Opis siebie zaczynał od tego, że jest wdowcem, co ilustrował zdjęciem przy grobie żony w dziesiątą rocznicę jej śmierci. Pisał, że wciąż myśli o Marzennie i czasem z nią rozmawia, bo mocno wierzy w świętych obcowanie. „Proszę najczęściej za naszymi dziećmi, ale czasami też mówię o swoich problemach. Najpoważniejszym jest to, że ja nie jestem już młody. Czasami po prostu czuję się zmęczony. Ale jak ona na to stamtąd patrzy? Myślę, że w jakiś sposób mi kibicuje” – mówił. Na blogu analizował Słowo, zamieszczał swoje wiersze. Pisał o sprawach niebiańskich i przyziemnych. O problemach z utrzymaniem wagi. O urlopie spędzonym w Bornym Sulinowie. O planowanym remoncie mieszkania. O badaniach koronarografii i udrażnianiu tętnic.
Na portalu LinkedIn widnieje konto „Antoni Kieniewicz. Prezbiter wędrowny w firmie: Kościół Katolicki”, bo w latach 2013-2015 ksiądz pracował jako katechista wędrowny Drogi Neokatechumenalnej – posługiwał w Bydgoszczy i Włocławku. Umawiał spowiedzi i rozmowy, ale najczęściej był proszony o odprawienie Mszy świętej, co bardzo go cieszyło, bo uważał to za podstawowy obowiązek kapłana. Raz w miesiącu prowadził spotkania Domowego Kościoła. Wspierał hospicjum dla bezdomnych z ulicy Potrzebnej. Wreszcie osiadł w parafii NMP Matki Kościoła przy Domaniewskiej jako rezydent. W swojej samotni zatapiał się w lekturze. Czytał Biblię, Tomasza à Kempisa „O naśladowaniu Chrystusa”, św. Teresę z Avila „Zamek wewnętrzny”, Joela Pralonga „Pokochać samego siebie” i biografię św. Elżbiety od Trójcy Świętej Conrada de Meestera, do tego „Gdy Pan mówi do serca” ks. Gastona Courtois oraz „Sztuka korzystania z własnych błędów” (wg św. Franciszka Salezego) Josepha Tissota. Sięgał po kryminały Jo Nesbo, ale najchętniej wracał do starych lektur jak „Zły” Tyrmanda. Do niektórych nawet po kilka razy, bo zwykle nie pamiętał rozwiązania zagadki.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Obrazek z pogrzebu księdza Antoniego zawiera znane słowa z Drugiego Listu do Tymoteusza: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem”. Tymczasem to w Pierwszym Liście jest mowa o nim: „Jeśli ktoś dąży do biskupstwa, pożąda dobrego zadania. Biskup więc powinien być nienaganny, mąż jednej żony, trzeźwy, rozsądny, przyzwoity, gościnny, sposobny do nauczania, nie przebierający miary w piciu wina, nieskłonny do bicia, ale opanowany, niekłótliwy, niechciwy na grosz, dobrze rządzący własnym domem, trzymający dzieci w uległości, z całą godnością. Jeśli ktoś bowiem nie umie stanąć na czele własnego domu, jakżeż będzie się troszczył o Kościół Boży?”. Wypisz, wymaluj – ksiądz Antoni. Co prawda on do zaszczytów hierarchicznych nie dążył i może właśnie dlatego przed rokiem metropolita warszawski uhonorował go pozwoleniem noszenia stroju przynależnego biskupom: rokiety (komży) i manoletu (peleryny do kolan) w kolorze czarnym. W takim właśnie ubiorze uśmiecha się z obrazka rozdawanego podczas pogrzebu.
Trzeba słuchać
Antoni Kieniewicz: „W dniu święceń dziennikarka zapytała mnie: dlaczego? Odpowiedziałem jej, że Panu Bogu się nie odmawia. Jak woła, to trzeba iść. Był czas kiedy mocno przeżywałem śmierć żony. Pisałem trochę wierszy. Ale to był też czas, kiedy powołanie zaczynało się we mnie krystalizować. Mówiłem wówczas: »Mam mocną pewność, że Pan Bóg tego chce i tysiąc wątpliwości, jak to ma się stać«. W gruncie rzeczy w życiu każdego człowieka realizacją powołania jest wchodzenie w wolę Bożą. Bóg dla każdego z nas ma najlepszy plan zbawienia. Jeżeli człowiek odkryje ten plan i będzie go realizował, to znaczy, że odkrył swoje powołanie – kim ma być, jak ma wyglądać jego życie”.