Cywilizacja

Jaki syn, taki ojciec. I obaj księża. Katoliccy

Rodzina Kieniewiczów to znawcy historii, ale takiej nie wymyśliłby żaden z nich: Antoni, ojciec czwórki dzieci i dziadek ośmiorga wnucząt, został księdzem jak wcześniej jego syn Piotr. Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych.

Archidiecezja Warszawska poinformowała, że w wieku 81 lat, po 12 latach posługi, zmarł ksiądz Antoni Kieniewicz. Był rezydentem w parafii Najświętszej Maryi Panny Matki Kościoła przy ulicy Domaniewskiej w Warszawie, ale ostatnie miesiące w chorobie spędził w domu Zgromadzenia Księży Marianów na Służewcu. Msze święte odprawiał tam na siedząco z powodu ogromnego cierpienia, ale gorliwie znosił trudy i dawał świadectwo heroizmu. Ostatnie dni to szpital, gdzie odwiedzał go ksiądz Piotr Kieniewicz.

11 grudnia doznał ataku paniki, podczas którego wypowiedział swoje „amen”, często powtarzane słowo, stanowiące wyznanie wiary i zgodę na wszystko, co przynosi Bóg. Ojciec prosił syna, by jak najwcześniej przychodził do szpitala z hostią, nie mógł się doczekać stanu łaski. I gdy 13 grudnia ksiądz Piotr wszedł do pokoju cztery minuty po śmierci księdza Antoniego, zmartwił się, że nie zdążył z wiatykiem – komunią świętą podawaną osobie na łożu śmierci jako pokarm na drogę do wieczności. I zaraz zrugał siebie za tę pretensję. „Odebrałem to jako żart Pana Jezusa. Jaki wiatyk? Przecież Antoni całe życie szedł z Jezusem i był gotowy na odejście z tego świata” – mówił. „Uwielbiam Cię, Jezu, w śmierci mojego taty”.

Msza pogrzebowa odbyła się 17 grudnia w samo południe przy Domaniewskiej (wcześniej zaplanowano nieszpory i różaniec), po czym nastąpiło odprowadzenie ciała do grobu rodzinnego Kieniewiczów na Starych Powązkach. W uroczystości uczestniczyła rodzina, członkowie wspólnot neokatechumenalnych, prezbiterzy – kościół był pełen ludzi.

„Ostatnia Eucharystia Antka”, powiedział jeden z przyjaciół, który tłumaczył też hasło z pamiątkowego obrazka rozdawanego wśród przybyłych: „Chrystus zmartwychwstał”. – Antek też zmartwychwstanie i my zmartwychwstaniemy. On uczył, jak żyć, umierać i żyć po śmierci. Czekał na ten moment i choć wypełnia nas smutek, radujmy się, bracia, bo on odszedł do Domu Ojca – mówił. Po chwili inny z wiernych wziął w dłonie gitarę i huknął z mocą: „Zmartwychwstał Pan”. – On kochał Słowo i pił je zachłannie, a Słowo kochało jego. Wypełniło się w jego życiu i dzięki niemu Antek odkrył w sobie godność dziecka Bożego. Mówił, że jest słaby, chciał być silny i był dzięki Eucharystii, dlatego ją również kochał. Z Bogiem możemy wszystko – mówiła Elżbieta Iwanowicz, przyjaciółka rodziny, chrzestna jednego z synów Kieniewicza.

Mszy pogrzebowej przewodniczył kardynał Kazimierz Nycz, który wspominał uśmiechniętego i wspaniałego księdza z ogromnym doświadczeniem życiowym i dystansem do siebie. Dziękował za jego „mądrości, życzliwości i rozsądności”.

Homilię ksiądz Piotr, który przed laty wygłaszał kazanie podczas mszy prymicyjnej ojca, zaczął od prośby o… wyłączenie telefonów, bo „dzieją się rzeczy poważne”, a komuś nieustannie brzęczał dzwonek. „Mój tata opowiadał ludziom o mocnym Bogu wyzwalającym od grzechu. On przepracował grzech w sobie. W małżeństwie uczył słuchać, kochać i wierzyć – siebie nawzajem i Jezusa Chrystusa. Kłócili się z mamą do końca jej życia, potem godzili w miłości. Chrystus poukładał jego małżeństwo i rodzicielstwo. Potem stał się cichym i pokornym księdzem. Z radością spowiadał. Cieszył się Eucharystią. Nie moralizował w konfesjonale. Jeśli już to głównie siebie. Wzrastała jego bezkompromisowość, ale i miłosierdzie wobec ludzi. Dzielił się z nimi znalezioną perłą w życiu. Dla niego ważne były trzy rzeczy: Słowo, Eucharystia oraz Wspólnota z braćmi i siostrami, którzy zawsze mogą powiedzieć, gdy ktoś za bardzo buja w obłokach”. W istocie, ksiądz Antoni pewnie buja w obłokach.

Marzenna znalazła Drogę

Kieniewicze to polska arystokracja, więc zacznijmy o genealogii. W Dereszewiczach (dzisiaj Białoruś) byli właścicielami ziem i lasów. Zajmowali się produkcją masła, które wysyłali do Kijowa. Antoni Kieniewicz herbu Rawicz (rocznik 1877) opisał te czasy w monumentalnym wspomnieniu „Nad Prypecią, dawno temu…” (557 stron drobnego druku), gdzie również ujął sprawy wiary.

Z jego małżeństwa z hrabianką Magdaleną Grabowską herbu Oksza (rocznik 1881) urodził się syn Stefan (rocznik 1907), który ukończył historię na Uniwersytecie Poznańskim, w Armii Krajowej odpowiadał za podziemne nauczanie, został ranny pierwszego dnia Powstania Warszawskiego, przeżył obozy koncentracyjne w Badenii-Wirtembergii, po wojnie był profesorem Uniwersytetu Warszawskiego i autorem powszechnie znanych podręczników do historii.
Stefan Kieniewicz, ojciec Antoniego, dziadek Piotra. Historyk, profesor Uniwersytetu Warszawskiego i autor powszechnie znanych podręczników do historii. Fot. PAP/Wiesław Prażuch
Wraz z Zofią Marią Sobańską herbu Junosza (rocznik 1911) mieli dwie córki i dwóch synów. Starszy Jan (rocznik 1938) to absolwent historii na Uniwersytecie Warszawskim, profesor i wykładowca tego przedmiotu, także kierownik Katedry Iberystyki, bo interesowała go historia Hiszpanii, gdzie zresztą ambasadorował; zajmował się również dziejami Indii i ekspansji poprzedzającej kolonizację.

Antoni (rocznik 1941), młodszy z synów Stefana i Zofii, nie został historykiem. Matka modliła się, by był kapłanem, co miało się spełnić dopiero po latach, bo wcześniej skończył geografię na Uniwersytecie Warszawskim i zawodowo kreślił mapy w Państwowym Przedsiębiorstwie Wydawnictw Kartograficznych. I żył po bożemu: 26 czerwca 1963 roku wziął ślub z lekarką Marzenną Amborską (rocznik 1943), specjalistką od rehabilitacji, bardzo oddaną swoim pacjentom.

„To były trudne czasy, kiedy władza udawała, że płaci, a ludzie udawali, że pracują. Moi rodzice nie udawali. Tata rzeczywiście pracował ponad siły, zabierał zadania do domu. ale mimo to żyliśmy raczej skromnie” – wspominał kiedyś syn Piotr w tygodniku „Idziemy”. Życiowe wiraże powodowały kłótnie między małżonkami i Marzenna mówiła wówczas do Antoniego: „Tyś księdzem powinien zostać”. Proroctwo miało spełnić się po latach również dzięki jej wstawiennictwu, bo gdy w ich związku zaczęło się psuć, ona szukała nowej drogi życia. W 1979 roku znalazła Drogę Neokatechumenalną we wspólnocie przy ich parafii Matki Bożej Królowej Polski na Marymoncie. Z czasem Antoni zauważył, że dzięki Bogu coś zmienia się w żonie i sam chciał sprawdzić siłę katechezy.

„Czy moje kapłaństwo to zasługa żony? W jakiś sposób niewątpliwie tak. Ona zafascynowana Drogą, weszła do tej wspólnoty. Potem Pan Bóg wciągnął mnie posługując się żoną” – opowiadał Antoni Kieniewicz w kwartalniku „eSPe” (Szukającym Powołania) wydawanym przez Polską Prowincję Pijarów, w jedynym wywiadzie udzielonym jako ksiądz, bo gdy zapytał arcybiskupa o konieczność rozmowy z dziennikarzami i ten pozwolił mu odmawiać, Antoni odetchnął z ulgą i bardzo się ucieszył.

„Na jednym z pierwszych spotkań dotknął mnie Pan Bóg. Młoda dziewczyna mówiła kerygmat, opierając się o Ewangelię zwiastowania. I zakończyła propozycją do zebranych: »Jeżeli ktoś tutaj jest w sytuacji trudnej, w której sobie nie radzi, niech poprosi teraz Jezusa o pomoc, a On zacznie działać«. To był czas, kiedy nam trudno szło w małżeństwie. Nie bardzo byłem do tego przekonany, ale gdzieś głęboko w sercu, powiedziałem: »Panie Boże, ja wyczerpałem swoje możliwości, jeżeli Ty coś możesz zrobić, zrób«. Nie było żadnych fajerwerków, ale wszedłem do tej wspólnoty i w ciągu paru lat, zacząłem dostrzegać zmiany w naszym małżeństwie”. „Kiedy Antek i Marzenna weszli do wspólnoty, ich małżeństwo przechodziło kryzys. Ale Pan Bóg wie, co robi. Od tamtej pory ich miłość wzrastała i pogłębiała się” – mówi Iwanowicz.

Strażnicy się zastanawiali, czy można stać obok kogoś w sutannie

To była gafa nieprawdopodobna, wbrew prawu kościelnemu – przyznaje ks. Jan Sikorski.

zobacz więcej
Antoni codziennie o 6:30 uczestniczył w Mszy świętej. Po kilku latach małżonkowie poczuli, że otrzymali wielki skarb, którym chcą się dzielić z innymi. Stali się katechistami ewangelizującymi w Warszawie oraz zakładającymi i prowadzącymi wspólnoty w Bydgoszczy i Kutnie. Bóg zwiększył ich otwarcie na życie: czteroosobowa rodzina powiększyła się o dwójkę dzieci, w tym jedno adoptowane. „Prób i trudności im nie brakowało. Jedno z młodszych dzieci było na diecie bezglutenowej. W tamtych czasach kupienie czegokolwiek było problemem, co dopiero żywności bezglutenowej” – wspominała przyjaciółka. Do tego, gdy ojciec Marzenny zachorował na Alzheimera, przyjęli go w domu, by opiekować się nim, rozmawiać, karmić, przewijać. „Patrzyłem z ogromnym wzruszeniem, jak rodzice opiekują się dziadkiem, i widziałem, że Bóg uzdalnia ich do czegoś, do czego ja sam nie odnajduję w sobie siły” – wspominał ks. Piotr.

Powołanie księdza Piotra

Uporządkujmy sprawy rodzinne: Antoni i Marzenna mieli córkę i trzech synów, ze wszystkimi podążali swoją Drogą. Mateusz Jan (rocznik 1970) studiował automatykę i robotykę w przemyśle na Wydziale Inżynierii Produkcji Politechniki Warszawskiej. Łukasz Marek (rocznik 1970) postawił na komputery, bo chciał zarabiać więcej niż rodzice. Obaj mają żony i po dwoje dzieci. Najstarszy Piotr Hieronim (rocznik 1967) interesował się morzem tematów – żeglował i grał w brydża, lubił science-fiction („Władca pierścieni”, „Matrix”, „Star Trek”, „Gwiezdne wojny”) oraz sensację („praktycznie wszystko pióra Toma Clancy’ego”). W klasie maturalnej niespodziewanie poczuł powołanie i przy kolacji powiedział głośno, że chce iść do seminarium. „Zawsze myślałem o kapłaństwie w kontekście życia zakonnego. Chciałem żyć we wspólnocie” – doda po latach, gdy wymieniał czynniki wpływających na jego wiarę.

„Bardzo ważni byli rodzice, którzy sprawili, że wszedłem za nimi do wspólnoty Drogi Neokatechumenalnej. Moi dziadkowie zostawili mi tradycyjną wiarę – bardzo mocną i mądrą, która pozwala patrzeć w spójny sposób na rzeczywistość; wprowadzili w świat, gdzie rozum wsłuchuje się w Słowo Boże. Z wielką przyjemnością patrzyłem na ich codzienność, towarzyszenie sobie nawzajem. To było fascynujące, jak się nawzajem uzupełniali. Jak na siebie patrzyli, jak potrafili rozmawiać, z ogromną kulturą i głębokim patriotyzmem. Miało to głęboki wpływ na mojego ojca i moje powołanie. Osobą, która towarzyszyła mi w czasie rozeznawania, a potem w formacji była moja matka chrzestna – siostra mojego taty, karmelitanka; która była nauczycielką wrażliwości na Pana Boga”. To Teresa Kieniewicz, która będąc uznaną docent filologii angielskiej na Uniwersytecie Warszawskim, w wieku 40 lat porzuciła ustabilizowane życie i wstąpiła do karmelu w Bornym Sulinowie, gdzie została przeoryszą zakonu.

Za to Antoni był sceptyczny i sugerował synowi studia na Akademii Teologii Katolickiej lub Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, co ten odebrał jako niechęć wobec swoich planów i nie wracał do tematu. A po maturze i tak wstąpił do seminarium Zgromadzenia Księży Marianów Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. „Rok nowicjatu był dla niego trudny. Pamiętam listy, które do nas przysyłał. Nie wiem, czy myśmy mu jakoś pomagali w tym jego trudzie” – wspominał ojciec.

8 września 1987 roku Piotr złożył śluby zakonne. 20 maja 1993 roku w Warszawie otrzymał święcenia kapłańskie z rąk biskupa Mariana Dusia. „Niepokalane Poczęcie Najświętszej Maryi Panny jest dla mnie wyzwaniem: by chronić życie, by je promować, by go bronić” – wyłożył swoje credo. Katechizował w parafii w Licheniu Starym.
Ks. Piotr Kieniewicz MIC, syn Antoniego. Dr hab teologii moralnej. Fot. Tomasz Golab / Gość Niedzielny / Forum
Za radą ojca poszedł na KUL, by zrobić magisterium („Koncepcja grzechu w teologii Bernarda Haeringa”), doktorat („Wezwanie do odpowiedzialności za dobro wspólne w nauczaniu społecznym katolickiego episkopatu Stanów Zjednoczonych po Soborze Watykańskim II”) i habilitację („Człowiek niewygodny, człowiek potrzebny. Dyskusja antropologiczna w bioetyce amerykańskiej”). Tak narodził się teolog moralista i bioetyk, znawca nauki Kościoła, który wykładał na KUL. W latach 2009-2011 rektorował Wyższemu Seminarium Księży Marianów w Lublinie, po czym wrócił do Lichenia, gdzie posługiwał w sanktuarium jako rzecznik prasowy i wicedyrektor Centrum Pomocy Rodzinie i Osobom Uzależnionym. Od pięciu lat sekretarzuje kurii prowincjalnej Zgromadzenia Księży Marianów. – Niektórzy mówią: awans – ironizował, gdy zagadnąłem o rozmowę dotyczącą rodziny Kieniewiczów.

Ostatnio komentował etyczne aspekty walki z pandemią w ujęciu dokumentów Watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary oraz Zespołu do Spraw Bioetycznych Episkopatu Polski, które opisywały godziwe postępowe z perspektywy członka społeczności odpowiedzialnego za siebie i innych. „To nie przekłada się bezpośrednio na obowiązek przyjęcia szczepienia, ponieważ odporność można uzyskać w inny sposób – większość ozdrowieńców uzyskuje odporność, więc wpisywanie ich w narrację, że wszyscy bezwzględnie mają się zaszczepić, jest błędna, sprzeczna z ludzką godnością i polskim prawem” – mówił ksiądz Piotr w wywiadzie.

„Ludzka linia komórkowa MRC-5 była wykorzystana w procesie testowania szczepionki Pfizera. Co do wykorzystania tych linii komórkowych Kościół wypowiadał się kilkakrotnie, także we wspomnianych dokumentach, że nie zaciąga winy ten, kto te szczepionki przyjmuje. Wynika to z faktu, że te dzieci zostały zabite nie po to, aby uzyskać linie komórkowe, więc związek z przestępstwem aborcji jest wyłącznie natury materialnej, a nie formalnej. Nie zgadzając się na aborcję, Kościół uznaje, że jeśli nie ma realnej alternatywy dla tak wytworzonych szczepionek, a są one potrzebne dla ochrony zdrowia indywidualnego i społecznego, można je przyjąć”.

Duch Święty przyszedł do Antoniego

We wrześniu 2005 roku Marzenna Kieniewicz zmarła na białaczkę limfatyczną. Jej śmierć zastała księdza Piotra w Stanach Zjednoczonych: nie zdążył pożegnać się z matką, ale przewodniczył jej Mszy pogrzebowej. Antoni bardzo płakał po stracie żony. Niedługo potem medytując nad Słowem Bożym, utwierdził się w przekonaniu, że chciałby dalej ewangelizować jako katechista wędrowny, który zostawia dom i pracę, by zostać posłanym. Przełożeni z Drogi stwierdzili, że lepiej będzie mu zostać we wspólnocie, którą prowadzi na „zaawansowanym poziomie”. Bóg też widział to inaczej i przysłał myśl o kapłaństwie.

Po prostu opoka. O. Jacek Salij

Ilu ludzi uchronił od nienawiści i ilu powstrzymał od chęci wymierzania zemsty?

zobacz więcej
Początkowo wydawała się ona Kieniewiczowi absurdalna. Nie spodziewał się powołania i trudno o proste uzasadnienie dla kapłaństwa, nie stanowiło ono realizacji niespełnionych oczekiwań z młodości, zresztą w domu uczono go mocnej i mądrej wiary, ale religijność nie była ostentacyjna. Długo to odganiał, te rozważania, i szukał sojuszników, ale nawet spowiednik powiedział: „Ja widziałbym pana w zupełnie innej roli – przy ołtarzu”. Roześmiał się. Miał już swoje lata i takie zajęcie raczej nie było dla niego. To jednak wciąż wracało. Antoni, z natury spokojny i flegmatyczny, dał sobie czas do namysłu.

„Nie każdy pomysł, który przychodzi człowiekowi do głowy wpisuje się w jego powołanie. Powołanie do kapłaństwa, trzeba rozeznawać w Kościele, a więc przedstawić je Kościołowi. Zwłaszcza w mojej sytuacji” – mówił. Poszedł do przyjaciela z Redemptoris Mater, międzynarodowego seminarium duchowego dla członków wspólnot neokatechumenalnych. „Słuchaj, takie myśli chodzą mi po głowie. Mam nadzieję, że wybijesz mi to z głowy i będę miał spokój” – powiedział. „O nie, mój drogi, z Panem Bogiem tak nie można. Trzeba czasu na rozeznanie. A na razie, żebyś miał jakieś zajęcie, zacznij studiować teologię” – usłyszał.

Poszedł więc na Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, żeby zapisać się na studia. Na korytarzu podszedł do niego człowiek w dresie. Zapytał, czego szuka i zaprosił do gabinetu. Okazało się, że trafił na ks. Stanisława Warzeszaka, dyrektora studium dla świeckich. Znowu myślał, że ten odradzi mu dalszą naukę, tymczasem został przyjęty. I w listopadzie 2005 roku podjął studia teologiczne na Papieskim Wydziale Teologicznym.

Wspominał, że nauka była dla niego koszmarem – niewiele rozumiał z wykładów, pod pachą nosił słownik wyrazów obcych. Potem szło już nieco łatwiej, bo dzięki Drodze był obyty ze Słowem Bożym i pewne rzeczy wydawały się oczywiste. Wytrwał i zgodnie z regułami kanonicznymi w 2007 roku napisał list do arcybiskupa Kazimierza Nycza, który uczył się kiedyś historii z podręczników jego dziadka Stefana i znał historię rodziny, bo jeszcze jako biskup koszalińsko-kołobrzeski odwiedzał na terenie diecezji karmelitanki z Bornego Sulinowa, gdzie przeorysza Teresa Kieniewicz opowiedziała mu o owdowiałym bracie Antonim, który zamierza zostać księdzem i prosiła o jego przyjęcie. Nycz go przyjął i wysłuchał. „Problem od początku polegał na tym, że ja mogę się przygotowywać do kapłaństwa, ale czy biskup zechce takiego staruszka wyświęcić? Bardzo dobrze pamiętam tę rozmowę, była bardzo poważna, głęboka. Widać było jego troskę o moją sprawę. Stanęło na tym, że jeżeli skończę seminarium, to on mnie wyświęci” – wspominał Kieniewicz. W oparciu o jego przypadek Episkopat powołał Ogólnopolskie Seminarium dla Starszych Kandydatów do Święceń.
Ks. Antoni Kieniewicz, ojciec Piotra. Fot. print screen strony antoni-kieniewicz.pl.
Większe wątpliwości niż arcybiskup miała społeczność z Drogi. „Na początku wszyscy we wspólnocie byliśmy bardzo sceptyczni. Trochę się z tych jego planów podśmiewaliśmy. Myśleliśmy, że to może jakaś próba ucieczki przed bólem po stracie Marzenny. Że mu minie. Ale zmieniliśmy zdanie, kiedy zaczął ten plan konsekwentnie realizować. To, że wytrwał mimo trudu, jakim były lata w seminarium, jest dla nas znakiem, że była to naprawdę wola Pana Boga. Czasy seminaryjne rzeczywiście nie były sielanką. Dla sześćdziesięciolatka dotrzymanie kroku młodym klerykom nie jest sprawą prostą. Nauka, egzaminy, trudy fizyczne, posłuszeństwo wobec przełożonych – wszystko to było próbą ogniową prawdziwości powołania” – ocenia Iwanowicz.

O planach wiedziała siostra Teresa, w której Antoni zawsze miał wsparcie („chociaż młodsza, była w pewnym sensie moim duchowym mentorem”). Dzieci dowiedziały się chwilę przed wyjazdem ojca do seminarium, gdy udało się zebrać wszystkich przy jednym stole, bo każde mieszkało gdzie indziej. I każde przeżywało to inaczej. Córka Anna zareagowała uczuciowo. Dwaj synowie – Łukasz i Mateusz – byli zdystansowani: niewiele z tego rozumieli, ale zaakceptowali wybór. Ksiądz Piotr miał ciche pretensje, że nie dowiedział się wcześniej o wszystkim, jednak z serca wspierał modlitwą. „Akceptują mnie jako księdza, chociaż nie wiem, na ile jest to głębokie zrozumienie mojego wyboru” – powie po latach ksiądz Antoni.

Na spotkaniu neokatechumenatu zapytał rektora, kiedy ma się zgłosić do Redemptoris Mater. Był sobotni wieczór i usłyszał, że w poniedziałek. Odparł, że ma zobowiązania do pozamykania i potrzebuje przynajmniej dwóch dni. I ostatecznie we wtorek trafił do seminarium, w którym spędził trzy lata. „To był trudny czas. Po pierwsze ze względu na różnicę wieku. Zdecydowana większość kleryków to byli osiemnasto- i dwudziestolatkowie. Przecież to prawie tyle, co mają moje wnuki. Trochę mnie oszczędzano, ale mi ambicja kazała zasuwać razem z nimi. Czasami to był dosyć duży wysiłek fizyczny. Jedyną ulgę jaką miałem to pojedynczy pokój. Ale nie wiem, czy to był zaszczyt dla mnie. Ja bym jakoś tolerował młodszych kolegów seminarzystów, ale czy oni znosiliby chrapiącego dziadka?” – śmiał się Kieniewicz.

Tuż przed zakończeniem diakonatu, podczas głoszonych rekolekcji, Kieniewicz dosłownie poślizgnął się na ostatniej prostej: przewrócił i złamał dwa żebra, więc nie mógł leżeć przed szafarzem i przyjmował święcenia na klęczkach. Godności kapłańskie otrzymał 22 maja 2010 roku w Archikatedrze Warszawskiej z rąk arcybiskupa Nycza w obecności rodziny, przyjaciół ze wspólnot, seminarzystów. Msza prymicyjna odbyła się 30 maja w parafii Matki Bożej Królowej Polski. Ubrać ornat pomagał mu ksiądz Piotr, choć zwyczajowo robi to proboszcz. „Syn siedział za mną i bardzo mnie wspierał. To zawsze jest pewien stres – chodzi nie tylko o to, żeby dobrze wypaść, ale żeby się gdzieś nie zaplątać we własne nogi. Ja w tym momencie miałem 69 lat, nie byłem już taki sprawny” – żartował ksiądz Antoni. Syn mówił w homilii, że to żona ukształtowała Antoniego jako księdza. „Nie byłoby kapłaństwa mojego taty bez miłości mojej mamy. Bambosze, wygodny fotel, spokój emeryta. Mogłoby się wydawać, że tak będzie wyglądać jego przyszłość. Tymczasem Duch Święty przychodzi i mówi: wstań i chodź”.

Bóg wybrał parafię

Zawstydzał ludzi, którzy uchodzili za autorytety moralne

Przyprowadził grupę bezdomnych na spotkanie Michnika z biskupem Pieronkiem.

zobacz więcej
Związek ojciec – syn krzyżował się z relacją starszy ksiądz – młodszy ksiądz. „Jesteśmy też braćmi, chociaż trudno powiedzieć, który z nas jest starszy. Wymieniamy się doświadczeniami. Wspieramy się wzajemną modlitwą. To niesamowite doświadczenie. Wprowadzałem w kapłaństwo kogoś, kto kiedyś wprowadzał mnie w życie. Tak jakby role się odwróciły. Takiej bliskość z ojcem inni mogą mi pozazdrościć” – mówił syn.

Wtórował mu ojciec: „Dzisiaj nasze relacje są zupełnie inne. Czasami Piotr patrzy na mnie z góry i mówi: »Tata, ja już jestem dorosły, a ty jesteś jeszcze osesek«. W swoim zgromadzeniu zrobił swego rodzaju karierę – pełni poważną funkcję, ma habilitację. Na pewno nie ma tego po mnie, ale może po dziadku otrzymał jakieś naukowe geny. Coraz rzadziej się widujemy. Ja jestem mocno przywiązany do swojego miejsca, on jest bardzo zajęty. Rzadko bywa w Warszawie, ale jesteśmy w stałym kontakcie telefonicznym i mailowym. Jeżeli on potrzebuje jakiegoś wsparcia to dzwoni i mówi w jakiej intencji mam się modlić i ja robię to samo, gdy jest mi trudno”.

Arcybiskup, jeszcze przed święceniami, zapytał Antoniego, jak widzi swoją kapłańską przyszłość. Powiedział, że wyrósł z Drogi jako człowiek głęboko zakorzeniony w Słowie Bożym i chciałby je głosić. Do tego ze względu na własne doświadczenie mógłby służyć jako spowiednik. Nycz powiedział, że znajdzie miejsce, gdzie będzie miał dużo jednego i drugiego. Podczas wręczania dekretów neoprezbiterom nazwisko Kieniewicz padło w kontekście parafii św. Aleksandra przy pl. Trzech Krzyży, gdzie proboszcz Tadeusz Balewski okazał się młodszy od wikariusza o dziewięć lat. „Mamy bardzo dobre układy i owocnie współpracujemy. A roboty jest dużo. W zwykłej warszawskiej parafii są na ogół trzy Msze święte – dwie rano i jedna wieczorem. Tutaj jest siedem w ciągu dnia: pięć rano i dwie po południu. Na każdej Mszy mówi się homilię i na każdej się spowiada. Dodatkowo raz w tygodniu jest spowiedź poza Mszą. Pan Bóg wybrał mi tę parafię, żebym mógł pomagać ludziom” – opisywał. I przyznał ze śmiechem, że kilka razy zaspał do swych obowiązków: nie usłyszał budzika, bo „głuchnie po prostu”.

Chwalił swych parafian. „Nie wiem, jak oni mnie wtedy przyjęli. Po kilku latach, trochę się już poznaliśmy. Myślę, że słuchają, chociaż ja mówię do nich troszeczkę inaczej niż przeciętny ksiądz. Moje homilie są bardziej egzystencjalne. Jest we mnie dużo moralizmu, ale staram się go chować możliwie głęboko do kieszeni i mówić w sposób szczery o życiu. Na początku miałem problem z czasem. Homilia nie może być dłuższa niż osiem-dziesięć minut. A ja jestem gaduła, więc bywało że przeciągałem. Dzisiaj już troszeczkę nabrałem doświadczenia i raczej mieszczę się w czasie. Prowadziłem też kurs dla nowożeńców. Śmieję się, że ksiądz proboszcz dał mi to duszpasterstwo, bo kto się lepiej zna na małżeństwie niż ja. Mam oczywiście skrypt i jakieś materiały, ale one są dla mnie tylko partyturą, na której prowadzę swoje improwizacje. Jak przedstawiałem się na początku kursu, to mówiłem wprost, że wiem o czym mówię, bo nie wyczytałem tego w książkach, tylko sam to wszystko przeżyłem. I jeżeli do czegoś ich namawiam, to wiem, że to jest dobre. Poruszam różne tematy, ale podkreślam im jedno – jeśli nie oprzecie swojego małżeństwa na dobrym fundamencie, którym jest Jezus Chrystus – i to ukrzyżowany – to nie daję wam wielkich szans, żeby wasze małżeństwo przetrwało”. Ksiądz Piotr dodał w czasie Mszy pogrzebowej, że czasem ojciec skarżył mu się na „opornych klientów”, którzy nie chcieli go słuchać, więc „sięgał po broń ostateczną: 40 lat doświadczenia w małżeństwie i wtedy po drugiej stronie zapadała cisza”.

Posłany między ludzi ksiądz miał z nimi inny problem. „Wchodzenie w relacje zawsze stanowiło wysiłek. Byłem typem introwertyka. Gdy miałem wyjść ku drugiemu ze swojej samotni, cierpiałem bardzo. Nieco później nauczyłem się wyłażenia ze swojej skorupy, gdy ktoś wychodził pierwszy w moim kierunku. W takim stanie ducha wszedłem w małżeństwo, w rodzinę i trzeba było poważnej interwencji Boga w moją historię, bym tego małżeństwa, tej rodziny nie zniszczył moim egocentryzmem. Gdy ktoś do mnie wychodzi, potrafię się nieco otworzyć, ale samemu bardzo trudno. Są oczywiście pewne obiektywne trudności: znaczna różnica wieku, przytępiony słuch” – pisał Kieniewicz na blogu „Z życia wzięte” prowadzonym na stronie antoni-kieniewicz.pl.
Msza sprawowana przez ks. Antoniego w czasie pandemii, którą można było śledzić na jego stronie. Fot. print screen strony antoni-kieniewicz.pl.
Opis siebie zaczynał od tego, że jest wdowcem, co ilustrował zdjęciem przy grobie żony w dziesiątą rocznicę jej śmierci. Pisał, że wciąż myśli o Marzennie i czasem z nią rozmawia, bo mocno wierzy w świętych obcowanie. „Proszę najczęściej za naszymi dziećmi, ale czasami też mówię o swoich problemach. Najpoważniejszym jest to, że ja nie jestem już młody. Czasami po prostu czuję się zmęczony. Ale jak ona na to stamtąd patrzy? Myślę, że w jakiś sposób mi kibicuje” – mówił. Na blogu analizował Słowo, zamieszczał swoje wiersze. Pisał o sprawach niebiańskich i przyziemnych. O problemach z utrzymaniem wagi. O urlopie spędzonym w Bornym Sulinowie. O planowanym remoncie mieszkania. O badaniach koronarografii i udrażnianiu tętnic.

Na portalu LinkedIn widnieje konto „Antoni Kieniewicz. Prezbiter wędrowny w firmie: Kościół Katolicki”, bo w latach 2013-2015 ksiądz pracował jako katechista wędrowny Drogi Neokatechumenalnej – posługiwał w Bydgoszczy i Włocławku. Umawiał spowiedzi i rozmowy, ale najczęściej był proszony o odprawienie Mszy świętej, co bardzo go cieszyło, bo uważał to za podstawowy obowiązek kapłana. Raz w miesiącu prowadził spotkania Domowego Kościoła. Wspierał hospicjum dla bezdomnych z ulicy Potrzebnej. Wreszcie osiadł w parafii NMP Matki Kościoła przy Domaniewskiej jako rezydent. W swojej samotni zatapiał się w lekturze. Czytał Biblię, Tomasza à Kempisa „O naśladowaniu Chrystusa”, św. Teresę z Avila „Zamek wewnętrzny”, Joela Pralonga „Pokochać samego siebie” i biografię św. Elżbiety od Trójcy Świętej Conrada de Meestera, do tego „Gdy Pan mówi do serca” ks. Gastona Courtois oraz „Sztuka korzystania z własnych błędów” (wg św. Franciszka Salezego) Josepha Tissota. Sięgał po kryminały Jo Nesbo, ale najchętniej wracał do starych lektur jak „Zły” Tyrmanda. Do niektórych nawet po kilka razy, bo zwykle nie pamiętał rozwiązania zagadki.
        ODWIEDŹ I POLUB NAS     Obrazek z pogrzebu księdza Antoniego zawiera znane słowa z Drugiego Listu do Tymoteusza: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem”. Tymczasem to w Pierwszym Liście jest mowa o nim: „Jeśli ktoś dąży do biskupstwa, pożąda dobrego zadania. Biskup więc powinien być nienaganny, mąż jednej żony, trzeźwy, rozsądny, przyzwoity, gościnny, sposobny do nauczania, nie przebierający miary w piciu wina, nieskłonny do bicia, ale opanowany, niekłótliwy, niechciwy na grosz, dobrze rządzący własnym domem, trzymający dzieci w uległości, z całą godnością. Jeśli ktoś bowiem nie umie stanąć na czele własnego domu, jakżeż będzie się troszczył o Kościół Boży?”. Wypisz, wymaluj – ksiądz Antoni. Co prawda on do zaszczytów hierarchicznych nie dążył i może właśnie dlatego przed rokiem metropolita warszawski uhonorował go pozwoleniem noszenia stroju przynależnego biskupom: rokiety (komży) i manoletu (peleryny do kolan) w kolorze czarnym. W takim właśnie ubiorze uśmiecha się z obrazka rozdawanego podczas pogrzebu.

Trzeba słuchać

Antoni Kieniewicz: „W dniu święceń dziennikarka zapytała mnie: dlaczego? Odpowiedziałem jej, że Panu Bogu się nie odmawia. Jak woła, to trzeba iść. Był czas kiedy mocno przeżywałem śmierć żony. Pisałem trochę wierszy. Ale to był też czas, kiedy powołanie zaczynało się we mnie krystalizować. Mówiłem wówczas: »Mam mocną pewność, że Pan Bóg tego chce i tysiąc wątpliwości, jak to ma się stać«. W gruncie rzeczy w życiu każdego człowieka realizacją powołania jest wchodzenie w wolę Bożą. Bóg dla każdego z nas ma najlepszy plan zbawienia. Jeżeli człowiek odkryje ten plan i będzie go realizował, to znaczy, że odkrył swoje powołanie – kim ma być, jak ma wyglądać jego życie”.
Piotr Kieniewicz: „W domu rodzinnym nauczyłem się – a teraz to przekazuję studentom, przyjaciołom czy ludziom, z którymi się spotykam – że trzeba słuchać Pana Boga. Wtedy zaczynają się dziać wielkie rzeczy – historie, na pierwszy rzut oka pozamykane, dopiero się zaczynają. To jest słodka tajemnica Pana Boga. W tej przedziwnej sytuacji rodziny Kieniewiczów nie ma żadnej naszej zasługi. To wszystko jest szalenie zwykłą historią. Zwykła rodzina, zwykli ludzie. Za każdym razem, kiedy szary człowiek uważnie słucha tego, co Pan Bóg do niego mówi, ma szansę doświadczyć w swoim życiu czegoś niesamowitego. Lata posługi kapłańskiej nauczyły mnie nieco mniej się dziwić temu, co Pan Bóg wymyśli”.

Dziękujemy Ci, Antek

Trudno o lepsze świadectwo niż historia Kieniewiczów. Moja prośba, ponawiana od wielu lat, aby obaj księża poświęcili mi chwilę rozmowy, spełzała na niczym. Antoni odsyłał do starych cytatów w sieci, które miały wystarczyć i teraz muszą, więc korzystam z nich w tekście. „Czy warto odgrzewać stare kotlety – nie wiem. Zgodę na taką rozmowę uzależniam od dwóch czynników. Porozumienia z synem oraz zgody mojego biskupa na taki wywiad” – pisał. Po czym dodał stanowczo: „Nie będziemy rozmawiać z nikim o naszych sprawach”. „Po rozmowie z naszymi przełożonymi (tata z kardynałem Nyczem, a ja z moim prowincjałem) i po wzajemnych uzgodnieniach postanowiliśmy nie wypowiadać się w tej kwestii do mediów, ponieważ niezależnie od intencji autora tekstu i jego wysiłków odbiór społeczny będzie kierował się ku »sensacji«. Proszę uszanować naszą prywatność i »zwyczajność« sytuacji powołania przez Boga. Nie chcemy tego rozkminiać” – ucinał ksiądz Piotr. Jaki syn, taki ojciec.

Miałem dobre intencje, lecz uszanowałem wybór. A dzisiaj przyznaję, że obaj mieli rację o tyle, że po śmierci Antoniego Kieniewicza wysypały się artykuły z sensacyjnym tytułem dotyczącym księdza z czwórką dzieci i ośmiorgiem wnucząt, co było obliczone na wysyp klików i antyklerykalnych komentarzy. Pomysł cyniczny i nader skuteczny, bo ludzie – zwykle bez lektury tekstu opartego o lapidarny komunikat Archidiecezji Warszawskiej – lali żółć z powodu „kolejnego sukienkowego”, który nie mógł opanować żądz. Do tego artykuły ilustrowano – narzekał ksiądz Piotr podczas Mszy pogrzebowej – zdjęciami „jakiegoś potwora” zamiast rozmodlonego księdza. „Tymczasem on nie osierocił dzieci, ale przygotował je do życia wiecznego. I nie czwórkę, ale setki innych” – mówił, co widać było podczas ostatniej Eucharystii Antka. Przyjaciele w broszurce z czytaniami wybranymi na dzień pogrzebu zawarli na końcu dedykację: „Dziękujemy Ci, Antek, za Twoją obecność w naszym życiu”.

Sam również dziękuję za wywiad, którego nie było, dzięki czemu powstał ten tekst, bo dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Tylko ja po ludzku spaprałem sprawę i napisałem za dużo. Przepraszam, księże Antoni.

– Jakub Kowalski

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: Święcenia kapłańskie w poznańskiej Bazylice Archikatedralnej. Fot. Robert Wożniak / Forum
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.