Cywil z milicji
piątek,
1 października 2021
Bej okazał się świetnym aktorem, a w pracy pomogła mu miłość do słodyczy. Wspomagany był przez dwa owczarki milicyjne, które – można chyba tak powiedzieć – odgrywały sceny kaskaderskie. Aktorsko były fatalne, bo pies milicyjny był psem traktującym swoje obowiązki jak każdy funkcjonariusz MO. Jak miał tropić to tropił, jak miał gryźć to gryzł. Zero luzu, tylko postawa służbisty.
Musiało być też wsparcie ze strony resortu spraw wewnętrznych, bo tematu milicyjnego telewizja nie podjęłaby przecież bez współpracy i zgody najbardziej zainteresowanych. A takie „życzliwe” poparcie po linii resortowej nie tylko dawało zielone światło dla produkcji, ale i gwarantowało, że milicja włączy się w to przedsięwzięcie. Co też się stało, bo w filmie MO pokazała praktycznie wszystko, co miała do pokazania: helikoptery, radiowozy i motocykle. Użycie takich środków dawało rozmach i miało wpływ na końcowy sukces tego serialu.
Pies milicyjny jest służbistą
Ale sukcesu by nie było, gdyby nie było dobrego scenariusza. I takowy powstał. Inspiracją – oprócz telewizyjnej i milicyjnej zachęty – była historia Beja, psa reżysera, który urodził się w rodowodowym miocie jako siódmy szczeniak. Zgodnie z regułami Polskiego Związku Kynologicznego, stojącego na straży psiej czystości rasowej, taki pies nie miał prawa istnieć, najlepiej, gdyby zaraz po urodzeniu został uśpiony. Bej miał jednak wielkie szczęście. Przeżył, został psem Szmagiera i jego rodziny, a niebawem rozpoczął wielką karierę aktorską, która przeszła do historii seriali w Polsce. Bej jako Cywil jest wymieniany jako jedna z ikon peerelowskiej pop-kultury.
Scenariusz żona Szmagiera przeczytała kilkuletniemu synowi i jego kolegom, a reżyser podczas czytania obserwował chłopców notując miejsca, w których przyszli młodzi widzowie nieuważnie słuchali lub okazywali znużenie. Pierwszy odcinek nakręcono w 1968 roku, dopiero dwa lata później przystąpiono do realizacji kolejnych. Jak opowiadał potem reżyser, powodem było za duże zużycie taśmy i przekroczenie limitu dni zdjęciowych. Ci, którzy decydowali o pieniądzach na serial, nie mogli pojąć i zaakceptować sytuacji, że praca ze zwierzętami na planie wymaga wielu przerw i konieczności grania dubli.
Bej okazał się świetnym aktorem, a w pracy pomogła mu miłość do słodyczy, co zresztą odbiło się potem nie najlepiej na jego zdrowiu. Wspomagany był przez dwa owczarki milicyjne, które – można chyba tak powiedzieć – odgrywały sceny kaskaderskie. Aktorsko były fatalne, bo pies milicyjny był psem traktującym swoje obowiązki jak każdy funkcjonariusz Milicji Obywatelskiej. Jak miał tropić to tropił, jak miał gryźć to gryzł. Zero luzu, tylko postawa służbisty.
Władza jak kierownik zakładu tresury
Człowiek może wyczuć łyżkę cukru w szklance herbaty, a pies podobną porcję wyczuje w basenie.
zobacz więcej
Wielką siłą serialu o przygodach psa Cywila okazały się trzy postacie wykreowane przez aktorów. Grany przez Krzysztofa Litwina sierżant Walczak był trochę nieporadny, fajtłapowaty, trochę też zdystansowany do służby, bez wątpienia jednak ciepły i wzbudzający sympatię. Porucznik Zubek wykreowany przez Wojciecha Pokorę to bezwzględny służbista. Jednak Pokora był mistrzem w odgrywaniu postaci różnych „gnid”. On je ośmieszał, nie wywołując do nich negatywnych emocji. Do postaci porucznika Zubka Szmagier wrócił kilka lat później w serialu „07 zgłoś się”. Ale ten Zubek – grany przez Zdzisława Kozienia – choć był też służbistą, to sprawiał wrażenie postaci archaicznej i zagubionej w świecie Borewiczów. Stał się takim resortowym reliktem.
I wreszcie pułkownik, kierownik Zakładu Tresury Psów Milicyjnych, w którą to rolę wcielił się Henryk Bąk. To milicyjny dobry ojciec. Surowy, ale ciepły i mądry. Zawsze ma rację. Taka miała być władza w Polsce, jak kierownik zakładu tresury.
Cywil bez wątpienia był drugim psem PRL-u, bo palmę pierwszeństwa dzierżył wciąż Szarik, bohater najpierw wydanej w 1964 roku książki Janusza Przymanowskiego „Czterej pancerni i pies”, a potem wersji zekranizowanej w latach 1966-1970 jako serial. Był też szmirowaty musical. O Szariku i jego propagandowej roli powiedziano praktycznie wszystko. Telewizja prowadziła dla młodzieży specjalny program Klub Pancernych, zachęcano młodzików do akcji zwanej „Niewidzialna ręka” – mieli robić anonimowo dobre uczynki i zostawiać po sobie białą kartę z wizerunkiem odbitej na niej dłoni. Były z tym jakieś nieporozumienia, bo nie wszyscy trafiali z dobrymi uczynkami i dobre uczynki okazywały się co najmniej kontrowersyjne. Zachęcano też do wyszukiwania nieznanych bohaterów wojennych, ludzi, którzy nie mówią głośno o tym, co robili w czasie wojny. „Nie rób tego” – mówił mi ojciec. – „Jak nie mówią, to znaczy, że mają powód. Napiszesz, będą mieli kłopoty”. Tak więc dzięki „Czterem pancernym” można było też odebrać taką edukację. Na całe życie w PRL-u.
Z misia zrobić psa
Inspiracją dla serialu „Przygody psa Cywila” była historia własnego wilczura i doświadczenia związane z pracą przy reportażu filmowym o tresurze milicyjnych owczarków niemieckich. Reżyser opowiadał o tym wielokrotnie, zostało to opisane w wielu tekstach. Ciekawsze wydają się być inspiracje i zapożyczenia związane z psem Szarikiem. Taka historia nastoletniego zesłańca na Syberii, który jest wolnym myśliwym to absurd i kompletna bzdura. Kłamstwo totalne. Młody Janek co najwyżej mógłby pracować jak sam Przymanowski w sowchozie lub w kopalni. Ale o kłamstwie w „Czterech pancernych” powiedziano już wszystko. Ciekawsze są jego inspiracje.
Wydaje się, że Przymanowski wykorzystał dwie niezależne od siebie historie. Obie związane są z wędrówką polskich żołnierzy podczas dwóch wojen do Ojczyzny. Pierwszą była bardzo popularna w dwudziestoleciu międzywojennym urocza książka dla dzieci autorstwa Bronisławy Ostrowskiej pod tytułem „Bohaterski miś”. To opowieść o pluszowym niedźwiadku, który należy do Heli i Stasia, dzieci z Lwowa. Miś przeżywa rosyjską okupację Lwowa, a potem, jak wielu Polaków w tamtym czasie, walczy o wolność w różnych zakątkach Europy. W końcu trafia z powrotem do kraju, bierze udział w Powstaniu Wielkopolskim i na końcu spotyka marszałka Józefa Piłsudskiego jako Naczelnika Państwa na placu Saskim w Warszawie.
Bohaterem drugiej, tym razem prawdziwej opowieści jest też niedźwiedź, słynny Wojtek, który z armią gen. Władysława Andersa wyszedł ze Związku Sowieckiego i brał potem udział w walkach 2 Korpusu Polskiego. „Bohaterskiego misia” Przymanowski musiał znać. Z kolei legenda Wojtka była znana również w kraju. Wystarczyło zmienić realia i z misia zrobić psa, by powstał chyba najlepszy utwór propagandowy w dziejach PRL.
Moda na psy