Patrząc ze środodkowoeuropejskiego punktu widzenia, niewielka liczba informacji dotyczących trwających od początku tegorocznego lata protestów w Bułgarii wydaje się zrozumiała. W Warszawie, Wilnie, Tallinie, a nawet w Pradze i Bratysławie obiektywy kamer od ponad miesiąca skierowane są na Białoruś. W Europie Zachodniej, poza nielicznymi wyjątkami, newsy z Sofii i Warny nigdy nie znajdowały się na czołówkach serwisów.
Bardziej dziwi jednak wstrzemięźliwość, z którą sytuację w Bułgarii relacjonuje się w sąsiednich krajach bałkańskich. Tymczasem wielotysięczne demonstracje w Sofii oraz narastający konflikt pomiędzy bułgarskim prezydentem i rządem znajdują się daleko w tyle za sporem Turcji i Grecji wokół szelfu egejskiego, negocjacjami Serbii i Kosowa oraz zmianą polityczną po wyborach w Czarnogórze.
Wszystkie te obserwacje mogą prowadzić do niechybnego wniosku, że Bułgaria pozostaje słabo dostrzeganym peryferium Europy. I jeżeli stanowi obiekt zainteresowania, to głównie z powodu wakacyjnych ofert „last minute” w kurortach nad Morzem Czarnym.
W uścisku Moskwy i Berlina
Wystarczy jednak rzut oka na mapę, aby przekonać się, że kraj, którego nowożytne fundamenty powstały tuż po zakończeniu wojny rosyjsko-tureckiej na Bałkanach w 1878 roku, zawsze stanowił wrażliwy i strategiczny punkt. Lekceważnie jego znaczenia jest więc co najmniej lekkomyślne.
Od południowego wschodu Bułgaria pełniła rolę swoistego antemurale christianitatis przed zbudowaną na gruzach Imperium Otomańskiego nową Turcją. Od południa, pasmo Rodopów oddziela tego ostatniego reprezentanta świata słowiańskiego w Europie Południowej od kultury greckiej. Od zachodu i północnego zachodu, starożytny nurt rzeki Strymon (dzisiaj Strumy) wyznaczał przez wieki granicę Macedonii Wardarskiej, od niedawna nazywanej oficjalnie mianem Macedonii Północnej. Górzyste okolice na północ od Sofii zakreślały granicę z Serbią, przecinaną niegdyś przez drugą, południową nitkę słynnego Orient Expressu, biegnącą z Paryża poprzez Mediolan, Wenecję, Belgrad i Sofię aż do Stambułu. W końcu, od północy, Dunaj naturalnie oddzielał ziemię Bułgarów od żyznych, zielonych ziem Niziny Wołoskiej i winnic Oltenii.
Postanowienia traktatu w San Stefano, kończące w 1878 roku wojnę cara Aleksandra II i sułtana Abdülhamida II dawały Bułgarom nadzieję na zjednoczenie ziem Tracji, Macedonii oraz starożytnej Mezji, leżącej na południe od Dunaju. Takie zjednoczenie byłoby pierwszym krokiem do planowanej przez miejscowe elity federacji z odradzającymi się niepodległymi królestwami lub księstwami bałkańskimi.
Szczególnie z Serbią znajdującą się pod berłem dynastii Obrenowiczów, z którą to już w latach 60. XIX wieku negocjował stworzenie dualistycznej monarchii wybitny bułgarski poeta i premier Luben Karawełow, piszący w trzech językach: bułgarskim, serbskim i rosyjskim. Akuszerem, wsparciem i protektorem tego nowego organizmu państwowego miało być oczywiście Imperium Rosyjskie.