Rozmowy

Szkarłat to był nasz produkt eksportowy. Zieleń Scheelego uzyskiwano z arszeniku

Elitarne i zarezerwowane prawem głównie dla koronowanych głów były czerwień, purpura oraz błękit – barwy trudne do pozyskania i bardzo drogie. Równie elitarnymi i drogimi były śnieżna biel oraz intensywna czerń. Dlatego przez wiele wieków przetaczała się dyskusja, czy taka tkanina jest odpowiednią dla osób zakonnych, czy wypada im się w nią ubierać. Uważano, że stoi to w sprzeczności z ideą ubóstwa – mówi dr hab. Lucyna Rotter, ekspert od kostiumologii, symboliki i znaczenia ubioru w historii i kulturze europejskiej.

TVP Historia i TVP Historia2 w soboty o godz. 13.30 emituje cykl programów „Z wieszaka historii”, poświęconych strojom w kontekście dziejowych przemian kulturowych i estetycznych.

TYGODNIK TVP: Po co nam są ubrania? Dlaczego w ogóle przyszło nam do głowy, by się czymś odziać?

LUCYNA ROTTER:
Znamy takie przypadki w historii, kiedy grupy społeczne chadzały i chadzają nago. Nie było to wcale jakoś bardzo dawno temu, wręcz przeciwnie, w zupełnie nieodległej historii. Ale poczucie nagości towarzyszy człowiekowi z założenia i od zawsze. Również w odległych od nas krańcach świata, gdzie ubiór jest tak zwanym listkiem figowym. Nawet mając na sobie wręcz symboliczną i oszczędną w materię odzież, człowiek czuje się ubrany, nie odczuwa dyskomfortu nagości. Po drugie czasem jest nam za ciepło, czasem za zimno. Warunki klimatyczne sprawiają, że okrycie się czymś, zabezpieczenie przed chłodem czy upałem jest dążeniem do zapewnienia sobie komfortu.

Bardzo szybko ludzkość odkryła, że oprócz tych oczywistych funkcji odzież może spełniać także funkcje estetyczne i symboliczne – komunikatu społecznego. Zmieniająca się estetyka powodowała, że poszukiwaliśmy nowych, kreatywnych wzorów i rozwiązań w obszarze odzieży. I właśnie w tym miejscu zaczyna się moda. To, co mamy na sobie, nadąża za poczuciem piękna, trendów, które zmieniają się w trakcie kolejnych epok oraz postępu technologii. Każdy rejon świata ma też swój kod kulturowy, posługuje się znakami rozumianymi przez nadawcę i odbiorcę. Ubrania, które mamy na sobie, do funkcji znaku też się świetnie nadawały i nadają.

Może podajmy przykład takiej ubraniowej komunikacji.

Funkcja symboliczna ubioru może być zero-jedynkowa. Widzimy konkretny strój i nie mamy wątpliwości, że dany np. mundur należy do żołnierza czy policjanta. Są też przekazy dookreślane zbiorem znaków towarzyszących, które komunikują o jakiejś sytuacji w danej chwili. Kobieta w długiej, białej sukni i w welonie to przypuszczalnie panna młoda, która zaraz weźmie ślub. Istnieją także komunikaty ubraniowe, które dookreślają przynależność do grupy społecznej lub religijnej. Z rozpoznaniem tego przekazu może być trochę trudniej. Kobieta, która ma zakrytą głowę chustą w pierwszej kolejności kojarzy się religijnie z islamem, ale w prawosławiu w cerkwi kobiety też zakrywają głowę. W kościele katolickim robią to podczas spotkań z papieżem, w Indiach nakrywają głowę sari, gdy wchodzą do świątyni. Okazuje się, że jedna rzecz może mieć wielowątkowy przekaz.
Królowa Wiktoria (1819 - 1901) miała tylko 149 cm wzrostu. Na zdjęciu w 1854 roku podczas rekonstrukcji ceremonii zaślubin z księciem Albertem sprzed 14 lat. Jej ozdobna biała suknia była haftowana w kwiaty i obszyta koronką. Fot. Roger Fenton/Getty Images
Warto tu także wspomnieć o strojach ludowych, które są formą przekazu w małych społecznościach. Z formy zdobienia lub koloru można odczytać, czy dana osoba jest kawalerem, czy też jest żonata, jest bogata czy biedna, czy ma dzieci i pierwsze urodzone dziecko to syn czy córka. To, że w małych społecznościach wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą jest sprawą dosyć powszechną. Dlatego też nikt, kto nie był zamężny, nie mógł wystroić się w nie swoje „symbolicznie fatałaszki”. Panna nie mogła ubrać nakrycia głowy przynależnego mężatkom, mimo że np. była matką. Byłby to przekaz niezgodny z faktami i naraziłby ją na ostracyzm ze strony społeczności.

Wspomniała pani o sukni ślubnej. Czy ona zawsze była biała?

Oczywiście, że nie. To dopiero XX wiek sprawił, że biel stała się kolorem ślubnym. Często zadaję studentom pytanie, czy wyobrażają sobie, że panna młoda idzie do ślubu w czarnej sukience. Odpowiadają, że tak. Potem dopytuję ich, czy wyobrażają sobie taką suknię sto lat temu. Wtedy odpowiedź brzmi już, że nie. A tymczasem w krajach protestanckich – zwłaszcza tam, gdzie po sąsiedzku mieszkali i katolicy, i protestanci – protestantki szły do ślubu ubrane na czarno. To był swego rodzaju symbol pokory, ubóstwa ewangelicznego. Warto jednak pamiętać, że ta czarna suknia występowała w połączeniu z białym welonem. To on był tak naprawdę symbolem ślubu, a nie kolor sukienki.

Często stroje ślubne bywały wielobarwne. Niektóre barwy były czasem zabronione w strojach ludowych, ale w strojach ślubnych mogły się pojawić. Przykładem niech będzie kolor czerwony, który miał zapewnić szczęście, dobrobyt i płodność. W strojach w starożytnym Rzymie jako ślubne barwy pojawiały się pomarańcz i żółcienie, a panna młoda miała wplatane we włosy odpowiednie rośliny, np. lubczyk czy kwiaty pomarańczy, zaś jej skóra pachniała magi. Ta moda na ślubne pomarańczowe i żółte barwy pojawiła się z czasem także w Armenii. W Indiach ogniste kolory ubioru panny młodej symbolizowały nie tylko namiętność, ale także dobrobyt.

Ślubną biel wprowadziła do mody zupełnie niecelowo królowa Wiktoria. Nie była rzecz jasna pierwszą kobietą, która szła do ślubu w sukni w tym kolorze, ale podziwiały ją tłumy. Zachwycone owym strojem kobiety chciały wyglądać w tym szczególnym dniu tak jak królowa. Zresztą to była jedna z wielu rzeczy, jakie – używając współczesnego języka – Wiktoria wylansowała.

Jakie jeszcze modowe nowinki wprowadziła na salony?

Dziś styl wiktoriański występuje w postaci niewielkich detali, na przykład dekoltów wykończonych koronką. Dawniej był pełen elegancji, przepychu, przybierał formy podkreślające kobiecą sylwetkę. Charakterystyczne dla tego stylu były długie, rozłożyste suknie z gorsetami i tiurniurami, w których talia wyglądała na wąską, a dolne partie ciała nabierały kobiecych kształtów. W stylu wiktoriańskim nie brakowało zdobień w postaci koronek oraz kapeluszy. Modny też stał się kolor czarny. To były ubiory w myśl zasady: im więcej, tym lepiej. I choć dziś ten styl uznawany jest za jeden z bardziej charakterystycznych i pięknych, królowa Wiktoria krytykowana była za brak smaku i stylu. Jedną z nowinek wprowadzonych za jej panowania, która sprawdziła się zarówno u kobiet, jak i mężczyzn, były sztyblety, czyli niesznurowane buty, bardzo wygodne do jazdy konnej.

Second hand naszych przodków. Elity kochały przepych, ale stosowały recykling ubrań

Pas kontuszowy noszono ok. 30-50 lat, zanim trafiał z kolejnym pokoleniem do grobu.

zobacz więcej
Inne władczynie też były prekursorkami mody?

Owszem. I rzeczywiście odbywało się to zazwyczaj podczas ceremonii ślubnych. Katarzyna Medycejska wybrała na ten dzień sztywną kryzę i buty na koturnach. To dodawało jej powagi i majestatu. Wprowadziła też sznurówkę, czyli prototyp gorsetu oraz spodnie (choć była to raczej bielizna niż spodnie – nie było ich widać spod sukni), które wymyślone zostały specjalne na jej prośbę, by ułatwić jazdę w damskim siodle. Po śmierci męża nosiła się tylko w czerniach i bielach, a swoje rękawiczki nasączała podobno nie tylko perfumami, ale i trucizną. Plotkowano, że królowa eleganckim ruchem doprowadzała w ten sposób do śmierci tego, kogo chciała się pozbyć. Z kolei Elżbieta I nosiła suknie bardzo ozdobne i pełne symboli. Na przykład z motywem oczu i uszu na znak tego, że widzi i słyszy wszystko, co robią i mówią poddani.

Kolory były zarezerwowane dla poszczególnych grup społecznych.

Polska nie jest tego dobrym przykładem, bo w naszym kraju tych restrykcji nie było aż tak wiele. Można powiedzieć, że byliśmy bardziej tolerancyjni niż inne regiony Europy. Tam kolorami bardzo elitarnymi i zarezerwowanymi prawem głównie dla koronowanych głów czy szlachty były czerwień, purpura oraz błękit. Wynikało to głównie z faktu, że te trzy barwy były bardzo trudne do pozyskania i bardzo drogie. Dlatego też z przyczyn finansowych ubrania w tych barwach nosili głównie ci, których było na to stać. Równie elitarnymi i drogimi do pozyskania kolorami były śnieżna biel oraz intensywna czerń. Dlatego też przez wiele wieków przetaczała się dyskusja, czy taka elegancka tkanina jest odpowiednią dla osób zakonnych, czy wypada im się w nią ubierać. Uważano, że stoi to w sprzeczności z ideą ubóstwa.

Jak barwiło się tkaniny?

Pierwotnie te bardzo intensywne kolory były naprawdę trudne do uzyskania. Szkarłat na przykład pozyskiwano z samic pluskwiaków – czerwca polskiego. To zresztą był nasz produkt eksportowy. Zbieranie barwników pochodzenia zwierzęcego lub roślinnego było zajęciem czasochłonnym i trudnym, ale mogło przysporzyć sporo funduszy. Do barwienia tkanin używano też np. skorup ślimaków żyjących na wybrzeżu syryjskim. Przy czym zarówno w wypadku ślimaków, jak i owadów potrzeba ich było bardzo wiele, by uzyskać gram pigmentu. Intensywnie niebieski barwnik znany był około tysiąca lat przed naszą erą. Egipski błękit był recepturą pilnie strzeżoną, a sam barwnik niewiarygodnie drogi. Niebieski kolor dawała też olcha karłowata lub jagody bzu, lecz te barwniki były mniej intensywne i nasycone – no i przez to tańsze.

Ale barwy uzyskiwano też ze związków chemicznych, które bywały niebezpieczne nie tyle dla noszących je, ile dla tych, którzy farbowali tkaniny – chodzi m.in. o arszenik albo biel cynkową. Na przykład suknia barwiona na kolor zwany zielenią Carla Scheelego wyglądała obłędnie i o statusie społecznym sporo mogła powiedzieć, ale… odcień uzyskiwany z barwnika na bazie arszeniku nie był obojętny dla zdrowia.
Dopiero w XIX wieku zaczęto szukać barwników, które byłyby łatwiejsze do pozyskania i tańsze. Właśnie w owym wieku czerwień stała się bardziej powszechna i mniej ekskluzywna, bowiem syntetyczny barwnik tego koloru odkrył polski chemik Jakub Natanson.

A co z przypisaniem ubioru do płci? Mężczyźni zawsze nosili spodnie, a kobiety spódnice?

Przez lata rozróżnienie na stroje damskie i męskie było często obwarowane nie tylko religijnym, ale i społecznym prawem. W wielu zakątkach świata, w tym w Europie, zabraniano przebierania się w nie swoje elementy ubioru. Joanna D’Arc była formalnie skazana nie za to, co robiła politycznie i militarnie, ale za to, że chodziła w męskim ubraniu. To był główny powód, jaki znaleziono i za który wylądowała na stosie.

Ale ze zdefiniowaniem ubioru męskiego i kobiecego są problemy. Spódnica bywała bardzo męskim strojem. Do dziś zresztą, jak wiemy, Szkoci noszą kilt, a biała, szeroka i marszczona fustanella jest elementem męskiego narodowego stroju greckiego czy albańskiego. Przy czym ta grecka ma więcej plis i jest nieco krótsza. W Indiach z kolei mężczyźni chodzą w dothi, tkaninie zawiniętej na wzór spódnicy. Jeszcze bardziej spódnicowato wygląda mundu – znacznie krótszy kawałek tkaniny upina się i wiąże w pasie. Te elementy męskiego stroju też były i nadal są w Indiach uważane za manifestowanie świadomości narodowej i kultywowanie kultury.

O ile dziś jesteśmy już przyzwyczajeni do kobiet w spodniach i widok taki nie budzi zainteresowania na ulicy (jakie budzą na przykład lansowane obecnie przez domy mody męskie spódnice), o tyle w XIX i XX wieku walka o to, by kobiety mogły je nosić, była karkołomnym i długim procesem. Spodnie damskie pojawiały się już wcześniej (czasem noszone jak bielizna – pod spódnicą), ale to dopiero Amelia Bloomer uznała zakładanie spodni za przednią myśl i ogłosiła to w 1851 roku na łamach swojego pisma „The Lily”. Projekt stroju oczywiście wydrukowano. Okazał się hitem! Sam strój, czyli pumpy do kostek i tunika, nierzadko dopasowana w talii, zaczęto nazywać strojem Bloomer, choć projektantką była właściwie Elizabeth Smith Miller. Na pomysł wpadła, bo spódnica przeszkadzała jej w pracach ogrodniczych. W XX wieku ton nadaje duży ekran. Aktorki pojawiają się w męskich ubraniach i to nie są kostiumy! To daleko więcej niż chłopczyce. One po prostu zakładały męskie garnitury. Nowa moda nie była wprowadzana bez oporów. Katharine Hepburn, gdy z jej garderoby skonfiskowano dżinsy, wróciła na scenę… w samej bieliźnie. Nie widziała potrzeby zakładania spódnicy, skoro zabrano jej spodnie.

Obcasy również nie były domeną damską?

Tu nie ma wątpliwości, że były one domeną mężczyzn. Pierwsze obcasy to te przy butach żołnierzy. Były bardzo praktyczne chociażby podczas jazdy konnej, gdy mężczyźni dosiadając konia, musieli także operować bronią. Dzięki obcasom łatwiej było im zahaczyć nogę na strzemieniu i podnieść się w siodle. To praktyczne zastosowanie przełożyło się na modę. Buty na obcasie były charakterystycznym znakiem elit, szlachty. Zwłaszcza, gdy obcas był czerwony. Po panach przekonały się do takiego obuwia i panie. Gdy tak się stało, pojawiła się cała paleta butów na najprzeróżniejszych formach obcasów: wąskich, klockowych, koturnowych, mniej lub bardziej stabilnych szpilek, obcasów kieliszkowych itp. itd. Wysokość damskich obcasów przebiła tę w wydaniu męskim, aż w końcu doszło do tego, że dziś są one domeną głównie kobiecych stylizacji.

Akceptowano je w kurortach, podczas uprawiania sportów i… w łóżku. Kiedy kobiety zaczęły nosić spodnie

Jeszcze w latach 50. XX wieku do eleganckich lokali dama w spodniach nie miała wejścia.

zobacz więcej
Wracając do spodni – kreatorką mody, która przekonała kobiety do ich noszenia i uwolniła panie od gorsetów, była Coco Chanel.

Nie była pierwszą osobą, która tego dokonała, ale rzeczywiście była kreatorką mody, osobą doskonale wykorzystującą okazje, jakie podrzucał jej los. Wychowała się w domu dziecka, nie miała łatwego życia, lecz pasja doprowadziła ją do wielkiego sukcesu i spełnienia marzeń. Z pozornych przypadków stworzyła charakterystyczne elementy swojego stylu i nowatorskie rozwiązania, jak spodnie, ale też luźny styl noszenia się przez kobiety. Pewnego dnia, gdy było zimno, założyła bluzę swojego partnera i to tak spodobało się jej koleżankom, że chciały nosić się podobnie. To był pretekst do tego, by zająć się na poważnie modą, a nie tylko kapeluszami, od których zaczynała swoją karierę Coco. W projektach, na przykład swojej słynnej małej czarnej, wykorzystywała tkaniny bardzo miękkie. Udowodniła, że stroje z nich szyte nie tracą na elegancji i są niesamowicie wygodne. Jedyną prawdziwą miłością Coco był Arthur Edward Capel, który pomógł jej otworzyć pierwszy sklep – właśnie z kapeluszami. Dostawała od niego bukiety kwiatów… W jej projektach stylizowane kwiaty kamelii miały być echem i wspomnieniem tego romansu.

Coco manifestowała wygodę, ale moda to był także sposób na wyrażanie buntu.

Strój, jak pokazuje historia, doskonale nadaje się do manifestowania poglądów, czy buntowania się przed zastaną rzeczywistością. Już w XVIII wieku wykorzystywała go do tego młodzież, czyli tak zwani makaroniarze, którzy ubierali się w barwne trykoty. Inne grupy, które w owym czasie strojem wyrażały swoje poglądy we Francji, to sankiuloci (najradykalniejsi uczestnicy rewolucji francuskiej 1789–1799, wywodzący się z niższych warstw społecznych – przyp. red.), muscadins (członkowie bojówek antyjakobińskich i konntrrewolucyjnych po ścięciu Robespierra, pochodzili z tzw. złotej młodzieży niższej klasy średniej − red.) czy merveilleuses (modna arystokratyczna subkultura w Paryżu podczas Dyrektoriatu − red.). Ci pierwsi nosili luźne spodnie, bez pończoch charakterystycznych dla tamtych czasów i kojarzących się z arystokracją, do tego brunatny kaftan z szerokimi wyłogami (mógł być z ogonami frakowymi albo w wersji karmaniola – czyli bez takowych), na głowie – np. bikorn lub frygijska czerwona czapka z trójkolorową rozetą. Merveilleuses, czyli „cudowne dziewczęta”, były natomiast prekursorkami uwalniania kobiet od jakichkolwiek norm, chociażby porzucania bielizny jako zbędnego elementu garderoby. Swoim strojem nie pozostawiały wiele dla wyobraźni... Potem pojawili się dandysi, czyli mężczyźni preferujący wyszukany styl ubierania się. Proszę sobie wyobrazić, że funkcjonują oni do dziś – w Kongo, gdzie na markową marynarkę i perfekcyjny wygląd jednej osoby przeznacza się czasem cały rodzinny majątek.

Wynika, więc z tego, że XX wiek nie wymyślił subkultur czy manifestowania buntu ubiorem. Wydarzyło się to dużo wcześniej, ale rzecz jasna bliżej jest nam do znanych w Polsce bikiniarzy, którzy nosili krótkie nogawki spodni i kolorowe skarpetki, dłuższe włosy i bywało, że kończyli na sali sądowej z racji noszonego przez nich stroju. A później pojawili się też u nas hippisi, czyli dzieci kwiaty i kolejne subkultury rozpoznawalne poprzez strój. To są bardziej współczesne dla nas czasy, bardziej namacalne.

Kolejne pokolenia Drakuli. Nadciąga czas wampirów

Na wampiry charakteryzują się modelki, aktorzy, wokaliści.

zobacz więcej
Strojem walczono również z wrogiem, manifestowano dążenie do odzyskania niepodległości.

Polska jest tego najlepszym przykładem. Mam na myśli Żałobę Narodową w latach 1861-1866, kiedy ulice miast i wsi stały się nagle czarne. Kobiety zakładały czarne suknie, dzieci również chodziły ubrane w te barwy, nawet lalki miały czarne ubranka. Do tego dochodziła biżuteria robiona z metalu lub oksydowana, z motywem kajdan, elementami orła odrywającego się od krzyża itp. – a więc symbolika wiary, nadziei i miłości, walki narodowowyzwoleńczej, polskości. Postaci w noszonych przez kobiety medalionach nawiązywały do powstań narodowych. Ogromnie popularny wówczas był Tadeusz Kościuszko. Kiedy mężczyźni walczyli, kobiety oprócz pielęgnowania rannych, mogły buntować się właśnie strojem. To było powszechne i trwało dobrych kilka lat. Zaborcy mieli nawet instrukcje, jak rozpoznać kobietę, która manifestuje polskość i jak odróżnić taki ubiór od po prostu modnej czarnej sukienki. Za tę „narodową modę” można było zostać skazanym. Nie wolno było chodzić w pełnej czerni, chyba, że miało się glejt od księdza, że to rzeczywiście żałoba po kimś bliskim. Sprytne Polki i te zakazy potrafiły ominąć. Ubierały czarne suknie z elementami fioletu, który też jest przecież kolorem żałobnym, ale za który już nie można było być aresztowaną. Symbole takie jak orły często były haftowane na gorsetach, ukrytych pod woalem.

W czasie II wojny światowej tylko przez pierwsze lata kobiety ubierały się zgrzebnie i wyrażały strojem smutek spowodowany okupacją. Potem strój elegancki, kolorowy, modny na tyle, na ile się dało, był swego rodzaju manifestem. Pokazywał, że „wróg nas nie złamał, jesteśmy kobiece i w ten sposób chcemy wspierać naszych walczących mężczyzn, żyć normalnie mimo okupacji”.

Mówiłyśmy o strojach, a co z fryzurami?

Czasem, gdy oglądam fryzury sprzed wieków, śmieję się, że to były wydarzenia artystyczne a nie zwykłe cięcia czy upięcia włosów. Dziś nie ma problemu, by włosy były rozpuszczone, powiewały swobodnie na wietrze, ale dawniej rozwiany włos to było coś nieeleganckiego, zwłaszcza u kobiet. To był także sygnał bardzo erotyczny. Dorosła kobieta musiała więc mieć włosy spięte. Kobiety właśnie za pomocą włosów sygnalizowały na przykład swój stan cywilny. Przez wiele wieków długie, piękne, odkryte włosy przynależały pannom. Mężatki musiały je już zakrywać. Stąd wzięło się pojęcie białogłowy – nie dlatego, że wszystkie byłyśmy blondynkami, ale ze względu właśnie na te nakrycia głowy.

Rytuałem, dzięki któremu chłopiec stawał się mężczyzną, były natomiast postrzyżyny, czyli obcięcie włosów. Gdy wstępowało się do zakonu, niezależnie od religii, również dokonywano aktu obcięcia albo nawet ogolenia głowy.

Pępek świata epoki pudrowanych peruk: szulernia, rozpusta i wielka sztuka

To Francuzi przyczynili się do powstania czarnej legendy republiki: zmurszałej, egoistycznej i wrogiej postępowym ideom „ladacznicy Adriatyku”.

zobacz więcej
Włosy uważane były za magiczne, dlatego gdy pojawiał się kołtun, nie obcinano go. A jeśli już, to robiono to w odpowiednich warunkach, by nie narazić właściciela na przykład na ślepotę. Gdy kołtun grzebano, również stosowano magię.

Peruki albo czepki pojawiały się i nadal pojawiają w kontekście religijnym, jak chociażby u ortodoksyjnych Żydówek, które po ślubie golą głowę i zakładają perukę jako znak zawarcia związku małżeńskiego. Peruki – bez kontekstu religijnego oczywiście – spopularyzowała Elżbieta I. Te wydarzenia artystyczne, o których wspomniałam na początku, to były fantazyjne konstrukcje, zdobione wszystkim, czym się tylko dało – kwiatami, biżuterią. Owo upinanie, męczenie włosów i brak odpowiednich warunków higienicznych sprawiało, że z higieną włosów był spory problem. Peruka kamuflowała niedoskonałości urody, lub nawet łysienie spowodowane brakiem wspomnianej higieny i pozornie była dobrym rozwiązaniem. Lekarze jednak mieli odmienne zdanie. To, co miało wyjść naprzeciw problemom zdrowotnym, tylko pogarszało stan rzeczy. By poradzić sobie z problemem wszy i innych insektów, na szyjach noszono medaliony-klatki z nasączonym krwią zwitkiem tkaniny, by w ten sposób te żyjątka łapać i usuwać.

Coco Chanel mawiała, że „moda przemija, a styl pozostaje”. Zgadza się pani z tym?

Trudno jest dziś wymyśleć cokolwiek nowego w modzie, bo wszystko już było. Bardziej odkrywamy na nowo to, co znane, niż mówimy o genialnych modowych wynalazkach. Z drugiej strony, czy zadaniem mody jest, by szokować? Moim zdaniem ona ma głównie komunikować zamierzone treści, wychodzić naprzeciw poczuciu estetyki, zapewniać też komfort i praktyczność… i dopiero potem od czasu do czasu szokować. To wzbudzanie kontrowersji i tym samym zainteresowania czasem się przydaje, ale rzeczywiście – najważniejszy jest styl!

– rozmawiała Marta Kawczyńska

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Dr hab. Lucyna Rotter, prof. Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie, jest pracownikiem naukowym w Katedrze Krajobrazu i Dziedzictwa Kulturowego na Wydziale Historii i Dziedzictwa Kulturowego UPJPII. Zajmuje się dziedzictwem materialnym i niematerialnym ze szczególnym uwzględnieniem symboliki w kulturze europejskiej. Prowadzi także badania z zakresu nauk pomocniczych historii oraz kostiumologii. Jest propagatorką poznawania języka symboli i znaków w kulturach, historii i sztuce. Reprezentuje dyscypliny: historia oraz nauki o kulturze i religii. Ponadto jest pełnomocnikiem rektora ds. czasopism naukowych.

„Z wieszaka historii” to cykl TVP poświęcony ubiorom – ale nie o modzie i jej historii, tylko o tym, co strój może opowiedzieć o historii, kulturze, przemianach estetycznych. Program zagląda do „szafy dziejów” pełnej historycznych faktów, symbolicznych przekazów, postaci i rekwizytów oraz modowych zagadek. W podglądaniu historii pomagają młodzi projektanci, specjaliści branży modowej i zaproszeni goście.

Program emitowany jest w TVP Historia i TVP Historia2 w soboty o godz. 13.30. Powtórki programów można obejrzeć w piątki o godz. 18.05 na tych samych kanałach TVP. Cykl jest dostępny również na platformie VOD TVP.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Zdjęcie główne: Szkarłat – kolor znany jako królewska czerwień, w medycynie kolor krwi. Diana, księżna Walii, w szkarłatnym kostiumie i toczku na pokładzie statku wycieczkowego P&O „Royal Princess”, nazwanego na jej cześć. Fot. Tim Graham Photo Library via Getty Images
Zobacz więcej
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Zarzucał Polakom, że miast dobić wroga, są mu w stanie przebaczyć
On nie ryzykował, tylko kalkulował. Nie kapitulował, choć ponosił klęski.
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
W większości kultur rok zaczynał się na wiosnę
Tradycji chrześcijańskiej świat zawdzięcza system tygodniowy i dzień święty co siedem dni.
Rozmowy wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Japończycy świętują Wigilię jak walentynki
Znają dobrze i lubią jedną polską kolędę: „Lulajże Jezuniu”.
Rozmowy wydanie 15.12.2023 – 22.12.2023
Beton w kolorze czerwonym
Gomułka cieszył się, gdy gdy ktoś napisał na murze: „PPR - ch..e”. Bo dotąd pisano „PPR - Płatne Pachołki Rosji”.
Rozmowy wydanie 8.12.2023 – 15.12.2023
Człowiek cienia: Wystarcza mi stać pod Mount Everestem i patrzeć
Czy mój krzyk zostanie wysłuchany? – pyta Janusz Kukuła, dyrektor Teatru Polskiego Radia.