Co więcej – żeby było całkiem ciekawie – u niesporczaków wykryto występujące z dużą częstością zjawisko znane jako powszechne w świecie bakterii, a w innych światach rzadkie. Mianowicie: horyzontalny transfer genów. U
Ramazzottius varieornatus to jedynie – czy raczej aż 1,2 proc. genomu (u niektórych innych gatunków szacowano te wartości na 1/6 wszystkich sekwencji DNA). Wśród zwierząt do takiej szeroko zakrojonej zabawy w wymiany genetycznego materiału między osobnikami niespokrewnionymi są zdolne, według obecnej wiedzy biologów, jedynie wrotki z klasy Bdelloidea.
Wszystkie te Bdelloidea są jednak samicami i wtórnie, ewolucyjnie straciły rozmnażanie płciowe jako takie już miliony lat temu. Bez horyzontalnej wymiany genów nie poradziłyby więc sobie z akumulacją mutacji. Co jeszcze ciekawsze, istnieją dowody sugerujące, że pozwoliło im to wyewoluować nowe białka, które dawały im szansę lepszego przetrwania w okresach odwodnienia. Wrotki z tej grupy są niezwykle odporne na uszkodzenia spowodowane promieniowaniem jonizującym, dzięki tym samym adaptacjom chroniącym DNA, które są wykorzystywane do przetrwania w stanie anabiozy, co obejmuje niezwykle skuteczny mechanizm naprawy pęknięć dwuniciowych w DNA.
Z takim wyposażeniem wewnętrznym niesporczaki są znacznie lepszymi kandydatami do podróży międzygwiezdnych, niż zwierzęcy weterani przebywania na stacji kosmicznej –
nicienie Caenorhabditis elegans, mające na swym koncie już 6 Nagród Nobla. Mają olbrzymią szansę podbić przestworza, bo z tym jest taki problem, że aby dotrzeć na najbliższą do Słońca gwiazdę Proxima Centauri w około 20 lat, trzeba się poruszać z prędkością tylko kilka razy mniejszą, niż prędkość światła (jakieś 160 milionów kilometrów na godzinę). A to się nigdy wcześniej nie udało dla makroskopowych obiektów – masa ciąży. Międzygwiezdna misja ludzka nie ma szans w dającej się przewidzieć przyszłości.
Co innego jednak maleńka sonda z pokładowym oprzyrządowaniem zbierającym i przesyłającym dane z powrotem na Ziemię, dosłownie „popychana” przez światło układu laserowego (tzw. propulsje energii), znajdującego się na naszym globie lub być może na Księżycu. Jak możemy przeczytać w artykule opublikowanym niedawno na łamach „Acta Astronautica” przez grupę z University of California w Santa Barbara, prowadzącą stosowne badania pod kierunkiem Philipa Lubina, taki „pojazd” prawdopodobnie wyglądałby jak płytka półprzewodnikowa z krawędzią chroniącą go przed promieniowaniem i bombardowaniem pyłem podczas przechodzenia przez ośrodek międzygwiazdowy. Taki chip wielkości dłoni. Oczywiście tu rozwój technologii polegałby paradoksalnie na maksymalizacji rozmiaru tego „statku”, a nie jego miniaturyzacji, jak to bywało zwykle z chipami, gdy miały nam służyć do ziemskich metod obliczeniowych.