Cywilizacja

Bandyci ściągnęli jak na łowisko. Co się zdarzyło pod Stade de France?

Nadciągali ze wszystkich stron, nie tylko lokalsi z sąsiednich blokowisk, ale także koczujący pod obwodnicą nielegalni imigranci, dealerzy cracku czy osławieni MENA, czyli „nieletni cudzoziemcy bez opieki”, postrach północno-wschodnich dzielnic Paryża, bez czci i wiary. Dla nich to były złote żniwa.

Osiem miesięcy zajęło komisji śledczej UEFA opublikowanie raportu z wydarzeń, które rozegrały się w sobotę, 28 maja 2022 r. na podparyskim Stade de France. Większość sportowego światka zdążyła już o nich zapomnieć, choć wtedy ten gorący temat nie schodził przez wiele dni z czołówek gazet i wstrząsnął nawet światem polityki.

To miało być wydarzenie naprawdę dużej rangi. W finale Ligi Mistrzów, Real Madryt, mistrz Hiszpanii miał zmierzyć się z Liverpoolem, wicemistrzem Anglii. Jednak zamiast o pojedynku tytanów na legendarnym Stade de France, media przez wiele dni rozpisywały się raczej o tym, co zdarzyło się pod stadionem niż o zwycięstwie Realu nad Liverpoolem. Dla kibiców obu drużyn święto sportu zmieniło się w piekło, które odbija się czkawką do dziś.

Pierwsze alarmujące doniesienia z okolic stadionu pojawiły się w mediach społecznościowych jeszcze przed planowanym rozpoczęciem meczu w sobotę o 21.00 i trzeba przyznać, że brzmiały jak scenariusz filmu sensacyjnego. Kibice obu drużyn, zwłaszcza licznie przybyli Anglicy, pojawili się tam kilka godzin wcześniej, żeby mieć czas spokojnie wejść, przygotować oprawę na trybunach, pośpiewać, porobić sobie selfie dla kumpli i zamówić pierwsze piwa. Niestety, niesprawność francuskich organizatorów i sprawność imigranckich gangów sprawiły, że ich plany zostały pokrzyżowane.

Jeśli chodzi o pierwszy aspekt, to trudno nazwać to, co się zdarzyło inaczej niż całkowitą porażką organizacyjną Francuzów: zamknięta z niewiadomych powodów większość bramek, ograniczona przepustowość pozostałych, zacinające się automaty do kontroli biletów, nieporadność personelu wywołały gigantyczny zator pod stadionem. Tysiącom kibiców z kupionymi za niemałą cenę biletami na to ważne dla nich wydarzenie z udziałem ulubionej drużyny nie dano szans wejść na stadion przed pierwszym gwizdkiem sędziego – opóźnionym o 36 minut, co samo w sobie stanowi kompromitację. Wielu z nich nie weszło na stadion wcale.

Jednocześnie, jak pokazują to liczne filmiki zamieszczone w mediach społecznościowych, na stadion dostały się osoby bez biletu. Byli to głównie młodzi mieszkańcy okolicznych blokowisk, w większości pochodzenia imigranckiego, którym udało się bez zbytnich trudności sforsować zabezpieczenia, przejść pod barierkami przy niemym współudziale personelu, a niekiedy po prostu przeskoczyć przez płot i biegiem pokonać kilkanaście metrów dzielących ogrodzenie od trybun. Widoczna na filmikach bierność stewardów była równie żenująca, co łatwość, z jaką można sforsować przyprawiające o śmiech zabezpieczenia czołowego obiektu sportowego we Francji.
Wielu kibiców nie weszło na stadion wcale. REUTERS / Reuters / Forum
Z jednej strony więc problem organizacyjny z wejściem na stadion, z drugiej problem braku bezpieczeństwa przed meczem i po nim. Co się właściwie wydarzyło pod Stade de France? Spróbujmy uporządkować fakty.

Chaos przed meczem

Problemy zaczęły się od jakże typowego we Francji strajku na kolei. Związkowcy sparaliżowali dojazd z centrum Paryża na stadion linią kolejki dojazdowej RER B. Kibice przerzucili się więc masowo na linię RER D, z której przystanku dojście na piechotę na stadion było problematyczne: jest po prostu dalej, ulice są wąskie, trzeba nawet przejść przez tunel.

Organizatorzy widząc to, postanowili zrezygnować z pierwszej kontroli, gdzie oddziela się kibiców bez biletów od tych z biletami oraz tych z biletami do weryfikacji, zapewne sfałszowanymi. Teraz te trzy kategorie znalazły się wymieszane razem, powodując ścisk i problemy na stadionowych bramkach. Byli to w większości Anglicy, ponieważ Hiszpanie dojechali na mecz autokarami w grupach, unikając niesolidnej komunikacji publicznej. Rezultat: ścisk, stres, opóźnienie meczu, nerwowe reakcje policji gazującej bez powodu i na oślep spokojnych kibiców, ogólnie mówiąc bałagan, z którego skorzystali „chłopaki z sąsiedztwa”.

Ci setkami przeskakiwali przez ogrodzenie bez biletu. Nie łapali ich stewardzi, zatrudnieni z ogłoszenia raptem tydzień wcześniej, bez formacji, bez wskazówek, bez kompetencji, niezdolni zatrzymać intruzów, którymi często byli po prostu ich koledzy z blokowiska.

Spontaniczny i dobrowolny apartheid. Jak imigranci zmienili Francję

Wiele enklaw na przedmieściach to rekonstrukcja arabskich, tureckich czy afrykańskich wiosek.

zobacz więcej
Ale to nie wejście na gapę stanowiło główną aktywność imigranckiej młodzieży tego wieczoru. Jeszcze przed zakończeniem meczu hiszpański dziennikarz sportowy Sergio Santos streścił w krótkim tweecie niewiarygodne wydarzenia sobotniej nocy. „Byłem na wystarczająco wielu finałach. Tego, co się dzieje na Stade de France, nie widziałem nigdy wcześniej. Wokół stadionu kręcą się grupy Francuzów napadające na kibiców i okradające ich. Nie mówię o pogłoskach, ale o tym co sam widziałem.”

Faktycznie, relacje na gorąco w mediach społecznościowych, bogato okraszone zdjęciami i filmikami, a następnie świadectwa opublikowane w brytyjskiej i hiszpańskiej prasie naprawdę robią wrażenie jak nie z tego świata. W ustach kibiców pojawiły się przemawiające do wyobraźni odniesienia popkulturowe: tu zastraszona hiszpańska matka z córką przywoływała grę „American Nightmare”, tam pobici Brytyjczycy mówili o scenach jak z filmu „Walking Dead”.

Złote żniwa

Po finale w Paryżu rozpętało się piekło. „To były armie bandytów polujących na kibiców”. Brytyjski dziennikarz sportowy Jim Beglin napisał bez ogródek: „Wczorajszy wieczór po meczu to najstraszniejsze wydarzeniem, jakiego kiedykolwiek doświadczyłem. Zorganizowane gangi zaczęły napadać na odjeżdżających kibiców. W drodze do metra przeszliśmy przez szpaler bandytów. Ani jednego policjanta w zasięgu wzroku. Byliśmy świadkami wielu napadów na niczego nie spodziewających się uczestników imprezy.”

Nadciągali ze wszystkich stron, nie tylko lokalsi z sąsiednich blokowisk, ale także koczujący pod obwodnicą nielegalni imigranci, dealerzy cracku czy osławieni MENA, czyli „nieletni cudzoziemcy bez opieki”, postrach północno-wschodnich dzielnic Paryża, bez czci i wiary. Dla nich to były złote żniwa.

Kibice podjęli przed meczem z bankomatów gotówkę, wszyscy mieli telefony komórkowe, wielu zegarki, złote naszyjniki albo hoc torebki i saszetki. Zorganizowane kilkukansto- i kilkudziesięcioosobowe grupy, uzbrojone w noże, metalowe pręty, kije bejsbolowe i maczety, rzucały się na kibiców, okradając ich, bijąc i poniewierając, a nawet zrywając ubranie. Wielu oprawców było wyposażonych w przecinaki do odcinania pasków toreb.

Świadkowie mówią o atakach na dzieci i kobiety, a nawet na inwalidów na wózkach. Już po wydarzeniach pojawił się wątek napastowania seksualnego bezbronnych kobiet.
Na paryskie komisariaty zaczęły napływać setki ofiar agresji. Zatrzymano nielicznych napastników. Fot. YOAN VALAT/EPA/PAP
Kilkuset bandytów ściągnęło pod stadion jak do sklepu samoobsługowego albo raczej na łowisko.

Rozkaz: nie interweniować

„Jedna ekipa mogła popełniać niezliczoną liczbę kradzieży” – mówią miejscowi policjanci, którzy krytykują decyzję prefektury, aby nie wysyłać ich, którzy najlepiej znają lokalnych rzezimieszków, do ochrony kibiców. Policja miała jasny rozkaz: nie interweniować, żadnych osobistych inicjatyw. Żeby nie stresować kibiców i nie sprawiać wrażenia państwa policyjnego, oddziały prewencji zostały rozmieszczone dość daleko od stadionu. Wielu policjantów z komisariatów, gdy byli świadkami rozbojów, odbierali bandziorom „fanty” i zwracali je od razu obrabowanym, ale to była kropla w morzu potrzeb.

Wieczorem na paryskie komisariaty zaczęły napływać setki ofiar agresji. Jednak większość nawet nie pofatygowała się, żeby złożyć skargę – gdy klub Liverpool poprosił o nadsyłanie świadectw z fatalnego wieczoru, to zebrał ich 5 tysięcy w 24 godziny! Jednocześnie prawie 300 osób trafiło na ostry dyżur i do paryskich szpitali ze złamanymi nosami, rozbitymi głowami czy z ranami ciętymi i kłutymi od noży, maczet i rozbitych butelek. W opublikowanych post factum w mediach społecznościowych filmikach, brytyjscy kibice mówili, że to najgorsze doświadczenie w ich życiu i że nigdy więcej nie przyjadą do Francji na żaden mecz.

Zagraniczna prasa, nieco mniej spętana względami politycznej poprawności niż media francuskie, bez ogródek wskazywała na wspólny mianownik wszystkich napastników: pochodzenie etniczne. Hiszpańska „Marca” bez ogródek napisała, że „w Paryżu od kilku lat istnieje poważny problem imigracji i gett, który ma duży wpływ na całe społeczeństwo francuskie”.

Saint-Denis, czyli tykająca bomba

Szczury w metrze, dilerzy na ulicach, mieszkańcy w rozpaczy. Paryż jak metropolia z Trzeciego Świata

Przez ostatnie pięć lat stolicę opuściło 60 tys. paryżan. Stracili poczucie bezpieczeństwa.

zobacz więcej
I tu właśnie leży pies pogrzebany. Powodem wydarzeń pod Stade de France jest nie tylko chaos organizacyjny, ale zupełnie inny czynnik, a mianowicie lokalizacja obiektu.

Niecały miesiąc przed finałem, były piłkarz Thierry Henry, zawodnik legendarnej francuskiej reprezentacji z 1998 r., która wygrała dla Francji Mistrzostwa Świata, ostrzegał podczas dyskusji w jednej z amerykańskich telewizji: „Technicznie rzecz biorąc, stadion znajduje się w Saint-Denis. Saint-Denis to nie Paryż.” „Proszę mi uwierzyć, nie chcielibyście być w Saint-Denis, to nie to samo co Paryż” – dodał były napastnik Arsenalu, ścągając na siebie gniew lewicowego mera miasta niezadowolonego z antyreklamy.

Trudno odmówić mu racji: podparyski departament Seine-Saint-Denis już od wielu lat jest symbolem imigracji typu kolonizacyjnego. Dawny „czerwony pas”, czyli otaczające stolicę Francji robotnicze przedmieścia, które przez prawie stulecie głosowały na lewicę, a zwłaszcza na partię komunistyczną, zmienił zupełnie swe oblicze. Wraz z procesem dezindustrializacji osiedla robotnicze zamieniły się powoli w przedmieścia etniczne, gdzie 60% noworodków otrzymuje muzułmańskie imiona, skąd rodzimi Francuzi uciekają, gdy tylko mogą, gdzie ministerstwo edukacji płaci 10 tys. euro premii nauczycielom, którzy przez 10 lat nie odejdą z zawodu, gdzie meczetów jest więcej niż parafii, a mafie narkotykowe sprawują kontrolę nad licznymi dzielnicami. To tu właśnie znajduje się największe we Francji stężenie osławionych „no-go zones” określanych dziś komicznie przez francuskie MSW „strefami republikańskiej rekonkwisty”.

W samym Saint-Denis przestępczość szaleje: rozbojów na tysiąc osób jest tu 36,39%, w porównaniu z 20,56% w skali departamentu, 13,12% w regionie i 10,64% we Francji. To tu w wyborach wygrywa partia Jean-Luca Mélenchona, który zgodnie z radą Bertolda Brechta zmienił sobie elektorat z robotniczego (ten głosuje na Le Pen) na islamo-imigracyjny w ramach strategii zwanej popularnie „islamolewactwem”.

Wszystkie kolejne rządy Francji próbowały nieśmiało coś zrobić z ta tykającą bombą zegarową, ale zazwyczaj sprowadzało się to do pompowania kolejnych miliardów pod rozmaitymi pretekstami: polityka urbanistyczna, renowacja blokowisk, równość szans, walka z dyskryminacją, a ostatnio modna ekologia. Bo, wbrew powszechnym opiniom, departament jest oczkiem w głowie establishmentu: w ciągu 10 lat gościł on 2700 oficjalnych wizyt ministrów i prezydentów, a w 2016 to tam właśnie Emmanuel Macron ogłosił, że będzie kandydował na prezydenta.
Politycy francuscy obciążyli odpowiedzialnością za zajścia… brytyjskich kibiców. Na zdjęciu: policja przed trybunami, na których siedzieli fani Liverpoolu. Fot.YOAN VALAT/EPA/PAP
Budowa Stade de France na nieużytkach otoczonych przez imigranckie blokowiska o ponurej sławie – jak odległa o kilkaset metrów dzielnica Francs-Moisins, gdzie narkotykowi dealerzy otwarcie publikują adresy punktów dealu – było właśnie takim prezentem, w który utopiono kolejne dwa miliardy euro. Jego roczne utrzymanie kosztuje 5% budżetu ministerstwa sportu.

Wedle założenia miał on zdynamizować ekonomicznie ten obszar, ale jak zwykle nic nie wyszło. Stadion jest deficytowy (kilka milionów rocznie), a firmy, które miały masowo przenosić tam swoje siedziby skuszone wizją „francuskiej Silicon Valley”, wracają po kilku latach do spokojniejszych dzielnic biznesowych, gdzie nie trzeba wieczorem odwozić pracowników do metra taksówką w towarzystwie ochroniarza. Zbudowanie stadionu za grube miliardy w środku miejskiej dżungli nie zmieniło dżungli w Kalifornię (Macron ośmieszył się niedawno, nazywając zupełnie na poważnie ten koszmarny obszar „Kalifornią bez morza”), ale podsunęło pod pazury drapieżników więcej zwierzyny łownej, czego apogeum były wydarzenia podczas finału Ligi Mistrzów.

Oficjalna narracja, czyli fejk

Jednak skandal wydarzeń spod Stade de France nie skończył się wraz z powrotem kibiców do domu. Wciąż wychodzą na jaw kolejne jego aspekty. Jakby kompromitacja Francji nie była wystarczająca, minister spraw wewnętrznych Gérald Darmanin postanowił dołożyć do pieca, obciążając odpowiedzialnością za zajścia… brytyjskich kibiców.

Zrzucić odpowiedzialność na ofiary? W sumie nic nowego. Oberpolicmajster Macrona i minister sportu Amélie Oudéa-Castéra zaczęli zgodnie twierdzić, że na placu przed stadionem rozrabiali kibice Liverpoolu, którzy masowo pojawili się z fałszywymi biletów. Mimo matematycznych wyliczeń w oparciu o dane kolei, Darmanin do końca szedł w zaparte, tweetując: „Źródłem problemu w sobotni wieczór było oszustwo na skalę masową i przemysłową. 30-40 tys. brytyjskich kibiców pojawiło się bez biletu lub z biletem podrobionym”. Ani słowa o „młodych ludziach z przedmieść”. Brytyjczycy, jak owa podoficerska wdowa z Gogola, sami się wychłostali.

Co więcej, jak się później okazało, francuski rząd wywierał naciski na UEFA, by w oficjalnym komunikacie nazajutrz po meczu pojawiła się dokładnie taka sama narracja. I szefostwo UEFA wtedy posłusznie poprawiło tekst!

Tylko jedna osoba podała jeszcze bardziej bezsensowne „wyjaśnienie”, dopatrując się tu… ręki Putina. Lewicowy dziennikarz Brice Couturier napisał na Twitterze: „Masowe drukowanie fałszywych biletów, strajk na linii B, mobilizacja przestępców na portalach społecznościowych... Stade de France: należy wziąć pod uwagę możliwość sabotażu ze strony Rosji. Mecz pierwotnie miał się odbyć w Sankt Petersburgu…” Cóż, są spiskowe teorie dla plebsu, jak widać są i dla elit.

Nie da się ruskiego ludobójstwa obwiązać kokardką i wysłać w misji pokojowej na igrzyska w Paryżu

Tenis sankcje wobec Rosji zignorował, podobnie jak boks. Co z olimpiadą we Francji?

zobacz więcej
Dość szybko okazało się, że oficjalna narracja to ordynarny fejk, że podrobionych biletów było mniej niż 3000 na 80 000 miejsc (osiem miesięcy później UEFA poda liczbę 2589), czyli norma na takich imprezach, a zgromadzone świadectwa tysięcy kibiców zadają kłam wersji oficjalnej. Rząd Macrona postanowił kłamać tak nachalnie tylko dlatego, że taktyka ta zwykle się sprawdza, media podejmują oficjalną narrację, a opinia publiczna zaczyna wierzyć bez zastrzeżeń. W przypadku afery Stade de France różnica polega na tym, że zareagowała prasa zagraniczna, zmuszając media francuskie do minimum dziennikarskiej uczciwości.

Zareagowali również politycy. Burmistrz Liverpoolu Joanne Anderson napisała na Twitterze: „Jestem oburzona fatalnym zarządzaniem i brutalnym potraktowaniem kibiców przez francuską policję i obsługę finału Ligi Mistrzów. Piszę do MSZ, domagając się odpowiedzi od UEFA i do prezydenta Macrona, aby wyjaśnił sprawę. Zrzucanie winy na kibiców jest haniebne.” Steve Rotheram, lewicowy przewodniczący regionu Liverpool, któremu ukradziono nową komórkę, karty kredytowe, dowód osobisty i bilety na mecz, ironizował: „Gangi były lepiej zorganizowane niż UEFA”.

Ze strony hiszpańskiej świadkiem zamieszek był rzecznik prasowy patriotycznej partii Vox, Ivan Espinosa de los Monteros. Partia ta poszła dalej, przedstawiając incydenty na sesji plenarnej Parlamentu Europejskiego i wnosząc interpelację (n°E-002181/2022 z 16 czerwca 2022 r.) o sens europejskiej polityki migracyjnej w sytuacji, gdy „setki młodych Francuzów – w większości dzieci i wnuki imigrantów z innych kontynentów – wyszły na ulice, bijąc się z policją i napadając na tysiące kibiców, w tym dzieci, podczas gdy media tuszowały ataki.”

Odpowiedź szwedzkiej komisarz spraw wewnętrznych Ylvy Johansson przyszła dopiero we wrześniu. Stwierdziła ona, bez niespodzianek, że zdarzenia nie mają nic wspólnego z polityką imigracyjną Francji. Wiadomo, ślepota na własne życzenie jest w Unii Europejskiej swego rodzaju obowiązującą doktryną...
        ODWIEDŹ I POLUB NAS     Skandal ma również wymiar prawny i dotyka wymiaru sprawiedliwości. Okazało się bowiem, że francuska prokuratura wszczęła postępowanie, owszem, ale w sprawie… fałszywych biletów, a nie napadów, kradzieży i rozbojów. W efekcie nie zabezpieczono taśm z kamer z okolic stadionu i z metra. Bez wniosku prokuratury zostały one po prostu skasowane po siedmiu dniach i cenne dowody pozwalające na ustalenie przebiegu wydarzeń oraz identyfikację sprawców ulotniły się. Czy jest bardziej przemawiający do wyobraźni dowód na systemową dysfunkcję państwa nad Sekwaną?

Co UEFA zaleciła Francuzom

Paradoksalnie, oficjalna wersja wydarzeń promowana przez władze i posłuszne media została rozbita w puch przez tę samą UEFA, która w pierwszej chwili działała jak wspólnik francuskiego rządu w narzuceniu fałszywej narracji. Po ośmiomiesięcznym dochodzeniu prowadzonym przez specjalną komisję, w której skład weszli prawnicy, naukowcy i przedstawiciele stowarzyszeń kibiców, UEFA stwierdziła jasno, że „francuski system bezpieczeństwa zawiódł całkowicie podczas finału”.

„Podczas gdy francuskie władze skupiały się na rzekomym problemie brytyjskich chuliganów – pisze UEFA – prawdziwy problem stanowili francuscy przestępcy, którzy napadali na angielskich i hiszpańskich kibiców przed i po meczu”. To samo mówili świadkowie w mediach społecznościowych nie osiem miesięcy po meczu, ale zanim mecz się jeszcze zaczął.

W konkluzji raport UEFA formułuje 21 „zaleceń” dla francuskich organzatorów imprez sportowych, między innymi, by ministerstwa spraw wewnętrznych i sportu „zrewidowały swój model zarządzania” masowymi imprezami sportowymi i aby siły policyjne „były używane w sposób wyłącznie proporcjonalny”.

Trzeba mieć bowiem na uwadze, że Francja ma być w niedalekiej przyszłości gospodarzem Pucharu Świata w Rugby w 2023 oraz Igrzysk Olimpijskich w 2024, a wydarzenia na Stade de France rzucają cień na zdolności organizatorów, rodząc obawy, że czarny scenariusz się powtórzy.
Krajobraz po bitwie: do starć z policją doszło też w samym Paryżu, niedaleko placu Narodu (Place de la Nation). Fot. Ait Adjedjou Karim/ABACA / Abaca Press / Forum
Wioska olimpijska oraz centrum prasowe dla dziennikarzy będą usytuowane również w departamencie Seine-Saint-Denis. Sąsiadujący ze Stade de France obszar o powierzchni prawie 40 hektarów, który ma pomieścić ponad 14 500 olimpijczyków, już dziś jawi się okolicznym przestępcom jako przyszły teren łowiecki, obfitujący w łatwy łup. To jak położyć na mrowisku plaster miodu, mając nadzieje, że nic szczególnego się nie wydarzy.

W jaki sposób policja, która poniosła taką porażkę podczas finału Ligi Mistrzów, będzie w stanie zapewnić bezpieczeństwo zawodnikom, personelowi i turystom? Czy trzeba będzie – jak już proponują niektórzy – wprowadzić do akcji wojsko, nienawykłe przecież do obsługi imprez masowych?

Na razie wygląda tak jakby problem bezpieczeństwa nie sytuował się na szczycie listy priorytetów rządu. Eksperci nie wahają się nazywać ceremonii otwarcia Igrzysk Olimpijskich z defiladą delegacji wzdłuż Sekwany w obecności 600 tys. widzów, „kryminalnym szaleństwem”. „Nie przewidziano niczego z punktu widzenia bezpieczeństwa i ochrony sportowców, organizatorów i publiczności” – mówi czołowy francuski kryminolog Alain Bauer.

Wiadomo już, że igrzyska w 2024 będą kosztować Francuzów ponad 7 miliardów euro, a zapewne nawet ponad 13 miliardów, licząc średni poziom przekroczenia budżetu przy tego typu imprezach. To więcej niż nakłady na Ministerstwo Sprawiedliwości. Zbudowane obiekty olimpijskie nie są obliczone na zwrot kosztów, wpływy z turystyki nie zrównoważą wydatków, więc jedyny „zysk” jest niematerialny. Chodzi bardziej o prestiż na arenie międzynarodowej, a igrzyska w Paryżu to swego rodzaju element soft power, który, jak wiadomo, nie ma ceny. Kupony od dziecka barona de Coubertin chcą odcinać i prezydent Macron, i socjalistyczna mer stolicy Anne Hidalgo, i rozmaite inne ośrodki władzy i wpływu. Pytanie, czy z powodu naiwnego angelizmu i ideologicznej niezdolności do zakwestionowania negatywnych skutków polityki migracyjnej kalkulacja ta nie weźmie w łeb.

– Adam Gwiazda

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: Tysiącom kibiców z kupionymi za niemałą cenę biletami nie dano szans wejść na stadion przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Fot.KAI PFAFFENBACH / Reuters / Forum
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.