Nawet spektakularne sankcje na oligarchów, które były stosunkowo najłatwiejsze do wyegzekwowania, doprowadziły do tego, że ich pieniądze zostały zainwestowane w kraju. Ocenia się, że od początku wojny wróciło w ten sposób do Rosji około 50 mld dolarów. Co ciekawe, w dużej mierze pieniądze te weszły w turystykę, bo w czasie wakacji Rosjanie zaczęli podróżować po kraju i w związku z tym zaczęło się opłacać budowanie ośrodków w Ałtaju czy Karelii.
Można o tym przeczytać w gorzkim tekście rosyjskiego emigracyjnego dziennikarza, byłego szefa opozycyjnej stacji „Dożd” Michaiła Zygara, który zamieścił niedawno w dzienniku „Washington Post” felieton zatytułowany „Putin wygrywa”. Na podstawie danych ekonomicznych, ale także na podstawie swoich kontaktów w Rosji nakreślił on obraz dobrze radzącej sobie machiny państwowej, która walczy z wrogiem, używając biedaków, którym wydaje się, że dzięki wojnie poprawią swój los i daje bogatszym możliwość życia i użycia, o ile tylko nie będą protestować.
W Moskwie restauracje są pełne, ceny nieruchomości rosną, rynek budowlany kwitnie, a elity, które przed rokiem były przekonane, że Putin jest na skraju upadku uznały, że wygrał i zostanie, pisze Zygar. Co ciekawe, już następnego dnia po publikacji tekstu, redakcja zmieniła jego tytuł na mniej kontrowersyjny. Teza, że rosyjski dyktator może wygrać jest najwyraźniej nazbyt szokująca dla redakcji.
Powtórka z roku 1916?
Przekonanie o tym, że Putin nie wygrywa objawia się w formie dość nieoczekiwanej, a mianowicie w kształtującym się przekonaniu, że na froncie mamy obecnie do czynienia z klinczem, który może potrwać przez lata. Przyczynił się do tego dowódca sił zbrojnych Ukrainy, generał Wałerij Załużny swoim słynnym wywiadem dla brytyjskiego tygodnika „Economist”, w którym chciał wytłumaczyć fiasko letniej ofensywy. Postawił on tezę, że obie strony posiadają systemy wojskowe porównywalne pod względem zaawansowania technologicznego i podobnie jak w czasie I wojny światowej na froncie zachodnim, tak i teraz na Ukrainie nie są możliwe żadne poważne zmiany.
Z pozoru jest to teza bardzo atrakcyjna, bo istotnie, front na Zaporożu przesunął się w trakcie intensywnych działań wojennych o zaledwie kilka kilometrów, co bardzo przypomina stan wojny w północnej Francji z roku 1916. Teza ta też pozwala na stwierdzenie, że Putin co prawda nie przegrywa, ale też i nie wygrywa.
Przekonanie o długotrwałej stabilizacji frontu jest jednak zwodnicze, bo odwraca uwagę sojuszników od zasadniczego celu wojny. Więcej – pozwala im się skupić na innych problemach, bo skoro front się ustabilizował i wojska rosyjskie nie pójdą dalej na zachód, to można czuć się bezpiecznym. Można więc zająć się tym, co liberalne demokracje lubią ostatnio najbardziej: ratowaniem planety przy pomocy kosztownych przemian technologicznych, czyli ujmując rzecz w skrócie – wydawaniem gór pieniędzy na transformację gospodarki.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Według analityków finansowych osiągnięcie wszystkich założonych celów klimatycznych będzie wymagało od Zachodu wydawania czterech trylionów dolarów rocznie w ciągu najbliższych dziesięciu lat. Czterech trylionów po amerykańsku lub czterech bilionów po europejsku. To ogromne pieniądze. Można przypuszczać, że wielu decydentów postawionych w obliczu takiego wyzwania chętnie odłoży problemy związane z wojną na Ukrainie na półkę z napisem „Mniej pilne”. No, bo skoro front się ustabilizował i żołnierze siedzą w okopach, to wystarczy zająć się współpracą gospodarczą, stopniowym integrowaniem tej części kraju, która pozostaje pod władzą Kijowa ze strukturami Unii Europejskiej, a walką niechaj się zajmą wojskowi, którym nie należy przeszkadzać, ale też nie ma potrzeby, aby im zanadto pomagać. No, bo skoro front się ustabilizował...
Amerykański krzyż
Tak jednak nie jest i Putin może tę wojnę po prostu wygrać, o ile tylko zwiększy swoje zaangażowanie, a Zachód zmniejszy swoją pomoc wojskową. Taką tezę postawił były profesor West Point, Frederik Kagan, który zwrócił uwagę, że gdyby Ukraina została wyposażona w najnowocześniejsze amerykańskie systemy wojskowe, zwłaszcza te umożliwiające przezwyciężenie wpływu rosyjskich systemów walki radioelektronicznej, które sparaliżowały ukraińskie drony i ograniczyły znacznie celność precyzyjnych pocisków i rakiet, wówczas przełamanie frontu byłoby możliwe. Byłoby także możliwe – pisze Kagan – przełamanie frontu w drugą stronę i stałoby się tak, gdyby pomoc dla Ukrainy została ograniczona, a Rosja wzmogłaby swój wysiłek wojenny, zwłaszcza przeprowadzając bombardowania w stylu takich jakie wykonywała w Syrii w 2015 i 2016 roku. Takie przełamanie mogłoby w końcu doprowadzić do zrealizowania planu Putina z roku 2022 i rosyjskie wojska mogłyby stanąć na naszej wschodniej granicy, grożąc atakiem jądrowym, gdyby tylko NATO chciało przyjść z pomocą.