A znowu jajko po turecku – jak się dowiedziałam dosłownie w ostatniej chwili, ono zdobywa internetowe strony kulinarne – jest sadzone na jogurcie. Nie będę deprecjonować tego przepisu, jogurt niezła strawa, ale… ech, jajko sadzone w śmietanie, dobrej, gęstej, polskiej śmietanie lekko kwaskowatej! Podgrzana w rondelku czy w malej patelence (patelce, jak z urokiem pisze jedna z przedwojennych autorek słynnych książek kucharskich) niemal do zagotowania stanowi smakowitą, lekką i wyrazistą w smaku podstawę pod kolorowe jako! Założę się, że niejeden z PT Czytelników pamięta, że czasami takie jajko robiła mu mama albo babcia – niekoniecznie w wiejskiej zagrodzie podczas wakacji, w mieście też tak jadano – i teraz spróbuje tego sam, w obliczu wielkanocnego nadmiaru jaj w kuchni.
Łososiowe, zielone i brązowe
Zajrzałam niedawno, może właśnie z okazji zbliżających się świąt, do mojej ulubionej
przedwojennej książki kucharskiej „Jak gotować” niejakiej Marii Disslowej (Rozdział XVII Jaja i omlety – od str. 534), wieloletniej – jak pisze o sobie – dyrektorki Lwowskiej Szkoły Gospodarstwa Domowego, działającej przy Miejskiem Liceum Żeńskiem im. Królowej Jadwigi we Lwowie. Przepisów na potrawy z jajek – potrawy zasadnicze, nie zaś takie, do których jaja są uzupełnieniem czy niezbędnym wkładem, jak majonezy, ciasta czy makarony – jest tam sześćdziesiąt trzy! Jeszcze więcej, bo aż osiemdziesiąt siedem – i zaledwie dwadzieścia dwa na omlety – jest ich
w nieco bardziej wykwintnej „Uniwersalnej książce kucharskiej” Marii Ochorowicz-Monatowej (Rozdział XIX Jaja i omlety – od str. 482), książce sławnej i wcześniejszej, bo z 1910 roku.
Czegóż tam nie ma: jarmuż z jajami, szpinak z jajami, jaja w sosie szczawiowym, jaja po tyrolsku, bawarsku, bretońsku i wiele innych. Ale tu na chwilę uwagi zasługuje jarmuż, o którym współcześni jarosze myślą, że to oni go odkryli. Ha! Imponująca jest też lista „jajek obcojęzycznych”, a wśród nich: jaja
a la tripe, a la paysanne, a la princesse, a la Jules Ferry i
a la Pekin. Powiem tylko, że te pierwsze to jaja na twardo lub perduty, inaczej poszety, czyli jajka w koszulkach oblane gęstym sosem z uduszonej na maśle cebuli, rozprowadzonej bulionem, a w poście wywarem grzybowym. Niby nic, a jednak cos!
Marja Disslowa obśmiewała obcojęzyczne nazwy, toteż u niej spis treści działa na wyobraźnię (i kubki smakowe!) od razu: jaja nadziewane cielęciną, kurą, wątróbką, sardelami, serem, na tarteletkach i wypiekane, z wędzonym śledziem, z kawiorem, na grzankach z łososiem i na postumentach, w sosie rakowym, w sosie pomidorowym i jaja obsmażane, które z radością przedstawię, choć nie wiem czy odważę się je przygotować, bo wyglądają na bardzo pracochłonne. Otóż jaja w koszulkach wyjmujemy bardzo delikatnie i układamy równie delikatnie, aby ostygły, wtedy każde obsypujemy parmezanem i delikatnie mąką, smarujemy – delikatnie! – rozbitym jajkiem i obsypujemy tartą bułeczką. I smażymy na maśle!
Dla sprawiedliwości zaznaczę, że swojska Lucyna Ćwierczakiewiczowa w słynnej pozycji „365 obiadów” podaje zaledwie cztery przepisy na potrawy z jaj. Za to niezwykle kompetentna „Kuchnia polska” czasów słusznie minionych, daje ich czterdzieści (!), w tym także wyszukane.
No i dodam jeszcze, że Maria Monatowa poleca „jajka czajcze i jajka mew”, chwaląc ich wybitny smak. Ciekawe, czy dzieci z Bullerbyn – jeden z chłopców, Bosse z Zagrody Środkowej, zbierał ptasie jaja i miał ich ogromną kolekcję – wyjadały ich zawartość. W mojej rodzinie zachowało się wspomnienie przyszywanej cioci Marii Mickiewicz, zesłanej w czas sowieckiej okupacji do Kazachstanu, która opowiadała o fantastycznych w smaku jajkach dzikich ptaków znad jeziora Bałchasz. Tam w dni wiosenne zesłańcy byli wywożeni na poszukiwanie i zbiór niezliczonych jaj, których władza używała do sobie tylko wiadomej produkcji. Poszukiwania nie były łatwe, w nadbrzeżnych chaszczach i łęgach, toteż każdy z wygłodzonych poszukiwaczy mógł wreszcie zjeść coś więcej niż głodową zupę.