Truckerka, która była pierwowzorem Barbie Shero
czwartek,
24 grudnia 2020
Infrastruktura w Europie jest bardzo uboga. Bywa, że kierowcy dwie godziny przed zakończeniem pracy zjeżdżają na każdy parking, w poszukiwaniu kawałka wolnego miejsca dla siebie. Poza tym, gdy się jeździ po krajach Europy Południowej trzeba liczyć się z takimi problemami, jak kradzież paliwa, czy pocięta naczepa. Można też zostać zagazowanym w kabinie: złodzieje wstrzykują gaz i kierowca śpi jak zabity, a złodzieje wynoszą, co im się podoba – opowiada Iwona Blecharczyk, jedna z nielicznych kobiet, które prowadzą ciężarówki.
TYGODNIK TVP: Jeden z rozdziałów pani książki „Trucking girl” zatytułowany jest „Boidupa z Podkarpacia, czyli nigdy nie wiesz, co z ciebie wyrośnie”. Było aż tak źle?
IWONA BLECHARCZYK: To prawda. Taka byłam. Bardzo bojaźliwa, bałam się wszystkiego od dziecka. Najpierw chowałam się za spódnicą mamy, potem za siostrą i za swoim chłopakiem. Nic nie wskazywało na to, że się zmienię. Żaden znak na niebie nie sugerował, że pewnego dnia wsiądę za kierownicę ogromnego samochodu, a moją pasją staną się ciężarówki. Mało tego, że taki styl pracy będzie mi odpowiadał i pochłonie mnie na tyle, że po latach nie będę umiała z niego zrezygnować.
Kiedy przyszedł ten moment, że się pani zmieniła? To był impuls, czy raczej długi proces?
Taka przemiana nie zachodzi z dnia na dzień. Zachodziła małymi krokami aż doszła do momenty, kiedy musiałam podjąć jedną z ważniejszych życiowych decyzji.
Jaką?
Zrozumieć, że moja praca w szkole nie ma sensu, że nie dam rady tak przeżyć życia. Praca kierowcy ciężarówki wiązała się z tym, że będę sama i będę musiała sama radzić sobie w trudnych, a czasem niebezpiecznych sytuacjach. Ale tego chciałam i nadszedł w końcu ten moment, gdy zrozumiałam, że czas zerwać z tym moim dotychczasowym życiem, w którym nie byłam szczęśliwa. Ta samodzielność, która kryła się za tym wymarzonym życiem z jednej strony mnie przerażała, ale z drugiej strony bardzo pociągała. Przeważyło to drugie. „Boidupa z Podkarpacia” odważyła się pójść za głosem serca.
Mówi pani, że to proces, ale za każdą taką przemianą stoi jednak impuls. Ciekawa jestem, co to było w pani przypadku. Ta chęć jazdy ciężarówką, a może coś zupełnie innego?
Już w trakcie studiów jeździłam ze swoim chłopakiem jako drugi kierowca busów do Anglii, ale wtedy to był jeszcze ten czas, kiedy sama w życiu bym nigdzie nie pojechała. Owszem zaszczepiło to we mnie ziarenko podróżowania, bo zawsze chciałam jeździć, zwiedzać, ale samochodem. Nie marzyłam jeszcze o tym, by zostać kierowcą ciężarówki. Zresztą w mojej rodzinie nie było i nie ma żadnego truckera. Nie było kultu samochodów, a ja nie bawiłam się jako mała dziewczynka samochodami. Chociaż… wychowywałam się na wsi i zawsze podobały mi się wielkie maszyny, jakie mieliśmy w gospodarstwie. Może z tego właśnie powodu moją uwagę zaczęły przyciągać amerykańskie ciężarówki. Jedni lubią sportowe samochody, a ja zaczęłam się oglądać za truckami. W najśmielszych snach nie spodziewałam się, że kiedyś będę nimi jeździć, że to marzenie, które powoli kiełkowało, w końcu się zrealizuje.
To zapytam raz jeszcze. Co było tym impulsem?
Rewolucja w moim prywatnym życiu. Rozstałam się z moim chłopakiem. Z perspektywy czasu myślę, że to miało ogromny wpływ na to, jak potoczyło się moje życie. W tym starym scenariuszu zakładałam, że wyjdę za niego, będziemy mieć dzieci i może prowadzić razem firmę. Nie byłam po tej stronie, która jeździ po świecie, ale tej, która zostaje w domu i wychowuje dzieci. Ten mój plan rozpadł się na ostatnim roku studiów. Pomyślałam wtedy, że zajmę się swoją drugą pasją, czyli modą. Razem z koleżanką założyłam pracownię projektowania sukienek, ale po roku zrezygnowałam i wróciłam do rodzinnego domu. Zaczęłam pracę jako nauczycielka w kilku szkołach w gminie. Jak jakaś koleżanka szła na zwolnienie, to dzwonili do mnie, a ja przyjeżdżałam i prowadziłam lekcje, żeby dzieci miały prawdziwy angielski. Tak przepracowałam cały rok.
Moi bliscy nie mogą doczekać się momentu, gdy usiądę do komputera i zacznę napieprzać w klawiaturę.
zobacz więcej
Ale to jednak nie było to.
Tak jak już wspomniałam, czułam się nieszczęśliwa, niespełniona, ta praca mnie po prostu męczyła. Myślałam nawet o tym żeby kupić swojego busa i założyć firmę, ale gdy to wszystko sobie przemyślałam i przeliczyłam, to stwierdziłam, że jest mało opłacalne. Coraz bardziej dojrzewała we mnie myśl, że chcę być zawodowym kierowcą. Zaczęłam od prawa jazdy, bo do tej pory miałam tylko kategorię B.
Ktoś wiedział, że robi pani to prawo jazdy na samochody ciężarowe?
O tym wiedzieli wszyscy, bo w małej społeczności fakt, że nagle dziewczyna robi prawo jazdy, raczej trudno ukryć. Wszyscy, więc wiedzieli, ale nikt nie traktował tego poważnie. Myśleli, że to taka moja fanaberia, wybryk. Do głowy nikomu nie przyszło, że będę chciała zajmować się tym zawodowo, że się w ogóle odważę. Zrobiłam to prawko, potem zdobyłam certyfikaty, które uprawniają mnie do otrzymania licencji transportowej, gdybym założyła własną firmę i zaczęłam szukać pracy.
Domyślam się, że łatwo nie było.
To był 2010 rok. Nikt nie traktował mnie poważnie. Zaproszono mnie tylko na jedną rozmowę kwalifikacyjną w małej firmie. Pamiętam, że koniec końców jej szef powiedział mi, że tak naprawdę to nic mi nie może zaproponować, bo jego kierowcy jeżdżą do Rumunii i kobiet za kierownicą w tamtych rejonach on jakoś nie widzi. Dodał, że zaprosił mnie na tę rozmowę z ciekawości, bo chciał zobaczyć, jak wygląda dziewczyna, która sobie wymyśliła, że będzie jeździła ciężarówkami.
Minęło kilka miesięcy mojej pracy w szkole i przyszły wakacje, pod koniec których okazało się, że nauczycielka w szkole mojego taty idzie na roczne chorobowe i ja mam ją zastąpić. Wychodziło na to, że będę miała kontrakt na rok. Nie ucieszyłam się, ale wpadłam w panikę. Stwierdziłam, że jak zostanę kolejny rok w szkole, to zostanę tam już na zawsze i będę żyła jak trup. Zaczęłam na szybko czegoś szukać.
Wysyłałam cv, gdzie się tylko dało, rozszerzyłam krąg zainteresowań na całą Polskę, bo do tej pory szukałam głównie na Podkarpaciu albo w Warszawie. Kiedy dostałam telefon z zaproszeniem na rozmowę, nikomu nic nie powiedziałam. Rodzice myśleli, że pojechałam do Krakowa, do siostry. Przeszłam tę rozmowę kwalifikacyjną, ale szef firmy powiedział, że to praca nie za bardzo dla kobiety, więc może mnie zatrudnić w biurze. Zaprotestowałam i uparłam się, że chcę jeździć. Tłumaczyłam, że dla pracy biurowej nie chce mi się przeprowadzać na drugi koniec Polski. Stwierdził więc, że puści mnie w trasę z innym kierowcą, żebym poznała realia pracy i potem zdecydowała, czy rzeczywiście chcę jeździć, czy jednak praca w biurze będzie mi bardziej odpowiadała.
I jak było w tej pierwszej trasie? Kompan okazał się przyjaznym człowiekiem, czy surowym nauczycielem?
Wybrano mi bardzo dobrego kierowcę. Bardzo mnie szanował, nie robił podtekstów. Wspierał, mówił mi, co robić, gdy widział, że mam z czymś problem. Powtarzał cały czas, że na pewno wszystko ogarnę. Dał mi takie dobre podstawy, jak mam sobie radzić w trudnych sytuacjach, jak egzekwować swoje prawa. Zresztą ta pierwsza wyprawa, to była w sumie sielanka i bajka. Jeździłam z doświadczonym kierowcą, nie martwiłam się jak znaleźć jakiś adres, jak gdzieś dojechać, gdzie stanąć, nabrać wody, zrobić zakupy. Nie miałam nic na głowie, a że firma wysłała nas w trasę, która biegła przez prawie wszystkie kraje Europy, to tym bardziej czułam się jak na wakacjach. Dużo zobaczyłam, dużo się nauczyłam i jeszcze przytyłam, bo mój kompan świetnie gotował i dbał o to, żebym nie schudła.
Jego żona zgodziła się na ten wasz wspólny wyjazd bez problemu?
Chciałam zwrócić na to uwagę, a jednocześnie podziękować jej kolejny raz, że się na to zgodziła. Mogła powiedzieć, że jest temu przeciwna, że jej mąż nie bierze dziewczyny, bo tak się czasami zdarza, że żony się na to nie zgadzają, a firma z tym nie walczy, bo szanuje ich zdanie i konsultuje to z nimi. Małżonka Piotrka stwierdziła, że przecież ja się muszę nauczyć tego, co mam robić i dobrze, że na starcie trafiłam na dobrego kierowcę, czyli jej męża. A potem przyszedł miesiąc, kiedy wyruszyłam w trasę sama i to był horror.
Celińska: Czas do spotkania z tymi, którzy odeszli, nie jest długi, a stanie się to gdzieś, gdzie będzie raj.
zobacz więcej
Było aż tak źle?
Wszystko na mnie spadło, w dodatku wsiadłam na inny sprzęt, który inaczej się prowadzi, manewruje. Szukanie parkingów, planowanie trasy, a przy tym stara nawigacja nie na ciężarówki, ale na osobówki, która sprawiała, że wjeżdżałam pod zakaz… to wszystko sprawiało, że wspominam tę debiutancką, samotną trasę jak koszmar. Dodatkowo pojechałam na tzw. nocne wahadło, czyli w dzień spałam, a w nocy jechałam. A że nie umiałam wtedy spać w dzień, to dodatkowo oprócz stresu dochodziło zmęczenie.
To jak wygląda to spanie w trasie, kiedy często dzień trzeba zamienić z nocą?
Ten odpoczynek w ciągu dnia zawsze jest gorszy. W końcu przez większość życia człowiek funkcjonował w miarę regularnie i gdy zaczyna pracę w tej branży, ciężko jest się mu przestawić na inny tryb. To jest jeden problem. Drugi związany jest z tym, że ten cykl wciąż się zmienia. Nigdy nie jest tak, że ciągle pracuje się nocą, a w ciągu dnia odpoczywa. Kiedy pracowałam na tzw. wahadle, to zaczynałam pracę o 22, a kończyłam o 13. Po tej 13, czyli po całej przepracowanej nocy, zjeżdżałam do bazy i starałam się odpocząć. Nie jest to takie proste, bo człowiek robi się najbardziej senny o 5 nad ranem, a potem ok. 11-12, więc żeby zasnąć o tej 13 trzeba się do tego snu trochę zmusić, bo jak minie ten kryzysowy moment, to człowiek przestaje być senny. A potem na dwa, czy trzy tygodnie człowiek wraca do domu i nagle znowu zaczyna funkcjonować według normalnego dobowego rytmu. Znowu musi coś zmienić, przestawić się. To jest taka nieustanna karuzela.
Kiedy w końcu udaje się w tej ciężarówce zasnąć, to na co zwraca się uwagę?
Zdecydowanie na bezpieczeństwo. Jeździmy w różne strony, wozimy różne ładunki, czasem drogie, czasem nie. Kiedy mamy na pace coś drogiego, jak na przykład papierosy, to zatrzymujemy się głównie na parkingach strzeżonych. Niestety infrastruktura w Europie jest bardzo uboga. Bywa, że kierowcy dwie godziny przed zakończeniem pracy zjeżdżają na każdy parking, w poszukiwaniu kawałka wolnego miejsca dla siebie.
Poza tym, gdy się jeździ po krajach Europy Południowej trzeba liczyć się z takimi problemami, jak kradzież paliwa, czy pocięta naczepa. Można też zostać zagazowanym w kabinie. Tak się niestety również zdarza, że złodzieje wstrzykują gaz i kierowca śpi jak zabity, a złodzieje wynoszą, co im się podoba. Bywało, że niektórzy tego po prostu nie przeżywali. To rzadkie przypadki, ale znam osobiście trzech kierowców, którym się to zagazowanie przydarzyło. Na szczęście wyszli z tego cało.
Można się jakoś zabezpieczyć na wypadek takich zdarzeń?
Kiedy jeżdżę po Europie, mam zamontowane dodatkowe zamki. Działało to w ten sposób, że jedną ich część montuje się do drzwi ciężarówki, a drugą haczykiem zahacza o rączkę w kabinie i ten cały mechanizm przykręca się śrubą. Drzwi w ten sposób są fizyczne przykręcone do środka kabiny. Jeśli ktoś się włamie to wyłamie zamek, wybije szybę, ale nie będzie w stanie otworzyć tych drzwi. Niektórzy kierowcy spinają jedne i drugie drzwi pasem transportowym, w ten sposób blokują możliwość ich otwarcia.
Jaka najbardziej niebezpieczna historia się pani przydarzyła?
To historia, która zmieniła moje podejście do pracy i bezpieczeństwa. To było zaraz na początku mojej pracy. Dyspozytor zaplanował mi pięć albo siedem rozładunków w Niemczech. Ostatni miał być w poniedziałek, ale że byłam ambitna i nowa w firmie, to chciałam się wykazać i postanowiłam, że zrobię to w piątek i będę szybsza od dyspozytora. A że wykorzystałam już swój czas jazdy i zabrakło mi go na dojechanie w bezpieczne miejsce, postanowiłam, że zatrzymam się na obrzeżach miasteczka. Jedynie 2 kilometry od centrum.
Zjechałam, zjadłam kolację i poszłam spać, bo byłam strasznie zmęczona. W nocy obudziło mnie kołysanie kabiny. Okazało się, że pięciu mężczyzn wiesza się za lusterka i nią buja. Przestraszyłam się, wyciągnęłam szybko telefon żeby sprawdzić, gdzie jestem i wezwać pomoc. Na parkingu było ciemno, nie świeciły latarnie, a moja nawigacja w telefonie nie chciała się załadować. Bałam się bardzo o siebie. Na szczęście ci mężczyźni sobie poszli i nie musiałam wzywać policji.
Ten jeden rok, który spędziłem z moją matką, to nie było dużo. Ale rok to więcej niż nic – mówił jej syn Sergiusz. Skrzywdziła swoje dzieci i nie mogła o tym zapomnieć.
zobacz więcej
Od tamtej pory zawsze najpierw dbam o siebie, staram się zatrzymywać tam, gdzie jest bezpiecznie. Jeden z kierowców, Manfred, nauczył mnie, że warto ufać swojej intuicji. „Jeśli zjeżdżasz na pauzę i wszystko wygląda ok, a ty czujesz, że nie jest, to jedź dalej i szukaj kolejnego postoju, nawet, jeśli naginasz w ten sposób przepisy”.
A najbardziej zabawna historia?
To był trzeci rok pracy w mojej pierwszej firmie. Przyjęto kolejną dziewczynę i poproszono mnie, żeby jeździła ze mną i mogła się przyuczyć do zawodu. W sumie miała tyle samo doświadczenia, co ja, ale chodziło o to, żeby zobaczyła, jak działa firma, system komunikacji w niej. Świetnie się razem w tej naszej trasie bawiłyśmy. Na tyle dobrze, że po powrocie poprosiłyśmy, żebyśmy mogły pojeździć razem trochę dłużej.
Ta zabawna dosyć historia miała miejsce w okolicach Paryża. Próbowałyśmy dojechać do jednej z wyznaczonych na rozładunek firm, ale nie mogłyśmy znaleźć drogi. Widziałyśmy adres na mapie, ale wszystkie drogi dojazdowe były pod prąd albo z zakazem wjazdu dla ciężarówek. W pewnym momencie zauważyłyśmy policyjny radiowóz, więc postanowiłyśmy o tę drogę zapytać. Policja zaczęła nas eskortować, ale oficerowie również nie wiedzieli, gdzie to dokładnie jest. W końcu właściwą drogę wskazał więzień, którego skutego kajdankami wieźli w radiowozie. To on wytłumaczył wszystkim, jak dojechać tam, gdzie chcemy.
To skupmy się przez chwilę na tym, jak wygląda życie w kabinie. To taki pani drugi dom?
Kiedy ktoś pyta mnie, co jest największym wyzwaniem dla zawodowego kierowcy, odpowiadam, że zachowanie dobrej formy psychofizycznej. Podkreślam tę kwestię „psycho”, bo ona cierpi tak samo jak fizyczna. Wszyscy mówią, że kierowcy są otyli, bardziej narażeni na zawały serca, ale nikt nie mówi o tym, że tak samo często cierpią nasze emocje.
A co do życia w kabinie, to muszę powiedzieć, że raczej wszyscy kierowcy z krajów Europy centralno-wschodniej sami sobie gotują. Niektórzy w niedzielę podczas postoju przygotowują sobie jedzenie na cały tydzień, inni biorą to, co przygotują im żony, czyli zupy, mięsa, sosy i tylko w trasie dogotowują sobie ryż czy makaron. Mają szybko gotowy obiad, ale zawsze jest to coś domowego, a nie kupionego w trasie.
Ma pani jakieś swoje danie popisowe gotowane w trasie?
Nie, ale mam fazy na konkretny typ posiłków. Był taki czas, gdy byłam zakochana w makaronach po włosku albo non stop jadłam owsiankę na gorąco, zimno, na słodko, czy wytrawnie. Teraz uwielbiam naleśniki.
Co jeszcze warto mieć w kabinie?
Ważne jest komfortowe łóżko – jego wymiary oraz jakość materaca. Poza tym, że moje łóżko w kabinie jest wygodne, jest także dzielone. To oznacza, że w dzień mogę je unieść i mam wygodną pozycję do oglądania filmów na telewizorze, który jest umieszczony na przeciwległej ścianie, albo do pracy na laptopie. W ciężarówkach zazwyczaj są dwa łóżka – dolne i górne. Tego górnego często używa się jako strefy bagażowej.
Jak dba się o kondycję podczas jazdy?
Pracując w transporcie mam dużo pracy fizycznej. Zabezpieczenie, odbezpieczenie to praca z łańcuchami, naciąganie plandek, czy zmiana oświetlenia albo tablic to dużo ruchu i trening siłowy. Poza tym ćwiczę też brzuch i nogi w kabinie, a latem przy niej.
Jak wygląda sprawa higieny osobistej?
Z tym w całej Europie jest ogromny problem. W Polsce mamy już coraz więcej ładnych i nowych łazienek, gdzie można wziąć prysznic, ale w innych krajach nikt nie bierze tego na poważnie i nie widzi problemu w tym, że kierowcy nie mają się gdzie umyć. Najlepiej by było rzecz jasna, żebyśmy przyjeżdżali na rozładunek piękni, pachnący, czy w przypadku mężczyzn – ogoleni. Tylko gdzie kierowca ma to zrobić, jak nie ma warunków? Porównując do Ameryki, Europa jest krajem Trzeciego Świata. Prysznice są brudne, zniszczone. Im dalej na południe, tym gorzej. Zdarza się, że tego prysznica w ogóle nie ma, wtedy wozi się ze sobą bańki 10-20 litrowe na wodę i myje się na tyle, na ile można.
Fani jeżdżą śladami bohaterów, opiekują się grobem Kopiczyńskiego i Kwiatkowskiej.
zobacz więcej
A potrzeby fizjologiczne?
Bywa, że robi się siku pod swoją ciężarówką, a to z tego powodu, że na tych ogromnych parkingach WC jest tak daleko, że by do niego dojść trzeba pokonać na przykład 1,5 km. Nikomu w środku nocy, albo gdy jest czas na sen, nie chce się tak daleko iść. W tej kwestii też jest ogromnie dużo do zmiany.
Bez czego nie ruszyłaby pani w trasę?
Bez nawigacji, telefonu, kuchenki i jedzenia.
Co wozi się ciężarówkami?
Wszystko. Woziłam leki, chleb tostowy, wełnę, czy siano. Wiozłam też skóry bydlęce, ale zakonserwowane. Miałam sporo szczęścia, bo ci kierowcy, którzy odbierają je surowe, mówią, że są wykończeni ich zapachem. Jest tak intensywny, że przyprawia o mdłości. Fatalnie mają również kierowcy, którzy wożą śmieci. To mnie do tej pory ominęło. Mój kolega, mimo że miał odpowiedni strój ochronny, wożąc je zapadł na poważne choroby skóry, których do dziś nie wyleczył. Wśród moich załadunków były też pasze dla zwierząt, żrąca chemia, śrubki. Na lodowych szlakach odbierałam kiedyś próbki diamentowe. Pamiętam też dwie palety pszczół – to były kartonowe pudełka z dziurkami, a w nich uśpione owady. To był specjalny gatunek transportowany z Europy do Ameryki Południowej.
Lubi pani wyglądać podczas trasy kobieco? Maluje się pani? W co się ubiera?
Maluję się w trasie, gdy nagrywam wideo na YouTube’a, albo gdy chcę sobie zrobić ładne zdjęcie. Większość tras pokonuję bez makijażu, ale czasem go robię, gdy mam potrzebę poczuć się kobieco i ładnie. Jeśli chodzi o ubrania, to miłość do projektowania sukienek przeniosłam na ubrania robocze. Mam swoje dwie ulubione marki, które produkują świetne stroje. Kiedy zaczynałam pracę, wstydziłam się tych ubrań. Byłam straszną strojnisią. Myślałam, że będę mogła jeździć w swoich ubraniach, ale już w trakcie pierwszego załadunku dostałam reprymendę i musiałam założyć zarówno buty robocze, jak i kamizelkę. Obiecałam sobie, że przyjdzie taki moment, że uszyję sobie swoją ładną. I dziś jeżdżę już w kamizelce swojego projektu.
Jak kobieta kierowca radzi sobie z usterkami w trasie? Czy prowadzenie ciężarówki wymaga większej krzepy fizycznej?
Samo prowadzenie nie, bo to nie są już czasy, gdy trzeba było chłopa, żeby skręcić ciężarówką. Kiedy zdarzają się jakieś awarie, rozpoczyna się od podpięcia komputera. Kierowcy mają więc niewiele napraw. Natomiast gdy zdarzy się kapeć w trasie, to wtedy trzeba sobie z tym poradzić. W transporcie często wozimy ze sobą po dwa koła zapasowe z racji braku miejsc, w których można by było je dostać. Mnie taka sytuacja, gdy muszę wymienić koło, zdarza się raz na rok, choć miałam taki miesiąc, gdy złapałam aż sześć kapci. Zazwyczaj do takich napraw wzywa się serwis, ale bywa, że trzeba to zrobić z pomocą kolegów. W zeszłym roku w Danii uparłam się i od początku do końca zajęłam się tym sama. Asystował mi przy tym kolega, zajęło nam to pół dnia, ale przy okazji nagrałam sobie film na swój kanał.
W książce wspomina pani o tym, że wśród kierowców wciąż obecny jest stereotyp kobiety jako tej puszczalskiej, która jeździ, bo ma ochotę na seksualne przygody.
Nie wszyscy kierowcy tak uważają i tak mówią, ale wielu plotkuje, bo chyba głównie o to tutaj chodzi. Często gdy ktoś widzi, że dziewczyna wchodzi do ciężarówki innego kierowcy, uważa, że muszą się tam dziać wszystkie cuda świata. Nie zwracam na to uwagi, nie przejmuję się tym. Jeśli spędzam czas w kabinie z kolegą to głównie dlatego, że razem oglądamy film. Trudno żebym siedziała przez tyle godzin sama ze sobą i z nikim nie rozmawiała. Trzeba wziąć pod uwagę, że kierowcy, którzy pół życia spędzają za kółkiem, różnie radzą sobie z samotnością. Niektórym właśnie puszczenie wodzy wyobraźni i te plotki pomagają przetrwać. Dzieje się to głównie w gronie tych starszych kierowców, młodsi mają już nieco inne wyobrażenie o świecie i tej pracy.
Kiedy JFK prowadził kampanię prezydencką okazało się, że Jackie wydała na swoje stroje aż 50 tysięcy dolarów, co było dziewięciokrotnym średnim rocznym dochodem w kraju.
zobacz więcej
A inne „ciężarówkowe legendy” również mają miejsce?
O tak (śmiech). Istnieje coś takiego, jak legendy parkingowe, opowiadane podczas postojów. Zazwyczaj zaczynają się od słów: „A wiecie, że mojemu znajomemu przydarzyło się…”. Tymi historie służą temu, by zapewnić sobie rozrywkę w trasie i wolne chwile spędzić wspólnie przy jedzeniu i piwie. Taką najbardziej znaną opowieścią jest ta o kierowcy, który skracał sobie trasę na południu Europy, jadąc przez góry. Okazało się, że wjechał w taką drogę, gdzie były wąskie tunele i nie było szans na to, by jechać czy do przodu, czy do tyłu. Skończyło się na tym, że helikopter musiał wyciągać jego ciężarówkę.
A na czym polega zjawisko „czarnego psa”?
To także legenda o tym, że gdy człowiek zasypia za kierownicą, w ostatnim, krytycznym już momencie na jego maskę wyskakuje czarny pies. Ja tego nie widziałam i nie doświadczyłam, ale wielu kolegów twierdzi, że to prawda. Ja z kolei widziałam indyki.
Indyki?
Tak. W Kanadzie, kiedy wracałam już po rozładunku. Dla ciężarówek w wielu miejscach była stworzona linia ekspresowa, czyli pas, na którym można było się rozpędzić. Byłam zmęczona, chciało mi się spać, słuchałam muzyki, by nie zasnąć i nagle na drodze zauważyłam dwa ogromne, napuszone indyki szykujące się do walki. Przecierałam oczy, ale wciąż je widziałam i dziwiłam się, skąd one się tu wzięły. To jest właśnie ten etap snu za kierownicą, gdy nie udaje się ocknąć, ale dalej wkręca się w tę opowieść. Na szczęście udało mi się obudzić.
Gdy pani zaczynała, była jedną z nielicznych kobiet za kierownicą ciężarówki.
Kilka lat temu było nas około 3 tysiące. Teraz 2 proc. zawodowych kierowców to kobiety. Nie czuję, że przecierałam szlaki, ale to fakt, że byłam pierwszą, która zaczęła tę pracę pokazywać w internecie. Nieskromnie przyznam, że jest kilka, a może kilkanaście dziewczyn, które zaczęły jeździć, bo się mną zainspirowały.