Roman odmawiał wyjścia z getta. Andrzej przetrwał dzięki Iwaszkiewiczom. Gustaw popełnił samobójstwo… A inni?
piątek,
20 lipca 2018
Słyszymy: Kramsztyk. Myślimy: Roman i słynny rysunek „Rodzina żydowska w getcie”. Czasem dodajemy: Józef i „Czarodziejska Góra”. A przecież familia Kramsztyków obfituje w wiele barwnych, przedwojennych postaci. Na koniec tragicznych. Ludzkie życie, radości, troski kurczą się do suchych danych metrykalnych, urzędowych zapisów, dyplomów, czy dedykacji. Wyciągnijmy je z pamięci.
Wojna, Zagłada, przesiedlenia, nieubłagany upływ czasu oddzielają nas od przeszłości. Wystarczy prześledzić losy własnych przodków, by zobaczyć, jak trudnym zadaniem jest podróż w miniony dawno czas. Ludzkie życie, radości, troski kurczą się do suchych danych metrykalnych, urzędowych zapisów, dyplomów, czy dedykacji. Nawet osoby popularne, bywałe w świecie, znane z nazwiska okazują się jednowymiarowe. Wyjście poza to, co powszechnie wiadome, okazuje się niezwykle trudne.
Gdyby mu się chciało, byłby lepszy od Tuwima
Ogłoszono powstanie Muzeum Getta Warszawskiego. W Leżajsku budowane jest Centrum Chasydyzmu. Wiele miast chce jakoś przypomnieć historię polskich Żydów. Ale zadają sobie pytanie: co właściwie powinni upamiętniać?
zobacz więcej
Józef Kramsztyk (urodzony 29 kwietnia 1890 roku) był popularną postacią przedwojennego literackiego światka. Fizyk (dyplom z Uniwersytetu w Heidelbergu), tłumacz literatury pięknej (m.in. „Czarodziejskiej Góry” Tomasza Manna i „Dziadka do orzechów” E.T.A. Hoffmanna). Warszawiak.
Przed wojną można było codziennie minąć go na Jasnej, Kredytowej, Mazowieckiej. Chyba, że akurat przebywał na kuracji przeciwgruźliczej, bo cierpiał na tę chorobę, która skróciła jego życie. Postać zapomniana. Pamięć o nim przetrwała w anegdocie.
Antoni Słonimski opisał go w „Alfabecie wspomnień” jako flegmatyka i leniucha, który z „Małej Ziemiańskiej” do „Dużej Ziemiańskiej” jeździł dorożką, zaś kiedy położył się na gazecie, a chciał ją przeczytać, wyrywał ją spod siebie, bo nie chciało mu się wstać. Człowiek, który twierdził, że pisałby lepsze wiersze niż Tuwim, gdyby mu się chciało. „Powiedziałem mu kiedyś, że jest postacią z Prusa. »Niedługo powiecie, że Matka Boska też była z Prusa«” – miał odpowiedzieć Słonimskiemu. „Jeden z uroczych warszawskich oryginałów… Filozof nietęgi i tłumacz nienajlepszy” – dodał o nim polski poeta, dramaturg i satyryk. Podał jeszcze dwie anegdoty, utrwalające wspomnienie po swym znajomym, zmarłym w 1932 roku. Był rok 1974.
W niedawno wydanej książce Krzysztofa Prochaski „Józef Kramsztyk. Pasjans rodzinny, towarzyski, literacki i naukowy” autor przytacza list prof. Stanisława Hartmana, który został wysłany do Słonimskiego wkrótce po tym, jak jego tekst o Kramsztyku zamieszczono w czasopiśmie „Polityka”. Prof. Hartman, siostrzeniec Józefa, zwrócił się z prośba o zmianę wspomnienia o wuju. Polemizował z „portretem sympatycznego nieroba”, jaki nakreślił Słonimski, przypominając osiągnięcia zawodowe wuja jako fizyka i chemika. A także to, że jego tłumaczenia były wysoko cenione i jego zmagania z chorobą.
W roku 1938 i w roku 1943 świat określił swój stosunek do sytuacji Żydów, którzy znajdowali się w zasięgu władzy Hitlera.
zobacz więcej
„Wiem, że wuj uważał Pana za swojego wielkiego przyjaciela. To, co Pan napisze o nim w książce, będzie ważne i może być o Józefie Kramsztyku wspomnieniem ostatnim. Dlatego właśnie proszę o rewizję tekstu i o to, by Pan, nawet w tym zwiewnym szkicu, bo rozumiem, że nie o fotografie tu chodzi, nie pominął ani tego, że to był człowiek mądry, ani że był chory” – pisał Stanisław Hartman do Antoniego Słonimskiego. Nie otrzymał odpowiedzi, a w publikacji książkowej biogram Józefa pozostał bez zmian.
Trudno korygować cudzą pamięć, bowiem każdy może mieć w niej co innego. Cytowany w książce Leopold Infeld tak wspominał Józefa: „Kramsztyk tłumaczył »Czarodziejską Górę« Manna, ale wszystko, co robił, męczyło go, bo był słabego zdrowia. (…) Kawiarnia była jego żywiołem i chociaż, jak twierdził, nudziły go dowcipy Fiszera i Słonimskiego, jednak z kawiarni odchodził ostatni. Lubił tylko dowcipy czysto nonsensowne i za klasyczny uważał ten: Wchodzi gość do restauracji i zamawia dużą, bardzo dużą miskę kompotu, kładzie tę miskę na głowę tak, że cały kompot spływa mu po marynarce. »Co pan robi« – woła kelner, a na to gość: »Przepraszam, byłem pewny, że to szpinak«”.
Warszawskie, polskie i żydowskie familie
Krzysztof Prochaska opisał nie tylko to, co można było znaleźć na temat Józefa Kramsztyka, ale zarysował cały archipelag rodzinnych powiązań. A więc (w różnym stopniu szczegółowości) przywraca pamięci warszawskie, polskie i żydowskie familie: Muttermilchów, Nussbaumów, Wetrheimów z przyległościami. Jego książka składa się właściwie z samych biogramów, ale życie wielu z opisanych członków tego klanu, to temat na powieść.
Choćby Ewa Kramszytkówna, wnuczka znanego warszawskiego kaznodziei, Izaaka Kramsztyka, absolwenta Warszawskiej Szkoły Rabinów, który za zaangażowanie w sprawę polską był aresztowany i zesłany na Syberię. Był zwolennikiem asymilacji, ale pozostał przy wyznaniu mojżeszowym, podobnie jak jego synowie, m.in. ojciec Ewy – Jakub i Zygmunt Kramsztyk, jej stryj i opiekun po śmierci rodziców.
Przeżyli jako katolicy a umarli dla Żydów.
zobacz więcej
Ewa studiowała fizykę i matematykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. W 1903 roku przeszła na katolicyzm. Zerwała narzeczeństwo z historykiem i dyplomatą Szymonem Askenazym i poślubiła Franciszka Bujaka, chłopskiego syna, niesłychanie zdolnego historyka dziejów gospodarczych, który później został rektorem Uniwersytetu. Ślub pary w kościele Franciszkanów został odnotowany w kronice towarzyskiej Krakowa. Ewa zmarła przedwcześnie. Miała zaledwie 30 lat.
„Stała się ofiarą stanu wiedzy i swego rodzaju dezynwoltury ówczesnej medycyny” – pisze Prochaska. Latem 1907 roku Ewa skręciła nogę na spacerze w Tatrach. Leczona przez renomowanych lekarzy w kurortach zagranicznych, poddawana różnym zabiegom, włącznie z modnymi wówczas naświetleniami promieniami Roentgena, nie zdrowiała. Doprowadziło to do tego, że stan zapalny w nodze oraz upały we włoskim Grado, gdzie udała się z rodziną na wakacje, przyprawiły ją o udar mózgu i śmierć we wrześniu 1909 roku. Osierociła troje dzieci: Zofię Ewę, Jakuba i Stanisława.
Pamiątki po Ewie Kramsztyk, m.in. secesyjna cukiernica i szczypce do cukru, znajdują się w zbiorach Polin Muzeum Historii Żydów Polskich.
Bierut w Julisinie
Inna kobietą tego klanu była zapomniana zupełnie Julia z Kramsztyków Wertheimowa, żona Gustawa Wertheima, pierwszego dyrektora warszawskich tramwajów elektrycznych, dyrektora zakładów „Pocisk”, kolekcjonera sztuki. To on zbudował dla żony, nazwaną jej imieniem, luksusową willę w Konstancinie. Willę Julisin zaprojektował Czesław Przybylski, architekt m.in. „Domu bez kantów” w Warszawie.
W Julisinie odbywały się wieczory artystyczne, literackie, muzyczne. Grywał tu m.in. Artur Rubinstein. Julia z Kramszytków była wspominana jako gościnna, eteryczna pani.
Piotr Gontarczyk: Historia powstania w warszawskim getcie przez dziesiątki lat była podporządkowana kanonom lewicowej propagandy i zniekształcana.
zobacz więcej
Znajomy pary Stanisław Mayer notował: „Tragedia Gustawów była pierwszym ostrzeżeniem nadchodzących prześladowań. Po rewizji w ich domu zostali aresztowani; prawdopodobnie ich nerwy nie wytrzymały… Następnego dnia on został zwolniony za okupem i powiedziano mu, że jego żona też będzie uwolniona (nie przebywali w tym samym areszcie). Kiedy jednak nie wróciła, Gustaw znowu zwrócił się do władz więziennych, które poinformowały go, że jego żona odebrała sobie życie i może zabrać jej ciało do pochowania, ale tylko pod warunkiem, że nie będzie przeprowadzona sekcja zwłok. To znaczyło, oczywiście, że została zamordowana. Podczas pogrzebu Niemcy zarekwirowali dom Gustawa. Po kilku tygodniach Gustaw nie mógł tego dłużej wytrzymać i popełnił samobójstwo”.
Podczas okupacji Julisin zajmował gubernator dystryktu warszawskiego Ludwig Fischer. A po nim – Bolesław Bierut. To miejsce naznaczone historią zniknęło już w XXI wieku – dom zrównał z ziemią deweloper. Mimo wyroku sądowego nakazującego odbudowę, Julisin nie zmartwychwstał.
Prorocza fotografia
Najsłynniejszym przedstawicielem rodu Kramsztyków był i pozostał malarz Roman Kramsztyk, który czuł się Polakiem, a zginął w getcie warszawskim. Miał pecha: właściwie od 1922 r. na stałe mieszkał i tworzył w Paryżu, swoją ojczyznę tylko odwiedzał. Niestety, podczas pobytu w Polsce w roku 1939 tu zastał go wybuch wojny.
Nawet w getcie nie przestawał malować. Utrwalał sceny z zagłady Żydów, głód, nędzę, straszną śmierć.
Jego losy zostały już wcześniej zbadane, co nie znaczy, że mogliśmy poznać jego motywacje (odmawiał wyjścia z getta), czy okoliczności śmierci (zginął w pierwszych dniach likwidacji getta, zastrzelony na ulicy). Pamiątki po nim znajdują się m.in. w Polin, a obrazy w wielu muzeach.
Inny przedstawiciel rodu, mecenas Andrzej Kramsztyk do getta nie poszedł. Ukrywał się razem z najbliższymi. Przetrwał m.in. dzięki pomocy rodziny Iwaszkiewiczów. Córka Andrzeja, Joanna, podczas okupacji i ukrywania się zachorowała na zapalenie ślepej kiszki. Przeszła tajną operację i przeżyła. Została matką… Krzysztofa Prochaski.
Osobą szczególną, którą spotykamy w książce, jest Staś Kramsztyk, urodzony w 1923 roku. Typowy przedstawiciel młodzieży przedwojennej.
Zakochany w Polsce i polskiej niepodległości. Zdolny rysownik, stawiający pierwsze kroki jako akwarelista, patriota. Uczeń, który szkicował mapy Europy i robił wypisy z literatury. Chorował na gruźlicę. To sprawiło, że przed wojną nie mógł w pełni rozwinąć swoich talentów.