Sam Jarosław Marek komentował tę zmianę w roku 2017, gdy odbierał nagrodę Strażnika Pamięci, mówiąc: „(…) nie mam ani kropli polskiej krwi, w moich komórkach nie ma ani kawałeczka polskiego genu”, i dodając: „(…) trochę jestem Niemcem, trochę też Litwinem, trochę jestem Tatarem, trochę też Francuzem, może i Rosjaninem. […] No to dlaczego jestem Polakiem? I czy jestem Polakiem? […] Czym więc jest polskość? Ona nie jest ani biologiczna, ani genetyczna; ona nie bierze się z krwi, a nawet, jak pokazuje mój przykład […] z pochodzenia. Polskość to jest straszna siła duchowa i to nie my ją wybieramy, bo nie możemy tu niczego wybierać. To ona nas wybiera, ona chce nas mieć i wtedy nas wybiera”.
Ta wypowiedź daje do myślenia. Twórca „Kinderszenen” jest zdziwiony tym, że został de facto pierwszym Polakiem w swojej rodzinie. Podobnie jak jego wielki poprzednik Juliusz Słowacki, nie potrafi tego zrzucić na przypadek. Jarosław Marek Rymkiewicz wierzy bowiem w fatum, w opatrzność, a także w ostateczny sens tych pojęć, co jest dość osobliwe jak na zadeklarowanego ateistę.
Kwestia religijności Jarosława Marka Rymkiewicza jest bardziej zagmatwana. Z jednej strony od czasu katastrofy smoleńskiej poeta zdecydowanie stanął po stronie „nowej fali romantycznej” – jak pewnie określiłaby to Maria Janion – z drugiej – zupełnie ten romantyzm oddziela od wiary w Boga. Wraz z jasną deklaracją polityczną (za taką chyba można uznać wiersz „Do Jarosława Kaczyńskiego”, choć już wcześniej poeta w jednym z wywiadów mówił, że to prezes PiS „ugryzł Żubra”, czyli Polskę i pobudził ją tym samym do działania), autor „Zachodu słońca Milanówku” zaczął udzielać szeregu wypowiedzi w mediach.
Szczególnie ciekawa wydaje się jego rozmowa z dziennikarzem portalu Rebelya TV, którą łatwo można odnaleźć na YouTube’ie. Rymkiewicz mówi w niej, że sprawa boska nierozerwalnie się łączy ze sprawą polską, po czym asekuracyjnie dodaje: „(…) przynajmniej w świadomości Polaków, bo ja nie wiem, jak jest naprawdę”. Ten respekt wobec wiary w Boga, która dialektycznie ma prowadzić naród do pewnych wyższych celów, przypomina postawę reprezentowaną niegdyś przez Romana Dmowskiego.
Twórca Narodowej Demokracji był z wykształcenia biologiem, a z przekonań – scjentystą: w Boga nie wierzył, nic a nic. Nie przeszkadzało mu to jednak chodzić w każdą niedzielę do kościoła, siadać w pierwszych rzędach i śpiewać najgłośniej religijne pieśni, jak tylko mógł. Dla Dmowskiego bowiem sprawa polska była nierozerwalnie związana ze sprawą boską, przynajmniej w świadomości Polaków.
„Nienawidzę mesjanizmu!”
Gdybyśmy do tej rozmowy zaprosili Marię Janion, prawdopodobnie uznałaby ją za kompletny nonsens i aberrację. Najlepiej wyrażają to słowa, które napisała w liście wysłanym na odbywający się w roku 2016 w Warszawie Kongres Kultury: „kanon stereotypów bogoojczyźnianych i Smoleńsk jako nowy mesjanistyczny mit mają scalać i koić skrzywdzonych i poniżonych przez poprzednią władzę. Jakże niewydolny i szkodliwy jest dominujący w Polsce wzorzec martyrologiczny! Powiem wprost – mesjanizm, a już zwłaszcza państwowo-klerykalna jego wersja, jest przekleństwem, zgubą dla Polski. Szczerze nienawidzę naszego mesjanizmu”.