Moskwa chce zniszczyć porty państw bałtyckich i Rail Baltica. Kto to jest Lembergs i jaką odgrywa w tym rolę?
piątek,
20 grudnia 2019
Polityka ekonomicznej presji ma jeszcze inny wymiar. Otóż w poszukiwaniu lepszego życia do krajów Unii Europejskiej chętniej emigrują rdzenni Łotysze, Litwini czy Estończycy, niźli mieszkający w ich krajach Rosjanie. Szczególnie silnie to zjawisko rysuje się na Łotwie, w której mniejszość rosyjskojęzyczna może się przekształcić w większość.
Amerykańskie Ministerstwo Finansów w ramach tzw. Globalnego Programu Magnickiego wpisało w grudniu na „czarną listę” i zablokowało aktywa w Stanach Zjednoczonych kilku zagranicznych, wysokich rangą urzędników i polityków podejrzewanych o korupcję na wielką skalę. Magnicki to rosyjski prawnik i audytor. Odkrył, jak przedstawiciele tamtejszych resortów siłowych okradają firmy, w które inwestował kapitał zagraniczny, w tym i ze Stanów Zjednoczonych. W rewanżu został aresztowany na podstawie sfingowanych zarzutów, osadzony w areszcie, gdzie w podejrzanych okolicznościach zmarł, stając się międzynarodowym symbolem walki ze skorumpowanymi urzędnikami.
Tym razem na listę osób objętych amerykańskimi sankcjami trafiło dwóch wysokich urzędników z Wenezueli, biznesman z Kambodży oraz Aivars Lembergs z Łotwy – przedsiębiorca, a jednocześnie mer (od 1988 roku, pięciokrotnie uzyskiwał reelekcję) portowego miasta Windawa (Ventspils) i najpopularniejszy dziś polityk łotewski.
Portowy oligarcha z listą „stypendystów”
Lembergs i jego firmy kontrolują nie tylko port w mieście, gdzie jest on merem, ale również znacznie większy – w stolicy Łotwy, Rydze. Generalnie jego „biznes” to porty i tranzyt towarów, przede wszystkim masowych, jako że Ryga jest głównym portem przeładunkowym m.in. dla rosyjskiego węgla eksportowanego do Europy.
Media na Łotwie od jakiegoś czasu publikują również fotokopie stron z jego notesu, na których znajdują się listy „stypendystów” Lembergsa: polityków różnych formacji z figurującymi obok ich nazwisk liczbami, interpretowanymi przez część komentatorów jako kwoty pieniędzy wypłaconych im przez łotewskiego oligarchę.
„Inaczej mogłoby z wami stać się to, co z Polską” – pochwalił rozsądek Estończyków Józef Stalin, gdy w 1939 r. podpisali z Sowietami porozumienie o wzajemnej pomocy, naciskani groźbą agresji Armii Czerwonej.
zobacz więcej
Stoi on dziś na czele założonej przez siebie regionalnej partii – Dla Łotwy i Widawy, która zdominowała lokalną scenę polityczną, ale zdaniem dziennikarzy rosyjskiej sekcji BBC jego wpływy sięgają znacznie głębiej. Uchodzi bowiem za „szarą eminencję” łotewskiego Związku Zielonych i Rolników, formacji, która od niemal 20 lat (powołana została do życia w 2002 roku) wchodzi w skład wszystkich rządzących Łotwą koalicji.
Lembergs jest przy tym zdecydowanym krytykiem polityki obecnego rządu Łotwy, zwolennikiem większego otwarcia na Rosję, pogłębienia współpracy gospodarczej ze wschodnim sąsiadem oraz odejścia od promowania przez rząd języka łotewskiego w szkolnictwie, kosztem rosyjskiego. Łotwa od lat boryka się bowiem z problemem dobrze zorganizowanej, prorosyjskiej i dużej (40% populacji kraju) mniejszości rosyjskojęzycznej, której lojalność wobec państwa jest przez wielu kwestionowana.
Prof. Ojars Skudra z Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Łotewskiego powiedział mediom, że „na Łotwie, nikt nie rozumie, dlaczego Amerykanie zauważyli Lembergsa akurat teraz. Piszemy i nim już od co najmniej 15 lat”.
To co się stało na Łotwie wydaje się jednak elementem większej układanki. Być może właśnie zaczyna się gra, której ceną jest niezależność Łotwy i sąsiadów oraz ich pozycja w amerykańskich planach obrony wschodniej flanki NATO. Zarządzanie portami w Rydze i Windawie już przejęło państwo, ale wiele wskazuje na to, że to dopiero początek rozgrywki o to, kto będzie kontrolował strategiczną infrastrukturę w krajach bałtyckich.
Rosjanie zwiększają presję
Bałtowie przez lata żyli z tranzytu, zarówno rosyjskich towarów, jak i surowców eksportowanych z krajów Wspólnoty Niezależnych Państw na rynki państw zachodnich. Sprzyjały temu odziedziczone jeszcze z czasów sowieckich sieci komunikacyjne (tory kolejowe, rurociągi i drogi) oraz rozwinięta infrastruktura portowa. Ale wiele wskazuje na to, że teraz Moskwa doszła do wniosku, iż należy „zakręcić kurek” i przesunąć swe strumienie eksportowe do własnych portów, pozbawiając w ten sposób niewielkie państwa bałtyckie istotnego źródła dochodów.
W przypadku Łotwy, której budżet aż w jednej trzeciej składa się z unijnych subwencji, a w związku z brexitem i problemami ze zbilansowaniem unijnego budżetu mają być one obcięte w nowej perspektywie finansowej, dodatkowa strata 600 milionów dolarów amerykańskich rocznie, bo na tyle oblicza się zyski z tranzytu rosyjskich towarów masowych, jest istotnym ciosem. Zarówno dla stabilizacji gospodarki, jak i możliwości ponoszenia np. większych wydatków wojskowych.
Jedną z przygranicznych warmińskich wsi Polacy od sowieckich sołdatów odkupili za parę litrów spirytusu.
zobacz więcej
Według oficjalnych danych kremlowskiego ministerstwa transportu, import do Rosji za pośrednictwem portów bałtyckich obejmował w 2018 roku 3 mln ton towarów, z czego większość stanowiło 200 tys. kontenerów. Rosyjski eksport za pośrednictwem portów w państwach bałtyckich wynosił 33 mln ton ładunków. Frachty i opłaty portowe przysporzyły tamtejszym przedsiębiorstwom, zdaniem rosyjskich specjalistów, około 30 miliardów rubli, czyli jakieś 480 mln dolarów.
Moskwa nawet niespecjalnie skrywa, że przystąpiła do realizacji przygotowanego planu. Na początku grudnia Paul A. Goble, analityk amerykańskiej Jamestown Foundation napisał, że Kreml w sposób zaplanowany i celowy przekierowuje strumienie importowanych i eksportowanych towarów z portów państw bałtyckich, uznawanych za wrogie wobec Rosji, do rozbudowywanych przez siebie portów nadbałtyckich, takich jak Ust-Ługa czy Petersburg. Nie tylko wydaje ogromne środki na rozbudowę własnej infrastruktury, ale wywiera również presję administracyjną na własne firmy, aby te zrezygnowały z usług krajów bałtyckich.
W toku tegorocznych rozmów o pogłębieniu integracji ekonomicznej między Rosją a Białorusią pojawiło się też żądanie moskiewskich urzędników, aby Mińsk przestał eksportować i importować za pośrednictwem litewskiej Kłajpedy i „przeniósł” się do portów obwodu kaliningradzkiego. Te żądania zostały odrzucone, ale nie zraża to Kremla, który konsekwentnie pozbawia państwa bałtyckie istotnego źródła dochodów.
Pierwsze efekty już odnotowano. Jak powiedział mediom Juris Iesalnieks, dyrektor nadzorujący łotewską kolej z ramienia ministerstwa transportu, rosyjscy eksporterzy korzystający z ich usług pod presją rosyjskiego rządu podpisują porozumienia w sprawie zmniejszania transportów kierowanych do portów państw bałtyckich. Na skutek takiej polityki, zarówno na Litwie, jak i w sąsiedniej Łotwie oraz Estonii, maleje ruch towarów – w pierwszej połowie tego roku przeładunki w ich portach spadły o 12,4 %, podczas gdy w rosyjskich wzrosły. Choć są wyjątki, bo rosyjska polityka „nagradzania sojuszników” ma swój konkretny, finansowy wymiar – port w Windawie kontrolowany przez firmę Lembergsa zwiększył w tym czasie przeładunki o 7%.
W efekcie, o czym już piszą rosyjskojęzyczne portale, Rail Baltica – współfinansowana przez Unię Europejska linia kolejowa, będąca elementem transeuropejskiego korytarza transportowego, a przebiegająca przez państwa bałtyckie i Polskę, czyli łącząca torem normalnym Warszawę, Kowno, Rygę, Tallinn i Helsinki – ma być przedsięwzięciem na trwale deficytowym. Co ma pomóc przekonać brukselskich urzędników, że dotowanie inwestycji w regionie jest po prostu wyrzucaniem pieniędzy w błoto.
Niezależność od Kremla sporo kosztuje
Biznes poważnie cierpi na kremlowskiej polityce wobec obwodu: militaryzacji („lotniskowiec Kaliningrad”) zamiast komercjalizacji („bałtycki Hongkong”). Ta druga droga jest dziś uważana za herezję.
zobacz więcej
A to dopiero początek rosyjskiej presji ekonomicznej w regionie. Świadczy o tym podjęta na początku lipca przez Władimira Putina decyzja o budowie w miejscowości Jantar w obwodzie kaliningradzkim portu morskiego o możliwości przeładunku 48 mln ton. Ten projekt rozpatrywany był przez prawie 20 lat, ale teraz sprawy uległy przyspieszeniu. Szacuje się, że budowa nowego portu pochłonie nie mniej niż 200 miliardów rubli (ok. 3 mld euro) – z tego tylko 50 mld wyasygnuje rosyjski budżet, a resztę winni wyłożyć prywatni inwestorzy.
Projekt przez lata nie był więc realizowany, bo z ekonomicznego widzenia nie miał sensu, zwłaszcza wobec funkcjonującego nieopodal portu w litewskiej Kłajpedzie. Ale teraz stał się strategicznie istotny. Władze w Moskwie już wywarły presję na firmę Uralchim Dmitrija Mazepina, aby ta przeniosła swój eksport z Kłajpedy do nowego portu i zainwestowała spore środki w jego budowę. Ostatnio rezygnacją z eksportu za pośrednictwem bałtyckich portów chwalił się też Transnieft, rosyjski gigant paliwowy.
Ale nie chodzi wyłącznie o infrastrukturę portową i kolejową. Rosyjski Gazprom poinformował właśnie o zamiarze sprzedania pakietu akcji, które posiadał w firmie Łotewski Gaz, operatorze tamtejszej infrastruktury przesyłowej i podziemnych magazynów. Już wcześniej o chęci wycofania się z przedsięwzięcia informował współpartner Rosjan, niemiecki E.ON. Ruhrgas. Niewykluczone, że łotewski rząd skorzysta z przysługującego mu prawa pierwokupu i przejmie na własność tamtejsze instalacje. Kolejny wydatek, kolejny problem i być może znów mniej pieniędzy na cele wojskowe, a na dodatek wyraźny sygnał wysłany do łotewskiego społeczeństwa i partii, że polityka niezależności wobec Rosji, kosztuje, i to nie mało.
Ale tego rodzaju polityka ekonomicznej presji ma jeszcze inny, znacznie istotniejszy wymiar. Otóż lata od wejścia państw bałtyckich do Unii pokazały, że w poszukiwaniu lepszego życia do Europy chętniej emigrują rdzenni Łotysze, Litwini czy Estończycy niźli mieszkający w ich krajach Rosjanie. Szczególnie silnie to zjawisko rysuje się na Łotwie – ma ona wielką mniejszość rosyjskojęzyczną, która z czasem może przekształcić się w większość. Kryzys gospodarczy może tylko przyspieszyć to zjawisko.
Wiele wskazuje na to, że Rosja nieco zmodyfikowała swoją politykę i teraz bardziej niż na militarne groźby, stawia na presję gospodarczą i propagandę. Nie bez powodu Władimir Putin powiedział niedawno, że już za kilka lat państwa z Europy Środkowej, gdy przestaną otrzymywać hojne unijne subwencje, mogą się zacząć się poważnie zastanawiać nad sensem ich dalszego członkostwa w Unii Europejskiej.
Rosyjskojęzyczna mniejszość jak „Żydzi podczas wojny”?
Uzbrojone w ładunki jądrowe rakiety mają w zasięgu każdy region Polski. Stąd nadejdzie atak?
zobacz więcej
Z raportu litewskiego wywiadu na temat podstawowych zagrożeń dla kraju w roku 2018 wynika, że Rosja – nadal uznawana za państwo rewizjonistyczne, dążące do zachowania swych wpływów w regionie – obecnie stawia na ingerowanie w życie polityczne krajów bałtyckich przede wszystkim poprzez kampanie dezinformacyjne, których celem jest „antagonizowanie społeczeństw oraz obniżanie poziomu zaufania zarówno do procesu demokratycznego, jak i instytucji publicznych oraz administracji”.
Jednym z przejawów działania tego rodzaju jest rozpoczęta przez rosyjską delegację na grudniową konferencję ONZ w Genewie, poświęconą prawom mniejszości narodowych, akcja oskarżania państw bałtyckich, głównie Litwy oraz Łotwy, o uprawianie wobec mniejszości rosyjskiej dyskryminacyjnej polityki w edukacji i kwestiach językowych. Jest to kontynuacja działań, które w maju ubiegłego roku doprowadziły do przegłosowania w Parlamencie Europejskim specjalnej uchwały potępiającej Łotwę za promowanie nauczania w języku łotewskim, przedstawiane właśnie jako działanie dyskryminujące rosyjską mniejszość w tym kraju.
Projekt uchwały zgłosiło dwóch europosłów z Łotwy: jeden zasiadający w klubie socjalistów (przedstawiciel Związku Rosjan Łotwy) oraz drugi z frakcji Zielonych, wywodzący się z partii zaprzyjaźnionej z Lembergsem. I warto odnotować, że poparło ją 115 członków parlamentu ze wszystkich, jak z dumą ogłosili promotorzy protestu, krajów Unii, a zatem również z Polski. Konferencje organizowane w PE przez eurodeputowanych z łotewskiego Związku Rosjan są jednym z elementów polityki dyskredytowania państw bałtyckich, które – zdaniem występujących na nich rosyjskich polityków – sprowadziły swych rosyjskojęzycznych współobywateli do roli Żydów z czasów II wojny światowej.