie rośnie…

Demografowie o rzetelnym podejściu stricte naukowym, dla których liczby i dane stanowią niezbędną materię do pracy, muszą uciekać się do rozmaitych sztuczek, by obejść polityczne tabu. Wspomniany Jérôme Fourquet, skądinąd dyrektor w prestiżowym instytucie sondaży Ifop, doprowadził do perfekcji metodę liczenia imion nadawanych przez rodziców noworodkom na podstawie danych dostępnych w urzędach stanu cywilnego. Na jej podstawie mógł prześledzić ewolucję populacji arabo-muzułmańskiej we Francji na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci (od poniżej 1% w 1960 do ponad 21% w 2020).
Lekcja angielskiego w gimnazjum Rene Cassina w miasteczku Chanteloup-les-Vignes. Fot. Emeric Fohlen/NurPhoto via Getty Images
Niekiedy liczenie imion może stać się pułapką dla chcących obejść ograniczenia prawne. Przekonał się o tym mer Béziers Robert Ménard, który w 2015 r. opierając się właśnie na kryterium imion, podał w telewizji informację, że 69% dzieci w szkołach publicznych jego miasta to muzułmanie. Z rezultacie wszczęto przeciw niemu śledztwo, a policja dokonała przeszukania w merostwie, polując na fizyczne lub informatyczne nielegalne kartoteki etniczno-religijne, szczęśliwie nieistniejące.

Podobnie jest z innymi sprytnymi wskaźnikami pozwalającymi ominąć demograficzne tabu, jak np. badania noworodków na obecność anemii sierpowatej. Choroba ta występująca jedynie u dzieci rodziców pochodzących z Afryki, Antyli i częściowo z Azji, ale nie u rodziców europejskich, pozwala w przybliżeniu na określenie etnicznej proporcji na francuskich porodówkach. Ale kiedy demografowie zaczęli eksploatować dane stowarzyszenia zajmującego się prewencją tej choroby, co pozwalało np. na konstatację, że proporcja noworodków pozaeuropejskich w regionie paryskim sięga ¾, stowarzyszenie zostało rozwiązane, a badania wykonywane dotychczas w sposób ukierunkowany rozciągnięto na wszystkie noworodki.

Obce enklawy

Mimo to, realia francuskiej ewolucji demograficznej wyrzucane drzwiami, wciskają się oknem i nie sposób dłużej ich ignorować ani negować. Kampania prezydencka 2022 roku stała się punktem zwrotnym.

Papież lysenkowskiej demografii, który z walki z konceptem „Wielkiej Podmiany” zrobił swoją misję życiową, Hervé Le Bras, został zmuszony do rewizji swojego negacjonizmu. Przyznał, że choć nie ma „wielkiej podmiany”, to istnieje cała seria „małych podmian”, czyli radykalnego i spektakularnego zastąpienia autochtonicznej populacji niektórych miast i obszarów przez ludność pochodzenia imigracyjnego.

Francja sterroryzowana. Czy to już wojna?

Dlaczego islamski ekstremizm został uznany za formę separatyzmu?

zobacz więcej
W ten sposób to, co wszyscy od dawna widzieli i wiedzieli dostało oficjalny stempelek: na terytorium Francji funkcjonują obce demograficznie enklawy, owe wyspy tytułowego „francuskiego archipelagu” z bestsellerowej książki Jérôme Fourqueta. Zna je we Francji praktycznie każdy: podparyski departament Seine-Saint-Denis, gdzie już jest więcej meczetów niż kościołów, spopularyzowany przez serial Netfliksa „północny bastion” w Marsylii, zapalne przedmieścia Lyonu, a właściwie to każdego większego miasta we Francji etc.

Co więcej, przed twardą wymową faktów musiała skłonić głowę także klasa polityczna, po dziesięcioleciach ich negowania. Lider skrajnej lewicy Jean-Luc Mélenchon wynalazł ciekawy politycznie termin „kreolizacja” – od terminu „kreol” określającego ludność pochodzenia mieszanego, głównie potomków białych i ludności rdzennej w zamorskich byłych koloniach. Prezydent Macron przedstawiając swoją propozycję zasiedlenia pustoszejących terenów wiejskich populacją pochodzenia imigranckiego, użył terminu „tranzycja demograficzna”, na wzór popularnego obecnie terminu „tranzycja energetyczna”. W zamierzeniu prezydenta miał on zapewne łączyć pozytywne konotacje ekologiczne ze swego rodzaju nieuchronnością.

Różnica w słownictwie, twierdzi Eric Zemmour, która oddaje de facto tę samą rzeczywistość, co używane przezeń pojęcie „Wielkiej Podmiany”. Jedna populacja zastępuje drugą, reszta to didaskalia. Masowa imigracja jest faktem i zmienia oblicze Francji. Negowanie tego to szurostwo i ideologiczne zaślepienie.

Eksplozja przestępczości

Jak owa masowa imigracja zmieniła Francję w ciągu ostatnich dekad? Gdy prześledzić codzienne doniesienia w mediach, a zwłaszcza media społecznościowe, to pierwsze, co rzuca się w oczy, to imigrancka przestępczość, najbardziej obok terroryzmu spektakularny aspekt tej zmiany.

To fakt, że pewne rodzaje przestępczości stały się wyłączną prerogatywą – albo jak to się mówi ładnie po francusku „chasse gardée”, czyli zarezerwowanym terenem łowieckim – populacji imigranckiej. Świadczą o tym statystyki więzienne, w których 24,5% to cudzoziemcy. Ilu ponadto imigrantów? Ilu Francuzów pochodzenia imigranckiego? Już widać jak dyrektorzy więzień się palą do sporządzania statystyk etnicznych po 300 tys. euro grzywny od sztuki...

W każdym razie w handlu narkotykami czy przestępczości zorganizowanej nowi Francuzi zdobyli monopol, niczym niegdyś przybysze z Owerni w paryskich bistro. Ciekawe czy Hervé Le Bras zgodziłby się ze stwierdzeniem, że brutalna nigeryjska mafia Czarny Topór wypierająca z Marsylii korsykańską Morską Bryzę, to jedna z tych „małych podmian”?

Inny nieformalny quasi monopol ujawniają dane policyjne w dziedzinie przemocy w życiu codziennym, tej powszedniej, męczącej, sprawiającej, że nie chce się wychodzić z domu po zmroku, sabotującej elementarną socjalizację, która stanowi spoiwo każdej zdrowej społeczności. Statystki mówią o 700 codziennych aktach przemocy w skali kraju, przemocy bez powodu, czyli nie motywowanej kradzieżą ani żadnymi innymi racjonalnymi przesłankami.
Sierpień 2022. MENA, czyli nieletni cudzoziemcy bez opieki, którzy nielegalnie okupowali budynek w Tuluzie, odczytują oświadczenie na konferencji prasowej zorganizowanej przez miejscowy NGO's. Fot. Alain Pitton/NurPhoto via Getty Images
Brylują tu osławieni MENA, czyli nieletni cudzoziemcy bez opieki, często faktycznie nieletni, nie tylko na papierze. Prefekt paryskiej policji Didier Lallement, jedna z figur macronizmu, na antypodach politycznej niepoprawności, stwierdził w wydanej niedawno książce, że połowa ulicznej przestępczości w stolicy Francji to dzieło cudzoziemców. Odliczając z pozostałej płowy obywateli pochodzenia imigranckiego, dla autochtonów zostaje niewiele.

Ale przecież to nie jedyna, ani nawet nie najważniejsza przemiana francuskiego społeczeństwa. Eksplozja przestępczości to czubek góry lodowej drapiący po dnie Titanica, a prawdziwa przemiana jest kulturowa i cywilizacyjna.

Rozerwana tkanka społeczna

Bowiem dzisiejsza imigracja jest innej natury niż poprzednie fale migracyjne obecne we Francji od ponad stulecia. Często wskazuje się, że imigracja to we Francji nic nowego. Od ponad stu lat do pracy w nadsekwańskich winnicach, kopalniach i fabrykach przyjeżdżali Włosi, mieszkańcy Półwyspu Iberyjskiego, a jeszcze wcześniej Polacy. Garcia, Perez czy Fernandez są dziś na liście najpopularniejszych nazwisk noszonych we Francji, a polskiego przodka ma co szósty mieszkaniec północnych departamentów.

Demograficzny łysenkizm gra na tej nucie z gracją skrzypka, który dorwał młot pneumatyczny. Sztuka jest sztuka, obywatel to obywatel, ilość Kilerów w więzieniu musi się zgadzać, a dopóki się zgadza i słupki rachunku są w równowadze, to nie ma najmniejszego problemu, a wskazywanie zagrożeń to znamię „skrajnej prawicy”.

Jednak dzisiejsza imigracja jest inna niż poprzednie. Syn czy wnuk polskiego górnika z Valenciennes mógł nazywać się Stanislas albo Jean-Pierre, ale tak samo jak autochtoni obchodził Boże Narodzenie, ustępował w tramwaju miejsca kobiecie, nie kręcił nosem na wieprzowinę ani na szklankę wina, a gdy jego córka popełniła mezalians, nie podrzynał jej gardła.

Szczury w metrze, dilerzy na ulicach, mieszkańcy w rozpaczy. Paryż jak metropolia z Trzeciego Świata

Przez ostatnie pięć lat stolicę opuściło 60 tys. paryżan. Stracili poczucie bezpieczeństwa.

zobacz więcej
Obecnie imigranci przybywają nie z sąsiednich państw należących grosso modo do tego samego kręgu kulturowego, ale z innych obszarów cywilizacyjnych, przynosząc ze sobą odmienne zwyczaje i odmienne wartości.

Faktem jest, że imigracja zmieniła się radykalnie od lat 70. XX wieku. Zwiększyły się odległości między krajami pochodzenia a Francją, zarówno w kategoriach kilometrów, jak różnic kulturowych. Asymilacja nie wydaje się już możliwa. Nie da się żądać od przybyszów porzucenia swoich tradycji i przyjęcia tradycji kraju ich goszczącego, gdy są one zbyt rozbieżne. Jedyne, czego można wymagać – aby państwo w ogóle było w stanie funkcjonować – to integracja, czyli akceptacja praw gospodarza, a i to tylko wtedy, gdy nie są one zbyt surowe i nie wchodzą w zbyt oczywistą kolizję ze zwyczajami przybyszów, jak np. prawa szariatu i francuska świeckość.

Zapytany przez „Tygodnik TVP” o to, jak w jednym zdaniu streścić problem z imigracją, Philippe Vardon, patriotyczny polityk z Nicei, który od lat walczy z jej negatywnymi skutkami na poziomie lokalnym, odpowiada że „utrata homogeniczności spowodowała utratę więzi społecznej, tkanka jest całkowicie rozbita, więc nie widać już naturalnej, prostej solidarności”.

Negatywna strona imigracji to nie w pierwszym rzędzie problemy natury ekonomicznej czy nawet statystyki policyjne, ale głęboka i rewolucyjna przemiana kulturowa, która ze stosunkowo spójnego monolitu zrobiła wspominany już „francuski archipelag”. Monolit ten nie był religijny, społeczny ani polityczny, ale konstruował się wokół tego samego postumentu wartości, wspólnego, a przynajmniej czytelnego dla wszystkich domniemanych sygnatariuszy niewidzialnej roussoistowskiej umowy społecznej.

Teraz się to zmienia, społeczeństwo rozpada się na tożsamościowe wyspy, często radykalnie skontrastowane. Przyczyny tego zjawiska są jak zwykle złożone i niejednorodne – globalizacja, indywidualizm, laicyzacja etc. – ale imigracja typu kolonizacyjnego jest jedną z nich.

Mówiąc o społecznych skutkach imigracji, politolog Pascal Gauchon twierdzi, że wielokulturowość zmniejsza wzajemne zaufanie i skłonność różnych społeczności do współpracy ze względu na brak wspólnego poczucia tożsamości. Społeczeństwo ulega podziałom, solidarność narodowa się dezintegruje, a autochtoni nie potrafią znaleźć wspólnej platformy ze zbyt różniącymi się od nich imigrantami.

Na różnych wyspach archipelagu

„Vivre ensemble”, czyli „współ-życie”, oficjalny slogan francuskich elit, zostaje negatywnie zweryfikowany przez zachowania członków owych elit, którzy nie są nawet skłonni żyć obok swoich protegowanych, posyłać swoje dzieci do tych samych szkół i podporządkować się tym samym zasadom życia co oni. Zanik więzi narodowej widoczny jest na poziomie lokalnym wraz z przestrzenną separacją społeczności: zamknięte osiedla elit, wioski autochtonicznych niedobitków na prowincji, imigranckie blokowiska na przedmieściach. Teoretyczny model francuski, pełen sloganów o równości, braterstwie i pokojowym współżyciu, w praktyce zmienił się paradoksalnie w spontaniczny i dobrowolny apartheid typu amerykańskiego.
Muzułmanie z Arles obchodzili, tym razem w lipcu, swoje najważniejsze święto w roku Id al-Adha. Fot. Hesham Elsheriff/Getty Images
Wspomniane już zjawisko nadawania imiona muzułmańskich w drugim i trzecim pokoleniu obrazuje nie tylko liczebny wzrost tej wyspy archipelagu, zasilanej nieustannie stałym napływem kolejnych imigrantów utrzymujących „rynek matrymonialny”, a jednocześnie zakorzenienie we własnych tradycjach i własnych wartościach, wolę odrzucenia integracji. Wiele enklaw na przedmieściach francuskich miast to po prostu rekonstrukcja arabskich, tureckich czy afrykańskich wiosek, zdarza się, że dosłownie.

Czy można lepiej zilustrować pojęcie kolonizacji a rebours? Szokujące i rasistowskie? To przecież algierski socjolog Abdelmalek Sayad, asystent znanego profesora socjologii Pierre’a Bourdieu, nazywał dekret o łączeniu rodzin z 1976 r. „aktem założycielskim przekształcenia imigracji zarobkowej w imigrację kolonizacyjną”.

„Jakie może być współ-życie (le vivre-ensemble, jeden z tych wykwitów multikulturowej nowomowy), skoro nawet nie jemy tego samego?” – pyta retorycznie cytowany wyżej nicejski polityk.

Trudno odmówić mu racji. Gastronomia jest co prawda jedynym chyba obszarem, w którym rozsądnie dozowany kosmopolityzm przynosi faktyczne ubogacenie, ale czy ubogacenie polega na tym, że autochtoniczna kuchnia znika i zostaje zastąpiona przez obce tradycje kulinarne?

Wiadomo, że w dużych miastach Chińczycy prowadzą tysiące restauracji, nie tylko chińskich zresztą, ale także tajskich czy japońskich, ale są one przeznaczone dla turystów i Francuzów, natomiast sami jedzą pod znanymi tylko sobie adresami, których próżno szukać w przewodnikach Michelina. Podobnie Hindusi, którzy mają własne lokale, gdzie jedzą dania tak pikantne, że europejskie podniebienie tego nie zniesie, podczas gdy hinduska restauracja ad usum Delphini serwuje potrawy ledwie barwione curry, żeby usprawiedliwić przymiotnik „egzotyczny” z Tripadvisora. Można też wspomnieć o słynnych afrykańskich targach, gdzie sprzedaje się produkty, których nazwa i pochodzenie pozostają nieznane europejskim sąsiadom. Symboliczna jest też inwazja tureckich kebabów, zwanych z niezrozumiałych powodów „greckim sandwiczem”.
        ODWIEDŹ I POLUB NAS    
Niekiedy przykład jest bardziej wymowny niż misterna analiza. Każdy zna lotnisko w podparyskim Orly, ale wielu mniej jego blokowiska i populację. W 25-tysięcznym mieście jest sześć muzułmańskich sklepów mięsnych, a tylko jeden tradycyjny, sprzedający wszystkie rodzaje mięsa, w tym wieprzowinę. Ma on zresztą zostać zamknięty w tym roku.

Mer miasta zabiera głos ugodowo: „Nie mamy nic przeciwko sklepom halal, ale chcemy utrzymać zróżnicowaną ofertę”. Nowy rzeźnik, który właśnie otworzył szósty islamski sklep jest bardziej realistyczny. „Jeśli zacznę sprzedawać wieprzowinę, to zrobię tylko 20% obrotu i zamknę interes w ciągu roku. Muzułmańskich klientów jest tu znacznie więcej. To zasada podaży i popytu reguluje handel, a nie ratusz.” Jeśli to nie jest jedna z „małych podmian” populacji, to co nią jest?

Przez ile miasteczek należy przemnożyć ten jednostkowy przykład? Kilkadziesiąt? Kilkaset? Ile jest enklaw, gdzie szariat w sojuszu z niewidzialną ręką rynku dokonuje demontażu tradycyjnego społeczeństwa na rzecz społeczności przybyszów? Na ilu blokowiskach są tylko mięsne halal, piekarnie halal, markety bez alkoholu, bary bez wstępu dla kobiet, kawiarnie otwarte do późna w nocy podczas Ramadanu?

Inny przykład: Fontenay-aux-Roses, inne podparyskie miasteczko, gdzie lokatorzy pięciopiętrowego bloku z mieszkaniami socjalnymi zażądali przekwaterowania, bo ich blok jest nawiedzony. W odpowiedzi, zamiast wyśmiać absurdalne postulaty, władze przysłały im imama oraz chrześcijańskiego egzorcystę, żeby budynek wyegzorcyzmować. „My wierzymy w czary”, powiedzieli lokatorzy, a to „my” oznacza ich społeczność, muzułmańską oraz afrykańską.

Wedle Fundacji Jeana Jaurèsa, „podczas gdy w 1981 r. zaledwie 18% Francuzów wierzyło w czary, to obecnie jest ich 28%”. W czary wierzy 40% osób poniżej 35. roku życia i 25% osób powyżej 35. roku życia.

Jeśli poszukać obszarów, na których asymilacja czy integracja funkcjonują, to można ze zdumieniem się przekonać, że owszem istnieją takowe, ale mechanizm działa w drugą stronę. To nie tubylcza większość asymiluje przybyszów, ale napływowa mniejszość wywiera tak silne przyciąganie, że Francuzi, zwłaszcza młodzi, poddani wielokulturowości, a właściwie „innokulturowości” poprzez publiczne szkolnictwo, przejmują obce zwyczaje, mody, język, kody kulturowe, a nawet religię i wartości.

Dobry przykład to inwazja rapu, który pod względem popularności czy to w wersji komercyjnej czy underground, bardzo szybko zastąpił u młodzieży piosenkę francuską, pop, rock’n’roll etc. Cała subkultura bazująca na tym stylu muzycznym żyje w ścisłej symbiozie ze społecznościami z blokowisk: wykonawcy, muzycy, producenci, ale także tematyka są niemal w stu procentach imigranckie, nawet jeśli u zarania nurt został wypromowany przez socjalistycznego ministra kultury Jacka Langa w latach 80. XX wieku.

Na różnych wyspach archipelagu, nie tylko nie je się tego samego, ale i nie spędza tak samo czasu. Nawet plagi społeczne uległy radykalnej zmianie.

Francja, kraj wina, stał się krajem marihuany. Rekreacyjno-socjalizująca rola alkoholu straciła na znaczeniu i to właśnie konsumpcja marihuany stała się masowym zjawiskiem, a handel nią urósł do rangi sektora gospodarki o dużym znaczeniu. Dilerzy jako rywale winnic? To bynajmniej nie anegdota, to zjawisko ma poważne konsekwencje socjologiczne. „Gospodarka narkotykowa odgrywa główną rolę w secesji przedmieść, gdzie dilerzy ustanawiają prawo i zapewniają ścieżkę kariery dla młodych ludzi” – pisze Jérôme Fourquet.
68-letni, pochodzący z Senegalu Mohammed, który we Francji mieszka od 15 lat, odpoczywa w parku opodal swojego domu w Massy, na przedmieściach Paryża. Fot. Abdulmonam Eassa/Getty Images
18 milionów okazyjnych konsumentów i 2 miliony uzależnionych to solidny rynek dla sektora gospodarki szacowanego na 3 miliardy euro rocznie w szarej strefie. Stereotypy o biednych imigranckich przedmieściach są skrajnie nieprawdziwe.

Kłopot Hibernatusa

Ilustracje do „Wielkiej Podmiany”, raz pełzającej, a raz galopującej, można mnożyć w nieskończoność i jest ich wystarczająco na obszerną książkę, a nie na artykuł. Wszędzie, gdzie wyspy archipelagu wchodzą ze sobą w kontakt, pojawia nie nieuchronnie strefa tarcia i problemy, do których rozwiązywania marnowana jest cenna energia. Kierowcy publicznego transportu odmawiający pracy, bo na poprzedniej zmianie w szoferce siedziała kobieta.

W szkołach rodzice narzucający stołówkom menu bez wieprzowiny, podczas gdy 15% nauczycieli konstatuje naruszenia zasad laickiej szkoły przez uczniów odrzucających program nauczania np. o Holokauście, a ogólny poziom nauczania spada jak wskaźnik IQ populacji.

Partie lewicy porzucające wartości państwa świeckiego, ten francuski bastion, najmniejszy wspólny mianownik, który pozostał we Francji po faktycznej anihilacji matrycy katolickiej, mrugając porozumiewawczo do czarnego rasizmu. Narastające zjawisko określane anglicyzmem white flight, polegające na tym, że biała populacja jest wypychana z kolonizowanych kolejno obszarów, głównie na zachód: do zachodnich departamentów czy to regionu paryskiego czy nawet Francji: do Bretanii, do Wandei, tak jak Żydzi uciekają z muzułmańskich przedmieść do Izraela albo do bezpieczniejszych okolic.

Dziś Hibernatus (w którym jedną z ról grał Louis de Funès), ożywiony z letargu po kilkudziesięciu latach, miałby jeszcze większy dysonans poznawczy niż filmowy pierwowzór przeniesiony z 1905 roku w lata 70. XX wieku.

„U nas są oni u siebie” – oświadczył prezydent François Mitterrand w Rennes w kwietniu 1988 roku, mówiąc o potomkach imigrantów. Dwuznaczność tego sformułowania sugeruje, że ci imigranci w drugim pokoleniu mają „u nas” jakieś „u siebie”, które nie jest już „u nas”. Gdy zmienia się gospodarz, zmienia się dom.

– Adam Gwiazda

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: Kampania przed drugą turą wyborów prezydenckich we Francji, kwiecień 2022 rok. Mieszkańcy podparyskiego miasteczka Saint-Denis czekają na spotkanie z Emmanuelem Macronem. Fot. Kiran Ridley/Getty Images
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.