Afery, kryzysy, skandale. Pięć lat w Pałacu Elizejskim
piątek,
22 kwietnia 2022
W niedzielę Francuzi wybrali na prezydenta człowieka, który otaczał się podejrzanymi typami, pozwalał defraudować publiczne pieniądze w gigantycznych ilościach, kazał strzelać do ludzi z broni gładkolufowej na Polach Elizejskich i zrobił z europejskiej potęgi pośmiewisko narodów.
Zazwyczaj koniec kadencji prezydenta to okazja do solidnego bilansu. W wypadku Emmanuela Macrona podsumowaniem mogłaby się stać debata prezydencka, lecz niestety jego kontrkandydatka Marine Le Pen w środowy wieczór wolała skupić się na innych tematach niż recenzowanie ostatnich pięciu lat w Pałacu Elizejskim oraz rozliczne skandale, którymi usiana była jego prezydentura.
A tych nie brakowało. Emmanuel Macron dostarczał pożywki tabloidom w większym stopniu niż którykolwiek jego poprzednik. Od „żółtych kamizelek”, przez aferę Benalli i kryzys sanitarny, po trwający konflikt na Ukrainie – cała jego kadencja obfitowała w afery, kryzysy i skandale. Ponieważ media i opinia publiczna mają krótką pamięć, warto przypomnieć te najbardziej emblematyczne, bo w miarę kompletny katalog miałby objętość encyklopedii.
Prawie rok po objęciu urzędu prezydenta Emmanuel Macron cieszył się jeszcze niezasłużoną opinią człowieka spoza systemu, był uważany za wcielenie nadziei Francuzów, zmęczonych politycznym ping pongiem lewica-prawica, na odnowę życia politycznego. Niestety kapitał zaufania młodego prezydenta został poważnie nadszarpnięty już przez pierwszy poważny skandal na samym początku kadencji.
Skandal nr 1 (z podskandalami)
Afera Benalli miała niesamowite reperkusje i trwale zaszkodziła wizerunkowi nowego prezydenta. Okazało się bowiem, że nowa ekipa ma dokładnie te same przywary, co poprzednie, tylko do kwadratu.
W lipcu 2018 r., liberalny dziennik „Le Monde” ujawnił, że Alexandre Benalla, totumfacki prezydenta i odpowiedzialny za jego bezpieczeństwo, pojawił się na nagraniu wideo z manifestacji pierwszomajowej, na której dopuszczał się aktów przemocy wobec demonstrantów u boku sił porządkowych, choć był jedynie zwykłym obserwatorem i nie był w żaden sposób upoważniony do udziału w operacjach policyjnych.
Maroine Benalla, Marokańczyk, którego matka zmieniła mu w urzędzie imię na bardziej francuskie, to były działacz młodzieżówki socjalistycznej, jednak nie w komórce programowej, ale w służbie porządkowej (złośliwi powiedzą „w bojówkach”). Bardziej niż szarymi komórkami służył on partii muskułami, zgodnie ze swoimi kompetencjami jako rezerwista żandarmerii w stopniu brygadiera (odpowiednik kaprala).
Już w służbie prezydenta w Pałacu Elizejskim zażyczy sobie – i dostanie – stopnia podpułkownika. W okresie powstawania formacji Macrona trafił z kontyngentem młodych socjalistów do otoczenia przyszłego prezydenta i nawiązał z nim przyjazne stosunki, które dały potem pretekst do podejrzeń o rozmaite wstydliwe związki.
Na ujawnionych nagraniach Alexandre Benalla nosił opaskę z napisem „Policja”, używał krótkofalówki i był wyposażony w policyjny kask oraz pałkę, której używał z wielkim zapałem. W poszukiwaniu silnych wrażeń wykorzystał prestiż osoby z otoczenia prezydenta, by narzucić prefektowi i szefostwu policji swoją obecność na manifestacji i zabawić się w pałowanie demonstrantów. Ujawnienie skandalu wystarczyło, by wywołać prawdziwe polityczne trzęsienie ziemi, które całymi miesiącami nie schodziło z pierwszych stron gazet.
Ale na tym epizodzie historia się nie skończyła, a skandal gonił skandal. Benalla został nolens volens zdymisjonowany przez kancelarię prezydenta dopiero wtedy, gdy nielegalnie wszedł w posiadanie obciążających go nagrań z monitoringu. Następnie został postawiony w stan oskarżenia wraz z trzema innymi wysokimi rangą funkcjonariuszami policji, podejrzanymi o pomoc w nielegalnym pozyskaniu tych filmów.
Po drugim odcinku tego serialu, śledztwo dziennikarskie ujawniło jeszcze trzeci i wiele kolejnych. Kiedy Macronowi już się wydawało, że bomb została rozbrojona, to wybuchła afera z paszportami dyplomatycznymi, które Benalla wykorzystywał do podróży biznesowych, zwłaszcza na kontynent afrykański, już po odejściu z Pałacu Elizejskiego. Zachował też inne przywileje: pozwolenie na broń, służbowe mieszkanie i limuzynę, kartę wstępu do parlamentu etc. Pożywka dla mediów na kolejne tygodnie…
Ale to jeszcze nie koniec. Afera miała tak wielkie reperkusje, że powołano w jej sprawie dwie komisje parlamentarne, a składając zeznania przed komisją senacką, Benalla nakłamał tak bezczelnie, że samo to wywołało kolejny skandal. Co więcej, w ramach śledztwa policja przeprowadziła rewizję w biurach… Pałacu Elizejskiego, nadszarpując resztki prestiżu demokratycznej aury prezydenckiej.
Skazany na trzy lata Benalla pojawiał się cyklicznie w mediach właściwie aż do końca kadencji. Ostatni raz media pisały o nim w grudniu 2021 r., kiedy zatrzymano go w śledztwie o podejrzenie korupcji w sprawie konszachtów z postsowieckimi oligarchami, a zwłaszcza z uzbeckim miliarderem Iskandarem Machmudowem, powiązanym z mafią izmaiłowską, z którym Benalla negocjował kontrakty, gdy pracował jeszcze dla prezydenta Francji.
Prezydent twierdzi, że to Marine Le Pen ponosi odpowiedzialność za przemoc, bo zwołała ludzi w okolice Pól Elizejskich. Sęk w tym, że „żółte kamizelki” z jej partią nie mają wiele wspólnego.
zobacz więcej
Niemal przez cały czas Macron krył Benallę i wymieniał z nim SMSy. Poczucie bezkarności Benalli było wprost proporcjonalne do zażyłości, jaka łączyła go z prezydentem i która dała okazję do wielu plotek.
Jeśli ta afera przypomina powieść sensacyjną, to z pewnością na trwałe nadszarpnęła wizerunek Macrona i położyła kres mitowi odnowiciela życia publicznego, który zrywa z nadużyciami rodem z poprzedniej epoki.
Kryzys „żółtych kamizelek”
Największego bez wątpienia kryzysu kadencji Macrona nikt się nie spodziewał. 17 listopada 2018 r., po wezwaniu w mediach społecznościowych do manifestacji w proteście przeciwko podwyżce cen paliw, na ulicę wyszły setki tysięcy demonstrantów.
We wszystkich miastach Francji pojawiły się prawdziwe tłumy ludzi protestujących przeciw uciskowi podatkowemu i polityce społecznej rządu. Po raz pierwszy od wielu lat narodził się ruch całkowicie oddolny i spontaniczny, bez pośrednictwa partii, związków ani organizacji, a więc i bez oficjalnego interlokutora dla władzy. Nie za bardzo było kogo przekupić, więc pozostało spełnić przynajmniej cześć postulatów, rzecz raczej nietypowa w demokracji.
Macron został zmuszony do podjęcia kilku pozorowanych działań na rzecz uspokojenia sytuacji, jak np. dodatek 100 euro dla otrzymujących płacę minimalną. Jednak u protestujących, obok ekonomicznych, pojawiły się także postulaty polityczne, między innymi na rzecz demokracji obywatelskiej. A wśród nich sztandarowy postulat referendum obywatelskiego na wzór szwajcarski, którego echem są dziś punkty programowe u takich kandydatów „antysystemowych” w wyborach prezydenckich jak Jean-Luc Mélénchon, Marine Le Pen czy Eric Zemmour. W ekipie tego ostatniego znalazły się dwie historyczne postaci „żółtych kamizelek”, Jacline Mouraud i Benjamin Cauchy.
Jednak rządowi nie udało się uspokoić nastrojów i „żółte kamizelki” wychodziły na ulicę co sobotę, a manifestacje przybierały na sile i zaczęły stopniowo przeradzać się w walki uliczne tak intensywne, że 8 grudnia 2018 r. w ogrodzie Pałacu Elizejskiego czekał helikopter sił zbrojnych gotów w każdej chwili ewakuować prezydenta, gdyby manifestantom na pobliskich Polach Elizejskich przyszło do głowy skierować swój gniew przeciw niemu w sposób bardziej siłowy.
Kiedy sytuacja zaczęła być naprawdę krytyczna dla Macrona, to w sukurs przyszła mu skrajna lewica. Największym sojusznikiem władz okazały się Antifa i Black Blocs, które krok po kroku zaczęły przejmować to, co było spontanicznym ruchem protestu bliskim postulatom klasy średniej i drobnych przedsiębiorców, tej „Francji, która wstaje rano”, według formuły Nicolasa Sarkozy’ego, jakby reminiscencją poujadyzmu z lat 50. XX wieku (poujadyzm to masowy ruch protestu zwany tak od nazwiska jego twórcy i lidera, którego celem była walka z etatyzm i omnipotencją państwa oraz opór przeciwko koncentracji kapitału, nierównościom społecznym i pauperyzacji klasy średnej – przyp. red.)
W pierwotnie apolitycznych manifestacjach zaczęły pojawiać się czerwone flagi i symbole skrajnej lewicy, a liczne sceny plądrowanych sklepów i płonących barykad, zwłaszcza w Paryżu, bardzo medialne i przemawiające do wyobraźni, wstrząsnęły opinią publiczną, odpychając coraz bardziej od ruchu „żółtych kamizelek” sensownych ludzi i dając władzom pretekst do rozwiązań siłowych, z którego skwapliwie skorzystano.
Rząd postanowił nie tyle stłumić ruch, ile wykorzystać go do własnych celów, dając wolną rękę policji, której zagwarantowano bezkarność i zezwolono na stosowanie broni defensywnej, w tym osławionych granatników LBD. W ciągu pierwszych kilku tygodni w całym kraju odnotowano co najmniej dwanaście ofiar śmiertelnych, w tym przypadkową kobietę w Marsylii, zabitą granatem z gazem łzawiącym wystrzelonym przez policjanta w chwili, gdy zamykała ona okno w mieszkaniu. Obrażenia w postaci oderwanych kończyn czy wybitych oczu szły w setki: 353 manifestantów odniosło obrażenia głowy, a 30 z nich straciło wzrok, jak wynika ze statystyk prowadzonych przez dziennikarza Davida Dufresne’a. Praktycznie nikt za to nie poniósł odpowiedzialności.
Klimat przemocy i konfrontacji – który umocnił wizerunek Macrona jako aroganckiego i oddalonego od ludu autokraty – trwał przez ponad rok, a serie cotygodniowych sobotnich mobilizacji przerwał dopiero lockdown wprowadzony w kontekście koronawirusa.
Kryzys covidowy
Kto przewodzi? A kogo nie ma w czołówce „wyścigu po nową normalność”?
zobacz więcej
Podczas gdy Francją wstrząsał największy kryzys społeczny od wielkich strajków z okresu Frontu Ludowego (druga połowa lat 30. XX wieku – przyp. red.), pojawił sie kryzys sanitarny związany z Covidem-19.
Zarzadzanie kryzysem we Francji niezbyt się różniło się od innych krajów zachodnich, a oparte było na wprowadzaniu kolejnych surowych lockodownów, począwszy od pierwszego 17 marca 2020.
Jednak od razu widoczne zaczęły być niedociągnięcia, niekompetencja władz sanitarnych i całkowita indolencja osób odpowiedzialnych za zarządzanie kryzysem.
Symbolem stała się sprawa masek, co do których dyskurs oficjalny zmieniał się regularnie o 180 stopni. Początkowo rząd wezwał obywateli do oddania posiadanych zapasów masek do aptek, twierdząc, że ich noszenie nie jest konieczne i nie chroni przed wirusem. Urzędnicy ministerstwa zdrowia i medialni eksperci regularnie zmieniali wersje w sprawie użyteczności masek i testów, a ówczesna rzecznik rządu, Sibeth N’Diaye, specjalistka od regularnego ośmieszania się w mediach, posunęła się do przyznania w telewizji, że nie umie założyć maski, aby zilustrować fakt, że Francuzi nie powinni nosić masek, ponieważ nie wiedzą, jak ich używać.
Te polityczne kłamstwa miały jednak na celu ukrycie zupełnie innej rzeczywistości: niedoboru i braku zapasów. Okazało się, że zapas strategiczny masek został po prostu zniszczony, aby nie ponosić kosztów składowania. Jérôme Salomon, naczelny lekarz kraju i „Monsieur Covid” Macrona, nakazał w 2018 r. zniszczenie 600 mln masek i naciskał, by porzucić plan wprowadzenia rezerwy strategicznej w ilości miliarda masek.
Potem pojawiły się analogiczne trudności związane z testowaniem. Sporo czasu minęło zanim testy zostały wdrożone na szeroką skalę i udostępnione wszystkim w stosunkowo rozsądnym czasie. Francuzi musieli stać w kilkugodzinnych kolejkach do badań, a opóźnienia w otrzymaniu wyników badań mogły trwać nawet dziesięć dni. To samo fiasko miało miejsce przy wprowadzaniu szczepionek.
Dziesiątki tysięcy obywateli zaczęły składać skargi za brak umiejętności przewidywania, rozliczne zaniedbania, naruszenie obowiązku opieki, kłamstwa państwowe, odmowy udzielenia pomocy medycznej etc., zwłaszcza przeciw minister zdrowia Agnès Buzyn.
Podczas przesłuchania w czerwcu 2020 r. przed parlamentarną komisją śledczą ds. zarządzania pandemią deputowani sceptycznie odnieśli się do jej wyjaśnień, a w październiku 2020 r. w jej domu przeprowadzono przeszukanie w ramach dochodzenia sądowego wszczętego przez Trybunał Sprawiedliwości Republiki, jedyny organ uprawnionego do sądzenia członków rządu wykonujących swoje funkcje.
Agnès Buzyn, której wytykano rozmaite inne przewiny, jak lobbying na rzecz koncernów farmaceutycznych i konflikt interesów w mianowaniu własnego męża na stanowisko dyrektora instytutu Inserm, uciekła od odpowiedzialności, składając rezygnację w pełni kryzysu sanitarnego pod pretekstem wyborów samorządowych. Dziś zajmuje komfortowe stanowisko w Międzynarodowej Organizacji Zdrowia w Genewie.
Nie była to zresztą jedyna minister, która potencjalnie może trafić za kratki. Wręcz przeciwnie – nie było chyba jeszcze rządu w dziejach V Republiki z tyloma ministrami podejrzanymi czy oskarżonymi o rozmaite przestępstwa, a nawet ze sprawami sądowymi i wyrokami na koncie. Nie sposób tu nawet pobieżnie streścić wszystkich tych przypadków, niech wystarczą więc najbardziej spektakularne.
Skandale 2, 3 i 4
Raptem miesiąc po wygranych w 2017 r. wyborach wszyscy ministrowie z koalicyjnej centrowej partii MoDem zostali zmuszeni do podania się do dymisji, podejrzani o zorganizowanie systemu fikcyjnego zatrudniania asystentów w Parlamencie Europejskim.
Zatrudnianie krewnych i znajomych królika to praktyka stara i ugruntowana we wszystkich partiach, ale zazwyczaj służyła jedynie jako maczuga na ugrupowanie Marine Le Pen. Jednak tym razem w stan oskarżenia postawiono kilkanaście osobistości z partii koalicyjnej macronistów, w tym ministra sprawiedliwości François Bayrou, minister spraw europejskich Marielle de Sarnez i minister obrony Sylvie Goulard – przyszłą niedoszłą komisarz europejską, przy której skompromitowanej kandydaturze upierał się w 2019 r. prezydent Macron, wywołując przy okazji kolejny skandal.
Emmanuel Macron poszukuje geopolitycznej równowagi między Ameryką a Rosją.
zobacz więcej
Minister sprawiedliwości, znany i medialny adwokat Éric Dupond-Moretti, wykorzystał stanowisko ministra do załatwienia porachunków z sędziami, z którymi miał zatargi w czasach, gdy był jeszcze adwokatem. Trybunał Sprawiedliwości Republiki podjął sprawę i szykuje proces.
Ministrowi Géraldowi Darmaninowi, który został oskarżony o przestępstwo o wiele poważniejsze, bo o gwałt, na razie się upiekło. Mieszkanka Tourcoing zeznala, że była zmuszana do uprawiania seksu w zamian za mieszkanie i pracę w 2018 r. Sprawę umorzono dopiero niedawno, ale oskarżenie to nie przeszkodziło Macronowi mianować go szefem MSW przy milczeniu większości feministek.
Skandaliki
Jeszcze inni ministrowie Macrona zapominali wypełnić zeznania podatkowe. Jean-Paul Delevoye, komisarz ds. Reformy emerytalnej podał się do dymisji pod koniec 2019 r., kiedy wyszło na jaw, że zataił kilkanaście posad w radach nadzorczych rozmaitych organizmów, stowarzyszeń i ciał, z których część wykonywał odpłatnie. Został za to skazany w grudniu 2021 r. na karę więzienia zawieszeniu i 15 000 euro grzywny.
Olivier Dussopt, sekretarz stanu ds. Służby Cywilnej, jest przedmiotem śledztwa prowadzonego przez prokuraturę finansową w sprawie korupcji i nielegalnego czerpania korzyści za przyjmowanie prezentów od pewnej firmy. Ta sama prokuratura prowadzi również od marca 2019 r. śledztwo o nielegalne czerpanie korzyści w sprawie Sébastiena Lecornu, ministra ds. zamorskich, w związku z jego działalnością w zarządzie spółki autostradowej.
Richard Ferrand, jeden z baronów Partii Socjalistycznej i jeden z historycznych przybocznych Macrona, ledwo mianowany ministrem spójności terytorialnej znalazł się na celowniku mediów za aferę z 2011 r., gdy instytucja, którą wówczas kierował, wynajmowała biura należące do jego konkubiny. W czerwcu 2017 r. Ferrand złożył dymisję, od wyroku uratowało go przedawnienie, a już we wrześniu 2018 r. objął funkcję przewodniczącego Zgromadzenia Narodowego, gdzie zastąpił François de Rugy’ego… również zamieszanego w malwersacje z powodu organizowania w parlamencie wystawnych kolacji dla znajomych z publicznych pieniędzy.
Sam Emmanuel Macron też nie jest wolny od oskarżeń natury finansowej. Niedawno wyszło na jaw, że w 2016 r., kiedy jeszcze jako socjalistyczny minister gospodarki podjął decyzję o kandydowaniu na prezydenta, wykorzystał swoje stanowisko do organizowania wystawnych kolacji dla osobistości, celebrytów i gwiazd w apartamencie w ministerstwie finansów położonym nad Sekwaną z widokiem na Paryż i prywatnym dostępem z łodzi. Przepuścił na ten cel w ciągu ośmiu miesięcy cały budżet reprezentacyjny ministerstwa czyli ponad 120 000 euro.
Jako kandydat, a następnie prezydent, Emmanuel Macron ma obowiązek wypełniać co roku deklarację majątkową. W tej z 2014 figuruje majątek wartości 156 000 euro, a w tegorocznej – 500 000 euro. Kwoty te zaskakują, biorąc pod uwagę, że jako prezydent zarobił w pięć lat 800 000 na rękę, a w latach 2009-2013, gdy pracował w banku Rothschilda, otrzymał wynagrodzenie w wysokości prawie 3 milionów euro, jak sam przyznał (nie mówiąc o tym, którego nie ujawnił). Co się stało z tymi pieniędzmi? Niedawne śledztwo dziennikarskie ekipy Off Investigation rzuca brzydkie podejrzenia na finanse prezydenta.
Gdy w kwietniu 2012 r. koncern Nestlé przejmował spółkę zależną od Pfizera zajmującą się produkcją mleka dla niemowląt, to właśnie młody bankier Emmanuel Macrona przekonał zarząd Nestlé do podpisania mega-umowy o wartości 12 miliardów dolarów, przez co zyskał swój słynny przydomek „Mozart finansów”. Wiadomo, że honorarium banku to zazwyczaj 0,5-1,5% wartości transakcji, dzielone między uczestników dealu według ich zasług. Macronowi powinno więc wpaść do kieszeni co najmniej 5-10 mln euro, a zadeklarował on 720 tysięcy. Wiadomo też, że dzięki ugodzie z francuskim fiskusem banki wypłacają znaczną część wynagrodzeń za tego typu transakcje strukturom w rajach podatkowych, a tylko małą część we Francji w formie opodatkowanej pensji.
Jeżeli Macron nie przejadł kilku milionów euro w kilka miesięcy, to znaczy, że trzyma swoje nieujawnione oszczędności gdzieś za granicą.
Skandal najnowszy. Międzynarodowy
Może zamiast mocno promowanych serków francuskiej marki wybrać polski produkt?
zobacz więcej
Jak widać kadencja Macrona od skandalu się zaczęła i na skandalu się kończy. Ostatnim, trwającym właściwie przez całe pięć lat jest jego polityka wobec Rosji i Putina.
Znane jest zdjęcie Macrona na targach zbrojeniowych Eurosatory w 2016 r., na którym przymierza TopOwl, jedyny obecnie stosowany supernowoczesny celownik nahełmowy z funkcją noktowizyjną dla pilotów myśliwców. Czemu to zdjęcie jest warte wzmianki? Dlatego, że pomimo embarga Francja sprzedała ok. 20 egz. TopOwl do Rosji dla pilotów SU-30.
Od 2015 r. do dziś, a zatem gdy Macron był ministrem gospodarki, a następnie prezydentem, Francja wydała co najmniej 76 pozwoleń na eksport broni do Rosji, na łączna kwotę 152 mln euro.
Francuskie firmy Thales i Safran, w których państwo jest udziałowcem większościowym, dostarczały Rosji najnowocześniejszy sprzęt, głównie kamery termowizyjne dla ponad tysiąca czołgów oraz systemy nawigacyjne i detektory podczerwieni dla samolotów i śmigłowców. Sprzęt ten umożliwił Putinowi modernizację czołgów, myśliwców i śmigłowców bojowych wykorzystywanych w wojnie na Ukrainie.
Dla przykładu: jeszcze w 2019 roku do Rosji dostarczono 55 kamer termowizyjnych Catherine XP, które zintegrowane z systemem celowniczym czołgu wykrywają w nocy człowieka lub pojazd w promieniu 10 km. Były one używane w 2014 w Donbasie, są i dziś na Ukrainie. Koncern Safran wyposażył Migi-29 i SU-30 w system nawigacyjny Sigma 95N pozwalający pilotom lokalizować się bez udziału satelitów amerykańskich ani europejskich.
Po ujawnieniu tych informacji francuski MON przyznał, że „Francja zezwoliła na realizację niektórych kontraktów”, dodając, że „od początku wojny na Ukrainie nie było żadnych dostaw”.