Historia

Targi o Hongkong, czyli jak królowa ugłaskała Chińczyków

Atmosfera była miła i co najważniejsze obyło się bez przykrych incydentów. Na pokorne prośby strony brytyjskiej spluwaczkę odsunięto możliwie jak najdalej od stóp Elżbiety II i Deng ani razu z niej nie skorzystał, przez całe spotkanie powstrzymywał się też z paleniem papierosów i dopiero na sam koniec, za zgodą królowej, zapalił tylko jednego.

Historycy, którzy zazwyczaj rzadko zgadzają się ze sobą, w tym akurat przypadku są wyjątkowo zgodni – wśród ponad dwustu oficjalnych wizyt zagranicznych złożonych przez królową Elżbietę II w ciągu jej 70-letniego panowania tę najważniejszą była wizyta w Chinach w 1986 r. Warto ją przypomnieć.

„Ponad 390 lat temu moja poprzedniczka, królowa Elżbieta I, napisała do cesarza Wan Li, wyrażając nadzieję na rozwój handlu między Anglią a Chinami. Niestety, posłańcowi przytrafiło się coś złego i ten list nigdy tu nie dotarł” – tak rozpoczęła swe przemówienie Elżbieta II na powitalnym bankiecie wydanym na jej cześć przez prezydenta Chin Li Xianniana w Wielkiej Hali Zgromadzeń Ludowych, czyli siedzibie chińskiego parlamentu przy placu Tian’anmen w Pekinie, wieczorem 13 października 1986 r.

W tym momencie gospodarzom uniosły się brwi ze zdziwienia. Komunistyczne Chiny mają bowiem szczególną alergię na jakiekolwiek wzmianki dotyczące stosunków miedzy brytyjskim imperium a cesarstwem chińskim. Ale królowa, której diamentowa tiara rzucała po całej sali olśniewające promienie, tylko się uśmiechnęła i kontynuowała: „Na szczęście, od tamtej pory usługi pocztowe uległy znacznej poprawie. Toteż wasze zaproszenie do złożenia tu wizyty bezpiecznie do nas dotarło i mogliśmy je przyjąć z wielką radością”. Uff. Brawa.

Niesławnej pamięci Kompania

To nie przypadek, że Elżbieta II była pierwszym brytyjskim monarchą w dziejach, który przybył do Pańtwa Środka. Delikatnie bowiem rzecz ujmując, stosunki brytyjsko-chińskie były dotąd albo złe albo bardzo złe. Królowa zaś na pewno wiedziała, że wspominając o „liście”, niebezpiecznie ociera się o wyjątkowo dla Chińczyków drażliwą i upokarzającą historię podejmowanych przez Anglików prób podporządkowania sobie Chin właśnie pod pretekstem „swobodnej wymiany handlowej”.

Ujmując rzecz krótko, w czasach Elżbiety I (1533-1603) chińskie cesarstwo dynastii Ming było najzamożniejszym, najnowocześniejszym, najbardziej rozwiniętym cywilizacyjnie i gospodarczo państwem świata. Anglia zaś dopiero stawiała pierwsze kroki w kierunku mocarstwowości, usiłując pirackimi metodami grabić bogactwa zwożone statkami do panoszących się wówczas na świecie Hiszpanii, Portugalii i Holandii. I to niestety, właśnie za czasów Elżbiety I, a dokładnie w roku 1600, powstała niesławna Angielska (później Brytyjska) Kompania Wschodnioindyjska, która brutalnie skolonizowała Indie, część Azji Południowo-Wschodniej i w końcu należący do Chin obszar Hongkongu, gdyż na terenach kolonizowanych korporacja ta miała szerokie uprawnienia polityczne i administracyjne, daleko wykraczające poza tradycyjny handel. Mogła bowiem też utrzymywać własną armię, zawierać układy polityczne i sojusze, a nawet wypowiadać wojny, miała również prawo do posiadania własnej waluty i pobierania podatków.

Po obrośnięciu w pióra dzięki Kompanii Wschodnioindyjskiej Anglicy pojawili się na chińskim dworze cesarskim w Pekinie w 1793 r., gdy Chinami władała już mandżurska dynastia Qing. Brytyjski wysłannik George Macartney wystąpił z bezczelnymi żądaniami otwarcia przez Chiny portów dla brytyjskich statków handlowych, zniesienia przez Chiny restrykcji w handlu zagranicznym, przyznania Brytyjczykom bazy terytorialnej (chodziło o wyspę Hongkong), a nawet uznania za legalne angielskich praktyk religijnych na terenie Chin.

Żądania te spotkały się oczywiście z odmową cesarza Qianlonga. Jego pisemna odpowiedź do króla Jerzego III, w której zaznaczył, że Chiny „posiadają wszystkiego w nadmiarze i nie odczuwają potrzeby importowania towarów wytwarzanych przez zagranicznych barbarzyńców”, była przez kolejne stulecia perfidnie przedstawiana przez Brytyjczyków jako symbol chińskiej buty, szowinizmu, ksenofobii, rasizmu, itp.
Chińsko-brytyjskie rozmowy w lipcu 1840 roku, dzień przed przed pierwszym zdobyciem przez Anglików wyspy Chusan w czasie I wojny opiumowej (1839-1842). Fot. Pictures From History/Universal Images Group via Getty Images
Tymczasem, to właśnie żądni zysków Anglicy, którzy na handlu herbatą, porcelaną i jedwabiem, zarabiali miliardy, zdewastowali dotychczasowy model stosunków Zachodu z Chinami, którzy opierał się o tzw. akomodację. Na początku XVII w. wypracowali go przybywający wówczas jako pierwsi przedstawiciele Zachodu do Chin jezuici, na czele z Mateo Riccim. Ci wykształceni misjonarze szybko zrozumieli, że nie mają do czynienia z jakimiś dzikusami, wśród których można krzewić chrześcijańską wiarę, rozdając lusterka i kolorowe paciorki, tylko z wysoce rozwiniętą, ugruntowaną cywilizacją mogącą być nawet pod wieloma względami wzorem do naśladowania dla Zachodu. Stąd swoje działania w Chinach, które później przekładały się na pierwsze handlowe i polityczne kontakty Zachodu z Chinami, jezuici oparli na akomodacji, czyli dostosowaniu się i poszanowaniu realiów, tradycji i kultury chińskiego imperium. Ten jezuicki model, do którego dopasowali się Portugalczycy, obecni w Chinach przed Anglikami, odrzuciło Imperium Brytyjskie, od misji Macartneya począwszy.

Wojny opiumowe

To fakt, że w pod koniec XVIII w. to Wielka Brytania była już największą potęgą świata, a nieudolnie zarządzane przez Mandżurów, zżerane przez korupcję i chorobliwie samoizolujące się cesarstwo chińskie chyliło się ku upadkowi. Toteż pod sztandarami Kompanii Wschodnioindyjskiej Brytyjczycy zaczęli poczynać sobie z Chinami jak z barbarzyńską kolonią.

Zamiast płacić Chinom za herbatę i porcelanę srebrem, jak to zakładały oficjalne umowy, Komapnia zarabiająca na tym handlu krocie przemycała tu niewyobrażalne ilości opium produkowanego specjalnie w tym celu na ternie skolonizowanych Indii, choć w samej Anglii opium było surowo zakazane. Gdy Chiny usiłowały położyć temu kres, Kompania Wschodnioindyjska sprowokowała w połowie XIX w. tzw. wojny opiumowe.

Nawet w samym Londynie część brytyjskich polityków uważała, że takie postępowanie wobec Chin jest skandaliczne. „Chińczycy mają pełne prawo usunąć nas ze swego wybrzeża za nasz upór w trudnieniu się tym haniebnym i ohydnym frymarczeniem opium. Nigdy nie słyszałem o wojnie równie nieusprawiedliwionej i wyrachowanej, mogącej prowadzić tylko do okrycia naszego kraju wieczną hańbą” – grzmiał w Izbie Gmin w 1857 r. William Gladstone, późniejszy premier Wielkiej Brytanii.

Jak konkwistador w meloniku stworzył najpotężniejsze miasto-państwo

To „miasto lwa” czytelnikom turystycznych blogów znane z zakazu żucia gumy, politologom – za sprawą szczególnego modelu autorytaryzmu, a inwestorom całego świata – ze względu na 67 tys. dolarów PKB na głowę rocznie.

zobacz więcej
Ale kolonialne zapędy wzięły górę. Chinom narzucono upokarzające traktaty, w myśl których miały zapłacić Anglikom odszkodowania za zniszczone opium, udostępnić brytyjskim statkom porty w Szanghaju, Tianjinie, Kantonie i paru innych miastach, zapewnić Brytyjczykom eksterytorialne enklawy w tych miastach oraz „odstąpić” Hongkong. W końcu Anglicy, w październiku 1860 r., wtargnęli wraz z rozochoconymi przez nich Francuzami do Pekinu, gdzie doszczętnie obrabowali, a następnie spalili najpiękniejszą wówczas na świecie cesarską rezydencję pałacowo-parkową Yuanmingyuan, czyli Ogród Doskonałości i Blasku. A w swej enklawie w Szanghaju wywiesili przy wejściu do parku tabliczkę z napisem „psom i Chińczykom wstęp wzbroniony”.

Do dziś w wielu brytyjskich muzeach, na czele z londyńskim Muzeum Wiktorii i Alberta, można oglądać wspaniałe dzieła sztuki zrabowane z Yuangminyuan, a w Hongkongu połyskują drapacze chmur wystawione przez największych beneficjentów handlem opium – korporację Jardine Matheson czy bank HSBC (Hong Kong and Shanhgai Banking Corporation), obecnie największy na świecie holding finansowy.

Na szczęście, dziś w Wielkiej Brytanii ten okres haniebnego upokarzania i wyzyskiwania Chin, który swego czasu nazywano „krojeniem chińskiego arbuza”, zgodnie uznawany jest za najczarniejszy w historii brytyjskiego imperium.

Odwet za pokłony

Gdy więc na bankiecie w Pekinie Elżbieta II perfekcyjnie ugłaskała Chińczyków „wielką radością” z otrzymania zaproszenia do Chin wydawać się mogło, że stare zadry poszły w zapomnienie. A jednak Chińczykom też nie zabrakło „poczucia humoru”, bo oto postanowili wziąć niewinny odwet za niesławny incydent z „pokłonami”.

W czasie bowiem misji Macartneya chiński dwór domagał się od niego złożenia przed cesarzem zwyczajowego czołobitnego pokłonu na kolanach, zwanego „kowtow”. Ten odmówił i ostatecznie stanęło na tym, że poseł jedynie przykląkł przed cesarzem na jednym kolanie tak jak to robił przed królem brytyjskim. Macartney wprawdzie wyraził też chęć pocałowanie chińskiego cesarza w dłoń, zgodnie z praktyką na dworze w Londynie, ale tę akurat propozycję Chińczycy uznali za obrzydliwą z czysto higienicznego punktu widzenia.

Incydent z kowtow przeszedł do historii, oczywiście w brytyjskiej interpretacji – jako próba poniżenia Wielkiej Brytanii i zmuszenia jej do ugięcia się przed chińską potęgą. Teraz nadarzyła się okazja, by królową jednak jakoś zmusić do chińskości i w tym celu wykorzystano pałeczki. Królowa, jak wiadomo, przygotowywała się do wizyty w Chinach bardzo solidnie i ponoć miesiącami ćwiczyła posługiwanie się pałeczkami. Ot tak, na wszelki wypadek. Na oficjalnych bankietach u królowej w Londynie protokół był zawsze bardzo sztywny, a sama monarchini też miała ścisłe wymagania żywieniowe – na przykład, nie wolno było jej nigdy serwować dań z czosnkiem czy chleba ze skórką, a herbatę trzeba było zaparzać wyłącznie z angielską wodą mineralną Holywell Marveln, którą Elżbieta II zawsze zabierała w zagraniczne podróże.

Ale przy okazji podróży protokół musiał być czasem złamany ze względu na lokalne tradycje. Tak więc w czasie wizyty w środkowoamerykańskim Belize (dawny Honduras Brytyjski) w 1985 r. uraczono ją miejscowym przysmakiem, duszoną potrawką ze szczura gibnuta, którą monarchini, akurat nie stroniąca od dziczyzny, uprzejmie skosztowała, zapewniając gospodarzy, że jest „wyśmienita” i „smakuje jak królik”. Od tej pory w Belize danie to nosi nazwę „Królewski Szczur” (Royal Rat).
Słynna kolacja: chińska obsługa oferuje królowej pałeczki. Fot. Anwar Hussein/Getty Images
W Pekinie zaś zaserwowano jej największe, tzw. niebiańskie przysmaki pałacowej kuchni chińskiej, czyli zupę z płetwy rekina, gotowane „jaskółcze gniazda” (zbudowane z wydzieliny gruczołów ślinowych tych ptaków} oraz pieczoną kaczkę po pekińsku. Po czym przyszedł czas na duszone trepangi, zwane też ogórkami morskimi lub strzykwami. O ile jednak płetwy rekina i jaskółcze gniazda ostatecznie wypada jeść łyżką, a kaczkę po pekińsku widelcem, o tyle użycie europejskich sztućców do spożycia trepangów byłoby już ewidentnym świętokradztwem. Królowej zaproponowano więc pałeczki, które natychmiast podsunęła jej kelnerka w czerwonej liberii.

Elżbieta II nie miała wyjścia – następnego dnia świat obiegły zdjęcia ewidentnie przerażonej i zmieszanej królowej spoglądającej podejrzliwie raz na talerz z dziesięciocentymetrowym trepangiem, raz na podsunięte jej niemal pod nos pałeczki. Ostatecznie uszczknęła kawałek trepanga, pierwszy i jedyny raz w życiu publicznie posługując się chińskimi pałeczkami, a o to właśnie chodziło gospodarzom. Tych oczywiście królowa uprzejmie zapewniła, że danie było „pyszne”, ale po powrocie do Londynu prywatnie wyznała, że galaretowaty ogórek morski nie miał żadnego smaku.
        ODWIEDŹ I POLUB NAS     Skoro zaś przy kulinariach jesteśmy, to może warto na zakończenie tego wątku przypomnieć anegdotę świadczącą, że Elżbiecie II też zdarzało się podchodzić do jedzenia z przymrużeniem oka. Gdy któregoś dnia znalazła martwego ślimaka w sałacie zaserwowanej jej w pałacu Buckingham, nie doszło do żadnej awantury. Szef kuchni natychmiast otrzymał od królowej „tylko” karteczkę z zapytaniem – „czy to jest jadalne?”.

Teren pod cmentarz i strzelnicę

Chińczycy bardzo starannie przygotowywali się na przybycie brytyjskiej królowej. Przez kilka miesięcy armia robotników gruntownie odnawiała lśniącą złoceniami i pięknymi malunkami willę nr. 18 – de facto najwspanialszy z pałacyków na terenie rządowej rezydencji dla gości zagranicznych Diaoyutai w Pekinie.

W Diaoyutai, będącej niegdyś cesarskim ogrodem z bajkowymi stawami, mostkami i pagódkami, mieszkała później Jiang Qing, żona przywódcy Chin, „Wielkiego Sternika” Mao Zedonga. Do dziś rezydowało tu ponad dwa tysiące prezydentów, premierów i koronowanych głów z całego świata, a w przepysznej willi nr. 18 gościli m.in. prezydent Richard Nixon oraz północnokoreański „Wieki Wódz” Kim Ir Sen. Diaoyutai słynie też z najwykwintniejszej kuchni konkurującej tylko z tą w gmachu Wielkiej Hali Zgromadzeń Ludowych, gdzie tradycyjnie urządza się państwowe bankiety na kilka tysięcy osób.

Królowa przybyła do Diaoyutai 12 września 1986 r. wieczorem, po przelocie z Londynu do Pekinu samolotem British Airways. Jej sześciodniowa wizyta w Chinach rozpoczęła się oficjalnie następnego dnia ceremonią powitania przed gmachem parlamentu przy placu Tian’anmen. Później zwiedziła Zakazane Miasto, czyli kompleks cesarskich pałaców w centrum Pekinu, a wieczorem, jak już wiemy, raczyła się trepangiem. Najważniejsze miało dopiero nastąpić.

Formalnie, pierwsza wizyta brytyjskiego monarchy w Chinach miała symbolizować początek nowej, tym razem już przyjaznej ery w bilateralnych stosunkach. Faktycznie zaś miała przypieczętować kres imperialnych poczynań Wielkiej Brytanii wobec Chin i jej haniebnych kolonialnych praktyk, które uosabiał Hongkong.

Kim naprawdę byli hunwejbini. I jak zostałem jednym z nich

Dla wielu młodych Chińczyków był to okres ekscytującej przygody, porywu, buntu, emocji.

zobacz więcej
Przypomnijmy – w wyniku narzuconych Chinom traktatów Wielka Brytania weszła w 1842 r. w posiadanie wyspy Hongkong oraz małego skrawka kontynentalnej części (półwysep Kowloon) „po wsze czasy”. Po czym rozzuchwaleni Brytyjczycy, w roku 1898, „poprosili” chińskiego cesarza jeszcze o „teren na cmentarz i strzelnicę”, czyli tzw. Nowe Terytoria. W tym przypadku teren ten wydzierżawiono Wielkiej Brytanii na sto lat, do roku 1998. O ile jednak sama wyspa Hongkong ma 78,5 km kw powierzchni, o tyle ów „teren pod cmentarz i strzelnicę” okazał się ogromną połacią o powierzchni aż 953 km kw, obejmującą przy tym 235 wysp. Tak właśnie poczynali sobie Anglicy z Chińczykami, którzy naturalnie uważali narzucone im traktaty za nieważne i cierpliwie czekali na koniec dzierżawy Nowych Terytoriów.

Po powstaniu komunistycznych Chin w 1949 r. brytyjski Hongkong stał się obiektem nieustannych ataków propagandowych, a w czasach „rewolucji kulturalnej” (1966-1976) maoistowscy hunwejbini organizowali tu częstokroć zamachy bombowe. W samym Pekinie natomiast, w 1967 r., hunwejbini splądrowali i podpalili brytyjską ambasadę, co było faktem bez precedensu, gdyż w czasie „rewolucji kulturalnej” nie zaatakowano nawet ambasady najbardziej znienawidzonej w Chinach (za zbrodnie wojenne) Japonii czy też równie znienawidzonego wtedy (za rozłam ideologiczny w obozie komunistycznym) Związku Sowieckiego.

Ale była też druga strona medalu – dla totalnie odizolowanych wówczas Chin Hongkong był jedynym oknem na świat, potężnym źródłem dewiz, zagranicznych towarów i technologii, a od początku lat 80. XX wieku największym inwestorem i pierwowzorem dla quasi kapitalistycznych „specjalnych stref ekonomicznych”.

Chiński przywódca Deng Xiaoping (1904-1997), który zerwał z koszarowym komunizmem Mao i zapoczątkował politykę śmiałych reform gospodarczych oraz ponownego otwarcia Chin na świat, wymyślił dla Hongkongu oraz pozostającego od 1887 r. w rękach Portugalczyków Makau formułę „jeden kraj dwa systemy”. Dopuszczała ona istnienie w Chinach obszarów z ustrojem kapitalistycznym, z zachowaniem przez nie systemu politycznego, prawnego czy finansowego, ale bez autonomii w sferze militarnej czy polityki zagranicznej. Taką formułę zaproponowano Brytyjczykom.

Deng spluwał przy „Żelaznej Damie”

24 września 1982 r. do Pekinu, na spotkanie z Deng Xiaopingiem przybyła brytyjska premier Margaret Thatcher. W tym samym gmachu chińskiego parlamentu odbyły się rozmowy, które okazały się katastrofą. Thatcher przyjechała bowiem z nastawieniem, że Wielka Brytania nie odda wyspy Hongkong ani części Kowloonu, bo „traktaty są ważne”, a o dalszej dzierżawie Nowych Terytoriów „możemy podyskutować”.

Wściekły Deng natychmiast sprowadził ją do parteru, oznajmiając, że jeśli Wielka Brytania nie zaakceptuje w ciągu dwóch lat formuły „jeden kraj dwa systemy”, to Chiny odzyskają Hongkong w sposób, jaki uznają za stosowny, a w najgorszym wypadku niech sobie Wielka Brytania wyspę Hongkong zatrzyma, ale Nowe Terytoria musi oddać z końcem dzierżawy. I do widzenia.
Rok 1984. Spotkanie premier Margaret Thatcher z Deng Xiaopingiem, tym razem udane, choć u stóp chińskiego przywódcy znowu ustawiono spluwaczkę. Fot. Getty Images
Thatcher, która nie lubiła Chińczyków i o Chinach mówiła „niesympatyczny kraj rządzony przez niesympatycznych ludzi”, o mało nie dostała apopleksji. Na dodatek była mocno przeziębiona, a nałogowy palacz Deng przez całe spotkanie dmuchał jej dymem w twarz. I żeby było jeszcze ciekawiej, notorycznie spluwał do ustawionej niedaleko nóg pani Thatcher spluwaczki w kształcie nocnika, co akurat w zapylonym piaskiem z mongolskich pustyń Pekinie nie uchodzi za jakiś nietakt, ale na Thatcher zrobiło wstrząsające wrażenie.

Po rozmowach miał się odbyć wydany przez brytyjską premier na cześć chińskich gospodarzy koktajl, na który Deng ostentacyjnie nie przyszedł. Zła, upokorzona i nękana gorączką „Żelazna Dama” wybiegła w furii z gmachu parlamentu, z którego schodzi się na plac Tian’anmen gigantycznymi schodami. Tu podbiegł do niej korespondent BBC i znienacka podsunął jej pod twarz mikrofon. Pani Thatcher straciła równowagę, upadła na kolana i zapewne pokoziołkowałaby w dół po schodach, gdyby nie złapała jej ochrona. Wszystkie światowe media natychmiast obiegły zdjęcia brytyjskiej premier „bijącej pokłony” w stronę stojącego w centrum placu Tian’anmen mauzoleum Mao Zedonga.

Teraz królowa Elżbieta II musiała jakoś wymazać ten fatalny przekaz z publicznej pamięci.

Brytyjczycy szybko zrozumieli, że odgradzanie pozbawionego Nowych Terytoriów Hongkongu murem od Chin, jak w Berlinie, na nic się nie zda, a Deng może po prostu zakręcić kurek z wodą i odciąć prąd, bo te w całości docierają na wyspę Hongkong z kontynentu. Przystali więc na formułę „jeden kraj dwa systemy i 19 grudnia 1984 r., w obecności tym razem uśmiechniętego Denga podpisano w Pekinie deklarację zwracającą Chinom cały Hongkong z dniem 1 lipca 1997 r. z zachowaniem przezeń autonomicznego statusu „Specjalnego Regionu Administracyjnego” przez następnych pięćdziesiąt lat. Brakowało już tylko symbolicznego „stempla” królowej i 14 września 1986 r. „słowo się rzekło, kobyłka u płotu”.

Zakopanie topora wojennego

Elżbieta II nawet nie musiała się daleko fatygować, gdyż uprzejmy Deng Xiaoping sam przybył do Diaoyutai.

Dlaczego Chińczycy jedzą zupę z nietoperzy, duszone węże i smażone łaskuny? Wirus na talerzu

Jedzenie rzadkich dzikich zwierząt jest dziś symbolem zamożności, szpanem obliczonym na zaimponowanie biesiadnikom.

zobacz więcej
Formalnie Deng nie był wówczas przywódcą Chin, stanowisko prezydenta sprawował w tym czasie Li Xiannian, szefem partii był Hu Yaobang, a premierem Zhao Zyiang. Oficjalnie Deng sprawował jedynie funkcje doradcze i był „tylko” przewodniczącym Centralnej Komisji Wojskowej. Ale i tak był de facto władcą Chin, patriarchą numer jeden i głosem rozstrzygającym we wszystkich najważniejszych sprawach. Czyli jedynym równym wobec brytyjskiej królowej.

82-letni Deng przyjął ją w Diaoyutai w ogrodzie o wyjątkowo stosownej dla tej okoliczności nazwie „Wspólnej Szczęśliwości”. Uśmiechnięty powitał ją słowami: „Dziękuję, że zechciała pani odwiedzić takiego starego człowieka, starego towarzysza”. Ubranej na fioletowo władczyni (a kolor ten w naszej chrześcijańskiej tradycji symbolizuję, bądź co bądź, pokutę) Deng opowiedział następnie, że w młodości, gdy w latach 20. XX wieku studiował w Paryżu, wspiął się któregoś dnia na wieżę Eiffla z nadzieją, że zobaczy z niej skrawek Anglii. „Niestety, było pochmurno i nic nie zobaczyłem” – przyznał rozbrajająco. „Obawiam się”– odrzekła taktownie królowa – „że nawet w pogodny dzień i tak by pan jej nie zobaczył”.

Atmosfera była więc miła, władcy obu imperiów sobie pożartowali i co najważniejsze obyło się bez przykrych incydentów. Na pokorne prośby strony brytyjskiej spluwaczkę odsunięto możliwie jak najdalej od stóp Elżbiety II i Deng ani razu z niej nie skorzystał, przez całe spotkanie powstrzymywał się też z paleniem papierosów i dopiero na sam koniec, za zgodą królowej, zapalił tylko jednego.

Fakt, że to Deng Xiaoping przyjechał na spotkanie z królową do Diaoyutai był bezprecedensowy. Chińscy przywódcy zwyczajowo przyjmują zagranicznych dygnitarzy w Wielkiej Hali Zgromadzeń Ludowych lub w sąsiadującej z Miastem Zakazanym siedzibie władz Zhongnanhai, gdzie kiedyś mieszkał Mao Zedong. Ze strony Denga był to niewątpliwie gest mający symbolizować zakopanie topora wojennego między obu państwami i poniekąd skruchę za upokorzenie premier Thatcher.

Ale warto przy tej okazji wspomnieć, że w czasie jedynej oficjalnej podróży zagranicznej, jaką odbył w swym życiu Deng – do Stanów Zjednoczonych w styczniu 1979 r. – też doszło do niesłychanego wydarzenia. Bo oto władca Chin (choć formalnie wtedy tylko wicepremier), przed udaniem się do Białego Domu na spotkanie z prezydentem Jimmym Carterem, zupełnie prywatnie pojechał do domu Zbigniewa Brzezińskiego na przyjacielską pogawędkę i kolację. Mało kto już pamięta bowiem, że to właśnie prezydent Carter (a nie Richard Nixon), przy walnym udziale swego doradcy Brzezińskiego, doprowadził do ostatecznego nawiązania przez USA stosunków dyplomatycznych z Chinami 1.01.1979 r., co Brzeziński uznawał za największe osiągnięcie w swej karierze politycznej. Z tego też powodu Chińczycy uważali Brzezińskiego za wielkiego przyjaciela, i tak właśnie potraktował go Deng.
Wszystko było więc pięknie, nie licząc głupiego trepanga. Królowa z księciem Filipem odbyła spacer po Wielkim Murze, co na żywo transmitowała na cały świat telewizja BBC. Potem udała się do Xi’anu obejrzeć słynną Terakotową Armię przy grobowcu pierwszego cesarza Chin Qin Shi Huangdi. Odwiedziła też Kunming w odległej południowej prowincji Yunnan, która zamieszkuje 25 mniejszości narodowych i skąd pochodzi herbata. W końcu dotarła do Szanghaju, gdzie na zacumowanym u ujścia rzeki Jangcy królewskim jachcie Britannia wydała pożegnalne przyjęcie dla prezydenta Li Xianniana oraz towarzyszącej mu świty. Był w niej, nikomu wtedy na świecie bliżej nieznany, Jiang Zemin, wówczas burmistrz Szanghaju. Z czasem to właśnie Jiang został po Dengu przywódcą Chin i szefem partii komunistycznej i to on oficjalnie przejmował Hongkong od Brytyjczyków w 1997 r. oraz stał się pierwszym chińskim przywódcą, który złożył oficjalną wizytę w Wielkiej Brytanii na zaproszenie królowej, w październiku 1999 r. Z Szanghaju królowa miała odpłynąć do Hongkongu.

Chińska gafa księcia

Niestety, atmosfera na pożegnalnym bankiecie, który miał zwieńczyć historyczną wizytę Elżbiety II w Chinach była, mimo wszystkich udawanych uśmiechów, fatalna. Wyszło otóż na jaw, że w czasie pobytu w Xi’anie królewski małżonek książę Filip uciął sobie krótką pogawędkę z również oglądającą Terakotową Armię grupą studentów szkockich. A ci, jak to studenci, wypaplali zaraz przebieg tej pogawędki brytyjskim dziennikarzom.

No i okazało się, że książę Filip nie dość, że uznał Pekin za „upiorne” miasto, to jeszcze miał przestrzec studentów, „iż jeśli jeszcze dłużej zostaną w Chinach, to wrócą do domu ze skośnymi oczami”. Oczywiście, podlegające ostrej cenzurze chińskie media, nie wspomniały o tym ani słowem. Ale brytyjska prasa miała używanie.

Lekceważył poprawność polityczną, lubił zabawę i męskie rozrywki. Ostatni taki książę

Większość Brytyjczyków nie zna świata bez Elżbiety II, z Filipem u boku.

zobacz więcej
W tym samym czasie więc, gdy królowa wznosiła toast na pokładzie Britannii, dziękując Chińczykom za gościnę, w Londynie brytyjska prasa okrzyknęła księcia Filipa „idiotą”, a na całostronicowych karykaturach dorysowano mu skośne oczy. Brytyjska dyplomacja była załamana – popis księcia niemal całkowicie przesłonił sukces wizyty i skompromitował królewski dwór. Co gorsza, książę nie poczuwał się do winy i jedyne, co mu przyszło do głowy, to oskarżanie szkockich studentów o „rozpaplanie” jego prywatnej wypowiedzi.

Faktem jest, że książę niejednokrotnie dopuszczał się rozmaitych gaf, czy to zagranicą czy też na własnym podwórku. „Jeśli coś nie pierdzi i nie żre słomy, to z pewnością jej nie zainteresuje” – miał powiedzieć o swej córce, księżniczce Annie, znanej z zamiłowania do koni. „Jeszcze was tu nie zjedli?” – zapytał brytyjskich studentów podczas oficjalnej wizyty w Papui Nowej Gwinei. „Widzę, że pan się wybiera do łóżka” – skwitował tradycyjny wzorzysty strój prezydenta Nigerii. „Nie chce złapać jakiejś paskudnej choroby”– oznajmił, gdy w Australii zaproponowano mu pogłaskanie koali. „Nie dziwię się, że jesteście głusi, bo przy tych bębnach na prawdę można ogłuchnąć” – wypalił na Karaibach do grupy głuchoniemych dzieci, które uczestniczyły w ceremonii obejmującej pokaz gry na tradycyjnych bębnach. „Chyba są nienormalni” – orzekł zaś na Wyspach Salomona, dowiedziawszy się, że mają one jeden z najwyższych wskaźników wzrostu populacji świecie.

No, ale książę Filip taki po prostu był. Na koniec pożegnalnego bankietu, gdy pomógł królowej ustawić się do pamiątkowego zdjęcia i dziennikarze mu za to głośno podziękowali, odrzekł skromnie: „Przecież raz na jakiś czas też mogę zrobić coś poprawnego”. Książę się zatem pokajał i tak zakończyła się ta wizyta, którą zgodnie uznaje się za najważniejszą, i być może też najciekawszą, w czasie całego panowania Elżbiety II.

– Krzysztof Darewicz

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: Wizyta królowej Elżbiety II w Chinach. Spotkanie z Deng Xiaopingiem. Fakt, że to chiński przywódca przyjechał do królowej uznano za bezprecedensowy. Fot. Tim Graham Picture Library/Getty Images
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.